0:000:00

0:00

"Stawką tych wyborów europejskich są pieniądze dla naszego kraju na kolejną dekadę" - mówił podczas konwencji w Białymstoku 4 maja Grzegorz Schetyna. "Odzyskamy 100 mld dla Polski stracone przez nieudolność tego rządu" - słyszymy w spocie wyborczym Koalicji Europejskiej opublikowanym 11 maja 2019.

Problem w tym, że polski rząd jeszcze niczego nie negocjował. Mniej funduszy - dla wszystkich - to na razie propozycja Komisji Europejskiej.

"Pani komisarz [Bieńkowska - red.] ten projekt – niekorzystny dla Polski, ale i krajów Europy środkowo-wschodniej – niestety poparła. Więc jeżeli kogokolwiek obciąża ta sytuacja, to niewątpliwie Platformę" - ripostuje europoseł PiS Zbigniew Kuźmiuk.

Ripostuje fałszywie, bo mniejsze pieniądze dla Polski nie są także winą "niesubordynowanej" polskiej komisarz ds. rynku wewnętrznego i usług. Ani Platformy Obywatelskiej, której rząd wysłał w 2014 roku Bieńkowską do Brukseli.

Projekt Komisji będzie jeszcze negocjowany. Ale to, ile ostatecznie przypadnie Polsce, w mniejszym stopniu zależy od wyniku wyborów do Parlamentu Europejskiego 26 maja.

To temat na październikowe wybory parlamentarne, bo negocjować (najwcześniej jesienią 2019) będą nie europosłowie, a rządy państw członkowskich.

Koalicja Europejska posądzana o zbyt słabą kampanię przed zbliżającymi się wyborami do PE najwyraźniej postanowiła zagrać ostrzej i konkretniej. I choć obietnice naprawy systemu zdrowia mogą się podobać, Schetyna niestety przejmuje taktykę rządu PiS. Żongluje europejskimi tematami, obiecuje unijne pieniądze, których może nie dostać, i rozmija się z prawdą.

"UE to nie bankomat ani dojna krowa" - przypomniał podczas ostatniej wizyty w Warszawie wiceszef Komisji Jyrki Katainen.

100 mld mniej - to nie wina PiS

Myśmy uzyskali ponad 500 mld złotych, oni najwyżej 400. To miara klęski Kaczyńskiego i Morawieckiego.
Brakujące 100 mld złotych to nie efekt porażki rządu PiS.
Konwencja Koalicji Europejskiej w Białymstoku,04 maja 2019
Rząd PiS zgodził się na kilka algorytmów, które służą temu podziałowi środków na konkretne cele. W kilku miejscach są bardzo niekorzystne dla Polski. Mówię o okrojeniu dwóch ważnych obszarów: polityki spójności i wspólnej polityki rolnej.
Polska może dostać mniej, ale rząd jak na razie na nic się nie zgodził.
TV Trwam News,04 maja 2019

Brakujące 100 mld złotych to nie efekt miernych negocjacji polskiego rządu. A jedynie propozycja Komisji Europejskiej z 2 maja 2018 roku. Nie mieli na nią wpływu politycy PiS.

Zaproponowany przez KE projekt siedmioletniego budżetu (tzw. Wieloletnich Ram Finansowych - WRF) na lata 2021-2027 rzeczywiście zakłada okrojenie środków na politykę spójności (o 10 proc. mniej) i wspólną politykę rolną (o 15 proc. mniej), a tym samym mniej funduszy m.in dla Polski.

W ramach polityki spójności - czyli pieniędzy na "doganianie" Europy Zachodniej, np. poprzez budowę dróg czy inwestycje w koleje - Polska ma dostać 64,4 mld euro. Czyli o 22 proc. mniej niż w poprzednim 7-letnim rozdaniu, gdy otrzymaliśmy 82,5 miliarda. Pozostanie jednak największym beneficjentem tego programu. Drugie pod tym względem Włochy mają dostać 38,5 mld euro, następna Hiszpania - 34 mld.

Mniej ma być też środków na Wspólną Politykę Rolną. Dla Polski zaplanowano kwotę w wysokości 27,7 mld euro, podczas gdy w latach 2014-2020 otrzymaliśmy 32 mld.

Przeczytaj także:

W sumie w ramach obu polityk Polska ma dostać ok. 23 mld euro mniej niż w budżecie 2014-2020. To właśnie wspomniane przez Schetynę i Halickiego brakujące 100 mld złotych.

Dalsze negocjacje

To jednak dopiero pierwszy etap negocjacji budżetowych. Projekt Komisji trafił do Parlamentu Europejskiego, który 30 maja 2018 wydał krytyczną rezolucję na jego temat. Eurodeputowani są zdania, że proponowane przez Komisję cięcia idą za daleko i utrudnią Unii realizowanie jej zadań.

Komisja chce mniejszego budżetu na rolnictwo i spójność, bo UE już wkrótce opuścić ma jeden z płatników netto - Wielka Brytania. Priorytetem na lata 2021-2027 mają natomiast być badania, rozwój, innowacje, a także polityka migracyjna.

Zyskałyby kraje Europy południowej, a także starzy członkowie UE. Niewiele zyska Polska, która odmawia przyjmowania migrantów i wypada słabo w rankingach innowacyjności.

"Parlament nie zgadza się z finansowaniem nowych zadań poprzez redukcję starych, tzw. tradycyjnych polityk, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę braki związane z sytuacją po brexicie" - mówił podczas dyskusji w PE w listopadzie 2018 eurodeputowany PO Jan Olbrycht.

"[PE - red.] jest zaniepokojony faktem, że wniosek Komisji osłabia główne unijne polityki solidarnościowe, i zamierza podjąć negocjacje z Radą w celu opracowania bardziej ambitnych WRF z korzyścią dla obywateli" - piszą w rezolucji europosłowie.

Nad budżetowym projektem Komisji pracuje już także Rada UE, w której zasiadają ministrowie ds. europejskich, w tym polski wiceminister spraw zagranicznych Konrad Szymański. Politycy PiS zapowiadają, że rząd będzie twardo negocjował zwiększenie funduszy dla Polski.

To temat na inne wybory

"Jako liderzy Koalicji Europejskiej mówimy dzisiaj: nasz program w tych wyborach to 100 mld złotych więcej niż jest w stanie wynegocjować rząd PiS" - mówił Schetyna w Białymstoku.

Lider KE miesza tematy na wybory do Parlamentu Europejskiego z październikowymi wyborami parlamentarnymi.

26 maja Polacy i Polki wybiorą 51 z 751 posłów do PE. Ostateczna opinia Parlamentu - a zatem jego kształt po wyborach - ma znaczenie dla kształtu WRF. Ale głównymi negocjatorami nowego unijnego budżetu są nie europosłowie, a rządy państw członkowskich w Radzie.

Ostatnia tura negocjacji budżetowych odbędzie się najwcześniej jesienią 2019 roku, choć niektórzy wskazują, że pewnie na przełomie 2019/2020. To, czy Polska rzeczywiście wynegocjuje więcej, zależeć będzie od tego, kogo Polacy wybiorą w październiku.

Cele Koalicji Europejskiej i PiS są zresztą zbieżne - obie formacje chcą dla Polski jak najwięcej pieniędzy.

Różnią się natomiast stosunkiem do UE i reputacją w Brukseli. Biorąc pod uwagę antyunijną retorykę partii Kaczyńskiego, niszczenie rządów prawa i odmowę przyjęcia uchodźców, otwartość na argumenty rządu PiS może być ograniczona.

Pozycja negocjacyjna proeuropejskiej i zasłużonej w UE koalicji pod wodzą Schetyny wygląda znacznie lepiej.

Wiceszef Komisji: UE to nie bankomat

Potwierdził to ostatnio wiceprzewodniczący KE Jyrki Katainen, który odwiedził Warszawę 1 maja z okazji 15-lecia rozszerzenia Unii o dziesięć państw naszego regionu. W rozmowie z dziennikarzami przypomniał, że członkostwo w UE to nie tylko korzyści finansowe, ale też obowiązki.

"UE to nie bankomat ani dojna krowa. Oczekujemy od Polski większego wkładu na rzecz przyszłości Europy " - mówił.

Katainen podkreślił też, że dzięki członkostwu w UE Polska pozyskała z unijnego budżetu w sumie ponad 100 miliardów euro (ok. 430 mld złotych). Środki te sprawiły, że rozwój gospodarczy Polski w ostatnich latach był "wybitny".

Ale rząd PiS odmawia solidarności z pozostałymi państwami członkowskimi i podważa unijne wartości. Jak zaznaczył fiński komisarz, Polska weszła w konflikt z Brukselą z powodu naruszania zasady praworządności. Co osłabiło jej pozycję w Europie.

"Obecna sytuacja jest niedobra, bo przeciwko Polsce toczy się procedura z art. 7, a nadal nic się nie zmienia" - podkreślił Katainen.

Bieńkowska nie odpowiada przed polskim rządem

Wypowiedzi Schetyny na białostockiej konwencji nie przeszły bez echa w obozie władzy.

"Zarzuty PO wobec Prawa i Sprawiedliwości to hipokryzja" – mówił 6 maja w Radiu Maryja europoseł PiS Zbigniew Kuźmiuk.

Winą za mniejszy budżet dla Polski politycy PiS obarczają europejską komisarz Elżbietę Bieńkowską, związaną z PO i nominowaną na to stanowisko przez poprzedni rząd. Sugerują, że mogła sprzeciwić się propozycji budżetowej "niekorzystnej dla Polski".

Pani komisarz ten projekt – niekorzystny dla Polski, ale i krajów Europy środkowo-wschodniej – niestety poparła. Więc jeżeli kogokolwiek obciąża ta sytuacja, to niewątpliwie Platformę.
Bieńkowska jako Komisarz musi kierować się interesem całej UE, a nie danego kraju lub regionu. Nie ma mowy o "obciążaniu" kogokolwiek.
Radio Maryja,06 maja 2019
Komisarz Bieńkowska zachowuje się trochę, jakby reprezentowała tam samą siebie albo tylko opozycję. Nie utrzymuje szczególnego kontaktu z władzami polskimi.
I słusznie, bo jako komisarz musi działać niezależnie i nie powinna sugerować się stanowiskiem polskiego rządu.
"Sygnały Dnia", Polskie Radio,29 kwietnia 2019

Oskarżenia wobec Bieńkowskiej są naciągane.

Jako członkini Komisji Bieńkowska ma wręcz obowiązek niereprezentowania państwa członkowskiego, z którego pochodzi. Nie może zatem konsultować z polskim rządem decyzji, które podejmuje jako komisarz. Mówi o tym wprost Kodeks postępowania członka Komisji Europejskiej. Czytamy w nim, że komisarze

"są całkowicie niezależni i nie zwracają się o instrukcje do żadnego rządu lub innej instytucji, organu, urzędu lub podmiotu ani takich instrukcji od nich nie przyjmują; powstrzymują się od podejmowania wszelkich działań niezgodnych z charakterem ich funkcji lub wykonywaniem ich zadań".

Co więcej, Kodeks nakazuje im działać "w ogólnym interesie Unii", nie w interesie poszczególnych krajów czy regionów. Decyzje Komisji są zresztą zwykle podejmowane na zasadzie kolegialności, tzn. wszyscy komisarze uzgadniają jedno wspólne stanowisko. Ponoszą też za nie wspólną odpowiedzialność.

Gdyby Bieńkowska postanowiła walczyć w KE o dodatkowe miliardy dla Polski, naraziłaby na szwank swoją reputację i mogłaby zostać posądzona o działanie na szkodę Unii.

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Przeczytaj także:

Komentarze