0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja GazetaDawid Zuchowicz / Ag...

Sobotnia (23 lutego 2019) konwencja Prawa i Sprawiedliwości miała być europejska. I była, przynajmniej w nazwie. Zarówno prezes PiS Jarosław Kaczyński jak i premier Mateusz Morawiecki przemawiali na tle napisu "Polska sercem Europy".

Jakiej Europy? Tego nie dowiedzieliśmy się podczas niemal trzech godzin przemówień prominentnych polityków i członków rządu. Wygląda na to, że na czas kampanii do Parlamentu Europejskiego PiS postanowił schować swoją strategię osłabiania politycznej jedności UE i budowania "Europy narodów".

O tym, że jest ona „jedynym realistycznym rozwiązaniem" dla UE premier Morawicki mówił niedawno we francuskim "Le Figaro".

"Nasza konsekwencja w budowaniu wizji Europy opartej o państwa narodowe, nie zaś budowanej ponad nimi, wypływa z rzeczywistej potrzeby społecznej" - zapewniał w październiku 2018 roku minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz.

Prezes Jarosław Kaczyński jeszcze w 2016 roku zapowiadał, że prawnicy PiS szykują dla Unii nowe traktaty. Podkreślano, że UE potrzebuje "poważnych zmian", wzmocnienia roli parlamentów narodowych.

W sobotę milczeli na ten temat. Nie wspomnieli też o planach współpracy z eurosceptycznymi ugrupowaniami m.in. z Włoch, Francji i Czech. Być może w szeregach PiS rośnie świadomość, że Polacy są coraz bardziej przychylni wzmocnieniu UE i zwiększeniu roli Komisji Europejskiej, nie zaś jej osłabieniu.

Morawiecki postanowił zatem skupić się na prostym przekazie: krytyce politycznych oponentów z nowopowstałej Koalicji Europejskiej, którą współtworzą PO, .Nowoczesna, PSL, SLD i Zieloni. Oraz na obietnicach, że PiS przywiezie Polakom z Brukseli złote góry.

Przeczytaj także:

"Koalicja Polska"

„W Polsce są dziś dwie partie: partia, która chce zmiany władzy i partia, która chce zmieniać Polskę. Oni to Koalicja Europejska. Szkoda, że nie polska. To tu, na tej sali, siedzi Koalicja Polska. Polskie sprawy zawsze najważniejsze, polskie sprawy zawsze muszą być pierwsze!" - grzmiał Mateusz Morawiecki.

Jedną ze strategii PiS na zbliżające się eurowybory będą próby zdyskredytowania opozycji, zwłaszcza tej zrzeszonej w Koalicji Europejskiej.

Morawieckiemu brakuje argumentów, tworzy więc sztuczną opozycję między tym, co europejskie i tym, co polskie. Bo na arenie europejskiej znacznie więcej sukcesów odnieśli jak dotąd polityczni oponenci PiS. To przede wszystkim politycy PO budowali pozycję Polski w instytucjach europejskich przez ostatnie lata:

  • Wysłali do Parlamentu Europejskiego więcej eurodeputowanych, którzy zasilili szeregi jednej z dwóch największych europejskich rodzin politycznych - Europejskiej Partii Ludowej,
  • W 2004 roku z list PO do Parlamentu Europejskiego wybrany został Jerzy Buzek, który w latach 2009-2012 pełnił funkcję przewodniczącego PE,
  • Rząd Donalda Tuska zorganizował pierwszą polską prezydencję w Radzie UE w 2011 roku,
  • Wszyscy trzej polscy komisarze - Danuta Hübner, Janusz Lewandowski i Elżbieta Bieńkowska - to politycy związani dziś z PO,
  • Donald Tusk, były premier, w 2014 roku został wybrany na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, tzw. prezydenta UE. W 2017 roku, mimo sprzeciwu rządu PiS, który wystawił jako kontrkandydata Jacka Saryusz-Wolskiego, 27 pozostałych państw członkowskich poparło kandydaturę Tuska na drugą kadencję.

„Surowi wujostwo z Brukseli”

W porównaniu z dokonaniami poprzedniej ekipy europejskie dokonania PiS wypadają fatalnie. Rządy Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego mają na koncie serię wizerunkowych porażek, o których pisaliśmy obszernie w OKO.press.

A także konflikty z Komisją Europejską i Trybunałem Sprawiedliwości UE o rozmontowywanie rządów prawa i wycinkę Puszczy Białowieskiej. Temperatura sporu w drugiej połowie 2018 roku była tak wysoka, że rząd oskarżono o szykowanie Polsce scenariusza "brexitowego". Powracający jak bumerang temat polexitu miał zaowocować gorszym niż spodziewany wynikiem PiS w wyborach samorządowych.

Rządy PiS to także autyunijny język, którym politycy tej partii chętnie posługują się przy nadarzającej się okazji. Nie zabrakło go także podczas sobotniej konwencji.

„Niektórzy próbują tę europejskość zmonopolizować, przywłaszczyć sobie. Chowają się za spódnicą swojej starszej cioci, czy za surdutem surowego wujka, różnych takich w Brukseli” - mówił Morawiecki.

Nie trzeba enigmy, by rozszyfrować metafory Morawieckiego, zrobimy to jednak dla naszych czytelników. Starsza ciocia to zapewne chętnie krytykowana przez PiS niemiecka kanclerz Angela Merkel - bo politycy PO w optyce PiS nadal chętnie „kolaborują z Niemcami".

Surowy wujek w surducie to natomiast wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans, który wielokrotnie próbował nakłonić PiS do wycofania się z niekonstytucyjnych reform. „Chowanie się za surdutem" ma przypomnieć wyborcom, że politycy opozycji działali »antypolsko«, prosząc UE o interwencję wobec destrukcji państwa prawa, szykowanej Polsce przez ministra Ziobrę.

„Frakcja postkomunistów”

„Smuci mnie troszeczkę w Koalicji Europejskiej jedna rzecz. [...] Mogą się rozpierzchnąć — do socjalistów, chadeków czy zielonych. Może powstać nawet nowa frakcja, frakcja postkomunistów” - mówił Morawiecki.

Straszenie "postkomuną" to klasyczne zagranie PiS, gdy brakuje merytorycznych argumentów.

Wspomnieni przez Morawieckiego postkomuniści to, jak z łatwością zgadujemy, politycy Sojuszu Lewicy Demokratycznej. SLD pod wodzą Włodzimierza Czarzastego również postanowił przyłączyć się do Koalicji Europejskiej.

Premier Morawiecki musi zdawać sobie sprawę z faktu, że SLD już dziś ma w Parlamencie Europejskim swoich przedstawicieli. I nie są oni członkami „frakcji postkomunistów”, a drugiej co do wielkości dziś partii europejskiej — Socjalistów i Demokratów.

"To droga wytyczona na początku lat 90. przez Porozumienie Centrum — do NATO, do UE. A potem podjęta przez rząd Jana Olszewskiego" - podkreślił premier.

Morawiecki nie wspomniał, że na tej drodze najważniejsze sukcesy odniosło "postkomunistyczne" SLD. To rząd SLD-UP premiera Leszka Millera doprowadził do końca polskie negocjacje akcesyjne z UE, SLD negocjowało też wejście Polski do NATO. Próba przykrycia historycznych faktów sylwetką niedawno zmarłego premiera Olszewskiego to zabieg z niskiej półki.

„Pokonamy Niemców”

„Dla nas Europa to europejskie zarobki, my wiemy, jak tam dotrzeć! Nasz program to budowa klasy średniej! I będziemy walczyć o te interesy, po to idziemy do UE. Nasza droga do Europy to wzrost zasobności portfeli, spadek bezrobocia, najszybszy wzrost gospodarczy” - obiecywał Morawiecki.

Premier posłużył się też kolejną osobliwą metaforą:

„Tak jak w pamiętnym meczu Polska-Niemcy w kwalifikacjach do mistrzostw Europy. Gdzie w drugiej połowie strzeliliśmy dwa gole. Można pokonać silniejszego, możemy dogonić bogatszych. I ja już to widzę, że w kilka, do 10 lat możemy dogonić Hiszpanów, Włochów, po kolejnych kilku latach nawet Francuzów, a potem Niemców. Jesteśmy na dobrej drodze!"

W wizji przedstawionej przez Morawieckiego Unia Europejska ma dać Polakom więcej pieniędzy i pozwolić dogonić gospodarczo inne kraje albo wręcz je „pokonać". O ile jednak "walka o polski interes" jest w UE możliwa, sukcesy na tym polu można odnieść tylko dzięki przemyślanej grze zespołowej.

Antagonizowanie pozostałych państw członkowskich i Komisji Europejskiej to w Brukseli droga donikąd.

Tematy kampanii do PE zlewają się PiS z kampanią na polskie wybory parlamentarne. Przy ogromnym deficycie pozytywnych, proeuropejskich przekazów, trudno się dziwić, że partia Kaczyńskiego zamierza stosować w kampanii europejskiej te same chwyty, które dały jej zwycięstwo w 2015 roku.

Sam premier Morawiecki zdaje się nie do końca rozumieć, o co w ogóle chodzi w majowych wyborach:

"Po co są te wybory? Niektórzy mówią, żeby Polska była bardziej w Europie. A one są po to, żeby zmieniać Polskę. Bo Polska już w Europie jest. Nie od 15 czy 30 lat, tylko od tysiąca lat. Kształtuje Europę, współtworzy Europę, to my jesteśmy Europejczykami i budujemy jej przyszłość" - mówił Morawiecki.

Narodowe interesy w PE

PiS w swoich deklaracjach chętnie podkreśla jedno: walkę o uwzględnienie w PE polskich interesów.

Czy Parlament Europejski daje możliwość negocjowania unijnych przepisów pod kątem interesów narodowych? Do pewnego stopnia tak. W tym celu muszą jednak zostać spełnione pewne warunki:

  • dana partia narodowa musi wysłać do Parlamentu wielu przedstawicieli;
  • przedstawiciele ci muszą wejść w skład dużej paneuropejskiej partii politycznej - im większej, tym lepiej,
  • przedstawiciele ci muszą przekonać swoją europejską partię do głosowania zgodnie z ich narodowym interesem.

Nie jest to więc takie proste.

Całkiem pokaźną reprezentacją i wpływem na politykę PE mogą pochwalić się europosłowie koalicji PO-PSL zrzeszeni w największej Europejskiej Partii Ludowej (EPL). O sukcesach „dla Polski” mówią zresztą otwarcie sami eurodeputowani.

Europosłanka Danuta Hübner przyznała np., że to Polacy w EPL zabiegali o przyznanie Polsce dodatkowego euromandatu w spadku po Brytyjczykach. Udało im się.

Partia Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), do której należy także PiS, jak dotąd była głosem brytyjskich konserwatystów — partii liberalnej gospodarczo, zwolenników budżetowej dyscypliny i ograniczenia europejskiej biurokracji. Głos europosłów PiS był w niej słabiej słyszalny.

Po brexicie PiS może umocnić swoje wpływy w EKR, o ile zdecyduje się w niej pozostać. O tym, że partia Kaczyńskiego rozważa współtworzenie eurosceptycznego frontu wraz z włoską Ligą wicepremiera Matteo Salviniego pisaliśmy w OKO.press na początku roku. Jak na razie nie wiadomo, czy powstanie nowy ruch, czy też może Włosi przyłączą się do EKR. Sondaże pokazują, że w obydwu wypadkach to oni, a nie PiS, będą siłą dominującą we frakcji.

Współpracy z włoskimi populistami odmówił natomiast Viktor Orbán. Premier Węgier ma świadomość, że o wiele większy wpływ na politykę europejską gwarantuje Fideszowi utrzymanie członkostwa w najliczniejszej EPL.

Współpraca popłaca

Żeby narodowy interes został uwzględniony, dana partia - np. PiS - musi również przekonać do niego pozostałe delegacje w ramach swojej grupy. Interes Polski nie może więc być sprzeczny z interesem innego licznego kraju bądź kilku krajów.

O kompromis trudno zwłaszcza wtedy, gdy w skład danej europejskiej frakcji wchodzą partie, których głównym celem jest walka o partykularne interesy narodowe. Hybrydy tego typu powstawały już niejednokrotnie, ale rzadko były w stanie przetrwać całą kadencję PE. Taką siłą może być eurosceptyczny front, który szykują Europie Matteo Salvini i Jarosław Kaczyński.

Warto też podkreślić, że UE to nie organizacja dobroczynna. Narodowy interes ma szansę przebić się w PE tylko wówczas, gdy wszystkim się to opłaci. Nikt nie zgodzi się na np. dodatkowe miliardy euro dla Polski, jeśli Polska nie obieca czegoś w zamian - choćby zgody na system alokacji uchodźców.

Nie uda się też dofinansowanie Polski kosztem innych państw członkowskich. Nawet gdyby wszystkie polskie partie postanowiły wspólnie zawalczyć o coś dla naszego kraju w nowym PE będą miały 52 na 705 mandatów. Zbyt mało, by narzucić Unii Europejskiej "polski interes".

"Europa to konkurencja: musimy wygrać wybory europejskie dla Polski!" - mówił Mateusz Morawiecki na konwencji PiS. To nieprawda. W UE najbardziej opłaca się współpracować.

;

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze