„Istnieje najwyższego stopnia obawa, że te rozwiązania praktycznie całkowicie, nieodwołalnie zlikwidują w Polsce niezależną władzę sądowniczą, której istotą jest przecież wymierzanie sprawiedliwości” - tak ocenia ustawę represyjną sędzia Sądu Najwyższego Stanisław Zabłocki
Po odrzuceniu w czwartek 23 stycznia przez Sejm weta Senatu ustawa represyjna czeka już tylko na podpis prezydenta. Publikujemy z niewielkimi skrótami opinię o ustawie sędziego Sądu Najwyższego Stanisława Zabłockiego. Tekst został wygłoszony podczas debaty w Senacie 16 stycznia 2020 roku.
Zacznę od cytatu. „Władza sądownicza nie może być wykonywaną, ani przez władzę prawodawczą, ani przez króla, lecz przez magistratury na ten koniec ustanowione i wybierane” – ten tekst to oczywiście artykuł 8 naszej pierwszej konstytucji, znanej jako ustawa rządowa z 3 maja 1791 roku, a jeszcze szerzej znanej, jako Konstytucja 3 maja. Już w tamtym czasie, 230 lat temu niemalże, dobrze rozumiano w Polsce, że sądy i trybunały mają być władzą odrębną i niezależną od innych.
Czy jednak pamiętała o tym i właściwie rozumiała to większość sejmowa, stanowiąc ustawę z dnia 20 grudnia 2019 roku? Mam co do tego olbrzymie wątpliwości.
Deklarowaną w preambule tej ustawy konieczność poszanowania trójpodziału władz, postrzegam jako zabieg, delikatnie rzecz ujmując, zwodniczy i bałamutny. Gdyby bowiem figurujące w dalszej części ustawy rozwiązania choć w pewnej mierze odpowiadały szczytnym założeniom wyrażonym w preambule, świat prawniczy przyjąłby tę ustawę z uznaniem.
Jest jednak dokładnie przeciwnie: konkretne rozwiązania przeczą deklarowanym celom. I także z tego powodu ustawa ta jest rażąco sprzeczna z konstytucyjnymi, międzynarodowymi standardami niezależności sądów, niezawisłości sędziów, a poprzez to jest ustawą złą, a wręcz szkodliwą.
Pochylmy się nad przepisami stanowiącymi zworniki tej ustawy. Nazywam je zwornikami, bo w nawiązaniu do ich treści skonstruowanych jest cały dalszy szereg przepisów stanowiących swoisty ciąg technologiczny, prowadzący najpierw do ustanawianych zakazów, a następnie do bardzo surowej odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów.
Odpowiedzialności tak surowej, że np. w odniesieniu do sędziego SN przewidziana jest jedna jedyna sankcja, złożenia z urzędu.
Wypada w tym miejscu dodać, że takie konstruowanie przepisów o charakterze represyjnym, a przepisy dyscyplinarne niewątpliwie do tej kategorii należą, gdy za określone przewinienie przewidziana jest tylko jedna jedyna sankcja, takie przepisy same w sobie sprzeczne są z regułami rzetelnego procesu przewidzianymi w traktatach.
Wtedy bowiem władza ustawodawcza wkracza na obszar władzy sądowniczej. Wtedy zastępuje sędziego, bo skoro sędziemu nie pozostawia żadnego wyboru, przewidując sankcję bezwzględnie oznaczoną ustawą, wykonuje się władzę sądowniczą.
Ale powróćmy do tych zworników. Myślę o art. 1 pkt 20a nowelizującym art. 55 prawa o ustroju sądów powszechnych, o art. 2 pkt 6 nowelizującym art. 29 ustawy o Sądzie Najwyższym, o art. 3 pkt 1, nowelizującym art. 23 prawa o ustroju sądów wojskowych i o art. 4 pkt 1a nowelizującym art. 4 prawa o ustroju sądów administracyjnych.
Wszystkie te przepisy konstruują tzw. ustawową definicję sędziego, przewidując, w odróżnieniu od treści jeszcze obowiązującego np. art. 55 ustawy o ustroju sądów powszechnych i jego odpowiedników w innych ustawach ustrojowych, że sędzią jest osoba powołana na to stanowisko przez prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i przed nim zaprzysiężona. Koniec, kropka.
I czynią to zatem w całkowitym oderwaniu od regulacji konstytucyjnych, zawartych w art. 179 konstytucji, oraz w oderwaniu od innych regulacji ustawowych, przewidujących tzw. materialne przesłanki, które winny być spełnione, aby określona osoba mogła być sędzią.
We wskazanych przepisach przesłanką jedyną i wystarczającą jest formalna przesłanka powołania przez pana prezydenta. Tymczasem, jak już wielokrotnie o tym była mowa, art. 179 konstytucji stanowi, że
sędziowie są powoływani przez prezydenta Rzeczypospolitej na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa.
W konstytucji przewidziane są zatem dwie przesłanki formalne: ta, o której mowa jest w znowelizowanych przepisach, ale także i ta, równie niezbędna jak ta pierwsza, która związana jest z rolą przyznaną przez ustrojodawcę Krajowej Radzie Sądownictwa.
We wskazanych przepisach uchwalonej ustawy zwykłej równorzędna na szczeblu konstytucyjnym rola KRS została nie tylko zmarginalizowana, ale wręcz całkowicie wyeliminowana.
Czy nie powinno wzbudzić zdumienia i niepokoju użycie takiego zabiegu, w wyniku którego za pomocą zwykłych ustaw usiłuje się ingerować w treść najwyższego prawa Rzeczypospolitej – konstytucji uchwalonej przez Zgromadzenie Narodowe i przyjętej przez naród w powszechnym referendum?
Czy naprawdę można zignorować konstytucyjną regułę, że sędzią jest osoba powołana na skutek łącznego działania dwóch organów i prezydenta, i KRS? Czy ustawodawca zwykły, próbując sformułować definicję sędziego, jest władny pominąć jasny, konstytucyjny zapis, że prezydent nie może działać bez stosownego wniosku Rady? Choć oczywiście wola tej ostatniej – takie jest moje zdanie – jeszcze sama nie wystarcza, aby przedstawiony kandydat stał się sędzią, jak to swego czasu było utrzymywane i co sprowadzało rolę prezydenta do roli notariusza przy powoływaniu sędziego.
Na oba tak postawione pytania należy udzielić rzeczywiście odpowiedzi przeczącej.
Z takiego brzmienia przepisów ustawowych wynika bowiem praktycznie, że teoretycznie każda osoba, która poczułaby wolę zostania sędzią, mogłaby wystąpić, z pominięciem trybu przewidzianego w art. 179 konstytucji, o odebranie od niej ślubowania i dokonanie nominacji, a w konsekwencji liczyć na to, że w takiej drodze na to stanowisko zostanie powołana.
Ale co gorsza, że nie będzie można poddać tego kontroli, bo z przepisów pozostających w tym tzw. ciągu technologicznym wynika przecież, że żaden sędzia nie byłby władny - czy to z urzędu, czy na wniosek stron, w toku czy to postępowania odwoławczego, czy kasacyjnego - pokusić się o udzielenie odpowiedzi na pytanie, czy w składzie, którego orzeczenie kontroluje, nie zasiadał przypadkiem sędzia, którego status nie odpowiadał trybowi powołania określonemu w art. 179 konstytucji.
Gdyby zaś, prawidłowo odczytując hierarchię źródeł prawa oraz swoje powinności wynikające z art. 178 ust. 1 i art. 8 konstytucji, sędzia ów, sędzia kontroler, a mając na uwadze także powinności płynące z tego, że obecnie każdy polski sędzia jest jednocześnie sędzią europejskim, jednak to uczynił,
naraziłby się na odpowiedzialność dyscyplinarną przy zagrożeniu najsurowszymi sankcjami.
Mamy prawo pytać, co ustawodawca chce przez zastosowanie takiego zabiegu osiągnąć. Niestety, nasuwają się bardzo niepokojące odpowiedzi na to pytanie. Niepokojące przede wszystkim z uwagi na to, że pamiętamy wszyscy o bardzo rozbieżnym sposobie rozumienia art. 187 ust. 1 i 2 Konstytucji Rzeczypospolitej. I pamiętając o tym bardzo rozbieżnym rozumieniu art. 187, mamy wszyscy nadal prawo rozmawiać jeszcze o tym, czy są spełnione przesłanki, aby pierwszy etap owego trybu powoływania uznawać, z uwagi na sposób ukształtowania nowej KRS, za odpowiadający przepisom ustawy zasadniczej.
Ale nie tylko ta przesłanka jest tutaj ważna. To ważne również na poziomie ustaw zwykłych, m.in. z uwagi na utajnienie tzw. list poparcia i nieujawnianie ich, pomimo prawomocnego wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego, nakazującego ich udostępnienie.
Na tym tle mnożą się wątpliwości, czy KRS jest w stanie wykonywać jej konstytucyjne zadania, do których należy stanie na straży niezależności sądów, niezawisłości sędziów, czy też nie.
Skoro nadto Sąd Najwyższy w wyroku z dnia 5 grudnia 2019 roku, wydanym w wyniku przeprowadzenia analizy uwzględniającej tylko te czynniki, które wymienił w swoim wyroku z 19 listopada TSUE, doszedł do wniosku, że KRS nie jest organem bezstronnym i niezawisłym od władzy ustawodawczej i wykonawczej.
Czyżby zatem uchwalona ustawa miała zmierzać do zminimalizowania, a praktycznie do wyeliminowania konstytucyjnej roli KRS w procesie powoływania sędziów? Jeśli takie byłyby w istocie intencje uchwalenia tych czterech zwornikowych przepisów, stanowiłoby to nad wyraz niebezpieczne cofnięcie zegarów historii. Władza polityczna miałaby być znów sprawcza w sposób nieograniczony, również w stosunku do władzy sądowniczej.
Wszyscy pamiętamy, że w Imperium Rzymskim w okresie monarchii absolutnej Gaius Iulius Caesar Germanicus, powszechnie znany jako Kaligula, mianował swojego ulubionego rumaka Incitatusa kapłanem, a przed swoją skrytobójczą śmiercią miał podobno nawet zamiar powierzyć mu urząd konsula. I takiej nominacji można było wówczas dokonać, bo władza Cezara w zasadzie nie była niczym ograniczona.
Jak pisał rzymski jurysta Ulpian, princeps legibus solutus est - cesarz nie jest związany prawem. Ale jednak na szczęście żyjemy nie w starożytnym Imperium Rzymskim. Żyjemy w demokratycznym, nowoczesnym państwie, w którym władza należy do narodu, co zresztą wcale nie oznacza, że do tych, którzy zakrzykną najgłośniej, że realizują wolę tego narodu.
Ani pan prezydent nie ma zaczarowanego ołówka, ani Sejm nie dysponuje taką władzą, aby przypisać głowie państwa polskiego, pozostając z najwyższym szacunkiem dla obu tych urzędów – kto sędzią być może, a kto być nie może, jeżeli nie są spełnione warunki z art. 179 Konstytucji RP.
Chciałbym być dobrze zrozumianym: nie chcę zakładać i nie zakładam, że czy to obecnie urzędujący pan prezydent, czy ktokolwiek pełniący w przyszłości ten urząd, nominuje sędziego bez wniosku KRS albo odbierze ślubowanie np. od osoby nieposiadającej wyższego wykształcenia prawniczego. Idzie mi o to, że samo uchwalanie ustawy zawierającej taką definicję sędziego, która stoi w oczywistej kolizji z przepisem rangi konstytucyjnej, jest przy obowiązującej hierarchii źródeł polskiego prawa po prostu niedopuszczalne.
Przejdźmy do uchwalonych przez Sejm przepisów, które – to nie jest odczucie, to jest nieodparcie nasuwający się wniosek – pozostają w owym związku technologicznym z tymi integralnie ze sobą też związanymi przepisami, które nazwałem zwornikami. Charakterystyczne jest to, że także pozostałe przepisy zostały w praktycznie identycznym brzmieniu wprowadzone do wszystkich czterech ustaw ustrojowych, zarówno do tej, która reguluje ustrój sądów powszechnych, jak i do tych, które regulują ustrój sądów administracyjnych, sądów wojskowych, a nawet do tej, która reguluje ustrój Sądu Najwyższego.
Istnieje najwyższego stopnia obawa, że te rozwiązania praktycznie całkowicie, nieodwołalnie zlikwidują w Polsce niezależną władzę sądowniczą, której istotą jest przecież wymierzanie sprawiedliwości.
A jeśli chodzi o wymierzanie sprawiedliwości, to oczywiście banałem byłoby stwierdzenie, że jest to bardzo odpowiedzialne i trudne zadanie, ale już nie jest banałem stwierdzenie, tylko przybliżaniem państwu, którzy nie są prawnikami, pewnej bardzo istotnej prawdy - to wymierzanie sprawiedliwości nie może być realizowane, jeżeli sędziemu, sądowi nie pozostawi się podstawowego narzędzia, swobody oceny prawnej sporu, który przed nim zawisł.
Wymierzać sprawiedliwość to inaczej, jak mawiali starożytni, przydzielać każdemu, co mu się należy, suum cuique tribuere, a nie odczytywać bez jakiejkolwiek refleksji rządek literek zapisanych w ustawie.
Jak wymierzać tę sprawiedliwość zatem, jak to czynić, jeżeli w ustawie zadekretuje się, że jeden z podmiotów, który jest z prawem związany i powinien je wykonywać, czyli władze publiczne, w istotnej sferze praktycznie ocenom prawnym sądu nie polega?
Rozważcie, czy taka sytuacja nie stanowi naruszenia zarówno zasady legalizmu z art. 7 konstytucji, jak i zasady równości wobec prawa określonej w art. 32 ust. 1 konstytucji. Rozważcie, proszę, czy takiego właśnie niebezpieczeństwa nie pociągają za sobą zmiany przewidziane odpowiednio:
Czy niebezpieczeństwa nie pociągają za sobą te przepisy, które dekretują zakaz kwestionowania, a w rezultacie i badania przez sądy, cytuję: „umocowania sądów i trybunałów, konstytucyjnych organów państwowych oraz organów kontroli i ochrony prawa”.
Jestem człowiekiem dobrej woli i chcę wierzyć, że celem tego rozwiązania nie jest stworzenie "nadzwyczajnej kasty" tych, którzy nie podlegają żadnej kontroli. Chociaż takie przepisy takim zakusom mogą służyć, bowiem kto dziś jest w stanie zagwarantować, jak będą to umocowanie rozumieć organy dyscyplinarne upoważnione do piętnowania sędziów, którzy naruszą tak gumowo, tak rozciągliwie, tak elastycznie sformułowany zakaz.
Podam przykłady.
Czy obawa ma dręczyć także sędziego, któremu przyjdzie kwestionować np. legalność podpisania rozporządzenia, jeśli od tego zależy przed sądem racja obywatela, który wniósł o rozstrzygnięcie sporu? W końcu władza prawodawcza ministra, wynikająca z ustawy, z upoważnienia ustawowego, zdaje się również stanowić desygnat umocowania, tak jak w zakres umocowania sędziego wchodzi wymierzanie sprawiedliwości.
Czy nie stanie się niedopuszczalnym np. badanie, a tym samym kwestionowanie umocowania prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych do praktycznego storpedowania działania prawomocnego wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego?
Tak gumowo sformułowany przepis pozostawia olbrzymie pola dowolności interpretacyjnych, a język analizowanej ustawy w sferze, w której precyzja jest szczególnie wymagana, bo precyzja jest szczególnie wymagana przy stanowieniu zakazów, jest skrajnie niebezpieczny i pozostaje w moim głębokim przekonaniu w drastycznej kolizji z zasadami prawidłowej legislacji.
W tym miejscu, właśnie przy analizie zakazu kwestionowania przez sądy i organy sądów tzw. umocowania organów państwowych, czyli legalizmu działania innych władz, poczyńmy uwagę bardziej ogólnej natury, ale bardzo ważną.
Taki zakaz nie może przynieść nic dobrego tym wszystkim, którzy dzisiaj domagają się, i w moim przekonaniu czynią to zasadnie, reformy sądownictwa, nie może przynieść nic dobrego obywatelom.
Paraliżujące działanie tak nieprecyzyjnie sformułowanego zakazu może bowiem osłabić pozycję każdego obywatela, gdy drugą stroną sporu będzie konstytucyjny organ państwa, czy też organ kontroli, albo organ ochrony prawa.
I wreszcie warto zadać sobie pytanie, czy jeśli ustawodawca daje jawny wyraz temu, a te przepisy dają temu jawny wyraz, że wie lepiej niż sądy, jak i o czym sądom nie wolno orzekać, czy to znaczy, że wbrew szumnym deklaracjom preambuły nie bierze przypadkiem na siebie sporej części wymierzania sprawiedliwości, chociaż nie w procesie sądowym, ale w drodze aktu generalnego, ustawy.
A w konsekwencji czy nie znajdujemy się, tak patrząc na sprawy, na granicy, a może już nawet poza granicą złamania trójpodziału władz, który zagwarantowany został w art. 10 konstytucji.
Kilka słów chcę poświęcić tym przepisom ustawy z dnia 20 grudnia, które pozostają z tymi czterema przepisami zwornikowymi w owym ciągu technologicznym.
Ustawa wszystkim bez wyjątku sądom zakazuje również ustalenia lub oceny zgodności z prawem powołania sędziego lub jego mandatu do wykonywania zadań z zakresu wymiaru sprawiedliwości.
W tym miejscu należy bardzo silnie podkreślić, że wbrew temu, co ciągle słyszymy, sędziowie są w Polsce ostatnimi osobami, którym zależałoby na szerzeniu chaosu w sądach, nie tylko w sądach, czy wręcz, jak to niektórzy ujmują, anarchii.
Sądy mają jednak niezbywalny obowiązek strzeżenia porządku prawnego, w tym zwłaszcza konstytucji. I jako jednocześnie sędziowie europejscy, także wartości zagwarantowanych w traktatach, które to traktaty zgodnie z art. 87 ust. 1 konstytucji są źródłami powszechnie obowiązującego prawa Rzeczypospolitej, a zgodnie z art. 91 ust. 1 i 2 stanowią część krajowego porządku prawnego i to tak istotną część krajowego porządku prawnego, że mają pierwszeństwo przed ustawą, jeśli tej ostatniej nie da się pogodzić z ustawą międzynarodową.
I chociaż sądy nie są źródłem chaosu, jednak to na nich spoczywa cały ciężar borykania się z konsekwencjami tego chaosu.
Ustawodawca praktycznie od zawsze zobowiązuje instancję odwoławczą oraz sąd kasacyjny do badania, i to w każdym z postępowań sądowych, w każdej z procedur, należytej obsady sądu orzekającego w niższej instancji oraz stanowczo nakazuje, aby w pewnych wypadkach sąd wyższego rzędu interweniował jeżeli orzeczenie wydane zostało z udziałem osoby nieuprawnionej do orzekania lub w składzie niezgodnym z przepisami prawa: art. 439 par. 1 pkt 1 kpk, art. 379 pkt 4 kpc, art. 183 par. 2 pkt 4 prawa o postępowaniu przed sądami administracyjnymi.
Badanie prawidłowości obsadzenia sądów to nie jest jakieś sędziowskie widzimisię, to nie jest jakiś sędziowski przywilej, to zawsze był obowiązek sądów, będący wyrazem koniecznego starania o dobro stron i uczestników postępowań, ale od pewnego momentu, kiedy weszliśmy do struktur Rady Europy, kiedy weszliśmy do Unii Europejskiej, jest to również obowiązek dbałości o to, aby proces był rzetelny w rozumieniu art. 6 ust. 1 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka oraz art. 47 Karty Praw Podstawowych UE.
A ustawodawca usiłuje w procedowanej ustawie władzę sądów ograniczyć, stwierdzając, że „przepisy o przydziale spraw oraz o wyznaczaniu i zmianie składu sądu nie ograniczają jurysdykcji sędziego i nie mogą być podstawą stwierdzenia sprzeczności składu sądu z przepisami prawa, nienależytego obsadzenia sądu, lub udziału osoby nieuprawnionej, lub niezdolnej do orzekania w wydaniu orzeczenia”.
Dodać należy jeszcze jedno, wyjaśnić trzeba błąd w założeniu, którym opinia publiczna jest niestety na co dzień karmiona: sądom dbającym o prawidłowość składów nie chodzi przecież o pozbawianie innych sędziów mandatu do orzekania. To nie w tym celu sędziowie tej kontroli dokonują.
Sądom, które starają się wyjaśnić sytuację prawną w aspekcie prawidłowego wyznaczenia składu, chodzi o trwałość orzeczeń w konkretnych zawisłych przed nimi sprawach, o ich niewzruszalność, o moc prawną, o moc prawną nie tylko w Polsce, ale i za granicą, bo pamiętajmy, że przecież przed polskimi sądami stają nie jedynie Polacy, a nasze wyroki nie podlegają wykonaniu jedynie na terytorium RP.
I przyznam się, że od 20 grudnia praktycznie każdego dnia zadaję sobie pytanie, czy wszyscy ci, którzy tak bez wahania podnieśli rękę, głosując za rozwiązaniami tej ustawy, naprawdę sądzili, że kolejna arbitralnie zaprojektowana ustawa nakładająca na polskich sędziów taki system zakazów i poddająca ich takim represjom za brak ich ewentualnego respektowania, czy naprawdę wzmocni zaufanie do gwarancji niezawisłości polskich sędziów, a tym samym wzmocni w innych państwach Europy i świata zaufanie do prawidłowości polskich orzeczeń, bo ostatecznie to jest ważne.
Zwróćmy także uwagę na to, że wszystkie sprawy wniosków lub oświadczeń dotyczących wyłączenia sędziego albo oznaczenia sądu, przed którym ma się toczyć postępowanie, obejmujących zarzut braku niezależności sądu lub braku niezawisłości sędziego, a wniosków takich,, formułowanych jest przed wszystkimi polskimi sądami dzień w dzień na pewno po kilkanaście, a może i po kilkadziesiąt - wszystkie te wnioski należeć mają do właściwości Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.
To jest posunięcie nie tylko ryzykowne ustrojowo, ale także całkowicie dysfunkcjonalne.
Ryzyko ustrojowe polega na tym, że tworzy się kolejne, nadzwyczajne rozwiązanie, takie swoiste obejście zwykłych procedur sądowych. To szczególnie razi wobec trybu powoływania sędziów Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, powodującego, że w określonej, być może znaczącej puli spraw, po prostu znając takie wnioski, a wszystkie te wnioski mają być do tej jednej, jedynej izby kierowane, byliby skazani na orzekanie w pewnym sensie w tej puli spraw także we własnej sprawie, z naruszeniem fundamentalnej reguły, że nikt we własnej sprawie sędzią być nie może - nemo iudex in causa sua.
Ale co gorsza, dla samej tej izby ten zabieg legislacyjny czyni z niej w jakimś sensie kolejny, obok Izby Dyscyplinarnej, sąd wyjątkowy, sąd szczególny. Wreszcie liczba spraw, która może być w związku z tym i z takim przesądzeniem kwestii właściwości kierowana do izby kontroli nadzwyczajnej, kreuje graniczące z pewnością ryzyko systemowej niewydolności.
Czyli niezależnie od wszystkich argumentów merytorycznych, grozi to zalewem wniosków w sprawach drobnych wpływających do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.
To rozwiązanie, po raz kolejny w żadnym razie nie przyspieszy postępowań sądowych przed sądami, a wręcz przeciwnie może je w bardzo dużej puli spraw w istotny sposób opóźnić, bo trzeba będzie przesyłać akta sprawy z Rzeszowa, Szczecina, Białegostoku, ze wszystkich zakątków kraju do Izby Kontroli Nadzwyczajnej, a potem odsyłać je z powrotem, podczas gdy w chwili obecnej właściwość należy do sądów osadzonych miejscowo.
Z najwyższym stopniem krytycyzmu należy również ocenić zmiany wprowadzone w zakresie odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziego i to takiego sędziego, którego powinniśmy szanować i chronić, bo sędziego, któremu leży na sercu treść artykułu 45 ust. 1 konstytucji.
Mam na myśli nie tylko odpowiedzialność za działania kwestionujące istnienie stosunku służbowego sędziego, skuteczność powołania sędziego lub umocowanie konstytucyjnego organu Rzeczpospolitej Polskiej, ale także te nowe, zadekretowane typy deliktów dyscyplinarnych o wysoce niedookreślonych znamionach w takiej postaci jak, zacytuję: „działania lub zaniechania mogącego uniemożliwić lub istotnie utrudnić funkcjonowanie organu wymiaru sprawiedliwości”. Czy też - także cytat: „Działalność publiczną nie dającą się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów”.
Pod te sformułowania można podciągać praktycznie nieograniczoną klasę zachowań, gdy nadto się zważy, że ani jeden z tych typów, ani drugi z tych typów wcale nie musi łączyć się z uchybieniem godności urzędu sędziego, gdyż to ostatnie przewinienie dyscyplinarne, klasyczne przewinienie dyscyplinarne, pozostało jako odrębny typ przewinienia dyscyplinarnego.
W dobie, kiedy wyeksponowanie słowa "konstytucja" jest wskazywane jako przejaw upolitycznienia, obawiam się, że wypowiedź sędziego, a może nawet wymowne milczenie sędziego i na sali rozpraw, i poza salą rozpraw, może być poczytane za działalność publiczną nie dającą się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Ramy tego, co z pojęciami tymi jest zgodne, będzie wyznaczał przecież rzecznik dyscyplinarny, czyli sąd dyscyplinarny.
W sytuacji, gdy sędziego, już zupełnie oficjalnie, bo dotąd czyni się to nieoficjalnie, będzie można karać naprawdę za wszystko, nawet za klasyczne czynności orzecznicze, przy których wykazanie oczywistej i rażącej obrazy przepisów prawa nie będzie wcale konieczne, będzie można sędziego na przykład skazać za odroczenie rozprawy z uwagi na konieczność wystąpienia z pytaniem prejudycjalnym do TSUE. Czy przypadkiem takie odroczenie rozpoznania sprawy nie będzie mogło być potraktowane przy sformułowaniu tak gumowym tego przepisu, jaki się proponuje, jako utrudnianie funkcjonowania organu sprawiedliwości?
Obawiam się również, że w świetle tych nowych przepisów o wiele łatwiej będzie można sędziów dyscyplinować za dokonywanie tzw. wykładni prokonstytucyjnej przepisów, co wcale nie musi się wiązać z odchodzeniem od orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego, bo czym innym jest całkowite odejście od orzeczenia TK, a czym innym jest dokonywanie tak zwanej prokonstytucyjnej wykładni przepisów.
Pojawia się jedno jedyne, ale kapitalnej wagi pytanie: czy nie powinniśmy zapomnieć o sądach i sędziach wymierzających sprawiedliwość, kontentując się rozmieszczeniem po gabinetach sędziowskich urzędników, którzy będą posłusznie wykonywać dyrektywy władzy wykonawczej?
Nie będzie prawdziwym sędzią ktoś, kto zostanie poddany presji, aby na każdym kroku myśleć o ewentualnej karze za podpisane zarządzenie, wydanie postanowienia, lub wyroku o określonym kierunku, lub za treść sporządzonego przez siebie uzasadnienia. Ten, kto jest poddawany takiej presji, nie ma zapewnionych obiektywnych gwarancji niezawisłości. A ludzkie charaktery są różne. I noszona przez nas sędziów w sercach tak zwana niezawisłość wewnętrzna może nie wytrzymać takiej próby ognia.
W konsekwencji uchwalenie ustawy w takim brzmieniu, należałoby nazwać, nawiązując do historycznych uwarunkowań, triumfem woli, który jednak nie jest z pewnością triumfem praworządności.
Smutkiem, i to smutkiem tym najgłębszym z możliwych, powinien napawać fakt, że Polska, która około 30 lat temu przystąpiła do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, wchodząc w struktury Rady Europy i zobowiązała się w związku z tym respektować orzecznictwo Trybunału strasburskiego, Polska, która ponad 15 lat temu wstąpiła do UE i zaakceptowała jurysdykcję wówczas Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, przemianowanego potem na Trybunał Sprawiedliwości UE, poprzez uchwalanie takich ustaw, jak ustawa z grudnia 2019 r. rozpoczęła, również i w moim przekonaniu, marsz w przeciwnym kierunku, tak jakby przynależność do struktur międzynarodowych nie miała dla naszego społeczeństwa znaczenia.
Na sam koniec pozwolę sobie na refleksję dotyczącą Sądu Najwyższego, w którym ciężko przepracowałem przez ostatnie 29 lat. Nieuchronnie zbliża się koniec kadencji I prezesa SN, pani prof. Małgorzaty Gersdorf. Nie ma potrzeby przypominania, jakimi wydarzeniami kadencja ta była naznaczona. Ale bez tego przypominania można jednak stwierdzić, że istnieją wątpliwości, czy art. 2 pkt 1 ustawy, nad którą debatuje Senat nie stanowił dla autorów wniesionego do Sejmu projektu jednego z najważniejszych elementów tej nowelizacji.
Oto po raz kolejny dokonuje się zmiany brzmienia art. 13 ustawy o SN, w którym uregulowano tryb wyboru i powołania I prezesa. Analizie tego przepisu poświęcono już wiele uwagi, ja chcę przejść tylko do jednego, jedynego aspektu: niezależnie od tego, kto miałby zostać następcą pani prof. Gersdorf na tym stanowisku, ważne jest, aby ten wybór był po pierwsze uczciwy, a po drugie, co równie ważne, aby kandydaci posiadali mandat zaufania płynący z wewnątrz sądu, całego SN, a nie z jego części, czy wręcz cząstki. A nowelizacja takie oczekiwania stawia pod wielkim znakiem zapytania.
Wystarczy spojrzeć na treść art. 13 par. 4 w nowym brzmieniu i odnotować systematycznie obniżany w treści tego przepisu próg quorum zgromadzenia ogólnego. I tak sędziowie powołani przez nową KRS sami mogą dopełnić quorum zgromadzenia wyborczego. I tak, ustawodawca teoretycznie może tego typu rozwiązanie zadekretować, tyle tylko, że warto sobie postawić pytanie, czy takie rozwiązanie nie stworzy pola do obaw, że niezależność SN od pionu władzy politycznej będzie w nowym układzie nieco mniejsza.
Nadto rozumiem, że znów bez żadnych pozaprawnych intencji, chcę w to wierzyć, chociaż wiara moja słaba jest, dodano w procedowanej ustawie, jawnie niezgodne z przepisami konstytucji rozwiązanie art. 13a. Dlaczego? Dlatego że wprowadzono nieprzewidzianą w ustawie zasadniczej instytucję p.o. I prezesa SN. Pomysł nie jest nowy, pomysł już został przetestowany, jak wiemy, ale to, że on został przetestowany, to wcale nie jest argumentem za poprawnością takiego rozwiązania.
Konstytucja Rzeczypospolitej, ta wciąż jeszcze obowiązująca konstytucja, stanowi wyraźnie, że sądy i trybunały są władzą odrębną i niezależną od innych władz, art. 173, zaś sędziowie w sprawowaniu swojego urzędu są niezawiśli, podlegają tylko konstytucji oraz ustawom, art. 178 ust.1, podkreślam, najpierw konstytucji, ale również ustawom. Sędziowie nie chcą, powtórzę, nie chcą, a nawet nie potrafią uprawiać polityki, to absolutnie nie ich rola, ale niestety z sądownictwa zrobiono kwestie polityczne, a społeczeństwu chce się wmówić, że sędziowie mają polityczne aspiracje i, że właśnie tym politycznym aspiracjom sędziów mają zapobiec nieustanne zmiany w tzw. ustawach ustrojowych i także w tej z grudnia 2019 roku.
Co zatem po wejściu w życie tej ustawy zrobi polski sędzia, który stanie wobec dylematu być posłusznym konstytucji, prawu międzynarodowemu, prawu europejskiemu, zgodnie z ich prawdziwą treścią i duchem i ponieść za to odpowiedzialność? W trakcie marszu „tysiąca tóg”, który przeobraził się w marsz nie tysiąca, tylko tysięcy tóg, usłyszałem z ust znakomitego, naprawdę doświadczonego sędziego, który jest już w stanie spoczynku - a to bardzo ważne, bo nie jest to sędzia, o którym można powiedzieć, że walczy jeszcze o jakieś swoje przywileje, że broni jakiegoś stołka - bardzo gorzkie słowa.
Powiedział: "Możliwe nawet, że Sejmowi faktycznie uda się tą ustawą zamknąć sędziom usta i porządek znów zapanuje w Warszawie". Zaraz potem dodał on jednak: "Przestrzegałbym przed zadowoleniem z takiego scenariusza". I przypomniał przejmujący wers z ewangelii św. Łukasza: powiadam wam, jeżeli ci umilkną, kamienie wołać będą.
A wtedy ja przypomniałem sobie krótki wiersz wielkiego, polskiego poety Adama Zagajewskiego zatytułowany „Prawo” i poświęcony właśnie prawu. Tyle tylko, że temu prawu, które nazywamy prawym prawem, a więc temu, które ucieleśnia ideę sprawiedliwości, trzy końcowe wersy utworu Zagajewskiego brzmią:
„To ono, wytrwałe, jak sprężyny zegarów
na zamkowych wieżach,
dźwiga i wzmacnia ramiona wolnych ludzi”
Dziś także jestem przekonany, że w sercach i umysłach polskich sędziów przetrwa wiara w to, że prawe prawo jest, „jak sprężyny zegarów na zamkowych wieżach” i że właśnie to prawe prawo „dźwiga i wzmacnia ramiona wolnych ludzi”.
Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press
Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press
Komentarze