0:00
0:00

0:00

Kolejna scena rozgrywa się 20 lutego 2022.

Dziennikarka “Polityki” Ewa Siedlecka próbuje włączyć do oceny polskich przepisów inwigilacyjnych Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu. Jej prawny pomysł poparli: Rzecznik Praw Obywatelskich, Helsińska Fundacja Praw Człowieka i Panoptykon.

Sprawa jest fantastycznie ciekawa. Pokazuje, ile może zrobić obywatel, nawet jeśli nie może liczyć na swoje władze publiczne i sąd konstytucyjny. Pod warunkiem, że istnieje niezawisły od władzy sąd powszechny.

Przeczytaj także:

Są jeszcze trybunały w Europie

Chodzi o to, że polskie przepisy o zasadach prowadzenia inwigilacji przez służby, nie przystają do standardów obowiązujących w Europie. Jest tak za PiS, ale było też tak przed PiS. Tyle że w czasach przed PiS działał niezależny Trybunał Konstytucyjny. I on w 2014 roku wskazał, że polskie prawo inwigilacyjne łamie Konstytucję. Wyrok nie został jednak wykonany.

A teraz nie ma Trybunału w Warszawie. Jest jednak w Luksemburgu. On mógłby nie tylko ocenić polskie przepisy, ale wskazać, jak sprawa dostępu do informacji o inwigilacji powinna być uregulowana we wszystkich krajach Unii.

Gdyby tylko polski sąd zwrócił się doń z pytaniem prejudycjalnym.

Ewa Siedlecka przeszła wszystkie prawne ścieżki, żeby w interesie publicznym doprowadzić do ucywilizowania przepisów, na podstawie których działają służby. Zrobiła to, zanim pojawił się Pegasus. I wcale nie dlatego, że służby jej bardzo dopiekły - po prostu wiedziała, że polskie prawo skłania służby do nadużyć. I w końcu skończy się to bardzo źle.

Praw obywateli próbują dojść przed Europejskim Trybunałem Praw człowieka polscy prawnicy i obrońcy praw człowieka. W sprawie Pietrzak i inni przeciw Polsce dowodzą, że sposób, w jaki polskie służby prowadzą inwigilację, narusza prawo do prywatności, w szczególności aktywistów, obrońców i dziennikarzy. "Obok polskich instytucji: Rzecznika Praw Obywatelskich, Naczelnej Rady Adwokackiej i Fundacji e-Państwo naszą sprawę poparły najważniejsze organizacje zajmujące się prawem do prywatności: Privacy International, Article 19, Electronic Frontier Foundation, a także Międzynarodowa Komisja Prawników i specjalny sprawozdawca ds. promocji i ochrony praw człowieka oraz podstawowych wolności w związku z przeciwdziałaniem terroryzmowi działający przy Komisji Praw Człowieka ONZ.

Privacy International zwróciło uwagę, że wprowadzenie obowiązku informowania osób poddanych inwigilacji – oczywiście po zamknięciu sprawy – jest niezbędne, aby zapewnić brak nadużywania uprawnień przez służby.

Z kolei specjalny sprawozdawca ONZ podkreślił konieczność ścisłej sądowej kontroli nad działaniami służb, w szczególności prowadzonymi wobec aktywistów i obrońców" - informował w komunikacie z grudnia 2020 Panoptykon.

Tyle że Strasburg rozpatruje sprawy indywidualne. Ewa Siedlecka próbuje drogi bardziej "systemowej", przez Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu.

“Służby lubią nowości”

Dziesięć lat temu zaczęły pojawiać się informacje o podsłuchiwaniu i zbieraniu billingów dziennikarzy. Siedlecka postanowiła więc dowiedzieć się, co zebrano na jej temat. Prawo do tego wynika wprost z Konstytucji: władze nie mają prawa gromadzić o nas informacji bez podstaw, a jeśli je zgromadzą na podstawie ustaw, to mamy mieć do tych informacji wgląd.

  1. Nikt nie może być obowiązany inaczej niż na podstawie ustawy do ujawniania informacji dotyczących jego osoby.
  2. Władze publiczne nie mogą pozyskiwać, gromadzić i udostępniać innych informacji o obywatelach niż niezbędne w demokratycznym państwie prawnym.
  3. Każdy ma prawo dostępu do dotyczących go urzędowych dokumentów i zbiorów danych. Ograniczenie tego prawa może określić ustawa.
  4. Każdy ma prawo do żądania sprostowania oraz usunięcia informacji nieprawdziwych, niepełnych lub zebranych w sposób sprzeczny z ustawą.
  5. Zasady i tryb gromadzenia oraz udostępniania informacji określa ustawa.

Przypuszczenia Siedleckiej uprawdopodobnił sam szef służb specjalnych Mariusz Kamiński, który w Sejmie w 2016 roku oskarżał poprzedników:

„Służby specjalne inwigilowały również 52 dziennikarzy. Inwigilacja ta polegała m.in. na: billingowaniu ich telefonów, pozyskiwaniu danych dotyczących miejsc logowań telefonów, sporządzaniu analiz dotyczących wszystkich osób, z jakimi kontaktowali się telefonicznie dziennikarze, częstotliwości tych kontaktów i miejsc pobytu dziennikarzy, a także na ustaleniu danych adresowych dziennikarzy i zbieraniu informacji o ich sytuacji rodzinnej.

Ponadto wobec części dziennikarzy zastosowano działania operacyjne polegające na bezpośredniej obserwacji spotkań, w jakich uczestniczyli, połączonych z dokumentowaniem fotograficznym tych spotkań”.

CBA: Owszem, sprawdzaliśmy dziennikarzy, ale przy okazji i zgodnie z prawem

Nieoczekiwanie 15 lutego 2022 sprawę Siedleckiej uczynił mocniejszą Paweł Wojtunik, szef CBA w latach 2009-2015. Pytany przez sen. Sławomira Rybickiego przed senacką komisją ds. Pegasusa o słowa Kamińskiego, powiedział:

“Nie było żadnej inwigilacji dziennikarzy, w szczególności nielegalnych (…). W 2009 roku doszło do bezprecedensowego wycieku oryginalnych stenogramów z rozmów telefonicznych. I wówczas prokuratura ABW i CBA podejmowały działania związane z ujawnieniem źródeł przecieku. To nie były działania prowadzone wobec dziennikarzy, ale działania związane z poszukiwaniem źródła przecieku. Siłą rzeczy niektóre działania objęły dziennikarzy".

A zatem dziennikarze znaleźli się “w zainteresowaniu” służb.

Służby zbierały dane legalnie – prawo im na to pozwalało (Wojtunik: "Wszystkie moje działania były przedmiotem audytu. Gdyby było coś nie tak, siedziałbym w więzieniu, a nie przed senacką komisją”).

Ale zainteresowani nie wiedzą, co zostało zebrane i co się z tym stało. Wbrew postanowieniu Konstytucji i obowiązującemu w Polsce prawu europejskiemu, jak się dosyć szybko okazało.

Siedlecka: Co o mnie macie?

Ewa Siedlecka zabrała się do pracy metodycznie. W 2016 roku zadała pytania swojemu operatorowi telekomunikacyjnemu, czy udostępniał informacje o niej. A następnie zapytała policję, CBA i ABW, co na jej temat zebrali. Była to żmudna operacja, wymagająca m.in. formalnego potwierdzania, że telefon służbowy jest w istocie telefonem służbowy. Skończyło się to po wielu miesiącach decyzjami odmownymi:

Nie ma podstaw prawnych do udzielenia takich informacji.

To samo odpowiedział GIODO (poprzednik obecnego Urzędu Ochrony Danych Osobowych): problem "nie leży w jego właściwościach”, a podstaw prawnych do odpowiedzi na pytanie nie ma — stwierdził w 2017 roku.

Ewa Siedlecka zaskarżyła te decyzje przez WSA w Warszawie. Sprawę przegrała. A - przypomnijmy - nie dotyczy działań służb PiS-owskich, ale ich poprzedników. Tyle że uderza w interesy służb PiS-owskich.

Pozostała tylko droga cywilna, w którą — jak dziś mówi Ewa Siedlecka — żaden prawnik nie chciał początkowo uwierzyć.

Bo szansa wygranej nie jest wielka - ale trzeba próbować.

Siedlecka mówiła: chcę zaskarżyć służby o naruszenie dóbr osobistych. Mojego prawa do wykonywania zawodu dziennikarza bez lęku, że dane moich rozmówców trafią w ręce służb.

Prawnicy: Ale jak możesz się skarżyć na inwigilację, skoro nie masz dowodu na tę inwigilację?

Ale inwigilacja ta była bardzo prawdopodobna – ze względu na to, co spotkało redakcyjnych kolegów Ewy Siedleckiej, którzy tak jak ona pisali o prawie, sądach o służbach specjalnych. A przede wszystkim dlatego, że prawo polskie pozwalało służbom na swobodne ingerowanie w prywatność obywateli. Mimo dyspozycji Konstytucji, że prywatność człowieka pozostaje chroniona nawet w przepisach o stanie wyjątkowym i wojennym (Art. 233).

Pozew o naruszenie dóbr

W sierpniu 2020 roku Ewa Siedlecka złożyła przeciw CBA, ABW i policji pozew cywilny o naruszenie dóbr osobistych. A następnie wystąpiła do sądu, by zwrócił się z pytaniem prejudycjalnym do TSUE. I tu poparli ją: RPO, Helsińska Fundacja Praw Człowieka i Panoptykon

Jeśli sąd zada to pytanie, nastąpi wielkie "SPRAWDZAM” - wyrok TSUE dotyczyłby nie tylko Polski, ale wszystkich krajów Unii. Wytyczony zostałby jasny standard wywiedziony wprost z unijnej dyrektywy.

Tymczasem postulat, by obywatel został ustawowe i instytucjonalne prawo do sprawdzenia, co służby mają na jego temat, zyskuje coraz bardziej powszechne uznanie. Pisaliśmy o tym tu:

Europejskie prawo zna się na tych “nowościach”

“Każda służba specjalna, zawodowcy, zawsze interesują się rozwojem technologicznym” - mówił 15 lutego 2022 przed senacką komisją specjalną ds. Pegasusa Paweł Wojtunik.

Tym, co interesuje służby, interesuje się jednak także prawo. I w Europie, dzięki orzecznictwu Trybunału Sprawiedliwości UE i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka prawo to próbuje powstrzymywać chęci służb.

U nas przez cały czas istnienia III RP ograniczeniem dla służb była przyzwoitość i poczucie “zawodowstwa” (“My szukaliśmy dowodów, a nie podsłuchiwaliśmy z ciekawości” - mówił senatorom Wojtunik). Oraz to, że szefem komisji ds. służb specjalnych był w Sejmie przedstawiciel opozycji. Teraz jednak komisją rządzi PiS. Kontrola sądowa inwigilacji była iluzoryczna, a PiS ją jeszcze ograniczył.

Rozjazd między standardami europejskimi a polskim prawem jest ogromy, co tylko rozzuchwala polskie służby.

Pegasus nie wziął się znikąd.

RPO: prawo przychylne służbom narusza prawa obywateli

Opinia prawna RPO jest dla polskiego prawa druzgocąca. Jest dostępna publicznie, bo kiedy Rzecznik przystępuje do indywidualnej sprawy w sądzie, robi to także po to, by z jego argumentacji prawnej mogli korzystać inni obywatele w podobnej sytuacji.

  1. Opublikowane 21 lutego pismo procesowe RPO Marcina Wiącka wskazuje na dwie generalne sprawy. Polska Konstytucja chroni prywatność jako wielką wartość. Przepisy inwigilacyjne tej wytycznej nie realizują.
  2. Orzecznictwo sądów europejskich precyzyjnie wskazuje, jak – wobec rozwoju technologii – konstruować przepisy o zasadach inwigilacji.

I z jednego i z drugiego wynika, że metodą powstrzymania służb przed samowolą jest prawo obywatela do wglądu w zgromadzone na jego temat dane. Bowiem technologie cyfrowe dają służbom do rąk coraz więcej nowoczesnych zabawek. I tylko obywatele, precyzyjne prawo i sądy mogą te zabawy powstrzymać.

Prawo europejskie powstawało w sporze z różnymi państwami

  • Na przykładzie Francji i Wielkiej Brytanii Trybunał w Strasburgu w latach 80. i 90. wykazywał, że prawo musi dać obywatelom jasne wskazówki, kiedy władze publiczne mogą w tajemnicy zbierać o nich dane.
  • W przypadku Rumunii w 2007 roku ETPCz uznał (skarga nr 18540/04) ich przepisy za niewystarczające, jeśli chodzi o standardy dotyczące nadzoru. W żadnym razie prawo nie może tworzyć sytuacji, gdy jedyną władzą oceniającą uzyskiwane materiały pozostają służby specjalne.
  • W 2015 roku, w słynnym wyroku Zakharov przeciwko Rosji (skarga nr 47413/06), ETPCz wskazał, że przepisy krajowe łamią Europejską Konwencję Praw Człowieka, jeśli nie wskazują, jak człowiek ma się dowiedzieć o prowadzeniu wobec niego kontroli operacyjnej.
  • W styczniu 2016 w wyroku w sprawie Szabó i Vissy przeciwko Węgrom (skarga nr 37138/14) ETPC zaznaczył, że kontrola sądowa w trybie następczym nie może być fragmentaryczna i wyrywkowa. Bo nic nie da.
  • W 2022 (najświeższa sprawa) ETPCz wypunktował braki w przepisach bułgarskich (skarga nr 70078/12).

Strasburg - pisze RPO - od lat 80. XX wieku stoi na stanowisku, iż Europejska Konwencja Praw Człowieka (ratyfikowana przez Polskę 30 lat temu) wymaga, aby ustawa krajowa definiowała:

  • kategorię osób, wobec których można stosować kontrolę operacyjną na podstawie nakazu sądu,
  • rodzaj przestępstw,
  • maksymalną długość czasu kontroli,
  • procedurę raportów o treści zarejestrowanych rozmów (w sprawach chodziło o podsłuchy telefoniczne),
  • środki gwarantujące przekazanie zapisów w stanie umożliwiającym ich skontrolowanie przez sędziego i obronę, oraz
  • określenie wypadków, gdy zapisy mogą lub muszą być zniszczone, zwłaszcza gdy śledztwo umorzono lub sąd uniewinnił skazanego.

TSUE: nie można pobierać danych telekomunikacyjnych ot tak

W 2014 roku TSUE stwierdził, że akcja służb: “bilingujemy w poszukiwaniu przecieku i przy okazji sprawdzamy np. dziennikarzy” jest niedopuszczalna. Unieważnił europejską dyrektywę retencyjną (pozwalającą na przechowywanie danych telekomunikacyjnych). Uznał, że nie wystarczy napisać w dyrektywie, że dane telekomunikacyjne mogą być wykorzystywane przy ściganiu „poważnych przestępstw”. Dyrektywa pozwalała bowiem na wykorzystywanie informacji o osobach, wobec których nie było żadnych podstaw do wszczęcia postępowania karnego. Oraz takich, wobec których brakowało jakichkolwiek dowodów – nawet pośrednich – sugerujących ich związek – nawet daleki – z “poważnymi przestępstwami”.

Wyrok ten (Digital Rights Ireland), a także kolejny (Tele-2) były szeroko komentowane także w związku z polskimi przepisami. Bo u nas wtedy - sądząc z wyciekających informacji – billingowanie stało się podstawowym narzędziem pracy służb.

W tym samym czasie problem potwierdził polski Trybunał Konstytucyjny (K 23/11). Przy okazji doprecyzował, że konstytucyjną ochroną objęte są wszelkie sposoby przekazywania wiadomości (nie tylko rozmowy telefoniczne, ale używany wówczas jeszcze faks, a także maile i multimedia). I wyraźnie napisał, że “niejawne pozyskiwanie informacji w toku czynności operacyjno-rozpoznawczych są środkiem dodatkowym i wyjątkowym, gdy inne rozwiązania okażą się nieskuteczne”.

Trybunał wskazał, że człowiek ma prawo do informacji o tym, że służby zbierały o nim informację. I to bez względu na to, czy były to osoby podejrzane o naruszenie prawa, czy osoby postronne. Inaczej prawo zapisane w art. 51 Konstytucji pozostaje martwe.

A PiS na to, potrzymaj mi piwo

A PiS właśnie wtedy zmienił sobie przepisy inwigilacyjne. Na jeszcze gorsze.

  • Służby uzyskały dostęp do danych internetowych za pomocą stałego łącza (nie są potrzebne wnioski do operatorów).
  • Pobieranie danych nie musi się wiązać z żadnym toczącym się postępowaniem.
  • Dane te mogą być zbierane nie tylko wówczas, gdy jest to rzeczywiście konieczne
  • Służby mogą zbierać dane o różnych aspektach życia prywatnego obywatela, o trybie życia, poglądach, upodobaniach czy skłonnościach.
  • Nie ma realnej kontroli pobierania danych obywateli. Sąd okręgowy ma wprawdzie prawo do kontroli, ale jedynie na podstawie zbiorczych półrocznych sprawozdań służb.
  • Oczywiście - człowiek nie wie nic o tym, że służby się nim interesują, o ile sprawa nie trafi do sądu. Co się z tymi danymi dzieje, nie wiadomo. Przed senacką komisją ds. Pegasusa prok. Ewa Wrzosek powiedziała, że przepisy o niszczeniu niepotrzebnych materiałów z inwigilacji mamy analogowe i nie wiadomo, czy i jak niszczy się dane pobrane cyfrowo.

RPO Adam Bodnar zaskarżył to do Trybunału Konstytucyjnego, ale wniosek wycofał, gdy Julia Przyłębska zmieniła skład orzekający. Osobą rozstrzygającą o uprawnieniach służb miał być m.in. Mariusz Muszyński, który nie tylko jest dublerem w TK (i może stracić stanowisko przy każdym politycznym zawirowaniu), ale wedle doniesień medialnych był związany ze służbami specjalnymi.

Tyle w temacie TK.

Wysoki Sądzie, pytaj TSUE. Tak powstaje europejskie prawo

RPO przypomina, że kilka fundamentalnych dla ochrony praw obywateli przed samowolą służb wyroków zapadło (w sprawie Privacy International i w sprawie La Quadrature du Net) w wyniku wniosków sądów krajowych o wydanie orzeczenia w trybie prejudycjalnym.

“Postępowania prejudycjalne mają na celu zapewnienie jednolitej i efektywnej interpretacji oraz stosowania prawa unijnego. Rola sądów nabiera na znaczeniu i jest doniosła, gdyż państwo polskie od lat nie podejmuje działań naprawczych mających na celu wypełnianie standardów wyznaczonych w orzecznictwie TSUE oraz ETPC. A to godzi w prawa i wolności obywatelskie”.

Przedstawione przez Rzecznika standardy orzecznicze nie pozostawiają złudzeń w zakresie braku zgodności polskich przepisów inwigilacyjnych z systemem Rady Europy oraz z systemem prawa unijnego. Złożony zatem w sprawie wniosek o zadanie pytania prejudycjalnego Trybunałowi Sprawiedliwości powinien okazać się przydatny.

“Nie bez znaczenia w przedmiotowej sprawie pozostaje również waga odpowiedzi TSUE dla ochrony praw podstawowych jednostek niemających możliwości, choćby następczo, uzyskania informacji o byciu poddanym działaniom inwigilacyjnym”.

;

Udostępnij:

Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022

Komentarze