0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: archwium prywatnearchwium prywatne

Skrawek dzikiej przyrody uratowany. 4 czerwca 2024 przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym zapadł wyrok w sprawie zalesionego terenu pod Sieradzem, przez który gmina chciała poprowadzić dwie drogi. Inwestycję zatwierdził starosta sieradzki, a po odwołaniu współwłaścicielki terenu – prawniczki Karoliny Kuszlewicz – jego decyzję podtrzymał wojewoda łódzki.

„Sąd uchylił decyzję wojewody i zasądził zwrot kosztów sądowych – 500 zł – na moją rzecz” – mówi w rozmowie z OKO.press Karolina Kuszlewicz.

Przypomnijmy: teren pod Sieradzem, choć wciąż w granicach administracyjnych miasta, jest ostatnią taką ostoją bioróżnorodności między działkami budowlanymi i inwestycjami deweloperskimi. Żyje tam od 20 do 26 gatunków ptaków – tak wykazała zlecona przez właścicieli terenu ekspertyza. Leśny skrawek jest domem dla wielu dzikich zwierząt. Od lat zarasta naturalnie, właściciele nie wpuszczają tam nawet swoich psów, żeby nie zakłócać spokoju ptakom.

Miasto zaplanowało, że przez ten teren przeprowadzi dwie drogi.

Pierwsza z nich – biegnąca po południowej części działki – miała powstać na podstawie specustawy drogowej. To szybsza i łatwiejsza dla inwestora droga do realizacji zadania. Miasto Sieradz uparcie twierdziło, że na zadrzewionym skrawku nie ma życia, nie ma ptaków, a sam teren jest jedynie gruntem ornym. “Gdyby nie moje szaleństwo związane z tym, że nie chcę za duże pieniądze sprzedać tej ziemi deweloperowi, który do mnie przychodził wielokrotnie z ofertą kupna, to nie byłoby nikogo, kto by o tę ziemię w imieniu przyrody zawalczył” – mówiła w OKO.press Karolina Kuszlewicz.

Przeczytaj także:

Jak Sieradz ominął przepisy

“Po tym, jak starosta sieradzki wydał pozytywną decyzję dotyczącą poprowadzenia drogi przez nasz teren, odwołałam się do wojewody. Argumentowałam, że na tym terenie żyją ptaki – wbrew temu, co mówi urząd miasta. Wskazywałam również, że inwestycja została podzielona tak, aby nie podlegała pod procedurę decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach. Mimo tego wojewoda podtrzymał decyzję starosty” – dodaje.

Taka procedura obowiązuje, jeśli droga jest dłuższa niż 1000 metrów. Ta droga ma mieć 1,14 km. Miasto jednak podzieliło jej budowę na dwa osobne zadania, żeby uniknąć decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach.

“Ten teren nie był więc badany pod kątem decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach. Jego rzeczywista wartość przyrodnicza nie została przeanalizowana. Dlatego uważam tę moją sprawę za symptomatyczną dla całej Polski. Problem sztucznego dzielenia inwestycji i pomijania wymogów ochrony przyrody, w tym zwierząt, jest elementem patologii, do której niestety dochodzi dość często w naszym kraju. Dlatego te strategicznie ważne dla lokalnej przyrody skrawki lądują na śmietniku. W praktyce są zarzynane i betonowane” – mówiła prawniczka w rozmowie z OKO.press jeszcze przed wyrokiem.

Inwentaryzacja zza płotu

Teraz relacjonuje: “Sąd uznał, że wojewoda pozbawił mnie dwuinstancyjnej kontroli – nie rozważył rzetelnie moich argumentów. Zauważył jednocześnie, że ja przedstawiłam ekspertyzy dopiero na etapie sądowym. Tak rzeczywiście było, bo liczyłam, że wojewoda sam może podejmować inicjatywę dowodową. Tak się nie stało. Sąd przyznał również rację, że inwestycja jest dłuższa niż 1000 metrów. W dokumentacji zapisano 1200 metrów, a na stronie internetowej miasta – 1,14 km. Sąd odwołał się też do obecności gatunków na tym terenie. Zapytał miasto, jak ustalono, że żadne z drzew nie jest zasiedlone przez ptaki. Odpowiedź miasta jest bardzo uderzająca: jedyne analizy pod kątem przyrodniczym robiono w zakresie ustalania obwodu pni drzew.

Przy nieruchomościach, do których nie było dostępu, ograniczono się do pomiaru z zewnątrz.

Do mojej nieruchomości dostępu nie ma – jest ogrodzona i nikt nie kontaktował się ze mną w sprawie pozwolenia na wejście. Kiedy uzmysłowiłam sobie, że miasto zrobiło inwentaryzację zza płotu, poczułam wściekłość, bo przecież tam autentycznie żyją zwierzęta, a zamierzali je bezmyślnie zaorać”.

Sąd, wydając wyrok, podkreślił, że prawniczka miała rację, wskazując, że nikogo nie było na miejscu. Sprawdzenie obwodów pni drzew na odległość nie jest inwentaryzacją przyrodniczą. Nie pozwala na stwierdzenie, czy na miejscu żyją ptaki lub inne gatunki.

“Poczułam, że wreszcie ktoś słyszy, o czym mówię. Byłam pewna, że nikt rzetelnie tego nie sprawdził. W tej sprawie przyszłam do sądu jako obywatelka szukająca pomocy w starciu z biurokracją i nierzetelnością organów działających ze szkodą dla przyrody. Tę ochronę dostałam” – mówi Kuszlewicz.

Wojewoda łódzki po uprawomocnieniu się wyroku będzie musiał rozpatrzyć odwołanie Karoliny Kuszlewicz ponownie. “Może zdecydować o uchyleniu decyzji zatwierdzającej budowę tej drogi” – mówi prawniczka.

„Nie chodzi o mój interes”

Po wyroku Kuszlewicz opublikowała na swojej stronie facebookowej „W imieniu zwierząt i przyrody – głosem adwokatki” post, w którym podkreśla: „To nie koniec mojej walki o drzewa i ptaki z miastem. Sąd dał teraz wytyczne wojewodzie łódzkiemu, by wreszcie RZETELNIE przebadał sprawę. Przykre i bulwersujące, że miasto Sieradz, zamiast cenić skrawki przyrody, tak je traktuje. Ale mamy wyrok – który będzie pracował w szeregu innych spraw. Myślę, że może nawet w setkach”.

W rozmowie z OKO.press prawniczka podkreślała, że długo nie chciała opowiadać o tej prywatnej sprawie publicznie. „Pomyślałam sobie jednak, że tam przecież w ogóle nie chodzi o mój interes, tylko chodzi o interes zwierząt, drzew, przyrody. To mi dało jasne przekonanie, że ta sprawa dotyczy nas wszystkich” – mówiła.

„Moja sprawa pokazuje, w jakim rozdwojeniu żyjemy. Z jednej strony mamy mądre plany, strategie klimatyczne, dokumenty planistyczne, pomysły na walkę z suszą. Z drugiej strony ta polityka w warstwie wykonawczej jest okrutna i lekceważąca dla przyrody. To są dwa osobne głosy, tych samych organów. Piękne deklaracje, okrutne działania” – dodała.

Karolina Kuszlewicz podkreśla, że musimy zmienić swoje myślenie o własności ziemi.

„Ja mam być egzekutorką majątkową tej ziemi? Ja mam tylko dzielić sobie ją na działki i po prostu sprzedawać i spieniężać? Nie. To miejsce nie należy tylko do mnie. Oczywiście, moje nazwisko jest w księgach wieczystych. Ale to jest miejsce, które należy też do tych ptaków, jeży, wiewiórek i innych zwierząt. Ja jestem jego opiekunką. Dlatego walczę o tę sprawę. Wiem, że niezależnie od wyniku, jest ona ważnym krokiem do dokonania przełomu w myśleniu o ochronie skrawków. Małych, ale strategicznych dla przetrwania”.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze