Blisko połowę składu parlamentów w Szwecji i Finlandii stanowią kobiety. W Polsce mniej niż jedna trzecia. Co sprawia, że w Skandynawii jest tak wysoki udział kobiet w polityce?
Na zdjęciu: premier Polski Mateusz Morawiecki, premierka Finlandii Sanna Marin, premierka Szwecji Magdalena Andersson podczas Międzynarodowej Konferencji Darczyńców na rzecz Ukrainy, Stadion PGE Narodowy, Warszawa, 5 maja 2022.
W polskiej polityce kobiety są jak rodzynki wrzucone do patriarchalnego ciasta. Jest ich mało i najczęściej grają zgodnie z męskimi regułami gry. Albo ulegają męskim wpływom i pielęgnują patriarchat lepiej niż panowie, albo dodatkowo jeszcze przejmują męskie metody działania.
Owszem, Polska miała w swojej historii trzy premierki, ale znamienne jest, że nie doprowadziło to ani do znaczącego zwiększenia reprezentacji kobiet w rządach, ani do ich większego wpływu na politykę, ani do szczególnie sprzyjających kobietom reform.
Tymczasem w Szwecji 47 proc. parlamentu stanowią posłanki. W parlamencie fińskim kobiet jest 46 proc., w duńskim 39 proc.
W polskim Sejmie – zaledwie 27 proc. parlamentarzystów to kobiety.
Jaki jest skandynawski przepis na równouprawnienie w polityce?
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Kobieta na czele rządu może robić wspaniałe i nowoczesne wrażenie, tak jak profesjonalna i piękna fińska premier Sanna Marin w swojej czarnej ramonesce, czy kończąca właśnie kadencję premier Szwecji Magdalena Andersson. Tej ostatniej zdarzało się przed wizytami państwowymi w ostatniej chwili zmieniać adidasy na buty na obcasie. Jednak kobieta premier może być też w polityce kimś takim jak Margaret Thatcher, polityczką na wzór męski i przez mężczyzn otoczoną. Takie postaci, choć ważne dla historii, nie mają nic wspólnego z przełamywaniem męskiej dominacji i męskiego sposobu myślenia.
O prawdziwym wpływie politycznym kobiet w danym kraju wiele mówią takie kwestie jak ich procentowy udział w kolejnych rządach, liczba kobiet dzierżących teki najważniejszych ministerstw, poważne podejście do tematów politycznych tyczących się kobiet (w Szwecji rozpatruje się dziś wpisanie prawa do aborcji do konstytucji). Decydująca jest świadomość tego, że w każdej politycznej dyskusji, także tej toczonej w mediach i przez dziennikarzy, muszą brać udział obie płcie. Nie chodzi tu o tak często obśmiewany w Polsce, starannie wyliczany i odgórnie narzucany parytet, ale o zwykłe wyczucie demokratycznych proporcji.
Polskie debaty polityczne w telewizji, w których o prawie kobiet do aborcji dyskutują tylko i wyłącznie panowie, nadają się do kabaretu, bo nie da się tego nazwać poważnym stosunkiem do demokracji. Jeszcze dziwniej jest, gdy teoretycznie liberalni, a nawet lewicowi dziennikarze nie mają problemu z tym, by do dyskusji o sprawach publicznych zapraszać tydzień po tygodniu tylko i wyłącznie kolegów, jak to było latami w przypadku Jacka Żakowskiego i jego „Trzódki” (na szczęście teraz do panów dołączyła Agnieszka Wiśniewska).
W krajach skandynawskich - i szerzej nordyckich - coś takiego byłoby nie do pomyślenia.
Brak reprezentacji kobiet w polityce, ich niedostateczny wpływ na ustawodawstwo, zaczyna się w momencie, w którym u wszystkich szefów, moderatorów dyskusji i czołowych polityków nie ma odruchu zawstydzenia, gdy kobiety są wykluczane, gdy ich nie widać i nie słychać.
Nordycki przepis na równouprawnienie wydaje się polegać na zrozumieniu tego podstawowego faktu. Przyjrzyjmy mu się trochę bliżej.
Jedną z pierwszych na świecie kobiet stojących na czele rządu była Norweżka - Gro Harlem Brundtland. Została premierką Norwegii w roku 1981 i była nią potem jeszcze dwukrotnie. Uważa się ją dziś za ważną postać w norweskiej historii. Podobnie jak bardzo cenioną przez Norwegów Høyres Ernę Solberg, która rządziła krajem od 2013 do 2021 roku.
Pierwszą na świecie prezydentką była Islandka Vigdís Finnbogadóttir (głowa państwa islandzkiego w latach 1980-1996). Z kolei w Finlandii po raz pierwszy na świecie doszło do sytuacji, w której krajem rządziły dwie wybrane w wyborach kobiety, premierka i prezydentka. Nie trwało to długo, ale w 2003 roku urząd głowy państwa sprawowała Tarja Halonen, a premierką była Anneli Jäätteenmäki. Sytuacja powtórzyła się dopiero w 2021 roku w Estonii, gdzie szefową estońskiego rządu została Kaja Kallas, w czasie kiedy urząd prezydentki pełniła od 2016 roku Kersti Kaljulaid.
Teraz Finów do NATO wprowadza charyzmatyczna i w dodatku bardzo młoda (obejmując stanowisko miała zaledwie 34 lata) Sanna Marin. Pomimo bezsensownie rozdmuchanego skandalu związanego z jej prywatnym przyjęciem, ma poparcie aż 67 proc. rodaków, którzy deklarują zadowolenie z polityki jej rządu.
– Sanna Marin jest zjawiskiem. Jej umiejętności polityczne i medialne oraz charyzma osobista, a także rzeczowy pragmatyzm, który Finowie doceniają, zbierają pochwały zwłaszcza wśród młodych wyborców - mówi Tapani Kärkkäinen, tłumacz polskiej literatury na fiński.
Bardzo wysokie notowania fińskiej premierki to atut zwłaszcza dla rządu, który zbliża się do końca kadencji i w dodatku pracuje od początku w bardzo trudnej sytuacji. Najpierw mierzył się z pandemią, teraz z wojną i kryzysem energetycznym.
Ale nie tylko Finlandia stawia na kobiety w czasach kryzysu. W Danii premierką jest Mette Frederiksen, jedna trzecia ministrów w jej rządzie jest płci żeńskiej. W Szwecji dopiero co premierką była przewodnicząca partii socjaldemokratów Magdalena Andersson, w której rządzie spośród 22 tek ministrów aż 12 było w rękach kobiet.
Szwecja w międzynarodowych rankingach plasuje się na pozycji najbardziej równouprawnionego kraju świata. Według badań porównawczych Europejskiego Instytutu do Spraw Równości Płci, na 100 możliwych punktów równouprawnienia Szwecja ma 83.9, podczas gdy przeciętna unijna to 68 punktów. Jednak pierwszą kobietę premiera Szwecja miała później niż Norwegia. Później nawet od słynących z konserwatyzmu Wysp Owczych.
Zapytany o przyczynę tego opóźnienia szwedzki komentator polityczny Claes Arvidsson, który jest też znawcą polityki norweskiej, podkreśla, że jeśli chodzi o najwyższe stanowiska w państwie, wiele zależy od wewnętrznych rozgrywek w partiach i ma to raczej charakter symboliczny. Poza tym nie ulega wątpliwości, że gdyby Anna Lindh, ministra spraw zagranicznych w rządzie Görana Perssona, typowana na kolejną przewodniczącą socjaldemokratów, nie została w 2003 roku zamordowana, to Szwecja miałaby pierwszą premierkę już dwadzieścia lat temu.
Ważniejsze jest jednak to, że zarówno w Szwecji, jak i w Norwegii od lat 80. XX wieku sukcesywnie wzrastała liczba kobiet ministrów. W Szwecji już w roku 1994, w rządzie Carlssona połowę ministrów stanowiły kobiety. Od tego samego roku w każdej kadencji parlamentu było ponad 40 proc. kobiet. Nie koniec na tym. Od lat widoczne jest, że w szwedzkich rządach kobiety zostają regularnie ministrami kluczowych resortów.
– Szwecja miała jak dotąd dwie kobiety na stanowisku ministra obrony: Leni Björklund i Karin Enström, dwie ministry finansów: Ann Wibble i Magdalenę Andersson – wylicza dziennikarz. – Sześć kobiet pełniło funkcję ministra spraw zagranicznych: Margareta af Ugglas, Anna Lindh, Leila Freivalds, Carin Jämtin, Margot Wallström i Ann Linde. Z kolei Norwegia miała pięć kobiet na stanowisku ministra obrony, dwie ministry finansów i dwie ministry spraw zagranicznych. W obu krajach kobiety są też często przewodniczącymi partii politycznych, w Szwecji od roku 1985, w Norwegii od 1974.
Zgodnie z analizą szwedzkiego Instytutu Równouprawnienia, polityka jest jednym z najbardziej równouprawnionych sektorów w Szwecji, z bardzo wyrównaną reprezentacją kobiet i mężczyzn na wszystkich poziomach życia politycznego, zarówno tym lokalnym, jak i krajowym. Instytut konstatuje jednak, że Szwedkom nadal jest w polityce trudniej niż Szwedom. Stawia się im wyższe wymagania, bywają molestowane lub muszą słuchać seksistowskich komentarzy i częściej niż mężczyźni rezygnują w połowie kariery.
Nie zmienia to faktu, że Szwecja od dawna znajduje się w forpoczcie równouprawnienia i zdarza jej się wpływać pozytywnie na inne kraje. A może właśnie już sam fakt, że regularnie bada się sytuację kobiet w polityce i dostrzega stojące przed nimi wyzwania, świadczy o dążeniu do równości?
Według Sebastiana Musielaka, tłumacza literatury fińskiej i znawcy fińskiej kultury, fińskie równouprawnienie ma swoje źródła w wielowiekowych związkach ze Szwecją, której Finlandia była częścią przez setki lat. Jako szwedzka prowincja, Finlandia została poddana reformacji i odcięła się od katolicyzmu, który jak mówi Musielak „konserwuje patriarchat najbardziej toksycznymi garbnikami”.
Spostrzeżenie tłumacza jest ważne. Nie ma wątpliwości, że wykluczenie kobiet z kapłaństwa w katolicyzmie może mieć większy wpływ na stan umysłu społeczeństwa, niż nam się czasem wydaje. Dla polskich katolików nie ma przecież nic dziwnego w tym, że w kościele kobieta nie ma wpływu na nic, że wszystkim zarządza ksiądz, a pomaga mu ministrant. Skoro co niedziela człowiek akceptuje taką nierówność, dlaczego miałby mu przeszkadzać niedobór kobiet w sejmie?
Tymczasem w protestanckim Kościele Szwecji kapłaństwo kobiet stało się możliwe w roku 1958. Dzisiaj jest więcej kapłanek niż kapłanów. W luterańskim kościele w Finlandii kapłaństwo kobiet dopuszczalne jest od 1963 roku.
Resztę – według Sebastiana Musielaka – załatwił wspaniały fiński system oświatowy, od lat wskazywany jako wzorzec dla innych krajów.
Paweł Kaźmierczak, skandynawista, wykładowca UW i UMK, dopatruje się źródeł skandynawskiego równouprawnienia w tożsamości kształtowanej przez zależność człowieka od sił natury:
– Stawiała ona znak równości między kobietą a mężczyzną wobec żywiołu przyrody.
Drugim czynnikiem według Kaźmierczaka był wpływ religii protestanckiej, ale nie tylko w związku z kapłaństwem kobiet:
– W prostocie swoich zasad religia protestancka podkreślała konieczność bezpośredniego kontaktu każdego człowieka z Bogiem, a poprzez wymóg poznawania jego słowa – bardzo szybko doprowadziła do upowszechnienia się umiejętności czytania. Jednocześnie chrześcijaństwu nie udało się w Skandynawii skutecznie wyplenić tradycyjnych wierzeń – mitologia skandynawska do dziś jest bardzo istotną częścią kultury. A w niej pełno jest silnych kobiet – zarówno bogiń, jak i olbrzymek.
Musielak zwraca uwagę na jeszcze jeden czynnik równouprawnienia, związany z językiem:
– Język fiński nie zna czegoś takiego jak „rodzaj gramatyczny”: nie ma rzeczowników męskich, żeńskich i nijakich, i w ogóle wszystkie części mowy mają w odmianie tylko jedną postać, wspólną dla wszystkich rodzajów. Co więcej, słynny fiński zaimek trzeciej osoby liczby pojedynczej hän obejmuje wszystkie osoby bez względu na płeć, orientację czy tożsamość.
Jak mówi tłumacz, nie ma więc w fińskiej kulturze walki o równouprawnienie na polu językowym – nie ma potyczek o feminatywy, osobatywy czy zaimki.
Politiikko to po prostu osoba zajmująca się polityką, bez wskazywania na jej płeć, orientację czy tożsamość.
W innych językach skandynawskich również nie ma feminatywów. W języku szwedzkim słowo „människa” (człowiek) jest rodzaju żeńskiego. Zdarzają się pojedyncze rzeczowniki, które mogą mieć rodzaj męski oraz żeński, ale większość da się stosować dla obu płci, a czasowniki nie posiadają rodzaju gramatycznego. To ułatwia patrzenie na obie płcie w sposób dostrzegający podobieństwa, a nie różnice.
Szwedzki, podobnie jak fiński, ma dziś neutralny zaimek osobowy hen (wprowadzony do języka w roku 2018), którym można określić zarówno ją, jak i jego. Taki bagaż kulturowy wpływa na mentalność.
– Oczywiście sama natura języka nie przekłada się automatycznie na równouprawnienie – dodaje Musielak. – Na Węgrzech, gdzie również dominuje język pozbawiony rodzaju gramatycznego, równouprawnienie jest takim samym pobożnym życzeniem jak w Polsce.
Tapani Kärkkäinen podkreśla, że wzrost udziału kobiet w polityce jest generalnie tendencją ogólnoeuropejską, nie może się nim pochwalić jedynie Finlandia oraz sąsiednie kraje skandynawskie:
– Odsetek kobiet w parlamentach i polityce rośnie w wielu krajach, np. w Hiszpanii. W Eduskunta, parlamencie fińskim, jest dziś najwyższy w historii. Poza tym równouprawnienie płci generalnie ma się dobrze w całym fińskim społeczeństwie, m.in. w świecie biznesu.
Równouprawnienie w polityce nie byłoby jednak w pełni możliwe bez wieloletniej pracy nad budowaniem równouprawnienia w całym społeczeństwie. Szczególne znaczenie ma tu podobny we wszystkich krajach nordyckich model polityki prorodzinnej, który sprzyja łączeniu pracy z posiadaniem dzieci i ułatwia kobietom wchodzenie na rynek pracy.
Tu znowu najlepszym przykładem jest Szwecja, posiadająca najwyższy w UE odsetek kobiet czynnych zawodowo (80 proc). Długi urlop rodzicielski możliwy do podzielenia między oboje rodziców. Dodatkowe miesiące ojcowskie, tanie lub bezpłatne przedszkola dla wszystkich dzieci, to filary nordyckiego równouprawnienia. Posiadanie dzieci nie jest tu postrzegane jako przeszkoda dla rozwoju kariery zawodowej, bo bycie rodzicem da się bezproblemowo z karierą łączyć i tyczy się to zarówno kobiet jak i mężczyzn.
Dla zrozumienia, że wychowanie dzieci można łączyć z karierą zawodową, wiele zrobiła Birigitta Ohlsson, szwedzka minister do spraw demokracji i UE w latach 2010-2014, która została ministrą w zaawansowanej ciąży. Po urodzeniu dziecka była przez miesiąc na zwolnieniu (w Szwecji, w przeciwieństwie do Finlandii, ministrowie nie mogą wykorzystywać urlopów rodzicielskich), a potem opiekę nad dzieckiem przejął jej mąż, o którym mawiała, że nie jest przecież dinozaurem, tylko nowoczesnym tatą.
Nie bez znaczenia był fakt, że Ohlsson, która była w roli ministry wyjątkowo dobra, skuteczna i medialnie widoczna, miała w swoim gabinecie łóżeczko dla córeczki. W czasie bycia ministrą zdążyła jeszcze urodzić drugie dziecko.
Można więc chyba powiedzieć, że na północy Europy w polityce jest wiele kobiet, bo w krajach nordyckich równouprawnienie jest czymś, o co się zabiega we wszystkich sferach i dziedzinach życia. Kraje nordyckie są generalnie zsekularyzowane, ale kościoły nie są w nich bastionami patriarchatu i jeśli już ktoś bierze ślub kościelny, to istnieje duża szansa, że udzieli mu go kapłanka.
Równouprawnienie rodziców od lat jest jednym z głównych celów polityki prorodzinnej, podobnie jak ułatwianie ludziom bycia jednocześnie i rodzicami, i pracownikami. Zabieganie o podobną reprezentację kobiet jest czymś wręcz odruchowym. Nigdy nie widziałam w Szwecji panelu ani dyskusji, w której braliby udział tylko mężczyźni i podobnie jest w krajach sąsiednich.
Pozostaje pytanie, co można zrobić, żeby także w Polsce polityka stała się domeną kobiet i mężczyzn. Natychmiast przejść na protestantyzm i zacząć wprowadzać do języka neutralne zaimki i rzeczowniki?
Pierwszy pomysł wydaje się niewykonalny, drugi nie jest zgodny z walką polskiego feminizmu (w polskim kontekście słuszną), żeby tworzyć i używać żeńskich form rzeczowników, na przykład "ministra" i "premierka".
Lepiej zabrać się za to, co wykonalne. Na początek podstawą byłoby zwiększenie reprezentacji kobiet w każdym kontekście. Nie potrzeba parytetów. Wystarczy, zwłaszcza w liberalnych kręgach, nie organizować już paneli dyskusyjnych składających się z samych panów, rozmów w radiu, w których słychać tylko męskie głosy. A gdy redakcja poleca czytelnikom książki na święta, to niech nie będzie to już 10 tytułów, spośród których 9 napisali panowie. To jest naprawdę proste, a wiele zmieni.
Dobrze byłoby też częściej poruszać w mediach i dyskusjach temat kapłaństwa kobiet w kościele. Fakt, że jest to na razie nie do pomyślenia w polskim Kościele katolickim, nie oznacza, że to światowa norma kościelna.
I na koniec: polityka prorodzinna. Obecna, która nakierowana jest na ułatwienie kobietom, by siedziały z dziećmi w domu, nie tylko nie zwiększa dzietności w społeczeństwie, ale przeciwdziała równouprawnieniu kobiet i mężczyzn zarówno w pracy, jak i w polityce. Współczesna, skuteczna polityka prorodzinna musi tworzyć system, w którym łatwo jest mieć jednocześnie i dzieci, i pracę. To nie jest takie trudne do zrobienia, jak pokazuje przykład krajów nordyckich.
Kobiety
Świat
Dania
Finlandi
kobiety w polityce
Norwegia
polityka rodzinna
równouprawnienie
Sanna Marin
Skandynawia
Szwecja
Pisarka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej. Autorka m.in. reportaży o współczesnej Szwecji „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami”, „Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie”. Ostatnio wydała: „Szwedzka sztuka kochania. O miłości i seksie na Północy”.
Pisarka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej. Autorka m.in. reportaży o współczesnej Szwecji „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami”, „Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie”. Ostatnio wydała: „Szwedzka sztuka kochania. O miłości i seksie na Północy”.
Komentarze