0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

Od 2015 roku, gdy obóz prawicy wygrał wybory, życie publiczne kipi od skandali korupcyjnych – od afery KNF, przez aferę dwóch wież Kaczyńskiego, aż po zakupy bezużytecznych maseczek i respiratorów w pandemii – żadna z tych i wielu innych spraw nie została wyjaśniona.

Nawet w najnowszej odsłonie „afery Pegasusa” ujawnił się wątek korupcyjny. Wszak zakup tego oprogramowania, jak wykazała Najwyższa Izba Kontroli, wyglądał jak podręcznikowa korupcja. Dokonując go ze środków Funduszu Sprawiedliwości, który co do zasady ma wspomagać ofiary przestępstw, dopuszczono się przekroczenia uprawnień i naruszono dyscyplinę finansów publicznych.

Przyznał to wiceminister finansów minister Piotr Patkowski, rzecznik dyscypliny finansów publicznych, ale uznał, że naruszenie w kwocie 25 mln zł miało znikomą szkodliwość dla finansów publicznych (sic!).

W dobrze działającym państwie za tego rodzaju nadużycia dymisje byłyby natychmiastowe, ale z marszu zajęłaby się nimi też prokuratura. Jednak w państwie „wielkiej korupcji”, które wybudował nam PiS, nie ma na to szans.

To państwo, w którym prokuratura jest do dyspozycji władzy, a nie obywateli, gdzie priorytetem nie jest interes publiczny, tylko interes partii rządzącej, jej elit politycznych, urzędniczych i biznesowych.

Państwo „wielkiej korupcji” to układ, gdzie korupcja jest po prostu narzędziem sprawowania władzy. Sprawa Pegasusa jest tego jedną z wielu ilustracji.

[restrict_content paragrafy="7"]Antykorupcyjny bez(w)ład

Trzeba też odnotować, że obóz PiS nie prowadzi żadnej polityki antykorupcyjnej. Trudno za jej przejaw uznać Rządowy Program Przeciwdziałania Korupcji na lata 2018-2020 będący listą ogólników. Równie groteskowe są inicjatywy takie, jak ustawa o jawności majątków polityków, czy partyjna uchwała PiS o przeciwdziałaniu nepotyzmowi ogłoszona z pompą na partyjnym kongresie w lipcu 2021 roku.

Ustawę o jawności majątków najpierw zawetował prezydent Duda. Następnie po półtora roku zalegania w zamrażalce Julii Przyłębskiej, została ona przez kontrolowany przez PiS Trybunał uznana za niekonstytucyjną. O partyjnej uchwale PiS przeciwko nepotyzmowi już nikt nie pamięta, bo i po co. Nawet nie wiadomo kogo ona ostatecznie objęła. Może kilkunastu krewnych prominentnych działaczy PiS, którzy musieli oddać synekury w państwowych spółkach tylko po to, żeby wziąć inne.

Przeczytaj także:

Za przejaw polityki antykorupcyjnej trudno też uznać poparcie przez PiS tzw. „antykorupcyjnej ustawy” Kukiza. Pomijając paradoks polegający na tym, że Kukiz został „kupiony” m.in. za tę ustawę, po to, żeby głosować inne korupcjogenne przepisy (jak dziurawy polski nie-ład, który aż prosi się o to, żeby go obchodzić), to nie jest to żadna rewolucja.

Smaczku dodaje tu fakt, że w nagranej rozmowie Paweł Kukiz mówił o jednym z kluczowych elementów swojej antykorupcyjnej ustawy, tj. o zakazaniu samorządowcom równoległego zajmowania funkcji w spółkach państwowych i komunalnych, tak: „[…] chciałem, żeby to weszło od razu. Ale to Kaczyński akurat przytomnie powiedział. Mówi: słuchaj, no jeżeli to by weszło od razu, to ja bym musiał robić przyspieszone wybory samorządowe, bo 3/4 tych burmistrzów, wójtów by pie***nęło tym burmistrzowaniem i wójtowaniem, bo mają większą kasę w spółkach”.

I tak to zakaz ten został odłożony na wieczne nigdy.

Zdystansowani do korupcji

Można by oczekiwać, że władza, która nieustannie generuje afery, nie tylko nie robi nic w zakresie przeciwdziałania korupcji, ale robi wiele, żeby chronić swoich aparatczyków, powinna już dawno pożegnać się z władzą. Tymczasem obóz prawicy nie tylko wygrał kolejne wybory w 2019 roku, ale utrzymuje relatywnie wysokie poparcie.

Jedyne tąpnięcia w sondażach zdarzyły się nie za sprawą skandali korupcyjnych i bezkarności przedstawicieli tej władzy, a w wyniku decyzji uderzających w prywatne życie ludzi, takich jak skandaliczny wyrok neo-Trybunału w sprawie aborcji, który wywołał falę protestów.

Dlaczego korupcja nie wzbudza w społeczeństwie podobnego oburzenia i nie przekłada się na zmianę poparcia dla rządzących?

Na początku grudnia 2021 roku CBOS opublikował (niestety niezauważony w dbacie publicznej) komunikat, który rzuca na ten fenomen nieco światła. CBOS od lat zadaje pytanie o postrzeganie korupcji jako problemu. I już ten pojedynczy, ogólny wskaźnik daje do myślenia.

Odsetki osób przekonanych, że korupcja w Polsce jest problemem „bardzo dużym” (CBOS, grudzień 2021).

Od lat utrzymuje się trend spadkowy w odsetkach osób postrzegających korupcję jako problem „bardzo duży”, a więc szczególnie istotny z punktu widzenia opinii publicznej. Początki tego trendu sięgają roku 2004. I chociaż jeszcze w 2005 roku PiS objął rządy, głównie dzięki antykorupcyjnej retoryce, to widać już było oznaki zmęczenia opinii społecznej tym tematem.

Jednym z kluczowych czynników podtrzymujących ten trend była poprawiająca się sytuacja życiowa społeczeństwa. Gdy jest nam coraz lepiej, mniej irytują nas grzechy tej czy innej władzy.

Istotne było też cyniczne unikanie tematu korupcji przez rządzących. Stało się to normą jeszcze za koalicji PO-PSL, ale tak jest i dziś. Korupcja nie była tematem zwycięskich kampanii PiS ani w 2015, ani w 2019 roku. W programach wyborczych obozu prawicy korupcja pojawia się ledwie hasłowo.

O zaniku polityki antykorupcyjnej za obecnych rządów PiS już wspominałem. Nic więc dziwnego, że opinia publiczna także przywiązuje coraz mniejszą wagę do korupcji.

CBOS od dawna pyta też Polaków o to, czy zetknęli się z koniecznością wręczenia łapówki. Pytanie to dotyczy więc najbardziej pospolitej formy korupcji. Odpowiedzi, ze względu na drażliwy charakter pytania, są niedoszacowane. Niemniej znaczenie analityczne tego wskaźnika jest duże. Mówi on o tym, na ile korupcja jest przedmiotem codziennego doświadczenia.

Odsetki osób deklarujących, że w okresie 3-4 lat były zmuszone dać łapówkę (CBOS, grudzień 2021).

I patrząc znowuż na trend możemy powiedzieć, że korupcja przez lata stawała się nam coraz dalsza. Dziś jest czymś abstrakcyjnym, lokowanym z dala od naszego codziennego życia. Mamy więc kolejny element możliwej odpowiedzi na pytanie, czemu korupcja obecnej władzy nie robi na nas takiego wrażenia.

Jest jeszcze jedna informacja ze wspomnianego sondażu CBOS, która pomaga zrozumieć fenomen korupcyjnej znieczulicy. CBOS zadaje też pytanie o to, jak częste zdaniem Polaków są pewne typowe zachowania korupcyjne władzy, takie jak:

  • obsadzanie krewnych, kolegów, znajomych na stanowiskach w urzędach, spółkach, bankach itp.,
  • wykorzystywanie pieniędzy publicznych na rzecz swojej partii,
  • czy branie łapówek za załatwienie sprawy.

Polacy od lat, niezależnie od tego, kto rządzi, w przeważającej większość są przekonani, że są to zachowania częste.

Odsetki osób przekonanych, o tym, że poszczególne typy korupcji władzy są częste (CBOS, grudzień 2021).

Każdą władzę oceniamy jako skorumpowaną. A mimo to korupcja w Polsce przestaje być problemem najwyższej wagi, jak pokazał pierwszy z omówionych wskaźników.

Wygląda na to, że korupcję władzy uznajmy to za swoistą normę i nie bierzemy tego pod uwagę oceniając poziom istotności korupcji jako problemu społecznego.

I tu dochodzimy do najważniejszego elementu wytłumaczenia społecznej obojętności wobec korupcji.

Moralność próżniowa

Jeśli korupcja władzy jest dla nas ewidentna, a zarazem uważamy, że jest ona coraz mniej istotnym problemem dla nas i dla państwa, oznacza to, że spora część społeczeństwa jest w pewien sposób zdemoralizowana.

Demoralizacja to nic innego jak niezdolność rozróżnienia dobra od zła, a co za tym idzie właściwej reakcji na zło. Im bardziej władza jest skorumpowana, czyli zła, tym bardziej powinniśmy ją odrzucać. Tymczasem, duża część z nas aktywnie wspiera władzę grzęznącą coraz bardziej w aferach lub biernie ją akceptuje pozwalając, żeby trwała.

Skąd bierze się ta demoralizacja? Z pewnością nie pojawiła się ot tak. Nasze społeczeństwo od dekad ma problem z moralną oceną tego, co się dzieje w sferze publicznej. Wynika to między innymi ze zjawiska, które jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku opisał wybitny socjolog Stefan Nowak, mianowicie z tzw. próżni socjologicznej.

W skrócie, pojęcie to opisuje sytuację, w której większość z nas przejawia silne więzi ze swoim najbliższym otoczeniem (rodziną, przyjaciółmi), czując jednocześnie związek z wyidealizowanym narodem, a zarazem nie potrafiąc odnaleźć się pomiędzy tymi skrajnościami.

W tym „pomiędzy” jest właśnie owa próżnia. Wygląda na to, że istnieje ona i dziś powodując, że sporej części społeczeństwa z trudem przychodzi myślenie w kategoriach dobra wspólnego – wykraczającego poza plemienną mentalność, ale bardziej przyziemnego i konkretnego niż dobro wyimaginowanego narodu.

Nie rozumiemy przez to, jak ważna jest sfera publiczna, a stąd m.in. bierze się niezdolność do moralnej oceny tego, co tam dzieje – w tym i korupcji.

Niestety CBOS od 2013 roku nie zadaje bloku kilkunastu pytań o postawy moralne wobec korupcji, ale pomiary z wcześniejszych lat sugerują, że przyzwolenie na korupcję jest w naszym społeczeństwie dość trwałe i niebezpiecznie szerokie.

Przykładowo, w latach 1999-2013, ze stwierdzaniem „Dawanie łapówek w pewnych sytuacjach jest usprawiedliwione.” zgadzało się przeciętnie 40 proc. respondentów. W 2013 roku odsetek ten spadł co prawda do 32 proc., ale wciąż jest to wysoka liczba.

Z kolei ze stwierdzeniem „Na potępienie zasługują tylko łapówki pieniężne” zgadzało się przeciętnie 30 proc. pytanych. A w ostatnim pomiarze z 2013 roku taką opinię podzielało 35 proc. respondentów. Nie dysponujemy aktualnymi danymi.

Niemniej, skoro w okresie czternastu lat, w których skandale korupcyjne też były liczne, a odsetki odpowiedzi pokazujących tolerancję wobec korupcji pozostały relatywnie wysokie, to można pokusić się o hipotezę, że i dziś byłyby podobne.

A może byłby nawet większe niż w 2013 roku, zważywszy na to, jak łatwo przychodzi nam akceptacja korupcji na szczytach władzy i jak bardzo jesteśmy obojętni wobec narastającej skali tego zjawiska.

Nasz kompas moralny, jeśli chodzi o ocenę zachowań w sferze publicznej jest rozregulowany. Postawy wobec korupcji są kształtowane głównie przez liderów opinii – polityków, media, celebrytów i system edukacji, a także przez Kościół katolicki. A państwo, jak to już było wspomniane, od 2007 roku unika tematu korupcji.

Dodatkowo PiS nie tylko stara się nie mówić o korupcji, bagatelizuje ją, kiedy dotyczy obozu rządzącego, albo przypisuje ją opozycji czy środowiskom, z którymi walczy, lub przedstawia ją jako normalność.

PiS przyzwyczaja też społeczeństwo do korupcji de facto ją legalizując. Wystarczy wspomnieć przepisy ustaw COVID-owych zwalniających funkcjonariuszy publicznych z odpowiedzialności dyscyplinarnej i karnej za przekroczenie uprawnień, niedopełnienie obowiązków i naruszenia dyscypliny finansów publicznych, gdyby zaszły one w zawiązku z przeciwdziałaniem pandemii.

Czy też przytoczoną na początku decyzję wiceministra Patkowskiego dotyczącą złamania prawa stwierdzonego przez NIK. Wszystkie takie działania umacniają w społeczeństwie przekonanie, że to jest normalne – dosłownie i w przenośni.

W przytoczonych badaniach ciekawy jest jeszcze jeden wątek – religijność. Z sondażu wynika, że im częstszy jest udział w praktykach religijnych, tym silniejsze poczucie, że korupcja nie jest istotnym problemem.

Ludzie bardziej religijni mają też głębsze przekonanie, że skala korupcji w ostatnich latach maleje. Rzadziej dostrzegają korupcję władzy. Osoby najbardziej religijne są też bardziej tolerancyjne wobec korupcji politycznej.

44 proc. z nich skłonna jest się zgodzić, że zdobywanie w Sejmie głosów poparcia poprzez proponowanie posłom innych ugrupowań atrakcyjnych stanowisk w administracji państwowej lub w spółkach Skarbu Państwa jest co prawda niewłaściwe, ale dopuszczalne.

Najwyraźniej, będąc jednocześnie osobami częściej głosującymi na PiS, osoby bardziej religijne mają też większą skłonność do rozgrzeszania z korupcji swoich politycznych pupili – nawet jeśli jest to wbrew standardom etycznym wynikającym z wiary.

Odsetki osób uczestniczących kilka razy w tygodniu w praktykach religijnych oraz osób w ogóle w nich nie uczestniczących, przekonanych o tym, że typowe przejawy korupcji władzy są rzadkie (CBOS, grudzień 2021).

Wydawałoby się, że wierzący, a zwłaszcza ci najbardziej religijni, będą też najbardziej wrażliwi na korupcję i krytyczni wobec niej. Kościół katolicki teoretycznie potępia korupcję jako grzech (choć korupcja w tej instytucji ma wielowiekową tradycję), a uczciwość w życiu publicznym jest jedną podstawowych cnót głoszonych przez chrześcijaństwo.

Tymczasem ludzie najbardziej zaangażowani w praktyki religijne zdają się nie tylko częściej nie dostrzegać jak istotnym problemem jest korupcja, ale wykazują się wobec niej większą wyrozumiałością – w porównaniu z tymi mniej religijnymi, a zwłaszcza z tymi w ogóle nieuczestniczącymi w praktykach religijnych.

Takie wyniki wskazują, że jeden z głównych ośrodków kształtowania postaw moralnych, Kościół katolicki, nie tylko nie pomaga ludziom właściwie ocenić zachowań korupcyjnych, ale jest współodpowiedzialny za demoralizację.

Pogrążając się w anomii

Biorąc to wszystko pod uwagę nie dziwi, że kolejne skandale korupcyjne obecnej władzy, wciąż dla zbyt wielu wyborców nie są powodem do tego, żeby przestać ją popierać. A o protestach przeciwko korupcji jakie regularnie wybuchają w Rumunii, w Bułgarii, czy w Czechach, gdzie widać społeczna wrażliwość na ten problem jest większa, w ogóle możemy zapomnieć.

Przypomina to sytuację z czasów komunizmu, gdy korupcja była nieodłącznym elementem codziennego życia. W centralnie planowanej gospodarce wiecznego niedoboru, przekupstwo, protekcja, załatwiactwo itp. często były jedynym sposobem, żeby zdobyć nawet prozaiczne dobra takie jak żywność czy papier toaletowy.

Socjologowie badający korupcję pod koniec lat 70., gdy bankructwo ekipy Edwarda Gierka było już ewidentne, pisali o „skorumpowanym społeczeństwie”. Krzysztof Kiciński, wybitny socjolog, w jednym ze swoich tekstów z tego okresu pisał o „korupcyjnym ładzie społecznym”.

Jego elementem była legalna korupcja – zgodna z ówczesnym prawem i obowiązującymi normami politycznymi, umożliwiająca komunistycznemu establishmentowi czerpanie garściami z zasobów państwa, gdy inni klepali biedę. Brzmi znajomo, nieprawdaż?

Oczywiście, na razie skala komunistycznej korupcji jest nieporównywalna do tego, z czym stykamy się dzisiaj. Bardzo podobna jest jednak jej forma. Tak jak za komuny, tak i dziś, korupcyjny przykład idzie z samej góry.

Państwo, przy milczącej aprobacie kościoła katolickiego, powoli oswaja nas z korupcją jako czymś normalnym w życiu publicznym, a w najlepszym wypadku jako zjawiskiem niewartym uwagi obywateli czy sformułowania jakiejś polityki.

Sytuację, w której się znajdujemy, można też opisać pojęciem „anomii”. Jest to rozbieżność celów, które stawia nam społeczeństwo, i środków, które nam oferuje, żeby te cele osiągać.

Kiedy ta rozbieżność jest zbyt duża, staje się nie do pogodzenia z obowiązującymi normami etycznymi. Pojawiają się wówczas rozmaite dewiacje, które przyczyniają się do rozkładu podstawowych struktur społecznych – państwa, gospodarki, kultury, poszczególnych instytucji.

W naszym przypadku owa rozbieżność polega na tym, że obecna władza mówi, że powinniśmy „wstać z kolan”, być dumnym narodem, bogacić się itd. Ale jednocześnie twierdzi, że można te cele osiągnąć tylko z nią – choć sama depcze praworządność, podstawowe prawa człowieka i obywatela i bezwstydnie unika odpowiedzialności za swoje korupcyjne wybryki.

Trajektoria anomii jest zresztą całkiem podobna do wspomnianego okresu rządów Gierka. Po kliku latach „dobrobytu na kredyt”, system komunistyczny załamał się m.in. pod ciężarem własnej korupcji, doprowadzając do społecznego wybuchu.

Mało kto pamięta, że pierwsza Solidarność, która zrodziła się z tego niezadowolenia, była także ruchem antykorupcyjnym. Znalazło to swoje odzwierciedlenie w 13. punkcie sierpniowych postulatów, który mówił o wprowadzeniu zatrudnianiu kadr kierowniczych na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej i zniesieniu przywilejów dla MO, SB i aparatu partyjnego.

Dziś, paradoksalnie, związek zawodowy Solidarność, który mieni się dziedzicem ruchu społecznego sprzed lat, jest z władzą zblatowany i żyruje jej korupcjogenne poczynania.

Trzy lata temu analizując ugruntowującą się naszym państwie „wielką korupcję” i społeczną bierność, wobec tego destrukcyjnego procesu wieszczyłem, że jeśli społeczeństwo się nie przebudzi, to po degeneracji państwa, nastąpi degeneracja gospodarki i dopiero jak odczujemy to we własnych kieszeniach, zaczniemy dostrzegać także korupcję.

Wygląda na to, że będę złym prorokiem. Niestety badania CBOS z grudnia 2021 roku pokazują, że zapaść państwa wciąż nie jest na tyle zaawansowana, żeby wyborcy w większości zaczęli patrzeć na władzę przez pryzmat korupcji.

Byłoby jednak dobrze, gdybyśmy nie doszli do punktu, w którym państwo ostatecznie zbankrutuje politycznie, gospodarczo i moralnie, a jedyną szansą na zmianę była eksplozja społecznego niezadowolenia.

Zmiana tej władzy wciąż jest możliwa dzięki resztkom demokratycznych instytucji, które nam pozostały. Ale to za mało, żeby uniknąć podobnych problemów w przyszłości. Żeby w końcu wyjść z próżni socjologicznej i państwa wielkiej korupcji musimy nadrobić dekady zaległości w edukacji obywatelskiej i etycznej, nauczyć się dokonywać właściwych ocen moralnych tego, co dzieje się w sferze publicznej.

;

Udostępnij:

Grzegorz Makowski

Doktor habilitowany socjologii, adiunkt w Kolegium Ekonomiczno-Społecznym SGH, ekspert forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego. Zajmuje się między innymi zagadnieniem korupcji i polityki antykorupcyjnej, problematyką społeczeństwa obywatelskiego i organizacji pozarządowych. Autor książek, artykułów naukowych i publikacji prasowych.

Komentarze