"Żaden z policjantów prewencji nie ma pojęcia, że był taki zespół lekarzy, który postulował zakaz uciskania szyi. To przede wszystkim wina systemu" - o sprawie śmierci Bartka z Lubina mówi OKO.press Piotr Kubaszewski, prawnik, który przemocą policji zajmuje się od 13 lat
Daniel Flis, OKO.press: Igor Stachowiak zmarł po interwencji wrocławskich policjantów w 2016 roku. Cała Polska widziała, jak wcześniej w łazience na komendzie torturowali go paralizatorem. 6 sierpnia 2021 w Lubinie po interwencji policjantów ginie 34-letni Bartek Sokołowski. Według pełnomocnika rodziny miał zmiażdzoną krtań. W policji nic się nie zmieniło?
Piotr Kubaszewski, Helsińska Fundacja Praw Człowieka: Niewiele. Od przynajmniej kilku lat widzę zupełną stagnację. W kontekście sprawy z Lubina przypomina mi się sprawa z Zamościa z 2014 roku. Chory psychicznie chłopak miał być zatrzymany, nie pierwszy raz zresztą. Zostawił kartkę, że idzie się zabić, matka wezwała policję. Policjanci – ubrani w cywilne ubrania – mieli dokonać zatrzymania w możliwie najdelikatniejszy sposób, właśnie dlatego, że była to osoba wrażliwa ze względu na swoją chorobę.
A było tak delikatne, że przyciskali go kolanami do ziemi. Chłopak się udusił. Przechodzień nagrywał interwencję i mówił: “panowie ja bym go reanimował, ale mnie nie dopuszczacie!”. A oni na to: “proszę się odsunąć”.
Bartek nie chorował psychicznie, ale był pod wpływem narkotyków. Jego matka opowiadała mi, że kiedy zadzwoniła tamtego ranka na 112, powiedziała o tym dyspozytorowi. Policjanci byli też w ich domu poprzedniego dnia razem z ratownikami medycznymi. Lekarz podał wtedy Bartkowi środek uspokajający. Poza tym policjanci z Lubina wiedzieli, że był uzależniony. Interweniowali w jego sprawie wielokrotnie. Jeden z nich miał się na nim “wyżywać”.
Obie sprawy są bardzo podobne. Wobec osób chorych psychicznie i będących pod wpływem substancji psychoaktywnych powinno się postępować w szczególny sposób. I nawet policja podejmowała próby opracowania takiego sposobu.
Na czym polegały te próby?
W maju 2015 roku komendant główny powołał zespół "do spraw optymalizacji procedur szkoleniowych". Miał przeanalizować przypadki śmierci 16 osób na skutek interwencji policji, które były pod wpływem narkotyków lub miały zaburzenia psychiczne. Wspomniana sprawa z Zamościa była jedną z takich spraw.
W grudniu 2015 zespół wydał opinię, że stosowanie niektórych technik może grozić śmiercią. I opracował wytyczne. Był tam postulat lekarzy, żeby policjanci za każdym razem wzywali karetkę, żeby lekarz mógł podać środek uspokajający. Żeby wzywali posiłki i podejmowali interwencję w cztery osoby, a nie w dwie. Żeby raczej nie podejmować działań, tylko obserwować, chyba, że ktoś rzeczywiście zagraża czyjemuś bezpieczeństwu czy mieniu. Jeśli nie - czekać na pogotowie i nie stosować nacisku, bo osoby po narkotykach i tak raczej nie będą wykonywać poleceń.
I był tam postulat, żeby absolutnie nie uciskali szyi, klatki piersiowej i pleców, bo to może spowodować uduszenie.
Co się stało z tymi wytycznymi?
Pewnie leżą w szufladzie w Komendzie Głównej Policji. Nie przerodziły się w nic konkretnego. Do komend wojewódzkich rozesłano wyniki prac ekspertów policyjnych, ale nie opinię lekarzy. Wiem o jej istnieniu z akt sprawy Igora Stachowiaka.
Śmiem twierdzić, że żaden z policjantów prewencji nie ma pojęcia, że był kiedyś taki zespół, który postulował zakaz uciskania szyi. To nie wina szeregowych policjantów, to wina systemu, który niedostatecznie ich szkoli.
Ostatnio w sierpniu 2020 roku policyjny kurs podstawowy skrócono na czas epidemii ze 144 do 71 dni, a następnie do 64 dni. Po takim kursie policjant wychodzi na ulice i musi poradzić sobie w różnych sytuacjach. A już wcześniej to szkolenie było dość krótkie na tle innych krajów europejskich. Policjanci nie wiedzą, jak postępować np. z osobami z zaburzeniami psychicznymi. Radzą więc sobie tak, jak umieją.
Szkoła policyjna w Słupsku w 2018 roku przygotowała poradnik pt. „Interwencje wobec osób z zaburzeniami psychicznymi lub niekontrolującymi swoich zachowań z innych przyczyn”. On także zalecał, by nie stosować siły do czasu przyjazdu pogotowia i ostrzegał, że długi ucisk szyi może doprowadzić do śmierci. Taki poradnik w maju 2019 roku policjanci dostali w formie cyfrowej "celem służbowego wykorzystania", ale nie zostali z niego przeszkoleni. Dowiedziałem się o tym z akt sprawy Tomasza Wróblewskiego, który trzy miesiące po rozesłaniu tego poradnika zginął podczas interwencji policjantów w Ełku. On też wzywając policję, uprzedził, że jest pod wpływem narkotyków. I także zmarł przyduszony przez dwóch policjantów, którzy za późno wezwali pogotowie. Prokuratura umorzyła sprawę.
Prawdopodobnie ten poradnik powstał w reakcji na sprawę Stachowiaka. Bo wszystko w naszym kraju działa takimi zrywami. Kiedy coś się stanie, wszyscy się nad tym pochylają, debatują co zrobić i nawet zaczynają coś robić, ale potem o tym zapominają i czeka się do następnego razu, kiedy znów coś się stanie. I tak jest w kółko, odkąd pamiętam, a zajmuję się przypadkami przemocy policji 13 lat.
Ale jeżeli taki poradnik dostali wszyscy policjanci z prewencji, to przynajmniej już nie będą mogli mówić, że nie wiedzieli, jak się zachować. W sprawie Stachowiaka jedną z linii obrony oskarżonych, a następnie skazanych, było właśnie niedostateczne szkolenie. Policjant, który użył paralizatora, mówił, że przedstawiano to na szkoleniu jako bezpieczny środek przymusu bezpośredniego.
Po sprawie z Lubina znów może dojść do zrywu. Co powinno się zmienić oprócz systemu szkolenia?
Jeszcze w roku 2013 od samej komendy głównej wyszedł postulat, żeby nagrywać interwencje policji. Żeby cała droga człowieka podczas zatrzymania, jego kontakt z funkcjonariuszami policji dało się odtworzyć. Pierwsza kamerka miała być w mundurze policyjnym, druga w samochodzie, trzecia w pokoju przesłuchań. To była strategia przygotowywana dla ministerstwa spraw wewnętrznych przez policję i zewnętrznych ekspertów. Rok później postulat zniknął ze strategii MSW.
Komenda główna słusznie argumentowała wówczas, że sam fakt nagrywania kamerą znajdującą się na mundurze będzie studzić emocje po jednej i drugiej stronie.
Takie kamery mają policjanci w Stanach Zjednoczonych. Nagrały interwencję, w trakcie której zmarł w zeszłym roku George Floyd. Policjant został skazany za zabójstwo. A jak to wygląda w Europie?
Kilka ładnych lat temu zostały wprowadzone w Wielkiej Brytanii. Tam policjanci mają kamizelki z wbudowanymi obiektywami. Badania pokazały, że kamery znacznie przyczyniły się do zmniejszenia liczby skarg na funkcjonariuszy policji przez obywateli.
Po pierwsze, pewnie spraw spornych jest mniej. Po drugie, każdy jest świadomy, że wszystko się nagrało i można to odtworzyć. Tylko tam to działa tak, że policjant nakłada tę kamizelkę z kamerą, ona jest włączona i koniec. Nic nie włącza, nic nie wyłącza. Kończy służbę, przychodzi do specjalnego pokoju, tam kablem jest podpinany do komputera, to się zgrywa i jest zabezpieczone. I tak to powinno wyglądać.
To jest dość proste, a mimo to dalej nie potrafimy wprowadzić tego w Polsce. U nas zdarzały się przypadki, że nawet pomimo wyposażenia funkcjonariusza w kamerę, nic się nie nagrało, np. ze względu na rzekome rozładowanie baterii.
W grudniu 2017 roku ruszył pilotażowy test kamer na mundurach. Łącznie 180 kamer dostały garnizony stołeczny, podlaski i dolnośląski. Ile ich jest teraz?
W maju 2020 roku minister Wąsik w odpowiedzi na interpelację poselską napisał, że jest ich 2 290, ale tylko 1 009 przypada na prewencję. Reszta trafiła do drogówki, a tam nie dochodzi raczej do pobić czy przypadków tortur. Tymczasem w policji pracuje 97 tys. osób, w tym w prewencji ponad 60 tysięcy. Trwa teraz przetarg na dodatkowe 3 100 kamer, ale to wciąż zakup na zasadzie powolnego powiększania zapasu, a nie twardej decyzji, że każdy, kto patroluje ulice, powinien mieć na sobie kamerę.
Smutek systemu polega na tym, że tak naprawdę rozmawiamy tylko o tych sprawach, które w jakiś sposób udało się nagrać. W sprawie Stachowiaka była to kamera z paralizatora.
O sprawie z Lubina też rozmawiamy tylko dlatego, że mamy film nakręcony przez sąsiada i z kamery przemysłowej.
Gdyby to wydarzyło się dwie ulice dalej i nikt by zajścia nie nagrał, nie byłoby o czym mówić. Nie mielibyśmy nic oprócz stwierdzonego zgonu podczas zatrzymania i zeznań funkcjonariuszy, którzy są bezpośrednio zainteresowani rozstrzygnięciem sprawy.
Nie byłoby żadnego obiektywnego materiału dowodowego. Trudno oczekiwać od sądów, że będą skazywać policjantów, nie mając takiego materiału.
Już pojawiły się wątpliwości co do przebiegu wydarzeń. Tamtejsza komenda twierdzi, że Bartek jeszcze oddychał, gdy policjanci przekazali go pogotowiu. Ratownicy z pogotowia - że już nie żył, gdy przyjechali na miejsce.
Ci policjanci są potencjalnymi oskarżonymi w tej sprawie. W jakimś sensie jest naturalne, że będą się bronić. System powinien być jednak zbudowany tak, że to co oni robią, nie ma większego znaczenia.
Jeśli dysponowalibyśmy materiałem z kamer na ich mundurach, to byłoby widać, w jaki dokładnie sposób przebiegała ta interwencja, czy podjęto akcję reanimacyjną itp. To są rzeczy kluczowe z punktu widzenia oceny zachowania tych policjantów.
Pan jako dziennikarz, ja jako prawnik zajmujący się prawami człowieka i my wszyscy jako obywatele powinniśmy domagać się kamer, które nagrywają interwencje policji. Kamer na mundurach policyjnych, w samochodach policyjnych, w pokojach przesłuchań, które zawsze są włączone i zawsze nagrywają. A potem materiał z nich jest dobrze zabezpieczony.
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego w XXI w. nie nagrywa się obowiązkowo wszystkich przesłuchań. To jakiś absurd.
W amerykańskich filmach widzimy zawsze, że przesłuchania są nagrywane. Bardzo bym chciał, żeby tak było nie tylko w amerykańskim filmie, ale w prawdziwym życiu i to w Polsce.
W sprawie Stachowiaka skazano czterech policjantów na 2 do 2,5 roku więzienia. Udało się skazać kogoś jeszcze?
Udało. Był taki raport RPO, analizujący wszystkie przypadki skazań i tam rzecznik wyjął soczyste cytaty z uzasadnień wyroków. To były klasyczne tortury praktycznie w każdej z tych spraw. Od 2008 do 2016 roku za ich stosowanie skazano 42 policjantów. Skazania to jednak raczej wyjątki. W Fundacji Helsińskiej zajmowałem się przemocą w policji 13 lat, a sprawa Stachowiaka była chyba jedyną wygraną na etapie krajowym.
Mieliśmy sprawę typowych tortur z Lidzbarka Warmińskiego z 2013 roku, gdzie nawet prokuratura stwierdziła, że policjanci zmusili mężczyzn do klęczenia na krześle twarzą do ściany i bili ich pałkami w stopy. Nie wiadomo tylko, który policjant konkretnie bił, więc prokuratura sprawę umorzyła. Wygraliśmy ją dopiero w Strasburgu, gdzie Trybunał stwierdził naruszenie art. 3 konwencji, czyli zakazu tortur, ale w Polsce nie udało się skazać nikogo konkretnie z imienia i nazwiska.
Nie udało ich się skazać, bo w pokoju przesłuchań nie było kamer. Ale też przez policyjną zmowę milczenia. Wszyscy policjanci, którzy tamtego dnia byli na posterunku, twierdzili, że niczego nie widzieli ani nie słyszeli. A przecież to niemożliwe, żeby nie słyszeli krzyków torturowanych ludzi. Słyszeli, ale nic z tym nie zrobili.
W policji zawsze kryje się kolegów?
Myślę, że bardzo często. Pamiętam też sprawę z Olsztyna, gdzie nagle zaczęły do komendy wpływać skargi na przemoc. I rzeczywiście były tam klasyczne tortury, z wymuszaniem zeznań poprzez rażenie paralizatorem włącznie. Skarg było tyle, że kierownictwo olsztyńskiej policji, pewnie biuro spraw wewnętrznych, założyło tam podsłuch i kamerę, o której nikt nie wiedział. I nagrało się wszystko, co tam się wyprawiało.
Oprócz wyroków za tortury na bieżąco dochodziły także oskarżenia za fałszywe zeznania dla kolejnych policjantów. Bo na nagraniach widać było, że dany policjant otwierał drzwi, widział, co tam się odbywa, ale w postępowaniu karnym wszystkiemu zaprzeczał.
Wygląda na to, że bez dobrych nagrań nie da się skazać policjanta za tortury.
Z ciekawością będę obserwował sprawę z Lubina, bo w ogóle doprowadzenie policjanta do odpowiedzialności jest niebywale trudne w polskich realiach. A już praktycznie niemożliwe jest skazanie go za przyczynienie się do czyjejś śmierci.
Proszę zwrócić uwagę, że w sprawie Stachowiaka nikomu nie postawiono nawet takiego zarzutu. Byli już policjanci skazani zostali za znęcanie się i przekroczenie uprawnień. Gdyby Stachowiak przeżył, dostaliby dokładnie taki sam zarzut.
Powinni zostać skazani za zabójstwo?
Ja tego nie mówię, tego nie wiem. Natomiast w sprawie Stachowiaka ciekawe było to, że prokuratura szybko rozdzieliła ją na kilka postępowań. Dzięki temu to, czego nie dało się ukryć po materiale red. Wojciecha Bojanowskiego, czyli znęcanie się, zostało wydzielone. Niejako zaspokojono opinię publiczną, ale osądzony został jedynie wycinek tej sprawy.
Wątek doprowadzenia do śmierci utknął w prokuraturze we Wrocławiu i skończył się prawomocnym umorzeniem. Proszę więc zwrócić uwagę, że nawet w takiej sprawie, tak elektryzującej opinię publiczną i działającej na wyobraźnię, nie udało się nikogo doprowadzić przed oblicze sądu za doprowadzenie do śmierci osoby zatrzymanej.
To jest też bardzo ciekawe z czysto prawnego punktu widzenia, bo policjant jest tak zwanym gwarantem nienastąpienia skutku.
Co to znaczy?
Generalnie w prawie karnym jest taka zasada, że przestępstwo skutkowe można popełnić tylko przez działanie, nie przez zaniechanie. Ale gwarant nienastąpienia skutku może popełnić je także przez zaniechanie. Takim gwarantem jest policjant w trakcie interwencji, matka w stosunku do swojego dziecka, lekarz w szpitalu itp. To są osoby, na których ciąży taki szczególny obowiązek, prawny, zapobiegnięcia skutkowi.
No i przestępstwem skutkowym jest na przykład nieumyślne spowodowanie śmierci. Potencjalnie policjanci mogliby zostać pociągnięci do odpowiedzialności właśnie za nieumyślne spowodowanie śmierci poprzez samo nieudzielenie pierwszej pomocy. I może się tak zdarzyć także w sprawie pana Bartka z Lubina, bo na dostępnych filmach nie widać, żeby funkcjonariusze go reanimowali.
Przy czym w żadnym wypadku nie twierdzę, że w tej sprawie policjanci powinni zostać skazani za skutek - to wymaga dokładnego zbadania. Stwierdzam tylko, że jest to możliwe, z drugiej zaś strony dotychczas nie widziałem, żeby jakiekolwiek postępowanie zmierzało w tym kierunku.
Skąd ta trudność w skazywaniu? Dlaczego prokuratorzy nie dopatrzyli się odpowiedzialności policjantów za śmierć Stachowiaka?
Sąd zmiażdżył to umorzenie prokuratury. Bardzo szeroko odniósł się też do tego, że nie rozumie, dlaczego wydzielono ten wątek. Przecież to był jeden czyn rozciągnięty w czasie. Całe wydarzenie zaczęło się na wrocławskim rynku, a kończyło się nawet nie w toalecie, gdzie był rażony, tylko później, w pokoju podczas szarpaniny, która się wywiązała. A w postępowaniu karnym, które skończyło się skazaniem, zajęto się tylko wydarzeniami z toalety.
Oceniając zasadność umorzenia tego postępowania, sąd skierował sprawę do dalszego prowadzenia przez organy ścigania, przy okazji nie zostawiając suchej nitki na rozdzieleniu tego postępowania. Ale sąd sobie, życie sobie. Prokuratura znowu to umorzyła.
Trudno powiedzieć, skąd ta niemoc. To temat na inną rozmowę. O zmowie milczenia w policji i jakiejś takiej niechęci systemu do skazywania policjantów.
Piotr Kubaszewski - prawnik, koordynator Programu Interwencji Prawnej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Autor publikacji z dziedziny prawa karnego i praw człowieka, w tym współautor komentarza do wybranych przepisów karnych ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Ekspert w zakresie prawa karnego, postępowań dyscyplinarnych, mechanizmów przeciwdziałania torturom oraz interwencji prawnej w obszarze praw człowieka.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Komentarze