W połowie marca młody Syryjczyk nagle zmarł w zamkniętym obozie dla cudzoziemców w Przemyślu. Według migrantów chory miał wielokrotnie prosić o pomoc medyczną. Krótko potem zmarł. Prokuratura przez 4 tygodnie nie przesłuchała ważnych świadków, a policja nabrała wody w usta
Rozmawialiśmy z kilkoma migrantami osadzonymi w Strzeżonym Ośrodku dla Cudzoziemców (SOC) w Przemyślu, którzy znali Mahmouda, dwudziestokilkuletniego Syryjczyka z Aleppo. Dwie osoby zamknięte tam przysłały nam też spisane relacje z tego, co się stało. To ludzie z różnych krajów, głównie Bliskiego Wschodu i Afryki. Choć część z nich chce zeznawać i zgodziła się na ujawnienie ich danych, to nie podajemy ich – nie chcemy ich narażać na ewentualne szykany. Opowiadają o rzeczach niewygodnych dla Straży Granicznej. Wielu z nich boi się mówić.
Ci, którzy chcą zeznawać, mówią: „boję się już tylko Boga”, albo „to, co się stało, jest straszne, więc muszę o tym powiedzieć”.
Rozmawialiśmy też z kilkoma aktywistkami z NGO-sów, które opiekują się migrantami w SOC w Przemyślu, mają z nimi kontakt od dłuższego czasu i znają tamtejszą sytuację. W niektórych przypadkach też nie podajemy ich personaliów.
Z pięcioma migrantami – kolegami Mahmouda – rozmawiała Maria Książak, psycholożka współpracująca z NGO-sami, asystentka społeczna posła Tomasza Aniśko w zespole interwencyjnym ds. ochrony praw człowieka. Jest ekspertką, przez lata współpracowała z Rzecznikiem Praw Obywatelskich i Krajowym Mechanizmem Prewencji Tortur przy RPO, wizytowała obozy dla migrantów. Książak wspiera migrantów również zdalnie w ośrodkach strzeżonych i to od nich dowiedziała się o zaginionym Syryjczyku. Przez kilka dni prowadziła dochodzenie, by wyjaśnić, co się stało z Mahmoudem. Jej rola w ujawnieniu tej sprawy opinii publicznej jest kluczowa.
Bieszczadzki Oddział Straży Granicznej oraz Prokuratura Okręgowa w Przemyślu odpowiedziały tylko na część naszych pytań, policja – na żadne. Na podstawie tych źródeł próbujemy odtworzyć przebieg tragedii.
Mahmoud (pełne dane do wiadomości redakcji) miał w Syrii żonę i półroczną córeczkę. Ruszył do Europy, bo w Syrii groziła mu śmierć – miał zostać wcielony do armii dyktatora Baszara al-Asada, by walczyć z rebeliantami. „Nie chciał do nich strzelać, a za to jest tam kara śmierci. Kilku z tych Syryjczyków tutaj z tego samego powodu uciekło” – mówi nam jeden z migrantów w SOC Przemyśl. Część z tych Syryjczyków straciła też swoich najbliższych w trwającej już kilkanaście lat wojnie. Dotarli do Europy szlakiem bałkańskim, przez Grecję. Mahmoud miał zostać złapany w Polsce, do SOC Przemyśl trafił ok. 11 marca br. Spędził w nim 7 dni.
„Na początku był zdrów. Nic mu nie było” – twierdzi jeden z rozmówców. Ale to trwało krótko. Jakieś 3 dni przed feralnym 17 marca zaczął się czuć źle. „Krzyczał z bólu, prosił o pomoc, że potrzeba mu lekarstw. Kaszlał. Nikt z personelu tego nie traktował poważnie” – mówi jeden ze świadków.
16 marca wieczorem Mahmoud był już w fatalnym stanie. Niektórzy twierdzą, że miał atak. Jeden ze świadków opowiada nam, że leżał na podłodze i 30-40 minut prosił o pomoc. Kilka osób twierdzi, że skarżył się na serce. Aktywistka, na podstawie relacji, które jej przekazano: „Skarżył się na bóle w klatce piersiowej, dusił się, krztusił”. Marii Książak jego kompani z pokojów mówili, iż wymiotował i bolał go brzuch.
„Straż graniczna groziła, że jeśli będą dalej wzywać karetkę, to zostaną pobici” – twierdzą dwie osoby.
Wszyscy podkreślają najważniejsze — mimo wielokrotnych próśb i błagań nie udzielono Mahmoudowi pomocy.
„Kilka razy, co najmniej trzy, mówił strażnikom, że źle się czuje i prosił o pomoc” – twierdzi jeden z naszych rozmówców. Inny: „Między 2, a 4 w nocy co jakieś 10 minut chodziliśmy, by błagać ich (strażników - red.) o pomoc. Nic nie robili. Powiedziałem innym, by wyciągnąć go (Syryjczyka – red.) z pokoju, na wprost kamer, by zobaczyli go (funkcjonariusze – red.)”. Wątek wyniesienia Mahmouda na korytarz, przed kamery monitoringu pojawia się kilka razy w relacjach. Jak twierdzą migranci, byli wtedy ignorowani. A z Mahmoudem było już bardzo źle.
Czy Syryjczykowi nie udzielono natychmiastowej pomocy, jak twierdzą zgodnie świadkowie? Ppor. Piotr Zakielarz, rzecznik prasowy Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej najpierw w rozmowie długo nie chce odpowiedzieć na to pytanie, tłumacząc, że dotyczy ono kwestii zdrowotnych migranta, a to nie jest informacja publiczna. Następnie powtarza: „Za każdym razem jest udzielana pomoc medyczna, gdy jest potrzeba”. I dodaje: „W sprawach nagłych wzywane jest pogotowie, tak też było w tym przypadku".
Prokuratura zabezpieczyła nagrania z monitoringu z feralnego dnia. Straż Graniczna nie odpowiedziała na nasze pytania, czy oglądali te zapisy monitoringu.
Nad ranem – świadkowie podają najczęściej godzinę 4 – wreszcie trzech funkcjonariuszy wyszło do chorego. Migrant z Afryki: „Potraktowali go bardzo brutalnie (..) Mahmoud został zabrany do pokoju nr 21, przed wewnętrznym pomieszczeniem wartowniczym i został pobity”.
Jednej z aktywistek migranci powiedzieli, że Mahmouda „skopano”. Miała tego dokonać funkcjonariuszka w obecności innych migrantów.
Zapytaliśmy Prokuraturę Rejonową w Przemyślu, która prowadzi postępowanie, czy mają informacje, że któryś z funkcjonariuszy SG „skopał” Syryjczka. „Na chwilę obecną z żadnej czynności procesowej nie wynika, by któryś ze świadków twierdził, iż ten obywatel został skopany” – mówi nam zastępca prokuratora rejonowego, Anna Niżnik-Hop. Czy podczas pobieżnych oględzin ciała twierdzono siniaki na ciele Syryjczyka? Prokurator nie chce odpowiedzieć: „Nie będę wchodziła w kompetencje biegłego”. Tłumaczy się brakiem kompleksowej opinii biegłego po sekcji zwłok i badaniach toksykologicznych, na którą czeka prokuratura.
Straż Graniczną pytamy, czy dotarły do nich informacje, że funkcjonariuszka SG, krótko przed śmiercią migranta, miała go „skopać”, a jeśli tak, to czy SG to weryfikowało? Rzecznik BOSG zignorował to pytanie.
Odpowiedział za to na inne – twierdzi, że w SG nie było prowadzone żadne, wewnętrzne postępowanie wyjaśniające tę sprawę. To sugeruje, że oficjalnie SG nie przyjęła informacji o kopaniu migranta lub zwlekaniu z udzieleniem pomocy.
Według jednych karetka przyjechała nad ranem ok. 5:30-6, wg innego źródła ok. 7.
Rzecznik SG tak opisuje przebieg akcji ratunkowej: „Mężczyzna stracił przytomność i pomimo czynności reanimacyjnych podjętych natychmiast przez funkcjonariusza SG i lekarza SG (reanimacja prowadzona z użyciem defibrylatora), a następnie przez wezwany przez SG zespół ratownictwa medycznego, nie udało się niestety przywrócić mu funkcji życiowych.” Potwierdza, że Mahmoud zmarł w SOC.
Tymczasem cudzoziemcy w ośrodku twierdzą, że gdy rankiem wynoszono go do karetki, to jeszcze żył. Sądzili, że zabrano go do szpitala. Po ciężkiej nocy niektórzy z nich poszli spać – w końcu pomoc medyczna nadeszła i z Mahmoudem już byli lekarze.
Książak ustaliła, że lekarz którzy przyjechał karetką do SOC, miał nie wpisać danych Mahmouda, a opisać go jako NN – nieznanego. Dlaczego, skoro SOC wzywający karetkę znał dokładne dane Syryjczyka?
Straż Graniczna umywa ręce: „W zakresie sposobu wypełniania dokumentacji przez ratowników Pogotowia Ratunkowego, proszę o kontakt z tamtejszymi służbami prasowymi” – pisze ppor. Zakielarz z SG.
Co istotniejsze, według ustaleń Książak lekarz wpisał w dokumentacji, że „należy zawiadomić policję”.
Rzecznik SG twierdzi, że niezwłocznie o zgonie poinformowali Prokuraturę Rejonową w Przemyślu.
Według "Gazety Wyborczej" karetka miała przyjechać do Mahmouda 2 razy. Pytaliśmy zarówno Straż Graniczną, jak i prokuraturę, kiedy był ten pierwszy raz – żadna z tych instytucji nie odpowiedziała nam na to pytanie.
Po 17 marca, migranci, zwłaszcza jego koledzy z pokojów i kraju, wielokrotnie pytali strażników, co stało się z Mahmoudem. „Mówili nam, że nie jesteśmy jego rodziną, więc nam nic nie powiedzą” – twierdzi jeden z rozmówców w imieniu większej grupy. Jeszcze dwie osoby nam o tym mówiły. Po kolejnym zapytaniu funkcjonariusze kazali im napisać wniosek do dyrektora. Migranci zrobili to. „Po kilku dniach, powiedzieli nam, że nie jest możliwy powrót Mahmouda, i tylko w Ambasadzie Syrii powiedzą nam, co się z nim stało” – dodaje nasz rozmówca.
Zapytaliśmy rzecznika Bieszczadzkiego Oddziału SG, czemu personel SOC ukrywał śmierć migranta przed jego kolegami? Zignorował to pytanie.
Ok. 10 dni po zabraniu Mahmouda z ośrodka, o jego zniknięciu i sytuacji z 17 marca zaczęli się dowiadywać aktywiści wspierający cudzoziemców w SOC w Przemyślu. Młody Syryjczyk zniknął i nie wiadomo, co z nim jest. Już wtedy część z jego kolegów była przekonana lub podejrzewała, że nie żyje.
Książak zaczęła ustalać co stało się Mahmoudem krótko przed świętami Wielkanocnymi. Obdzwoniła m.in. wszystkie okoliczne szpitale, w żadnym go nie znalazła. Ale później dotarła do informacji o wysłaniu karetki do SOC.
Tuż po świętach, 11 kwietnia już miała pewność – Mahmoud nie żyje.
„Rodzina ode mnie dowiedziała się o jego zgonie” – mówi Maria Książak.
Gdy kontakt rodziny z Mahmoudem urwał się po 17 marca, jego bliscy kontaktowali się z Ambasadą Syrii w Polsce. Nie dostali żadnej informacji o jego losie. Tymczasem Prokuratura Rejonowa w Przemyślu twierdzi, że od razu w dniu zgonu, zgodnie z prawem, poinformowali Ambasadę Syryjskiej Republiki Arabskiej i oczekiwali w ciągu 14 dni informacji o tym, czy rodzina chce go pochować w Polsce, czy też ściągać zwłoki do kraju.
Migranci w SOC dowiedzieli się o śmierci Mahmouda ok. 11 kwietnia — od rodziny w Syrii.
12 kwietnia Książak zgłosiła policji to, czego się dowiedziała. Część ze świadków, którzy jej opisywali zajścia z Syryjczykiem, chce zeznawać. „Wiem, że jest prowadzona sprawa przez komendę w Przemyślu, pod nadzorem pani prokurator”, mówi Książak.
Policja nie chce nam niczego potwierdzić: „Nie mam zgody na udzielenie jakichkolwiek informacji w tej sprawie” – ucina aspirant Joanna Golisz, która w Komendzie Rejonowej w Przemyślu kontaktuje się z mediami. 12 kwietnia wieczorem Książak w programie „Czaban robi raban” – na YouTubie i Facebooku, opowiedziała o tym, co, według jej ustaleń, wydarzyło się w Przemyślu z młodym Syryjczykiem.
Maria Książek dziwi się, że – z wyjątkiem dwóch Tadżyków, których deportowano – nadal nie został przesłuchany żaden z cudzoziemców, którzy przebywali z Mahmoudem w ostatnich dniach. Zapytaliśmy Prokuraturę Rejonową, dlaczego wciąż nie przesłuchano kluczowych świadków. „Postępowanie w toku. Zaplanowane są dalsze czynnościm, w tym przesłuchania świadków” – odpowiada prokurator Anna Niżnik-Hop.
Książak wspomina innego jej podopiecznego w SOC w Przemyślu, wobec którego funkcjonariusze SG trzykrotnie mieli użyć paralizatora przy wielu świadkach. Choć wydarzenie jest z zeszłego roku, to według jej wiedzy miejscowa prokuratura do dzisiaj nie przesłuchała świadków – cudzoziemców.
Pytań, które się rodzą w sprawie Mahmouda jest więcej:
Książak: „Trzeba zbadać, czy tam była przemoc i czy doszło do zaniedbań. Ale dopóki cudzoziemców się nie zabezpieczy, trudno oczekiwać od nich szczerych wyznań. Bo się boją. Bardzo. Uważam, że powinno się ich przewieźć do innej placówki”.
Dodaje, że lepiej, aby to inna prokuratora prowadziła tę sprawę. Przemyśl to małe miasto, ludzie służb mundurowych i takich instytucji, jak prokuratura się znają.
Migranci mówią nam o złym dostępie do opieki medycznej w SOC Przemyśl. „Lekarz jest opryskliwy, niemiły, bo ludzie nie rozumieją tego, co mówi, on nie rozumie ich. Tak rodzą się te problemy. Najczęściej na wszelkie problemy zdrowotne dostajemy leki przeciwbólowe” – mówi jeden z zamkniętych w ośrodku. „Jeśli lekarz działa, to głównie daje im tabletki przeciwbólowe” – potwierdza Joanna Kapusta, aktywistka, która od jesieni 2022 roku wysyłała paczki i organizowała pomoc prawną osadzonym w SOC w Przemyślu.
Migranci skarżą się, że dostęp do specjalistów jest bardzo ograniczony. Joanna Kapusta to potwierdza:
„Tam są trudności z opieką medyczną – ciężko się dostać do lekarza specjalisty. Inne aktywistki też to mówiły”.
Opisuje historię chłopaka z Iraku, który miał jaskrę („tłumaczyłam mu jego dokumentację medyczną w tej sprawie”). Siedział w SOC-ach prawie dwa lata i ani razu nie trafił do okulisty. Gdy był w Przemyślu, jego stan zdrowia tak się pogorszył, że interweniowała posłanka Joanna Mucha.
„Najpierw próbowaliśmy interweniować telefonicznie. Przekierowywali nas wiele razy. Wreszcie podczas którejś rozmowy stwierdzili, że nie udzielą nam informacji telefonicznie, a mailem. Pani poseł odpisali, że... nie udzielą informacji, bo nie mogą informować o stanie zdrowia cudzoziemca” – opisuje asystent posłanki Muchy, Sławomir Jawor. Dodaje dla porównania, że w innych ośrodkach, np. w SOC w Krośnie, nie było takich problemów. Aktywistki to potwierdzają.
Dostajemy skany korespondencji posłanki Muchy z SOC w Przemyślu. Faktycznie komendant BOSG, gen.bryg. Andrzej Popko, odmówił udzielenia informacji na temat stanu zdrowia migranta i leczenia, którego ten nie otrzymywał. Komendant pisał, że to „dane wrażliwe, a ich udostępnienie jest ograniczone ustawowo”.
Interweniował w tej sprawie RPO i jemu już komendant odpisał, iż udzielono migrantowi konsultacji okulistycznej.
Inny z naszych rozmówców-migrantów twierdzi, że choć trafił na specjalistyczne badania nerek do szpitala, to jednak nie dostał ich wyników do wglądu. Nie wie więc jaki jest jego stan i obawia się o swoje zdrowie.
Pytamy Straż Graniczną, dlaczego są trudności w dostępie do opieki medycznej. Ppor. Zakielarz: „Cudzoziemcy przebywający w ośrodku są objęci całodobową opieką medyczną. Są tutaj dyżurujące pielęgniarki, ratownicy medyczni, lekarze, a w każdej niezbędnej sytuacji przeprowadzane są konsultacje medyczne konkretnych specjalizacji. W sytuacjach nagłych wzywane jest pogotowie ratunkowe. Konsultacje specjalistyczne oraz badania diagnostyczne odbywają się poza ośrodkiem, w zewnętrznych placówkach leczniczych, i umawiane są w ramach zapisów do lekarzy specjalistów”.
Karolina Mazurek, aktywistka Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego, wspierająca osadzonych w SOC-ach, mówi o nich „obozy zagłady ludzkiej godności”. Najlepszym przykładem był tutaj Wędrzyn – tam ludzie uciekający przed wojnami byli trzymani za drutami, ściśnięci jak szprotki – po 25 osób w pokoju, i to na aktywnym poligonie, gdzie codziennie strzelano.
Wielu z osadzonych w SOC w Przemyślu siedzi tam już 6 miesięcy i nadal dostaje negatywne odpowiedzi na wnioski o azyl. Sądy bez wnikliwego badania sytuacji przedłużają ich detencję w SOC o kolejne trzy miesiące. To załamuje migrantów.
Bezczynność za drutami ich dobija.
„Mamy tylko 6-7 komputerów na ponad 100 osób, na nich nie ma wielu programów, więc do rodziny możemy tylko pisać maile. Marnujemy tutaj czas, bo co można robić?” – żali się jeden z tych, którzy już długo siedzą w SOC w Przemyślu.
Mówi, że migranci mają dostarczyć dowody na to, że coś im grozi w kraju pochodzenia, że są tam ścigani, represjonowani. A pochodzą z Syrii, Jemenu, czy Sudanu – Darfuru – tam giną na wojnach setki tysięcy ludzi. I to nie wystarczy. „Jak mamy dostarczyć dowody z kraju objętego wojną, siedząc tutaj w zamknięciu, z ograniczonym kontaktem z rodziną?” – pyta retorycznie jeden z Afrykańczyków.
Słyszymy o dwóch migrantach ze Sri Lanki, którzy przebywają w SOC w Przemyślu. W marcu przesłali dowody na to, iż powrót ich do ojczyzny jest dla nich niebezpieczny. Ale już kilka dni później otrzymali kolejną odmowę udzielenia azylu. Rozpoczęli właśnie strajk głodowy – już wiele takich protestów było w tej placówce.
Migrant z Afryki: „Chcemy być traktowani humanitarnie jako migranci, a jesteśmy traktowani bezwzględnie, jakbyśmy nie byli istotami ludzkimi. To bardzo bolesne”.
Maria Książak: „Ludzie, którzy tam siedzą, doznali wielu traum. Pracuję z ofiarami tortur – to co się dzieje w Syrii, w ich więzieniach jest naprawdę straszne. U nas powinni mieć przynajmniej zapewnione bezpieczeństwo. To straszna tragedia, że człowiek z Aleppo, który doświadczył tyle złego, trafił do Polski i zmarł w naszym ośrodku strzeżonym”. Powtarza cytat z Nelsona Mandeli:
„Nikt nie pozna prawdziwie narodu, póki nie zobaczy jego więzień”.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Komentarze