„Nie było takiego pogrzebu na granicy. Rodzina mogła zmarłą godnie pożegnać, wszystko było dopięte i od serca. Myślę, że dla katolików to dobry przykład. Ludzie nie wiedzieli i dalej nie wiedzą, jak się zachowywać na tym pograniczu” – reportaż z pogrzebu uchodźczyni w Krynkach.
Od niemal dwóch lat na granicy polsko-białoruskiej trwa kryzys humanitarny. Aktywiści dostają regularnie wezwania o pomoc od osób, które próbują dostać się do Polski mimo postawionej przez rząd zapory. 24 maja potwierdzono śmierć na granicy 45 ofiary kryzysu. A 27 maja media obiegła informacja o grupie 25 osób, w tym 11 dzieci, stojącej przy murze i błagającej o ochronę międzynarodową:
Często przychodzą też wezwania od osób, które szukają bliskich zaginionych na pograniczu. Niestety, część z nich umiera na granicy. Jedną z takich osób była Livine Njengoue z Kamerunu. Jej pogrzeb odbył się w przygranicznych Krynkach.
Zgodnie z danymi Grupy Granica pochowana we wtorek 9 maja kobieta była jedną z co najmniej 43 ofiar śmiertelnych kryzysu humanitarnego na pograniczu polsko-białoruskim. Na liście zaginionych jest koło 300 osób.
Już rzadko się tu zdarza, by ludzie szli piechotą za karawanem.
– Nie ma komu. Wszyscy tu są starsi ludzie – wyjaśnia proboszcz Marek Wiśniewski. – Młodzi może by i poszli, ale powyjeżdżali za granicę, a starsi nie dają rady.
W sumie pojawiło się kilkanaście osób, wśród nich aktywiści działający od niemal dwóch lat na pograniczu polsko-białoruskim i kilkoro mieszkańców.
Prosta drewniana trumna stanęła w XIX-wiecznej dzwonnicy – kaplicy przy kościele katolickim św. Anny. Na ścianach wizerunki Matki Boskiej oraz Chrystusa z podpisem: „Jezu ufam Tobie"
– Zmarła była wyznania zielonoświątkowego – tłumaczy ksiądz. – Tak już jest, że nie można w kościele katolickim celebrować nabożeństw innych wyznań. W takich przypadkach ceremonia odbywa się na cmentarzu. Ale by rodzina miała choć trochę prywatności, udostępniłem dzwonnicę.
To jeden z najważniejszych zabytków w Krynkach.
– Gmina zapłaciła za pogrzeb – mówi Katarzyna Mazurkiewicz-Bylok, aktywistka z POPH-u (Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne) i mieszkanka Krynek. – Ksiądz udostępnił miejsce na cmentarzu i kaplicę, my jako POPH ogarnialiśmy rodzinę.
– Trzeba było ich ubrać, bo przyjechali w klapkach, sukienkach – dodaje Agata Kluczewska, która przeprowadziła się z Krakowa na Podlasie, bo uznała, że trzeba tu być, gdy wybuchł kryzys humanitarny. Też działa z POPH-em. – Nie spodziewali się, że u nas tak zimno. Zmarłą też trzeba było ubrać, bo oddali ją rodzinie nagą – mówi Agata. – Musieliśmy dopłacić. Stypa też będzie ze zrzutki, którą ogłosiliśmy – dodaje.
– Jeszcze ludzie wpłacają, nadwyżkę przekażemy rodzinie na konto, na pokrycie choć w części, kosztów biletów – wyjaśnia Katarzyna.
Rodzina przyleciała do Polski na pięć dni z Kamerunu i z Francji.
9 maja o dziewiątej rano w kaplicy obok trumny usiedli rodzice i rodzeństwo zmarłej Livine Solange Njengoue Nguekam. Towarzyszył im mieszkający od 20 lat w Polsce Kameruńczyk, który tłumaczył uroczystość na francuski.
Ceremonię poprowadził pastor Kościoła Zielonoświątkowców z Białegostoku Krzysztof Flasza. Tutejszy proboszcz też wziął udział w uroczystości i osobiście pilnował, by dla nikogo nie zabrakło miejsca siedzącego. Naprzeciwko kaplicy stanęli przedstawiciele mediów holenderskich, czeskich i polskich.
„Pan Bóg jest moim pasterzem, na wody spokojne mnie wiedzie” – zaintonował, akompaniując sobie na ukulele muzyk z kościoła zielonoświątkowego. „Na łąkach zielonych mnie pasie, niczego mi nie braknie… Choćbym szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo ty jesteś ze mną…”
Potem wystąpili z mowami członkowie rodziny zmarłej.
– Chwała Bogu – zaczął ojciec Livine. – Dziękujemy wszystkim, którzy przyszli, by dołączyć do nas i naszego bólu. Nasza córka była przedsiębiorcza, pracowita, zaradna, była właścicielką firmy, przygotowywała pracę doktorską z historii ekonomii. Podejmowała badania, często się przemieszczała, przyjechała do Białorusi uczyć się rosyjskiego. Ale zdarzył się wypadek. Nie będziemy wdawać się w szczegóły. Livine podążała za ambicją zawodową. Była osobą bardzo waleczną – kontynuuje ojciec. – I wierzącą, bardzo zaangażowaną, więc wierzymy, że jest w niebie i dlatego się cieszymy. Niech pokój zamieszka w was.
Przysłuchuje się temu szef firmy pogrzebowej. – Takiej ceremonii jeszcze nie mieliśmy – mówi mężczyzna. – Mówią, że taka wykształcona, studiowała. To dlaczego przechodziła granicę nielegalnie? – rozważa. – Przecież mogła przejść w normalnym miejscu, jeśli chciała się dostać na Zachód.
Na wniosek prokuratury koszty pogrzebu opłacił Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Krynkach.
– Opieka społeczna zleciła mi organizację pogrzebu. Nie miałem wątpliwości, czy to robić, bo już raz chowałem uchodźcę na cmentarzu w Sokółce – ciągnie przedsiębiorca pogrzebowy. – Tylko wtedy nie było wiadomo, kim ta osoba jest, jakie było jej pochodzenie. Nikogo z rodziny nie było. To mnie zastanowiło, że tu jest rodzina, a nie chcieli zabrać ciała do swego kraju. Jak nie ma rodziny, to wiadomo, trzeba pochować, bo co z tym ciałem robić. Ale jak jest, to uważam, powinni zabrać i w swoim państwie pochować.
Tymczasem mama Livine pozdrawia wszystkich gości w imieniu Jezusa Chrystusa.
– Bardzo się cieszę, będąc wśród was. Kiedy leciałam tutaj, nie wiedziałam dokąd jadę. Bóg pozwolił, żebym zyskała polską rodzinę. Doświadczyłam głębokiej miłości z waszej strony i dziękuję za wsparcie. To była bardzo silna, odważna dziewczyna.
Straciliśmy kogoś wartościowego.
Brat Livine podziękował pastorowi i księdzu, który udostępnił dzwonnicę. Głos zabrała także młodsza siostra: – To była najlepsza siostra, jaką można sobie wyobrazić. Dużo się od niej uczyłam – mówiła łamiącym się głosem. Była bardzo wesoła, żywa, pełna radości i miłości. Ludzie ją kochali – zakończyła, po czym zaśpiewała dla zmarłej siostry pieśń, której refren brzmiał: „All will be well!”. Brat akompaniował na gitarze.
– Zasiedzieliśmy się. Jako społeczeństwo – zaczął kazanie Krzysztof Flasza. – Trochę nas do tego zmuszono, ale też siedzimy, bo tak nam wygodnie.
– Jest takie piękne polskie słowo: „pielgrzym”. Ono znaczy: cudzoziemiec, ktoś kto nie ma ojczyzny, kto wędruje, zmierza do celu – powiedział pastor i podzielił się wspomnieniem.
Jako młody chłopak był na pielgrzymce do Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia.
– Pamiętam, że kiedy weszliśmy do Krypna, mieszkańcy witali pielgrzymów i mieli dla nas jabłka, wodę, dobre słowo. W taki sposób powinniśmy witać ludzi, których nie znamy, a którzy podobnie jak my pielgrzymują przez życie.
Znamy Biblię powierzchownie, wiemy, że jest 10 przykazań. Jeśli ktoś jest teologiem jak ja, to wie, że jest ich przynajmniej 660. Którego z nich powinienem przestrzegać, by stać się przyjacielem Jezusa? Które z nich jest najważniejsze? Jezus sprowadził to do jednego słowa: miłość.
My to wiemy, ale trudno nam przestrzegać tego przykazania.
Gdyby Jezus był z Livine nad rzeką, może by nie zginęła?
Żyjemy w społeczeństwie, które słyszało o Jezusie. Ale kto potrafi go dziś zobaczyć w drugiej osobie, która podobnie myśli, ma podobne dążenia i marzenia.
– To jest okazywanie miłości – zakończył pastor i zachęcił, by chętni uczestnicy się przytulili.
Trumna została umieszczona w samochodzie i kondukt żałobny ruszył na pobliski cmentarz otoczony dębami, lipami i brzozami. Tam Dariusz Szada-Borzyszkowski, reżyser, scenarzysta i mieszkaniec Podlasia czytał wiersz Wisławy Szymborskiej:
„Jacyś ludzie w ucieczce przed jakimiś ludźmi.
W jakimś kraju pod słońcem
i niektórymi chmurami…
…Coś jeszcze się wydarzy, tylko gdzie i co.
Ktoś wyjdzie im naprzeciw, tylko kiedy, kto,
w ilu postaciach i w jakich zamiarach.
Jeśli będzie miał wybór,
może nie zechce być wrogiem
i pozostawi ich przy jakimś życiu”.
Reżyser zgodził się przeczytać wiersze, bo jak powiedział: „Nie można być obojętnym. To nie polityka, to życie. Elementarna ludzka przyzwoitość”.
Na zakończenie odczytał wiersz Josifa Brodskiego: „Giną ludzie”.
[…]
„Wśród wyznawców każdej wiary,
są mordercy i ofiary.
Twe milczenie wskaże teraz,
kogo wspierasz”…
Na trumnę spadły grudy ziemi.
Starszy mężczyzna wracający z wizyty na grobie rodzinnym przystanął i rzucił głośno:
– Dlaczego nie ma tu Ochojskiej! Ona mówi, że jest trzysta ciał zakopanych w lesie.
– Pan w to wierzy?
– Nie. Absolutnie. Mieszkam w Szwecji. U nas to lepiej wygląda. Powiat się w to nie bawi. U nas jest wielokulturowość, ogromna, 120 nacji. Mają swoje organizacje, związki, niech oni to organizują. Jakby państwo do każdego się wtrącało, to nie dałoby rady egzystować – peroruje głośno emeryt, ale przyznaje, że pochówek trzeba zrobić. I że powinny tu być wszelkie telewizje.
– Takie rzeczy powinny być pokazywane, bo to jest na koszt gminy. Kto zapłaci? – rzuca zaczepnie, kiedy grabarze uklepują łopatami mogiłę.
Dwie mieszkanki Krynek zatrzymały się, patrzą w milczeniu, słuchają ostatnich dźwięków ukulele. Jedna z kobiet podchodzi do grobu.
– Moja córka też z różnymi w Anglii mieszka. Każdy człowiek powinien być traktowany jak trzeba – mówi Halina i stawia świeczkę na świeżej mogile. – Nie powinno tak być na granicy. Powinni tych ludzi wpuścić, zaopiekować się nimi, a nie, żeby ginęli. Szkoda, ale co zrobisz?
Niech spoczywa w pokoju. Dobrze, że rodzinie udało się przyjechać.
Nieopodal cmentarza spotykam kobietę koło sześćdziesiątki.
– Pierwszy raz słyszę, że ktoś tu zginął, że utopiła się kobieta w Świsłoczy. No, granica rzeką idzie. A że tu została pochowana? Jak mówi religia: chorych nawiedzać, umarłych grzebać z godnością. Bo to człowiek. Nic nie mam przeciwko, żeby pochować godnie, a nie, jak to mówią przysłowiowo, pod płotem. Tym bardziej że tu jest wielokulturalność i wieloreligijność. Bo i Tatarzy, i prawosławni, i katolicy i rodziny mieszane są. Ponad 30 lat tu mieszkam i czuję się dobrze, bezpiecznie. Ludzie tu są uprzejmi, gościnni, mili. A że idą ci, co szukają, jak to się mówią, lepszego życia i ryzykują? To już pan Bóg oceni.
– A gdyby mieliby się tu osiedlić?
– Nie, nie, nie, nie, nie! Bo to nie wiadomo, co u kogo z tyłu głowy siedzi. Byłabym przeciwna tak, jak byłam kilka lat wstecz, kiedy ta fala uchodźców się zaczęła i mówili, że Polska musi ich przyjąć. Nie, nie musi. Różnie mogłoby to być. Potem są porwanie, zabicia, maltretowania.
– Coś się tu wydarzyło niedobrego?
– Nie słyszałam, ja się czuję bezpiecznie, idę sobie swobodnie. Osobiście nie spotkałam migrantów. Ale dobrze, że służby pilnują. Mam trochę znajomych w Straży Granicznej, chłopcy mówią, że jest tragedia. Ciężko jest, bo dużo osób prze, a są pomówienia przeciwko nim. Bliski znajomy mi opowiadał. Facet pod pięćdziesiątkę, a łzy mu się lały. „Nas – mówił – oczerniają”. On był kłębek nerwów z tego wszystkiego – mówi kobieta. Imienia podać nie chce.
Ksiądz Marek Wiśniewski przyjmuje mnie w kancelarii parafialnej. Na ścianach skóra wilka, jelenia, szabla i pistolet. O kaflowy piec oparta nowoczesna czarna wiatrówka.
– Ksiądz poluje?
– Nie, nigdy w życiu, muchy bym nie skrzywdził. Wiatrówka służy mi między innymi do straszenia jastrzębi, bo mi na kury polują. Rewolwer to atrapa, a skórę wilka dostałem. Myśliwi mi to głównie przynoszą. Powiesiłem i tak wisi. Muszę mieć jakieś hobby.
I wyjaśnia, jak doszło do pogrzebu. Doczesne szczątki zostały znalezione na terenie gminy i parafii. Przepis jest taki, że tam, gdzie ciało zostało znalezione, trzeba załatwić wszystkie formalności z pogrzebem. Jeśli nie ma cmentarza komunalnego, to ksiądz prawosławny albo katolicki odprawia ceremonię.
– Byliśmy otwarci, żeby pochować, bo to nasza siostra.
Ksiądz zobowiązał się też, że będzie raz do roku mszę w kościele za zmarłą odprawiał z imienia i nazwiska.
– U mnie żadnych opłat rodzina nie poniesie. Ojciec zmarłej mi powiedział na cmentarzu, że teraz Polska jest dla niego jak ojczyzna, bo córka tu została. Pytałem, czy myślą przyszłościowo, żeby ją zabrać. Mówił, że nie ma takiej możliwości. Może kiedyś będą chcieli, ale w tej chwili ona zostaje u nas.
– A co by ksiądz powiedział na to, żeby zostawały tu też żywe osoby?
– Bardzo dobrze. Księży coraz mniej. Ostatnio czytałem wywiad, biskup liczy, że księża z Afryki będą w Polsce pracować. No, ale niestety, to jest granica. Jak było wszystko w porządku, ludzie z tej granicy żyli. Przyjeżdżali Białorusi, handlowali, nawet ktoś paliwo przywiózł. Sam korzystałem. Ale nasi mają pilnować granicy, bo to świętość. Nie ma tak, żeby sobie ktoś przeszedł. To jest Unia Europejska. Trzeba na przejście iść.
– Ale tam uchodźców nie puszczają.
– Tutaj to już nie wiem. Nic nie mogę w tej kwestii. Granica jest świętością i bronić jej trzeba. Nie mam nic przeciwko osobom z zagranicy, z innych kultur, tylko żeby dostali się legalnie. Wtedy jest błogosławieństwo Boże.
Brat zmarłej opowiadał, że zgarnięto ją do autobusu, przywieziono tutaj i wypchnięto do rzeki. Że nie miała zamiaru tu się dostać. My wiedzieliśmy, że 16 lutego osobę znaleźli. Każdy ubolewał. Tak, że zgodziłem się na ten pogrzeb ze współczucia, z dobrej woli. I cieszę się, żeśmy to sfinalizowali. Całą niedzielę ludziom mówiłem, że będzie pogrzeb. Teraz jeszcze będę mówił, że się odbył.
Społeczeństwie się już przyzwyczaiło, ale są obawy. Były różne historie. Na przykład w Szaciłach, gdzie jest kaplica parafii, mieszkali ci migranci. Trochę poniszczyli, bo się ornatami przykrywali. Nie mamy do nikogo pretensji. Musieli gdzieś noc spędzić, a nasza religia nakazuje pomagać.
Na cmentarzu też koczowali, bo to bezpieczne miejsce. Teraz też prawdopodobnie przychodzą. Służby są jednak po to, żeby pilnować. Ale nie krzywdzą. Taka jest faktyczność.
W centrum Krynek pustki. Właścicielka jednego ze sklepików daje się namówić na pogawędkę.
– Ludzie psy zakopują w ziemi z szacunkiem, stawiają pomniki. A to jest człowiek. Uważam, że ksiądz Marek bardzo dobrze postąpił. Jakie to ma znaczenie, że inny kolor skóry? Czy wyznanie? Trzeba postawić się w sytuacji tych ludzi. Co by było, gdyby naszych bliskich gdzieś za granicą nikt nie chciał pochować?
– Jesteśmy z księdza Marka bardzo dumni. Pogrzebać trzeba, a ziemi wystarczy wszystkim. Jestem katoliczką, mam rodzinę na cmentarzu i na pewno jak będę szła, świecę zapalę dla tej dziewczyny. Ona mi nic złego nie zrobiła. Choć są różni. Niektórzy agresywni. Tak jak na całym świecie. Są ludzie dobrzy, źli i pośredni. Ale ja nie miałam ani kontaktu, ani do czynienia. Pierwszy taki przypadek, że kobieta zginęła i że trzeba było pochować. Wcześniej nikogo nie widziałam. Wiedzieliśmy, że uciekają, ale oni się chowali, nie wychodzili na ulicę.
– A gdyby chcieli tu zostać?
– Niech się osiedlą, idą do pracy. Wydaje mi się, że ci ludzie z rozkoszy stamtąd nie uciekają. Każdy szuka, żeby było lepiej. Sama byłam 12 lat w Szwecji. Śmiałam się, że uchodźczynią jestem. Byliśmy traktowani bardzo dobrze. Ale Szwedzi przyjmowali moc uchodźców i stworzyło się państwo w państwie. Szwedzi byli niezadowoleni, że tyle ich jest, bo się rządzili. A jak cię przyjęli, to chyba musisz się podporządkować.
– Ja, jak mieli jakieś szwedzkie święto, to szanowałam. Ale flagi nie wieszałam. Pytali: „Co ty nie wywiesisz flagi szwedzkiej”. Mówię: „Nie. Mogę biało-czerwoną wywiesić, bo jestem Polką. U nich taka moda, że flagi wiszą na domach. Wywiesiłam biało-czerwoną, nikt do mnie nic nie miał. Siostra nadal mieszka w Szwecji, mówi: „Koszmar, co tam się dzieje. W Sztokholmie wieczorami strach wychodzić na ulicę”. U nas w miarę spokój. A to co mówią na służby graniczne, to nieprawda. Oni mają obowiązek, muszą ich oddelegować na Białoruś. Nikt się tu nad nikim nie znęca. A jeżeli są chorzy, czy co, to pomocy każdy udziela, naprawdę.
– Ale giną, tak jak Livine – zauważam.
– No giną, może są wyczerpani, wycieńczeni. A skąd wiemy, co mają za białoruską granicą – mówi kobieta. Nie chce podać imienia. – Lepiej nie, bo tu takie społeczeństwo, że zaraz coś przekręcą, dodadzą. Także anonimowo proszę. Ale świeczkę zapalę dla tej dziewczyny. Opowiadają, że studiowała w Mińsku, że mieszkała tam i spotkała grupę murzyńską, podeszła jak do swoich i chyba ich zgarnęli i przerzucili. Tak mówią.
– Ale my nawet nie wiemy, jak ta kobieta wyglądała. Ksiądz mówił, że była ciemna... no ciemnoskóra ta osoba. Ale jakie to ma znaczenie? To człowiek. Niech odpoczywa w pokoju i pan Bóg da jej niebo. Ksiądz Marek zrobił bardzo dobry gest. Biedny w niedzielę mówił, że mu ciężko, bo media będą, a on nie lubi rozgłosu. Przychodziły do mnie do sklepu kobiety, żadna nie powiedziała, że źle zrobił, nikt nie skrytykował. Wręcz przeciwnie. Mówią, że ksiądz powinien stać dumny, że czegoś takiego dokonał.
Livine została znaleziona 16 lutego przez patrol Straży Granicznej, który zgłosił sprawę policji. Nie wiadomo nic o okolicznościach jej śmierci na granicy. Nie wiadomo z kim szła, czy była przepychana. Tego dnia znaleziono też w rzece ciało Afgańczyka, ale nic nie wskazuje, by mieli przechodzić granicę razem.
– Policjantowi, który prowadził sprawę udało się zidentyfikować Livine – opowiada Piotr Czaban z POPH-u. – Nam skontaktować z rodziną, wszystko potwierdzić. Policja, prokuratura, nie ma uprawnień ani możliwości, by organizować przyjazd i pogrzeb. A wolą rodziny było, by Livine została pochowana tu, gdzie umarła. Zdecydowaliśmy jako POPH, że zaopiekujemy się nimi w Polsce, pomożemy w organizacji pogrzebu. Założyliśmy zrzutkę, znaleźliśmy w Białymstoku hotelik, który dał zniżkę wiedząc, dlaczego to robimy i dla kogo.
Przed pogrzebem byliśmy w Krynkach, poznaliśmy rodzinę z księdzem katolickim, pokazaliśmy cmentarz, miejsce, gdzie już był wykopany grób i rodzina zobaczyła ludzi, którzy chcą ich wspierać i Polskę otwartą. Uspokoili się, że ich córka zostanie z ludźmi, którzy im sprzyjają.
Niestety w drodze na stypę rodzina została zatrzymana przez Straż Graniczną.
Paszporty niektórych osób w zostały w Białymstoku, skany mieli w telefonie, ale SG to nie starczyło. Legitymowanie trwało bardzo długo, mimo, że funkcjonariusze wiedzieli o pogrzebie.
– Mówiłem, że się spóźnimy na stypę, na lotnisko – opowiada Piotra Czaban. – A Straż Graniczna, że ich to nie interesuje. Zatrzymali naszych gości tylko dlatego, że mają inny kolor skóry. W końcu nas puścili.
Nie było jeszcze takiego pogrzebu na granicy. Rodzina mogła zmarłą godnie pożegnać, nie była sama, wszystko było dopięte i od serca. Myślę, że dla katolików to dobry przykład. Ludzie nie wiedzieli i dalej nie wiedzą, jak się zachowywać na tym pograniczu. Kibicować pushbackom i działaniom SG, co wielu nadal robi, czy nie.
– Na pogrzebie zobaczyli ludzi wykształconych, mądrych, władających kilkoma językami. Jako mieszkaniec Podlasia, aktywista i dziennikarz informujący o tym, co się tu dzieje, liczę, że to odczaruje choć kilka serc. Bo to była totalna opozycja do rządowej narracji, dehumanizowania ludzi, traktowania ich jak rzeczy. Takich ludzi, jakich zobaczyliśmy na pogrzebie, polska i białoruska Straż Graniczna zostawia w lesie, pod płotem, za płotem, często na śmierć.
Osoby miejscowe mają w rodzinie strażników granicznych, którzy pewnie chodzą do tego kościoła. Pewnie i żołnierze. Może ksiądz na kazaniu wspomni o pogrzebie. Dał wspaniały przykład otwartości. Było po drodze kilka incydentów, które mogłyby zmącić ten wspaniały przekaz, ale trzymajmy się jaśniejszych stron, żeby całkowicie nie oszaleć. Za rok ojciec Livine chce tu wrócić. Jego wymarzonym prezentem była mapa Polski. Chce poznać naszą historię, czegoś się dowiedzieć o kraju, skoro tu spoczęła jego córka.
Kiedy jedni członkowie z POPH-u byli na pogrzebie, inni udzielali pomocy w lesie grupie 22 osób. Trwa procedura identyfikacji człowieka zmarłego w Puszczy Białowieskiej, którego ciało aktywiści odnaleźli 16 lutego podczas zbiorowych poszukiwaniach. Było w stanie rozkładu. Na podstawie zdjęcia, które zmarły miał przy sobie, aktywiści odnaleźli potencjalną rodzinę. Prawdopodobny brat zmarłego, jeśli uda mu się przyjechać, podda się badaniom DNA. Będzie więc pewnie kolejny pogrzeb.
O tym, że ze Świsłoczy wyłowiono ciało Livine, Katarzyna Mazurkiewicz-Bylok usłyszała tego dnia, gdy znaleźli w lesie szczątki mężczyzny.
– Sieknęło mną. Poczucie beznadziei mnie dotknęło, że to się nie kończy. Że nie ma czegoś takiego jak ostatnia śmierć na granicy i że już więcej ich nie będzie. Od początku lutego, kiedy znaleźliśmy martwą Etiopkę, w każdym tygodniu coś się dzieje. Nawet jak próbujesz dojść do siebie, to niemożliwe – mówi zmęczonym głosem.
– Myślę, że ten pogrzeb trochę zwrócił uwagę ludzi. Przyszło kilkoro lokalsów, którzy nie działają w lesie. Po prostu chcieli pożegnać tę dziewczynę. Nawet starszy pan, który ma poglądy bardzo prawicowe, siedział dziś koło mnie. Przeszedł drogę od dużej niechęci do uchodźców, do wypowiedzi „to ludzie, którym trzeba pomóc”. Mam nadzieję, że fakt, że tu pochowaliśmy Livine, ludzi poruszy. Potrzebujemy, by nie obojętnieli.
– Zawsze bardzo mnie porusza, gdy rodziny decydują się pochować bliskich w Polsce – przyznaje Agata Kluczewska. – Zgadzają się, że ich zmarły, jego ciało, grób, ostatni namacalny dowód na istnienie mogą tu zostać. To trochę przyznanie Polakom prawa do przyjęcia tych ludzi i ich historii. Dziękuję za to zaufanie, pomimo tego, co ten kraj zrobił ich bliskim.
Za każdym razem próbuję sobie wyobrazić jakie były te ostatnie momenty? Jak ten człowiek odchodził? Jak bardzo cierpiał? Czy doświadczył spokoju przed śmiercią? Czy poczuł, że to koniec drogi, że już nic mu nie zagraża, że po prostu może zamknąć oczy?
Myśląc o Livine, poczułam skurczoną kulkę zimna w klatce piersiowej.
Pomyślałam, że mogło zatrzymać się jej serce. To się często zdarza przy nagłym wychłodzeniu. Ale kiedy pogrzeb się skończył, podeszłam do grobu i miałam uczucie, że jest dobrze. Że to pożegnanie coś wyczyściło, że ta ziemia ją przyjęła. Że ta historia została zamknięta z troską, z oddaniem jej godności i imienia.
- Ale to kurewsko nie OK, że Livine umarła w Świsłoczy. I to mnie tym bardziej motywuje, by robić wszystko co w mojej mocy, by zapobiegać takim sytuacjom.
To ważne, że ksiądz, który na początku kryzysu grzmiał o uchodźcach w bardzo nieprzyjemnym tonie, teraz płakał. Że udostępnił na cmentarzu naprawdę piękne miejsce. Nie na uboczu. To było trochę odklejenia się Podlasia od podziałów. Powrót do tego, że wszyscy jesteśmy stąd, nawet Livine już jest stąd, i że trzeba się tym miejscem dzielić.
– Ale nie myślę, że ten pogrzeb coś zmieni. Musielibyśmy z rzeki wyciągnąć pięćdziesiąt osób, w jednym czasie, by ludzie zobaczyli, że to zbrodnia. A może i to by nie starczyło?
Przerywa nam dźwięk telefonu.
– Mam powiadomienie na alarmówce. Przepraszam, muszę kończyć.
Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009.
Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009.
Komentarze