0:000:00

0:00

Na zdjęciu: Sidding Musa Hamid Eisa z Sudanu, z siostrą i kuzynkami.

Mizar, tatarski cmentarz w Bohonikach, położony jest kilometr za wsią. Trzeba minąć ostatnie domy, skręcić w lewo, drogą wysadzaną drzewami i podjechać pod wzgórze. Za murem, między drzewami, zaczynają się nagrobki z pomnikami w kształcie półksiężyca.

Kwatera uchodźców znajduje się w odległym zakątku, na prawo od bramy, między ścieżką a ogrodzeniem. Między brzozami jest sześć mogił, obłożonych dookoła kamieniami według muzułmańskiego obyczaju.

Jeszcze w listopadzie było ich pięć:

  • Ahmad z Syrii, lat 19, utonął w Bugu 19 października 2021 roku;
  • NN, ok. 30 lat, zmarł z wycieńczenia i wychłodzenia, znaleziony w lesie pod Kuźnicą 22 października 2021 roku;
  • Mustafa, lat 37, Jemeńczyk, zmarł z wychłodzenia w okolicach Gródka, znaleziony 19 września 2021 roku;
  • Halikeri, sześciomiesięczne nienarodzone dziecko, zmarło w listopadzie 2021 roku w łonie matki – Kurdyjki z Iraku;
  • Ahmed, lat 26, Jemeńczyk, znaleziony w Puszczy Białowieskiej, pochowany 14 marca 2022 roku.

W poniedziałek 5 grudnia wykopano szósty grób. Został w nim pochowany Sidding Musa Hamid Eisa z Sudanu, lat 21. Utonął w rzece Świsłocz, w okolicach Krynek, 3 października. Jego ciało odnaleziono dopiero trzy tygodnie później.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Sektor migrantów

Mizar w Bohonikach od jesieni 2021 roku stał się miejscem pochówku uchodźców, którzy zmarli podczas przekraczania polsko-białoruskiej granicy.

– To był spontaniczny odruch – mówi Aleksander Bazarewicz, imam Muzułmańskiej Gminy Wyznaniowej w Bohonikach. – Stwierdziliśmy, że jedyne, co możemy zrobić jako gmina muzułmańska dla naszych braci i sióstr w islamie zmarłych na granicy, to godny pochówek. Rodzin nie stać na sprowadzenie zwłok do ojczyzny.

W listopadzie razem z przewodniczącym zarządu gminy Maciejem Szczęsnowiczem zdecydowali, że wyznaczają sektor dla migrantów na mizarze. – Myśleliśmy, że skończy się na jednym pochówku. A ten sektor wciąż się powiększa.

Bohoniki to jedno z centrów tatarskiego życia w Polsce. Mieszkańcy szczycą się, że ziemię nadał im w roku 1679 Jan III Sobieski. Licząca 100 mieszkańców wieś leży 9 km w prostej linii od granicy z Białorusią, poza strefą nadgraniczną. Dlatego nie została zamknięta, kiedy władze we wrześniu 2021 roku wprowadziły stan wyjątkowy i zakazały wstępu do przygranicznych wsi i miasteczek przy białoruskiej granicy.

– W zamkniętej strefie znalazła się druga tatarska wieś – Kruszyniany. Chcieliśmy, aby w pochówkach mogły brać udział rodziny zmarłych. Dlatego zdecydowaliśmy, że będziemy ich chować u nas, w Bohonikach – wyjaśnia przewodniczący gminy Maciej Szczęsnowicz.

Przewodniczący przyznaje otwarcie, że jest przeciwny przyjmowaniu uchodźców. Ale uważa, że tym, którzy przedostaną się do Polski, trzeba pomóc. – Chcemy pokazać dla całego świata, że nam jako muzułmanom nie jest obojętna krzywda ludzka.

Jeżeli osoba potrzebuje wsparcia, nie patrzymy na wyznanie czy na kolor skóry. Pomagamy wszystkim.

Nie dałem rady mówić

Pierwszy pogrzeb, zorganizowany przez Fundację Dialog, która w Białymstoku prowadzi otwarty ośrodek dla cudzoziemców, odbył się w połowie listopada ubiegłego roku. Ahmad Al-Hassan z Syrii był jedną z pierwszych ofiar kryzysu migracyjnego. 19 października 2021 roku białoruscy pogranicznicy wepchnęli go razem z drugim mężczyzną do Bugu. Koledze udało się przepłynąć rzekę, 19-latek utonął. Ciało nurkowie odnaleźli następnego dnia.

Ten pierwszy pogrzeb to było ogromne przeżycie. Serce boli, powiem szczerze. Jak trumna została przywieziona, to my płakaliśmy. Zobaczyć osobę 19-letnią, która się utopiła – nawet nie dałem rady mówić. Psychika siada – wspomina Szczęsnowicz.

Na pogrzebie modliło się kilku wiernych z Bohonik i Syryjczycy z Białegostoku. Z braćmi Ahmada, mieszkającymi na wygnaniu w Turcji i Jordanii, łączył się przez wideoczat dr Kasim Shady, syryjski lekarz, mieszkający na Podlasiu, który sam jest uchodźcą. Skończył studia medyczne w Polsce. Wrócił do Polski, kiedy w Syrii wybuchła wojna.

Przeczytaj także:

Avin znaczy miłość

W listopadzie 2021 roku na mizarze w Bohonikach odbyły się jeszcze cztery pochówki osób, zmarłych na granicy. W tym pogrzeb chłopca, który zmarł w łonie matki, 38-letniej Avin Irfan Zahir. Kurdyjkę z Iraku wraz pięciorgiem dzieci, mężem i trzema innymi mężczyznami znaleźli aktywiści z Grupy Granica w puszczy w okolicach Narewki.

Jak relacjonowali aktywiści, kobieta wyła z bólu. Lekarze stwierdzili hipotermię i kwasicę. Była w szóstym miesiącu ciąży. Straż Graniczna rozdzieliła grupę: kobietę w stanie krytycznym zabrano do szpitala w Hajnówce, męża z dziećmi umieszczono w otwartym ośrodku w Białymstoku. Pozostałych mężczyzn wypchnięto do Białoruś.

Avin w szpitalu poroniła. Zmarła trzy tygodnie później. Jej ciało przetransportowano do Iraku. Syn został na mizarze w Bohonikach.

Avin w języku Kurdów znaczy miłość.

Jezus umarł pod Kuźnicą

Ostatni pogrzeb uchodźcy z granicy odbył się w Bohonikach w marcu 2022 roku. Ahmed al-Shawafi, 26-letni Jemeńczyk zginął na bagnach w Puszczy Białowieskiej pod koniec lutego. Do Polski dostał się z grupą Syryjczyków, których polska Straż Graniczna wypchnęła z powrotem do Białorusi. Ahmed został po polskiej stronie.

To niejedyne pochówki migrantów na Podlasiu. Ciała zmarłych, których nie mogą odebrać rodziny, chowane są na cmentarzach w gminach blisko miejsc, gdzie je znaleziono. Na cmentarzu prawosławnym w Sakach koło Kleszczeli pochowano Issę, czyli Jezusa, 24-latka z syryjskiego miasta Hama. Policyjny patrol znalazł jego ciało w październiku 2021 roku w polu niedaleko Kuźnicy. Według rodziny Issa był już wcześniej w Polsce, przebywał w szpitalu w Sokółce, ale został wypchnięty przez Straż Graniczną do Białorusi.

Zginął, kiedy przekroczył granicę ponownie.

W listopadzie 2021 roku na prawosławnym cmentarzu w Wólce Terechowskiej koło Czeremchy spoczął – początkowo niezidentyfikowany – uchodźca, którego ciało znaleziono w lesie nad białoruską granicą. Dopiero pół roku później, dzięki wysiłkowi aktywistów, pracujących na granicy, udało się ustalić jego personalia i zawiadomić rodzinę. To był Mohammad Jasem, 31-letni Syryjczyk.

Czaban robi raban i szuka zaginionych

Za przygotowaniem każdego z tych pochówków stoi cały łańcuch ludzi i organizacji działających na granicy. Przekazują informacje o zaginionych, na podstawie przesłanych pinezek próbują zlokalizować miejsce, gdzie ostatni raz byli. Kontaktują się z innymi uchodźcami w ośrodkach lub po białoruskiej stronie, aby potwierdzić miejsce zaginięcia. Kiedy ciało zostaje znalezione, nawiązują kontakt z rodzinami i zbierają informacje pozwalające zidentyfikować zwłoki.

W akcjach poszukiwawczych uczestniczą placówki dyplomatyczne krajów, z których pochodzili zaginieni: Jemenu, Iraku, Sudanu. I organizacje mniejszości w Polsce. Dopiero pod koniec tego procesu wkraczają instytucje państwowe: policja i prokuratura. Oficjalne czynności trwają długo, czasem kilka tygodni. Dopiero po ich zakończeniu ciało zostaje wydane muzułmanom z Bohonik, którzy przygotowują pochówek.

Ostatnio wszystkie nitki tej sieci trafiają od jednej osoby: Piotra Czabana. To pochodzący z Podlasia dziennikarz, bloger i aktywista Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego. Na swoich kanałach w mediach społecznościowych od półtora roku pisze o kryzysie na granicy pod hasłem „Czaban robi raban”. Wspierają go darczyńcy z partonite.pl.

To on pomógł zidentyfikować mężczyznę, pochowanego w Wólce Terechowskiej. Dzięki staraniom Czabana i Karoliny Mazurek, aktywistki pomagającej migrantom z ośrodków zamkniętych, przywrócono imię mężczyźnie, który utopił się w lipcu 2022 roku w Świsłoczy. Tej samej granicznej rzece, w której zginął Musa. Pomogła fotografia, wtopiona w etui telefonu. Takie samo zdjęcie przysłała rodzina zmarłego, która poszukiwała go już od jakiegoś czasu.

Zanim dojdzie do identyfikacji, uruchomić trzeba cały łańcuch ludzi w Polsce i zagranicą, przejrzeć dziesiątki fotografii, połączyć miejsca, zaznaczone pinezkami i ludzi.

To jak prowadzenie śledztwa. Tylko że na końcu winni nie zostają ukarani.
Ostatnie zdjęcie Musy, zrobione komórką w lesie na pograniczu polsko-białoruskim. Fot: Archiwum Czaban Robi Raban

Ślad z Przemyśla

W sprawie Musy, czyli Mojżesza, Piotr Czaban także odegrał kluczową rolę. Gdyby nie jego wysiłki, zapewne nie znaleziono by ciała zaginionego chłopaka.

O tym, że w pasie przygranicznym porusza się grupa czarnoskórych migrantów, dziennikarz dowiedział się 3 października. – Byłem wtedy na dyżurze. Moje źródło podało, że jest ich trzech, z Sudanu. Są skrajnie wyczerpani i przemoczeni. Przekazali informację, że ich towarzysz utonął w rzece koło Krynek. Nie było dokładnej lokalizacji.

Po udzieleniu pomocy, grupa poszła dalej. Niestety, numer rosyjskiego telefonu, który przekazali, okazał się błędny. Próbując różne kombinacje, Czaban dodzwonił się do jakiegoś Rosjanina, który posłał go „na ch...”.

– Tego samego dnia Straż Graniczna opublikowała tweeta z informacją o migrancie leżącym nieruchomo po stronie białoruskiej, pod granicznym płotem. Białoruskie służby ściągnęły tam natychmiast ekipę telewizyjną, która nakręciła film propagandowy. Pokazywał ciało czarnoskórego chłopaka, w podkoszulku i slipkach. Obejrzałem film, myśląc, że to może ta sama osoba, o której mówiła ta trójka – mówi Czaban.

Ale trop okazał się fałszywy.

Po dwóch tygodniach Karolina Mazurek napisała do Czabana: „Słuchaj, odezwie się do ciebie chłopak z ośrodka w Przemyślu, który wie coś na temat ciała w Świsłoczy.”

– To był Irakijczyk. Napisał, że jest z nim w ośrodku chłopak z Sudanu, który na początku października przechodził przez Świsłocz. Było ich czterech i jeden z nich utonął. Chce przekazać lokalizację, prosi żeby pójść po ciało.

Najpierw trzeba było zweryfikować, czy to ta sama grupa. Czaban miał zdjęcie trzech Sudańczyków, którzy dotarli na polską stronę. Na zdjęciu rozpoznał Sudańczyka z ośrodka w Przemyślu. Bingo!

– Zapytałem, gdzie reszta grupy. Odpisał, że Straż Graniczna ich zatrzymała. Jego skierowali do ośrodka zamkniętego w Przemyślu, a po tamtych dwóch ślad zaginął. Dopiero po kilku dniach wysłali wiadomość, że zostali wypchnięci do Białorusi i odesłani do Moskwy. Mają dość i chcą wrócić do Sudanu.

Pies gubi trop

W tym czasie Czaban nawiązał kontakt z rodziną chłopaka, która go szukała swoimi kanałami.

– Kontakt dostałem od Magdy Łuczak z Grupy Granica, która obsługuje e-maila [email protected]. Grupa Granica promuje ten adres wśród rodzin tych, którzy szukają bliskich. Przekazałem rodzinie numer do tych dwóch chłopaków, którzy byli w Moskwie, żeby dopytali o więcej szczegółów. Już wiedziałem, że on ma na imię Musa.

Dzień po otrzymaniu informacji z Przemyśla, dziennikarz zgłosił sprawę na policję. – Mam do nich więcej zaufania, niż do Straży, nie lekceważą takich zgłoszeń.

Rzeczywiście, patrol z Komendy Powiatowej w Sokółce pojechał na granicę tego samego dnia. Dziennikarz wskazał im obszar w okolicach wsi Ozierany Małe, gdzie z dużym prawdopodobieństwem znajduje się ciało. Sam pozostał poza 200-metrową strefą, na którą jest zakaz wstępu.

Poszukiwania prowadzono przez cały dzień. Obok policji uczestniczyły w nich dwa zastępy Straży Pożarnej, był policjant z psem tropiącym. Strażacy sondowali wodę bosakami. – Byłem pewien, że go znajdą. Ze swoich źródeł miałem informację, że ciało tam na pewno jest, bo nad rzeką od dłuższego czasu czuć było fetor - wspomina Czaban.

Akcja trwała do wieczora. Ciała nie znaleziono.

– To rozległy teren, podmokły, są trzciny. Pies mógł zmylić trop, tam są dzikie zwierzęta.

Mimo fiaska poszukiwań, Czaban nie odpuścił. Zadzwonił do rzeczniczki Straży Granicznej w Białymstoku i poprosił, aby przekazała placówce w Krynkach, której podlega ten teren, aby patrole bacznie się przyglądały brzegom.

Tydzień później, 25 października, dziennikarz ponownie był na dyżurze w tamtym rejonie. Wieczorem dostał informację, że Straż Graniczna znalazła ciało.

– Była godzina 21:00, zadzwoniłem na komendę policji w Sokółce i powiedziałem, że w razie potrzeby dysponuję paszportem zaginionego chłopaka, kontaktem z rodziną, jego zdjęciami. Dyżurny nie był zbyt wylewny, ale z rozmowy wywnioskowałem, że rzeczywiście było zgłoszenie. Wtedy poinformowałem w swoich mediach społecznościowych, że ciało znaleziono.

Malownicza rzeka śmierci

Świsłocz to malownicza rzeka, meandrująca łąkami na granicznym odcinku od Kruszynian do Jałówki. Dolina Świsłoczy wymieniana jest w przewodnikach jako jedna z atrakcji turystycznych Podlasia. Miejsce, gdzie „nie dociera miejski zgiełk”, gdzie można „poczuć atmosferę tatarskiego stepu” i „obcować z przyrodą”.

Po wojnie granica przecięła tu lokalne drogi, podzieliła rodziny i całe wsie. Po obu stronach rzeki ciągną się dzisiaj wyludnione tereny. Wyjątkiem są Bobrowniki z drogowym przejściem granicznym.

Po zbudowaniu „płotu Błaszczaka”, czyli liczącej 187 kilometrów metalowej zapory o wysokości 5 metrów, odcinek rzeki Świsłocz na południe od Krynek pozostał jedyną naturalną przeszkodą na granicy. Płot kończy się w okolicach wsi Ozierany Małe. Rzeka ma tu najwyżej dziesięć metrów szerokości. Wydaje się, że wystarczy kilka ruchów pływackich, aby ją pokonać.

Idealne miejsce do przeprawy dla zdesperowanych migrantów, schwytanych w pułapkę między Białorusią i Polską. Nic bardziej błędnego.

– Nie wystarczy, że ktoś umie pływać, jest jeszcze strach. Oni nie przeskakują ot, tak sobie. To jest jazda. Chaos, noc, uciekają jak zastraszone zwierzęta, biegną na oślep. Tam nie ma planowania. Po prostu długa i albo ci się uda, albo nie, uciec przed polskimi służbami – mówi Piotr Czaban.

W lipcu tego roku w Świsłoczy utopił się inny migrant. Jego ciało długo dryfowało przy białoruskim brzegu. Dopiero kiedy nurt zniósł je na polską stronę, przyjechała policja.

– Nie wiemy, ile osób tam utonęło. Kiedy na Świsłoczy w okolicach Bobrownik doszło do push backu ze strony białoruskiej i polskiej, znaleziono w rzece kurtkę kobiety. Policja umorzyła wtedy sprawę. Ale poszukiwania to była wtedy jakaś prowizorka.

Morze Czerwone Mojżesza z Sudanu

Patrzę na mapę i wyobrażam sobie tych czterech dwudziestoparoletnich chłopaków z Afryki, którzy od kilku tygodni są w lesie, jak próbują wejść do wody. Sprawdzam prognozy: 3 października na Podlasiu nad ranem było 8 stopni na plusie, wiał wiatr północno-zachodni, w porywach do 60 km/h. Padało. Odczuwalna temperatura: plus 2 stopnie.

Piotr Czaban: – Ahmed z Jemenu, który zginął w Puszczy Białowieskiej, zmarł z wychłodzenia. Wpadł do bagna, wyciągnęli go, ale organizm był wychłodzony. Nawet latem, jak się rozmawiało z ludźmi, którzy byli w Puszczy, to oni po tygodniu myśleli, że umrą.

Co się stało nocą 3 października na Świsłoczy? Według relacji Sudańczyka z ośrodka w Przemyślu, Musa miał ciężki plecak, który go wciągnął do wody. Może pośliznął się na bagnistym brzegu? Nie zdążył zrzucić z pleców bagażu? Nigdy się tego nie dowiemy.

– Musa jest Mojżeszem, a Mojżesz jest Musą. Tylko różnica między nimi jest diametralna

– mówi imam Aleksander Bazarewicz, kiedy kilka dni po pogrzebie rozmawiamy w Domu Pielgrzyma w Bohonikach.

– W pierwszym przypadku mamy do czynienia z prorokiem, którego każdy krok jest wspierany przez Boga. Jego imiennik z Sudanu, podobnie jak Mojżesz, chciał wyjść z niewoli. Szukał lepszego życia. Prorok Mojżesz zachował życie i wraz ze swoim ludem przeszedł suchą stopą Morze Czerwone. Faraon i jego zwolennicy zginęli, zaczęło się nowe życie ludu Izraela. Życie Mojżesza z Sudanu zakończyło się tu, w Polsce. Ale w ostatecznym rozrachunku obaj są zwycięzcami. To, że Musa zginął taką śmiercią nie znaczy, że Bóg go opuścił. To znaczy, że wybrał mu lepsze schronienie.

Modlitwa podczas pogrzebu Musy na dziedzińcu meczetu w Bohonikach. Fot. Eliza Kowalczyk

Modlitwa za uchodźcę

Dwa miesiące po tym, jak Mojżesz z Sudanu utonął w Świsłoczy, na jego pogrzebie w Bohonikach spotykają się Tatarzy, Polacy i Czeczeni. Są aktywiści i aktywistki z Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego i z Fundacji „Ocalenie”. Jest grupa czeczeńskich uchodźców, mieszkających w Białymstoku. I przedstawiciele muzułmańskiej gminy.

Imam Bazarewicz w narzuconej na kurtkę czarnej szacie ze złotą lamówką odmawia po arabsku modlitwy na dziedzińcu meczetu. Przed trumną, przykrytą barwnym kobiercem, modlą się Czeczeni. Jest z nimi Maciej Szczęsnowicz, przewodniczący gminy muzułmańskiej. Razem podnoszą dłonie w modlitewnym geście i powtarzają za imamem: „Amin”.

Transmisję online prowadzi Piotr Czaban.

Z Białowieży przyjechała Eliza Kowalczyk, aktywistka Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego. W pomoc uchodźcom jest zaangażowana od początku kryzysu na granicy.

– Nie cierpię pogrzebów – wyznaje Eliza Kowalczyk. – Ale tu sytuacja była inna. Wiedziałam, że nikogo z jego rodziny tam nie będzie. Pomyślałam, że mogę uczestniczyć w ostatnim pożegnaniu tego chłopaka. Nie spodziewałam się jednak, że to będzie takie trudne. On jest – był zaledwie pięć miesięcy starszy od mojej córki.

To szokujące, młody człowiek, który chciał zwyczajnie rozpocząć normalne życie. Nie jakiś przestępca czy terrorysta, tylko po prostu zwykły chłopak, który chciał żyć normalnie.

Kończy się namaz dżanaza, modlitwa za zmarłego brata. Czeczeni biorą trumnę na ramiona i przenoszą do samochodu. Sznur pojazdów rusza na północny wschód, w stronę mizaru.

Wiatr nad mizarem

Kiedy Katarzyna z POPH nad otwartym grobem łączy się z rodziną Musy: ojcem z Sudanu i siostrą Refke, mieszkającą we Francji, wszyscy mają łzy w oczach. – Chociaż tego chłopaka nikt z nas nie znał, to jakoś wszyscy czuliśmy się w tym momencie rodziną – mówi Eliza Kowalczyk.

Zrywa się wiatr, nad mizarem przelatuje wojskowy helikopter.

– Był kilkustopniowy mróz, wilgoć, wiatr, wszyscy trzęśli się z zimna – opowiada kilka dni później Tomasz Thun-Janowski, wolontariusz Fundacji „Ocalenie”. – Byliśmy tam może półtorej godziny. Wszyscy mieliśmy w głowie tę samą myśl: że ci ludzie są zmuszeni przebywać w takich warunkach długie dni, a czasem tygodnie. Trudno sobie wyobrazić jak to jest, kiedy nie czeka na ciebie ciepłe mieszkanie z wanną, kiedy zostajesz w mokrym ubraniu w lesie, nie wiadomo na jak długo. Wiele razy pomagaliśmy przemoczonym osobom, które zostały wepchnięte do rzeki lub same przeprawiały się na drugi brzeg.

Tego nie można sobie wyobrazić. Na tym to polega.
telefon z wideo, na którym kobieta w chustce płacze
Bliscy Musy: siostra i ojciec uczestniczą za pomocą wideoczatu w pogrzebie swego brata i syna. Fot. Eliza Kowalczyk

„Wyrychtujemy ci, chłopaczku, trumnę”

Po ceremonii imam prosi, aby chętni powiedzieli kilka słów o zmarłych.

– Miałem kartkę z słowami, które rodzina chciała przekazać, gdyby nie udało się z transmisją. Powiedziałem, że Musa był bardzo pomocny, chciał budować lepsze życie dla siebie i dla rodziny, dlatego tutaj przyjechał. Był lubiany przez wszystkich. Jego śmierć była ciosem nie tylko dla bliskich, ale i dla jego przyjaciół – mówi Piotr Czaban.

Dariusz Szada-Borzyszkowski, reżyser i aktor z Białegostoku, czyta „Rapsod żałobny” Jerzego Lieberta:

...Wyrychtujemy ci, chłopaczku, trumnę,

Tak jak się patrzy – niewielką a szczelną.

Przez górskie łąki i przez lasy szumne

Na barkach skrzynkę poniesiem śmiertelną.

Jakże tu ziemi oddać młodziutkiego

I bezbronnego tak, który zaufał...

Odstąpim prędzej od dołu czarnego -

Nie, nie oddamy go, niech nadal ufa.

Ścigani płaczem i wronim krakaniem,

Z truchłem, pobladli, pójdziemy przed siebie...

Ojciec zawróci i matka odstanie,

Obłędnym okiem tocząca po niebie...

Na koniec imam Aleksandrowicz składa po arabsku kondolencje rodzinie. Tłumaczy zebranym słowa Refki, siostry Musy: – Allah wam wynagrodzi, niech was otacza bliskością i miłosierdziem. Do Boga należymy i do niego wrócimy.

Czeczeni zwijają się, ale Tatarzy i Polacy zostają do końca pogrzebu. Według muzułmańskiej tradycji, dopiero kiedy aniołowie usłyszą kroki odchodzących od grobu bliskich, wtedy przychodzą po duszę zmarłego.

Tabliczka na grobie Musy, mizar w Bohonikach. Fot. Eliza Kowalczyk

Kto odpowiada za tę śmierć?

Czy Musę można było uratować? Piotr Czaban jest przekonany, że tak.

– Według siostry, Musa próbował pięć razy przejść granicę. Białorusini zabrali mu pieniądze – 260 dolarów. Raz dostał się do Polski, ale został wypchnięty. Jestem w trakcie weryfikowania tej wiadomości. Migranci często nie odróżniają, kto ich zatrzymuje, Polacy czy Białorusini, dla nich to wszystko wojsko. Kto jest odpowiedzialny za tę śmierć? Oczywiście Białoruś – sprowadzając migrantów, oszukując ich, bijąc, okradając, wypychając. Ale gdyby Polska przestrzegała Konwencji Genewskiej i po zatrzymaniu umieściła Musę w ośrodku, sprawdziła jego dane i sytuację, czy coś mu grozi, czy zostawiamy go w Polsce, w Europie, czy deportujemy do Sudanu, Musa by żył.

Podobna sytuacja zdarzyła się rok temu. Syryjczyk Mohammad Jasem przeszedł nielegalnie granicę z młodszym bratem. Kiedy zasłabł w lesie, młodszy brat poszedł szukać pomocy. Zatrzymała go Straż Graniczna. – Chłopak prosił o pomoc, ale strażnicy zignorowali prośbę i wypchnęli go do Białorusi. Mimo że pokazywał im paszport swój i brata. Trzy dni później znaleziono Mohammada martwego – opowiada Czaban.

– Jesteśmy kompletnie bezradni w próbie opisu tej sytuacji – uważa Tomasz Thun-Janowski. – To powoduje, że całe „normalne” życie dookoła wydaje się wielkim skandalem. My, którzy chodzimy na granicę do lasu, na chwilę wracamy do normalnego życia. Możemy pójść do sklepu, wypić herbatę, uważamy to za jakąś normalność.

To niepojęte, że w XXI wieku w środku Europy ci ludzie są skazani na ryzyko utraty życia. Nie z powodu braku możliwości udzielenia pomocy, ale z powodu polityki.

Stan permanentnej żałoby

– Bardzo trudno w ogóle żyć i funkcjonować ze świadomością, że w lesie umierają ludzie – mówi Eliza Kowalczyk. – Miałam w weekend urodziny, siedzimy przy stole, jemy, rozmawiamy. Nagle mówię, kurcze, ale tu 1500 metrów dalej są ludzie, bo mieszkam bardzo blisko granicy. Na wysokości Wysokiego Bagna po białoruskiej stronie są koczowiska ludzi. I nic nie możemy z tym zrobić. Nie możemy im w żaden sposób pomóc, dopóki są po drugiej stronie, bo będziemy przemytnikami. Czekanie, czy im się uda przejść, czy nie, czy będzie można im jakoś pomóc, jest straszne.

– To jest stan permanentnej żałoby – mówi Czaban. – Jestem muzykiem, gram od wielu lat, ale od rozpoczęcia kryzysu gitarę miałem dosłownie kilka razy w ręku. Zmuszałem się, żeby nie zapomnieć, jak się gra.

Aktywistów dobiła ostatnio informacja o odwołaniu zastępcy Rzecznika Praw Obywatelskich, dr Hanny Machińskiej. – Wiadomo było, że zawsze można się do niej zwrócić.

Hanna Machińska dawała całe serce i pomoc. Zostaliśmy sami – mówi Kowalczyk.

Świat o kulach

W dniu pogrzebu Musy aktywiści z Fundacji „Ocalenie” odebrali wiadomość o siedmioosobowej grupie, która próbowała przejść granicę. Z tych siedmiu osób do Polski dotarły trzy. Pozostali musieli się cofnąć do Białorusi. Jedna osoba zmarła po tamtej stronie.

Jeżeli nie daj Boże trafią się znowu osoby, które będzie trzeba pochować, to jesteśmy otwarci jako społeczność muzułmańska. Ziemi starczy dla wszystkich – deklaruje przewodniczący Szczęsnowicz.

Kilka dni po pogrzebie Musy Eliza Kowalczyk pojechała do Hajnówki do szpitala z żywnością dla dziewczyny, która podczas przechodzenia przez granicę złamała nogę. Po zbudowaniu zapory jest coraz więcej osób z urazami kończyn, skręceniami, złamaniami, zwichnięciami.

Pytam koleżankę aktywistkę, w czym jeszcze pomóc, a ona mówi, że potrzebne są kule dla ludzi, którzy wychodzą do ośrodków. Więc teraz robię zbiórkę kul ortopedycznych. Wrzuciłam post, już mam odzew.

Udostępnij:

Roman Pawłowski

publicysta, kurator teatralny, dramaturg. Absolwent teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w latach 1994-2012 dziennikarz działu kultury „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Zbigniewa Raszewskiego dla najlepszego polskiego krytyka teatralnego (1995). Opublikował m.in. antologie polskich sztuk współczesnych „Pokolenie porno i inne niesmaczne utwory teatralne” (2003) i „Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski” (2006), a także zbiór wywiadów z czołowymi polskimi ludźmi kultury „Bitwa o kulturę #przyszłość” (2015), wyróżniony nagrodą „Gazety Wyborczej” w Lublinie „Strzała 2015”. Od 2014 związany z TR Warszawa, gdzie odpowiada za rozwój linii programowej teatru oraz pracę z młodymi twórcami i twórczyniami.

Komentarze