0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Renata Dabrowska / Agencja Wyborcza.plRenata Dabrowska / A...

Zamówiony na początek naszego cyklu "Sobota prawdę ci powie" sondaż - jak zawsze w pracowni Ipsos - wprowadza nas w zakłopotanie, bo Polki i Polacy uważają najwyraźniej, że polityką rządzi kłamstwo, a to oznacza, że kontrola sprawowana przez media nie za bardzo działa. A z drugiej strony marzy się ludziom świat, w którym kłamstwo eliminowałoby z życia politycznego. To z kolei daje nadzieję, że nasza trochę naiwna praca ma sens.

Sobota

Prawdę Ci Powie

Cykl "SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE" to nowa propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

W kleszczach dysonansu

"Pan kłamie!", "Pani kłamie!", "Oszczerstwo!", "To fake news!" - wszyscy znamy te zawołania na pamięć, słyszymy je regularnie w programach publicystycznych z udziałem polityków. Ta szermierka zarzutami oprócz rytualnego rytu, pełni również funkcję korporacyjnej samoobrony:

Jeśli wszyscy kłamią, to jak wskazać tego prawdziwego, naprawdę złego kłamcę nad kłamcami?

To samoobrona, ponieważ Polacy kłamstwa w polityce radykalnie nie tolerują. Jak wynika z sondażu Ipsos dla OKO.press, 68 proc. z nas uważa, że kariera polityka przyłapanego na poważnym kłamstwie powinna się zakończyć. Zdaniem kolejnych 23 proc. taka osoba powinna przeprosić i na jakiś czas usunąć się w cień. Razem to imponujące 91 proc. osób, które uważają, że na kłamstwo w polityce nie ma miejsca. A przecież politycy kłamią i co? I nic.

Żyjemy więc uwięzieni w kleszczach poznawczego dysonansu: prawie wszyscy uważamy, że kłamca powinien ponieść daleko idące konsekwencje, ale jednocześnie większość z nas uważa, że kłamstwo w debacie publicznej jest powszechne: wg 70 proc. badanych tylko naiwni ludzie wierzą politykom.

Strategie wyjścia z tego dysonansu są dwie, obie są przenikają i w długim okresie źle wpływają na zdrowie systemu demokratycznego.

Pierwsza to rodzaj "panświnizmu" - skoro nie tolerujemy kłamstwa, ale wszyscy kłamią, z większym prawdopodobieństwem jesteśmy w stanie tolerować tych polityków, którzy robią to wyjątkowo bezczelnie, wg reguły, że polityk X być może jest ściemniaczem, ale chociaż nie zgrywa świętoszka.

Druga strategia to relatywizowanie kryterium prawdomówności według tożsamościowego sporu partyjnego: "tamci", owszem, to kłamcy i blagierzy, ale już "nasi" to aniołowie prawdy. Im większy populista, tym bardziej na tym gra: odsądza oponentów od czci i wiary, podkreśla, jak sam jest bezinteresowny, uczciwy i prawdomówny.

Nie wierzę politykom, nie. Chyba, że głosuję na PiS

By sprawdzić, jaki stosunek mają Polacy do kłamstwa w polityce, Ipsos dla OKO.press zadał badanym dwa pytania.

  1. Według obiegowej opinii tylko naiwni ludzie wierzą w słowa polityków. Czy zgadzasz się z takim stwierdzeniem?
  2. Co powinien zrobić polityk przyłapany na poważnym kłamstwie?

Okazuje się, że Polacy w ogromnej większości uważają, że politycy kłamią, a wiara w ich słowa to naiwność - zdecydowanie wyraża taki pogląd 36 proc., raczej - 34 proc. To łącznie 70 proc. dorosłych Polaków, którzy nie mają ani krztyny zaufania do słów ludzi, których wybierają na najważniejsze stanowiska w państwie.

Taki wynik czytany wprost to mocny wskaźnik delegitymizacji systemu politycznego, gdy demokratyczny spór jawi się jako rodzaj spotkania szulerów z gangsterskiego filmu, gdzie gra się zawsze znaczonymi kartami i jedni oszuści próbują wykiwać innych. A kiedy wszyscy są po jednych (fałszywych) pieniądzach, o sympatiach i wyborczym głosie decyduje ulotna emocja, albo pragnienie, żeby bezlitosny szeryf "zrobił porządek z nimi wszystkimi".

Wynik naszego sondażu jest zbieżny z badaniem Eurobarometru, który wskazuje niskie (27 proc.) zaufanie Polaków do partii politycznych (tu jesteśmy w europejskiej średniej) i parlamentu - 26 proc. (podobnie jak na południu Europy, ale znacznie gorzej niż w Danii, Szwecji, Finlandii i Luksemburgu, gdzie zaufanie do parlamentu sięga 62-64 proc., Niemczech i Holandii, gdzie przekracza 50 proc. oraz Irlandii – 49 proc.).

Z drugiej strony, wynik naszego badania Ipsos zaskakuje. Można było przypuszczać, że w rzeczywistości ostrego i spolaryzowanego konfliktu politycznego więcej ankietowanych odrzuci mocną przecież tezę, że politykom wierzą tylko naiwniacy. Istniały przesłanki, że zadziała efekt tożsamościowego konfliktu i badani skłonni będą deklarować wiarę w słowa "swoich" polityków, odrzucając logikę wrzucania wszystkich do jednego worka. Tak się jednak nie stało, z jednym znaczącym wyjątkiem - wyborców Prawa i Sprawiedliwości.

Tak to wygląda na wykresie:

Jak widzimy, wyborców PiS, którzy zgadzają się z tezą, że politykom wierzą tylko naiwniacy, jest znacząco mniej niż w innych elektorach, natomiast znacząco więcej odrzuca takie postrzeganie świata.

Posługując się popkulturową metaforą, można napisać, że polityczny świat sympatyków Prawa i Sprawiedliwości przypomina bajkę, w której, owszem, jest zły i kłamliwy Gargamel, ale jest w niej również miejsce dla dobrego i ogólnie prawdomównego papy Smerfa. Można się nawet domyślać, że ten Smerf rezyduje gdzieś na ul. Nowogrodzkiej w Warszawie.

W poetyce tej metafory dla zwolenników opozycji świat polityki to dla odmiany raczej film z serii "Brudny Harry": wiemy, że Clint Eastwood nie jest w nim kryształową postacią, ale wybaczamy mu wiele, ponieważ walczy z większym złem.

Więź zbudowana przez PiS ze sporą częścią swoich wyborców (swoją drogą, w istotnym stopniu przez opowieść o zamachu w Smoleńsku, fałszywą, niepopartą dowodami) to ogromny atut. W tym samym sondażu OKO.press w zamach smoleński wierzy aż 78 proc. wyborców PiS, a "wypadek" - wybiera 10 proc. (12 proc. nie ma zdania).

Relacja polityk - obywatel zbudowana na zaufaniu i przekonaniu, że z ulubioną partią łączy mnie nie tylko taki lub inny interes, ale również uczestnictwo we wspólnocie dobrych ludzi, to kapitał żelaznego elektoratu, niedostępnego dla innych ugrupowań i polityków. Oraz, last but not least, przywilej bardziej nieskrępowanego kłamstwa.

Przekonanie wyborców PiS o prawdomówności ulubionych polityków to więź, która ma długą historię: już w sondażu Ipsos dla OKO.press z czerwca 2016 roku aż 92 proc. z nich było przekonanych, że rząd Prawa i Sprawiedliwości mówi prawdę bardziej niż poprzednie rządy (wśród pozostałych badanych przeważał pogląd odwrotny).

Dla polityków opozycji brak złudzeń jej elektoratu to problem: takiego wyborcę łatwo zdemobilizować. "Skoro i tak nikomu nie wierzysz, czy na pewno jest sens, żeby głosować" - to może być przekaz propagandy władzy. Ale po ewentualnym przejęciu władzy to może być również niebezpieczna pokusa dla obecnej opozycji: brak oczekiwań może skutkować obniżeniem standardów.

Często przecież można usłyszeć tezę, że z PiS nie da się wygrać samą prawdą, że trzeba "trochę oszukać" - tylko lepiej.

Za kłamstwo banicja, ale czymże jest prawda?

Jednym z najbardziej spektakularnych symboli upadku w najnowszej historii polityki jest były premier Węgier Ferenc Gyurcsány.

Paradoksalnie jednak nie został przez wyborców ukarany za kłamstwo, a za powiedzenie prawdy. O kłamstwie.

"Spieprzyliśmy sprawę, kłamaliśmy w dzień i w nocy. Żaden europejski kraj nie działał tak idiotycznie jak my. Przez ostatnie cztery lata nic nie osiągnęliśmy. Nic. Nie będziecie w stanie podać ani jednej znaczącej decyzji rządu, z której moglibyśmy być dumni" - mówił w maju 2006 roku Gyurcsány na wewnętrznym spotkaniu Węgierskiej Partii Socjalistycznej.

Trzy miesiące później okazało się, że ktoś jego wypowiedź nagrał, a wyemitowało ją publiczne radio. Krajem zatrzęsły masowe zamieszki. Co prawda premier wytrwał do 2009 roku, ale jego partia obracała się w zgliszcza - w wyborach w 2010 roku spadła z 43 proc. do 19 proc. poparcia.

To mogłaby być zresztą - cyniczna i sprzeczna z interesem publicznym, ale niestety skuteczna - rada dla polityka: jeśli kłamiesz, kłam ciągle - twój wyborca jest przyzwyczajony. Do mistrzostwa tę metodę doprowadził Donald Trump, maestro bezwstydnych bredni, manipulacji i fake newsów.

Jest też tak, że o ile kłamstwo spowszedniało, to prawda może okazać się dla wyborców zupełnie nieznośna.

Odczuła to Platforma Obywatelska, której politycy zostali nagrani podczas prywatnych rozmów w warszawskich restauracjach. Mimo, że na tzw. taśmach z Sowy i Przyjaciół nie zostało uwiecznione nic szczególnie dyskwalifikującego, albo rażąco sprzecznego z oficjalną linią Platformy, politycy wypowiadający szczere sądy zwykłym językiem odartym ze standardowego politycznego napuszenia, okazali się dla dużej części opinii publicznej szokującym, rażącym skandalem. Co przyczyniło się do porażki PO w wyborach 2015 r.

Odczuło to SLD w 2001 roku, kiedy kilka dni przed wyborami kandydat na ministra finansów Marek Belka powiedział prawdę o koniecznych cięciach związanych z fatalną sytuacją gospodarczą kraju po rządach AWS. Kosztowało to prawdopodobnie Sojusz brak samodzielnej większości w Sejmie, którą dostałby od wyborców, gdyby Belka po prostu skłamał, że wszystko będzie dobrze i żadnych cięć nie planuje.

Deklaratywnie jednak, jak już wspomnieliśmy wcześniej, Polacy kłamstwa w polityce nie tolerują: aż 68 proc. z nas uważa, że polityk przyłapany na poważnym kłamstwie powinien z polityki odejść. I to przekonanie łączy nas ponad podziałami partyjnymi:

Jeśli nawet radykalna opinia Polaków o konsekwencjach kłamstwa w polityce to bardziej stan deklaratywny niż rzeczywisty, przekonanie, że kłamstwo jest czymś dyskwalifikującym, nawet jeśli jest powszechne, pozwala jednak debacie publicznej zachować elementarne ramy przyzwoitości i przywiązania do faktów. Bardziej funkcjonalna jest w tym wypadku hipokryzja - "nie powinno się kłamać w polityce, ale jest to powszechne, trudno, nic z tym nie zrobimy" - niż cynizm - "skoro wszyscy kłamią, to norma, więc nikt nie powinien ponosić konsekwencji".

Czyli w sensie praktycznym, jeśli politycy Konfederacji kłamią, że zabójstwa na warszawskim Nowym Świecie dokonał Ukrainiec, albo że za masakrą w szkole podstawowej w Teksasie stoi osoba transpłciowa, wciąż nie uchodzi im to na sucho.

Kłopot w tym, że politycy w większości kłamią coraz sprawniej i z większą finezją niż Konfederaci. Uczą się mieszać manipulacje z faktami tak sprawnie, że często trudno zdemaskować ich słowa jako jednoznaczne kłamstwo, mimo, że ich wymowa jest jednoznacznie fałszywa. Spotykamy się z tym często, weryfikując na co dzień słowa polityków w OKO.press.

Kłamstwo finezyjne, czyli metoda na bigos

Przepis na finezyjną metodę ukrywania intencjonalnej manipulacji jest następujący:

  • wrzuć do jednego garnka możliwie wiele faktów i wydarzeń;
  • zadbaj o to, by możliwie wiele twoich stwierdzeń było zgodnych z prawdą;
  • mocno zamieszaj, dopraw przyprawą z narodowej dumy;
  • doprowadź do wrzenia i poczekaj, aż wyparuje kontekst;
  • voilá, otrzymałeś aromatyczny bigos z postprawdy.

Mistrzem takich kuchennych rewolucji jest w Polsce masterchef Zbigniew Ziobro i ekipa jego kuchcików z Ministerstwa Sprawiedliwości.

Na pewno słyszeliście to wiele razy: "Dlaczego w Niemczech sędziów mogą wybierać politycy, a Polakom odmawia się tego prawa?", "Nasze rozwiązania są takie jak w Hiszpanii, tam ich radę sądownictwa też wybiera parlament", "To rozwiązanie oparte o wzory francuskie. Ma uniemożliwić sędziom kwestionowanie statusu innych sędziów".

Wszystkie te argumenty padały, by uzasadnić zmiany w sądownictwie prowadzone przez Zbigniewa Ziobrę, które podważają niezależność wymiaru sprawiedliwości.

Część z nich jest prawdziwa w tym sensie, że odnoszą się one do zdarzeń i stanu prawnego, który opisany z grubsza i ogólnie, rzeczywiście występuje w Niemczech, Hiszpanii, czy Francji. Ale te porównania działają tylko wtedy, jeśli pozbawimy je kontekstu.

To tak, jakby przegłosować w Sejmie przywrócenie w Polsce monarchii, wybrać na króla ministra Jacka Sasina i dać mu prawo rządzenia dekretami, a następnie argumentować, że wszystko jest w najlepszym porządku, bo przecież w Szwecji i Dani również jest monarchia, więc nie ma o co kruszyć kopii. A poza tym, dlaczego Szwedzi i Duńczycy mogą mieć parę królewską, a dumnym Polakom odmawia się tego prawa?

Jednak tak krotochwilną egzegezę tej manipulacji można wyłożyć w tekście na poły publicystycznym. Gdy robimy w OKO.press fact check, wtedy wymaga to żmudnej analizy i porównań różnych systemów prawnych, co w wymienionych wyżej przypadkach robiła u nas m.in. Maria Pankowska. Jej teksty znajdziecie państwo poniżej.

Przeczytaj także:

Opisane wyżej fenomeny to również kłopot dla medium zajmującego się analizą sfery publicznej i weryfikacją słów polityków - takiego jak OKO.press.

Po pierwsze, jeśli określone postawy dotyczą przygniatającej większości Polaków, statystycznie rzecz biorąc, dotyczą również nas. Dlatego wymagają wzmożonej czujności, żeby zajmując się głównie sprawdzaniem działań władzy (każdej władzy), co powinno być głównym zadaniem medium w systemie demokratycznym, jednocześnie nie popełnić błędu przypisywania z góry atrybutu prawdy lub kłamstwa politykowi ze względu na jego przynależność polityczną.

Po drugie, trzeba znaleźć odpowiedź, jak - biorąc pod uwagę maestrię polityków w mijaniu się z prawdą i przekonanie Polaków o powszechności kłamstwa - nie popaść w rutynę. Ze skuteczności tej pułapki zastawionej na media dobrze zdają sobie z tego sprawę politycy, dlatego uporczywie powtarzając bzdury, licząc na zniechęcenie dziennikarzy i znudzenie odbiorców.

Konkretne kłamstwo można zweryfikować raz, drugi raz, a nawet trzeci, ale kiedy powtórzone jest po raz dziesiąty, pojawia się wątpliwość, czy aby na pewno ma to jeszcze sens?

Stoimy na stanowisku, że ma sens. I to głęboki. I że nie zanudzamy Szanownych Czytelniczek i Czytelników powtarzalnością niektórych tematów i wątków. Dopóki wciąż przywiązujemy wagę do faktów, dopóty polityka zachowuje przynajmniej szczątki sensu jako działanie na rzecz dobra wspólnego i nie zmienia się całkowicie w rywalizację zręcznych, cyrkowych hochsztaplerów.

A cykl "Sobota prawdę ci powie" ma nas dodatkowo uzbroić w wiedzę o kłamstwie. Również tym historycznym i zagranicznym.

Sondaż Ipsos dla OKO.press, 10-12 maja 2022, badanie telefoniczne (CATI), na reprezentatywnej próbie dorosłych Polaków, liczebność próby 1014 osób

;
Na zdjęciu Michał Danielewski
Michał Danielewski

Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze