Afery z udziałem duchownych, w tym ostatnie w Drobinie i Sosnowcu, ujawniły wielki rozziew między dyscyplinowaniem katolików w zakresie etyki seksualnej a seksualną swobodą księży. Degradują ich profesję, pozbawiając wiarygodności i społecznego prestiżu. Pogłębią kryzys powołań?
Księży w Polsce święci się w maju. W tym roku w 27 diecezjach można ich było naliczyć 235. Czyli o 53 mniej niż rok wcześniej (288). W kilku diecezjach biskup w dniu święceń wpatrywał się przy katedralnym ołtarzu tylko w postać jednego neoprezbitera. W większości stało ich tam od dwóch do pięciu. W niektórych diecezjach ordynariusze w ogóle nie musieli się fatygować pod ołtarz. W tamtejszych seminariach VI roku teologii nie ukończył ani jeden kleryk z godnością diakona. Nie było kogo wyświęcać.
Zauważalny od dwóch dekad wyraźny spadek powołań stanowi „przedmiot nieustającej refleksji”, jak zapewnia ks. Dariusz Bartoch, sekretarz generalny Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich w Polsce. Refleksje duchownych diecezjalnych i zakonnych muszą być więc podobne. Jakież to są refleksje? Winne są media i styl życia.
10 lat temu, w roku 2014, Episkopat przekazał zadanie powiększenia eklezjalnego narybku w ręce ks. prof. Marka Tatara. Zamianował go krajowym duszpasterzem powołań i konsultantem Komisji ds. Duchowieństwa. Ówczesny 50-latek zakasał rękawy i przystąpił do pracy. Po dekadzie, jak widać, z miernymi efektami.
Z pierwszych wywiadów, jakich ks. Tatar udzielił tuż po nominacji, wynikało niezbicie, że patrzy on optymistycznie na progres powołań, wiążąc go z kanonizacją Jana Pawła II. „Osoba Jana Pawła II będzie mocno rzutować na moją funkcję” – powiedział ks. Tatar. Rzeczywiście, kanonizacja polskiego papieża w 2014 roku na krótko zwiększyła liczbę nowych kapłanów. Mechanizm był podobny jak w sporcie, gdzie sukcesy gwiazd przekładają się na pęd młodzieży na areny i korty.
Jednak efekt JPII nie trwał długo. W ciągu ostatnich pięciu lat liczba kleryków w seminariach diecezjalnych i zakonnych w Polsce zmniejszyła się o tysiąc – z ponad 3 tys. do niespełna 2 tys.
Po 10 latach ks. koordynator wyłożył najnowsze przemyślenia w wywiadzie dla Radia Plus Radom. Przełożone na nieeklezjalny język brzmią: winni są sami wybrańcy, konkretnie, kolejne roczniki maturzystów. Bo Duch św. niezmiennie gna dookoła globu, robi dobrą robotę i powołania rozsiewa po całym świecie, więc także i w Polsce. Tylko „młodzi ludzie nie są w stanie właściwie odczytać” powołań. Mówiąc trywialnie, są głusi na boże wezwanie. A to ze względu na „styl życia oraz media”.
I tu następuje rozwinięcie: „Często słyszmy pytania młodych ludzi: co ja z tego będę miał, co mi to daje? Takie zachowania przyczyniają się do polaryzacji postaw, rodzi się bardzo wiele pytań. W przełożeniu na media społecznościowe dostrzegamy postawy wrogie wobec Kościoła, jako wspólnoty. W mediach fakty schodzą na dalszy plan. Widzimy presję, która ma oddziaływać na emocje, dlatego wielu młodych gubi się w życiu”.
W wolnym przekładzie cały ten pasaż można sprowadzić do konstatacji, że cywilizacja, wsparta na wrogich Kościołowi mediach, robi młodym wodę z mózgu. Współczesny kod kulturowy i wrogie Kościołowi media zagłuszają głos powołania u potencjalnych kandydatów do kapłaństwa. To są te demony, które w zarodku niszczą kiełkujące myśl o służbie dla Stwórcy.
Byłoby pójściem na skróty, gdyby ochoczo przytaknąć wykładni o współczesnym kodzie kulturowym, silnie konsumpcyjnym i skomercjalizowanym, wrogim Kościołowi. W ten sposób rzeczywistość interpretują media wiązane z ojcem Tadeuszem Rydzykiem. Obowiązuje syndrom oblężonej twierdzy. Każda krytyczna opinia wobec duchownych równa się atakowi na Kościół.
Nie podążę tym tropem. Przerzucanie odpowiedzialności za kryzys powołań na czynniki zewnętrzne skrywa w sobie mechanizm wyparcia i odklejenie się od rzeczywistości. Psycholodzy nazywają to dysonansem poznawczym. W myśl motta: „Nie konfrontuj mnie z rzeczywistością, taką, jaka ona jest”.
Dokładnie tak, jak to czyni ks. Tatar, któremu w sukurs przychodzi ks. Waldemar Graczyk, wicerektor poznańskiego seminarium. „Nie ma kryzysu powołań, tylko kryzys osób powoływanych”, precyzuje. A ks. Koordynator podpiera się przykładami: „Dostrzegamy kryzys tożsamości człowieka. Ostatnie wydarzenia pokazały nam ogromną presję środowisk liberalnych wobec człowieka i wartości. Mam tu na myśli nie tylko igrzyska [w Paryżu – od red.], ale i wypowiedzi prof. Bralczyka dotyczące humanizacji zwierząt”.
O ile „bezbożne” igrzyska w Paryżu były już wielokrotnie roztrząsane, o tyle nad drugim argumentem w logice ks. Koordynatora warto się zastanowić. U progu lata znany i ceniony językoznawca zawyrokował: „Zwierzęta nie umierają, tylko zdychają”. Za ten wyrok od czci i wiary odsądzili go „metafizyczni wygnańcy”, inkryminowani konsumpcjoniści. Prof. Bralczyk, prywatnie wielki miłośnik kotów, bronił się rękami i nogami. Wskazywał na obiektywne procesy językowe i zwroty frazeologiczne. Ale przecież on sam w najmniejszym stopniu nie reprezentuje cywilizacji śmierci i nihilistycznej aksjologii. Jakoś nikt nie wyciąga nad Wisłą księgi Koheleta, w której wyczytać można: „Ten sam jest los człowieka, co los zwierzęcia: jedno umiera tak samo jak drugie i to samo tchnienie ożywia ludzi i zwierzęta. Człowiek więc nie przewyższa zwierzęcia, lecz wszystko jest marnością” (Koh 3,19).
Także o proekologicznej encyklice „Laudato Si” papieża Franciszka wstydliwie milczy się w rodzimych świątyniach. A słowa pocieszenia, jakie skierował Franciszek do małego chłopca, który gorzkimi łzami opłakiwał śmierć swojego czworonoga: „Psiak już czeka na ciebie w niebie” – uznano za teologiczną brednię. Wszak tylko człowiek ma nieśmiertelną duszę, tylko on będzie po śmierci zbawiony i oczywiście on jest królem stworzenia.
Jako jedyny duchowny w kraju odważnie spojrzał w lustro i określił przyczynę spadku powołań odmiennie od klerykalnego mainstreamu jezuita Dariusz Napiórkowski. Sam uderzył się w pierś:
„To nie otoczenie zewnętrzne, ile przekonanie o nieomylności Kościoła i rozpad pewnej formy katolicyzmu są odpowiedzialne za spadek powołań”.
Nie pomogą inicjatywy, takie jak zapowiadany przez ks. Koordynatora nowy kierunek studiów – teologia powołań – dla duchownych zapuszczających po diecezjach sieci na eklezjalny narybek. Mówiąc prościej, diametralny rozziew między tym, czego Kościół naucza, a do czego sam się nie stosuje, powoduje utratę wiarygodności, a w konsekwencji, prestiżu i autorytetu urzędników Kościoła, którzy w rankingu profesji zaufania społecznego spadli w dół do mulistych otchłani. Ufa im tylko 17 proc. ankietowanych [badanie IPSOS z listopada 2023 roku].
Na spadku wiarygodności Kościoła największe piętno wywarły afery pedofilskie, które w Kościele powszechnym ciągną się od chronologicznie pierwszej z Bostonu. Wszystkie one ujawniły strukturalne tuszowanie pedofilii przez biskupów, niezależnie od szerokości geograficznej. Służyła temu tajna instrukcja „crimen solicitationis”. Jej cel: ochrona wizerunku instytucji, uciszenie skrzywdzonego nieletniego. Późniejsze spektakularne przypadki przestępców w sutannach pokroju Maciela Degollado tylko wyostrzyły hipokryzję między nauczaniem z ambon w zakresie etyki seksualnej a pobłażliwością dla samych siebie.
Podwójna moralność podkopała szczytną aksjologię, której depozytariuszem był Kościół.
Z czasowym poślizgiem stęchlizną i hipokryzją powiało z rodzimego podwórka, kiedy przypadki pedofilii duchownych ujawniły filmy braci Sekielskich. Oskarżenie ich o kalanie dobrego imienia Kościoła straciło rację bytu, skoro sam Watykan wszczął odpowiednie śledztwa kanoniczne i ukarał ponad tuzin polskich biskupów. Tych z pokolenia JP2, pomstujących na rozwody, seks przedmałżeński i aborcję.
Podwójne standardy moralne w Kościele, w tym seksualne podziemie duchownych niższego szczebla, tych posługujących po parafiach, zdekonspirował ostatnio mecenas Artur Nowak. Jego publikacja „Plebania” dokumentuje rozmowy z przystojnymi chłopcami (po 18. roku życia), eskortami i masażystami oferującymi duchownym masaż z happy endem, albo kierowcami wożącymi duchownych na nocne eskapady. „Plebania” odsłania drugie życie, które duchowni prowadzili za parawanem własnej hipokryzji. Co więcej, umożliwiał to sam system, kryjący duchownych, tuszujący ich patologię czy skłonności. O ile oczywiście zgięli przed nim kark.
Ale dziś system okazuje się nieszczelny. Dziennikarstwo śledcze, komunikacja pozioma, media społecznościowe wydobywają na światło dzienne zakłamanie duchownych. Zarazem pozbawiają ich dotychczasowego przywileju bezkarności. Ich przełożeni wprawdzie nadal gwarantowaliby systemową pobłażliwość (choć to w ostatnich latach zmieniło się, przynajmniej w watykańskiej centrali). Ale presja ze strony opinii publicznej i niezależnych mediów bezlitośnie demaskują kolejne przypadki podwójnych standardów moralności.
Ostatnio pewien Lubuszanin, w pojedynkę, zdekonspirował salezjanina z Wrocławia, który handlował dopalaczami. Jak informowała „Gazeta Lubuska”, ksiądz z wrocławskiej parafii miał sprzedawać narkotyki nawet w pobliżu plebanii. Został zatrzymany, a potem wypuszczony na wolność za poręczeniem majątkowym. Jest podejrzany o posiadanie znacznej ilości klefedronu, ma zakaz opuszczania kraju.
Wystawiony na nieszczelność system już nie gwarantuje jego beneficjentom bezkarności.
Wprawdzie nieznana pozostaje liczba tych, którzy wybierając kościelną ścieżkę, kierowali się potrzebą ukrycia pod sutanną swych seksualnych preferencji, jednak dziś ten kamuflaż jest nieskuteczny. Profesja duchownego nie ma tej oferty w swoim pakiecie. Być może także dlatego chętnych na nią brak.
W tym kontekście skandale z parafii w Sosnowcu i Drobinie, w których doszło do śmierci odwiedzających duchownych dorosłych mężczyzn, na skutek przedawkowania dopalaczy i środków na potencję (w Dąbrowie Tarnowskiej życie eskorta udało się uratować) – są tylko przykładem podwójnych standardów moralności duchownych. Zarazem skandale te budzą silne podejrzenie, że odsłonięto zaledwie wierzchołek góry lodowej.
W przypadku Sosnowca afera w niekorzystnym świetle stawia abp. Adriana Galbasa, który od pół roku komisarycznie kieruje tamtejszą diecezją. Hierarcha ten niedawno aspirował do przejęcia funkcji przewodniczącego polskiego Episkopatu i uchodził za bardziej otwartego niż dotychczasowy przewodniczący abp Stanisław Gądecki. Jak widać bezpodstawnie.
Polski Kościół niezmiennie zapatrzony jest w złoty okres pontyfikatu polskiego papieża. I ani mu w głowie wizja otwartego katolicyzmu, którą reprezentuje obecna Głowa Kościoła. Za chwilę odbędzie się w Rzymie ostatnia faza synodu poświęconego większej kolegialności w Kościele. W Polsce z ambon o tym się nie mówi i temat synodu „lewicowego papieża” omija dużym łukiem. W przeciwieństwie do obsesyjnie dyżurnych zagadnień: przerywania ciąży, in vitro, gender, i rzecz jasna, piętnowania ataków na Kościół.
Równocześnie jakoś żaden z rządzących polskim Kościołem hierarchów nie zająknął się na ambonie, że ostatnia podróż prawie 88-letniego papieża Franciszka do peryferyjnych krajów świata, Papui Nowej Gwinei czy Timoru Wschodniego, podyktowana była ekologiczną troską o zagrożony zalaniem przez ocean kawałek świata. Bo zgodnie ze swoją proekologiczną encykliką Franciszek piętnuje wpływ człowieka na zmiany klimatu.
Ale najwyraźniej spetryfikowany katolicyzm narodowy nad Wisłą nie stanowi zachęcającej oferty nawet dla narodowo-konserwatywnego biotopu. Los nieszczęsnego syna premier Beaty Szydło, Tymoteusza, który firmować musiał eklezjalne ambicje swojego politycznego środowiska, służyć może za modelowy przykład. Fetowany jako archetypiczny przykład nieuchronnego kapłaństwa, następującego po wchłonięciu narodowo-konserwatywnych, zarazem świetliście moralnych oparów, Tymoteusz Szydło rozstał się z sutanną po zaledwie 2 latach, w grudniu 2019 roku.
Rozstania z sutanną przybierają jednak znacznie bardziej niepokojącą postać – odebrania sobie życia. Przed dekadą tylko w diecezji tarnowskiej w okresie kilku lat samobójstwo popełniło ośmiu księży. Ostatni z nich, 31-letni wikary ze Starego Sącza, na życie targnął się z powodu kobiety.
Katolicki duchowny – profesja podwyższonego ryzyka? Na pewno rośnie liczba duchownych korzystających z psychoterapii. O ile nerwica czy depresja właściwe są całej populacji, o tyle zaburzenia adaptacyjne dotyczą głównie duchownych. A to wynika z ich ponadnormatywnie częstego przenoszenia z parafii na parafię i konieczności nawiązania relacji z nie zawsze z dialogowym proboszczem – tłumaczy w swojej publikacji „Uleczyć Boga w sobie. Z psychiatrą o duchowości” prof. Krzysztof Krajewski Siuda. I potwierdza, że wielu z księży cierpi na hiperseksualność, której zupełnie nie rozumieją. To zaburzenie polegające na stworzeniu wielu relacji seksualnych, z których żadna nie daje satysfakcji. A po samym akcie seksualnym skutkuje jedynie skomasowanym poczuciem winy.
Polska pod względem spadku powołań nie jest wyjątkiem. Analogiczne procesy zachodzącą na całym kontynencie europejskim i w Ameryce Północnej. W skali Europy w latach 2013-2022 zanotowano regres powołań wielkości 15 procent, a ogólnej liczby księży o 7 procent. W skali światowej liczba seminarzystów spadła zaledwie o 2 procent, gdyż spadek powołań w Europie i Ameryce Północnej amortyzuje ich wzrost w Afryce i Azji.
Dla jednostkowego porównania, najnowsze dane dla Kościoła katolickiego w Hiszpanii, kraju wielkością porównywalnego z Polską, pokazują, że w ciągu ostatnich 40 lat spadek liczby kleryków w seminariach sięgnął 40 procent. Jeśli w połowie lat 60. XX wieku liczba seminarzystów wynosiła 8 tysięcy, na przełomie ostatniego stulecia spadła do 1 737, w 2022 do 1 028, to w 2023 roku po raz pierwszy nie osiągnęła 1000, zatrzymując się na 974. Po raz pierwszy także liczba wstępujących do seminariów nie osiągnęła 200 (172), a wyświęconych księży nie przekroczyła setki (97).
W roku akademickim 2002-2003 liczba kleryków w hiszpańskich seminariach wynosiła 1,700, tych z I roku 350, a wyświęconych księży lekko poniżej 200.
Z kolei w największej diecezji Europy w Mediolanie, z liczbą 5 mln katolików i 1700 księży, zanotowano spadek kandydatów do seminariów z 24 w roku 2017 do 6 w roku 2022. Doraźnie braki kadrowe zastępuje się łączeniem parafii w rękach jednego proboszcza, który obsługuje ich wtedy dwie lub więcej, albo importem księży z Azji lub Afryki.
Ten scenariusz niechybnie czeka też Polskę.
Kościół katolicki ucieleśnia toksyczny miks władzy i duchowości, już choćby dlatego, że przed stulecia funkcjonował jako religia panująca. I tak długo, jak nie zrezygnuje z roszczeń do sprawowania władzy, tak długo oferowana przez niego duchowość pozostanie iluzoryczna. Społeczeństwa demokratyczne nie godzą się na to, by w zakresie duchowości i zagadnień transcendencji zostać ubezwłasnowolnionym. Ten sprzeciw decyduje o sprywatyzowaniu wiary, finalnie o uwiądzie liczby kandydatów do kapłaństwa – twierdzi nie bez racji rektor seminarium duchownego w Monachium Wolfgang Lehner.
20 września zaszczytną Nagrodę Orła Jana Karskiego, otrzymał ksiądz Adam Boniecki. Jej fundator chciał, aby nagroda trafiała do osób, które „godnie nad Polską potrafią się zafrasować”. To dowodzi, że laikat polski respektem i największym uznaniem może jednak obdarzyć także katolickiego duchownego, o ile nie reprezentuje on cnót twardogłowego katolicyzmu. A wręcz przeciwnie, tak jak ks. Boniecki, narażając się na kary dyscyplinarne przełożonych, uczciwie optuje za dialogiem, jest przeciwny wykluczaniu innych i rzeczonemu ubezwłasnowolnieniu.
Nowe światło na problem spadku powołań rzuca profesor Paul M. Zulehner, duchowny i od 35 lat teolog na uniwersytecie w Wiedniu, który kierował niedawno socjologicznym projektem badawczym nakierowanym na kondycję duchownych w Europie Środkowej. Dwa jego główne ustalenia brzmią: w stosunku do roku 2000 liczba duchownych zmniejszyła się w tej części kontynentu się o 79 procent. Natomiast na terenie samych Niemiec zaobserwowano spadek liczby duchownych reprezentujących typ „otwarty, idący z duchem czasu” na rzecz wzrostu archetypu księdza „nieufnie nastawionego do otoczenia”.
Dla Polski odrębnych danych nie ma. Jeśli jednak tendencja ta występuje również u nas, staje się zrozumiałe, że osoby o bardziej liberalnym otwartym światopoglądzie rezygnują z planów przystąpienia do tak fundamentalnego klubu. I nie pojawią się w seminariach duchownych.
Jeszcze bardziej interesujące wnioski prof. Zulehnera odnoszą się do długofalowej perspektywy niedoboru duchownych. Teolog prognozuje całkowite odejście od edukacji kleryków w zamkniętych inkubatorach, jakimi są seminaria duchowne. Kapłańskich powołań nie uratuje także, jego zdaniem, i tak na razie fantasmagoryczne zniesienie celibatu czy kapłaństwo kobiet.
Według prof. Zulehnera dzisiejszy, oparty na kaście kapłańskiej Kościół hierarchiczny, ustąpi Kościołowi opartemu na wspólnotach, których członkowie sami z siebie będą wybierali kapłanów. Możliwe, że na ściśle określony czas. Płeć, status cywilny i cenzus naukowy nie będą odgrywały większego znaczenia. „Kościół katolicki dotarł do epokowej transformacji. Jej filarem będzie zupełnie odmienny sposób powoływania duchownych” – konkluduje prof. Zulehner.
W polskim Kościele konkluzje niemieckiego teologa muszą być odbierane jak słowa antychrysta. Nawet przy pustoszejących seminariach.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Komentarze