Walka ze Zwarte Pietem – „pomocnikiem” Świętego Mikołaja – dzieli holenderskie społeczeństwo. „Już nie chodzi o mikołajkową tradycję i imprezy dla dzieci, ale o to, czym jest Holandia i kto jest jej częścią, a kto nie”
19 listopada na parking koło stacji benzynowej w Meppel zjeżdża coraz więcej samochodów. Ruszamy, a raczej próbujemy uciec naszym autobusem. Nagle uderzenie. Krzyczymy. Z samochodu przed nami wyskakuje mężczyzna z twarzą pomalowaną na czarną i jasnozielonym czepkiem na głowie. Staje przed pękniętą szybą autobusu. Nie słyszymy, co mówi, ale jego wzrok jest pełen nienawiści. Otaczają nas. Jesteśmy w potrzasku.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Lipiec 1847. Pięciu białych mężczyzn w blackface – twarzach umalowanych na czarno, by przypominały skórę czarnej osoby – udaje Afrykańczyków. Wykonują przy tym obsceniczne ruchy. Są ubrani według najnowszej mody: w czarne spodnie i białe kamizelki, noszą eleganckie zegarki. Skaczą z krzeseł ku uciesze widzów.
Widowiska wyśmiewające czarne osoby i ich kulturę, muzykę, taniec i śpiew, które Holendrzy oglądali po raz pierwszy latem 1847 roku, zdążyły już zyskać popularność po drugiej stronie Atlantyku. Pierwszy show blackface minstrelsy stworzył komik Thomas Dartmouth Rice w 1828 roku. Podobno „zainspirowała” go postać Jima Crowa - zniewolonego czarnego Amerykanina z niepełnosprawnością. By „upodobnić się” do Crowa, Rice poczerniał twarz i dłonie, zakładał zniszczone ubrania i podarte buty.
Wszystkie inne występy wzorowane na „Jim Crow” zawierały gagi, piosenki, tańce i skecze oparte na stereotypach o wolnych i zniewolonych Afroamerykanach. Mimo że rasistowskie widowiska zniknęły z profesjonalnych teatrów na początku XX wieku, to ich wpływ widać w wodewilu, radiu i telewizji. Także w przemyśle filmowym i muzyce XX i XXI wieku.
I w postaci Zwarte Pieta – Czarnego Piotrusia, „sługi” Świętego Mikołaja.
19 listopada 2022. Jedziemy autobusem w stronę Staphorst, miasteczka oddalonego o 120 kilometrów od Amsterdamu. Aktywiści z Kick Out Zwarte Piet (KOZW) – oddolnej organizacji, która próbuje wykorzenić rasistowskie elementy z Mikołajek – i sojusznicy po raz kolejny zaprotestują przeciw obecności Czarnego Piotrusia na gminnym pochodzie mikołajkowym.
Zanim rozwścieczony blackface najedzie na nasz autobus, Bonita Gossink, biała kobieta po 40., opowie mi dlaczego zaczęła protestować.
– Parę lat temu znajoma napisała, że usuwa mnie ze znajomych na Facebooku, bo jestem rasistką. Chodziło o jakiś artykuł, który szerowałam. Dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać nad swoją postawą i nad tym, co jest nie tak ze Zwarte Pietem.
„Brak wiedzy nie czyni z ciebie rasisty. Ale jeśli upierasz się przy świętowaniu Mikołajek wiedząc [skąd się wziął Zwarte Pieta], to mówimy o rasizmie”, czytam na stronie Meldpunt Zwarte Piet. Aktywiści z KOZW utworzyli ją w tym roku, by monitorować miejsca, gdzie Zwarte Pieta wciąż można spotkać podczas pochodów.
Połowa XIX wieku. Czarny mężczyzna z pomalowanymi na czerwono ustami, w czerwono-żółtym stroju i kaszkiecie, z białym żabotem klęczy przy kufrze pełnym książek. Obok święty Mikołaj rozmawia z księgarzem. W drzwiach księgarni stoją zaciekawione dzieci. To jeden z obrazków w książce dla dzieci „Święty Mikołaj i jego sługa” z 1850 roku – pierwszej opowieści o obchodach Mikołajek i pierwszej historii z Czarnym Piotrusiem.
W tym samym roku księżniczka Marianne z Orange-Nassau kupuje na targu niewolników w Kairze nubijskiego chłopca i zabiera go parowcem do Holandii. W połowie XIX wieku Holandia wciąż bierze udział w transatlantyckim handlu zniewolonymi osobami. (Chociaż niewolnictwo oficjalnie zostało zniesione w 1863 roku, to na indonezyjskiej wyspie Samosir było dozwolone do 1914 roku).
Niektórzy twierdzą, że to zdarzenie zainspirowało autora książki Jana Schenkmana – białego nauczyciela, poetę i autora antysemickich żartów (w książce św. Mikołaj też przypływa do Holandii parowcem z Hiszpanii). Inna teoria głosi, że postać Zwarte Pieta jest wzorowana na Maurze. W XVI wieku wielu kupców i szlachciców zamawiało portrety ze swoimi mauretańskimi służącymi, żeby podkreślić swój wysoki status w społeczeństwie.
Na początku Mikołajowi towarzyszy tylko jeden Piet. Ten, którego Mikołaj z Myry miał wykupić z niewoli, by następnie zatrudnić go jako płatnego służącego. Według Antona van Dunkirka, przywódcy katolickiej młodzieży i autora książki „Historia Świętego Mikołaja” z 1948 roku, czarni słudzy Mikołaja mieli być symbolem sprzeciwu wobec niewolnictwa i ucisku.
Aktywiści z KOZW widzą to inaczej: „Czarny sługa, na którym opiera się Zwarte Piet, pochodzi z czasów niewolnictwa. W ten sposób historia zniewolenia zostaje strywializowana i wyśmiana. W historii o Czarnym Piotrusiu Święty Mikołaj uwalnia zniewolonego chłopaka, który z wdzięczności postanawia mu służyć”.
Listopad 2022. – Trzeba skończyć z tym praniem mózgu dzieciom. To normalizowanie rasizmu. Jeżeli od dziecka przychodzi do ciebie Zwarte Piet, to uznajesz jego istnienie za oczywistość. Nawet nie zastanawiasz się, co jest nie tak z tą postacią – stwierdza Jerry Afriyie, poeta, aktywista i założyciel KOZW, gdy rozmawiamy dwa dni po demonstracji.
Karykaturalny Zwarte Piet z pomalowanymi ustami, złotymi kolczykami, peruką przypominającą afro, swoim jowialnym zachowaniem i uproszczoną gramatyką ma reprezentować typ „szczęśliwej czarnej osoby, która niczym się nie martwi ani nad niczym nie zastanawia. Całymi dniami tylko śpiewa, tańczy i żartuje. Jej największą przyjemnością jest zabawianie białych ludzi i ich dzieci”, pisze antropolożka Gloria Wekker w kultowej książce „Witte Onschuld” (Biała niewinność).
„Takie stereotypowe wyobrażenia pojawiają się zwykle przy dużej nierównowadze sił. W tym przypadku mamy do czynienia z brutalną hierarchią:
białym, mądrym, starym biskupem, który jedzie na koniu i przygłupimi, zdziecinniałymi, Czarnymi Piotrusiami, którzy za nim biegną”.
„Ej, Zwarte Piet, gdzie podziałeś swój kostium?” – czarne dzieci słyszą to co roku. A w 2019 roku kibice ubliżali w ten sposób piłkarzowi Ahmadowi Mendesowi Moreirze.
Już w 1987 roku urodzona w Surinamie holenderska aktorka i prezenterka Gerda Havertong zwracała uwagę, że „Mikołaj jeszcze nie dotarł do kraju, a czarni dorośli i dzieci są wyzywani od Czarnych Piotrusiów”.
Zwarte Piet niepokoił Nikitę Krouwel od dziecka. – To jeszcze jedna forma dyskryminacji czarnych osób – mówi, gdy oprowadza mnie po The Black Archives w Amsterdamie, gdzie odbywa staż badawczy. – Nierówne traktowanie zaczyna się już w szkole. Zawsze musiałam pracować znacznie ciężej niż biali uczniowie, żeby się wybić.
Rasizm w Holandii jest niezwykle subtelny, uczula mnie Krouwel. – Holendrzy uznają się za progresywnych i tolerancyjnych – rozmawianie o rasizmie przez długi czas stanowiło tabu. Bo jak? Po co rozmawiać o czymś, czego nie widać gołym okiem?
Wszystko zmieniło się 11 lat temu. To wtedy słowo „rasizm” na dobre weszło do codziennego słownika Holendrów.
12 listopada 2011. Trzech białych funkcjonariuszy w niebieskich mundurach przyciska czarnego mężczyznę do chodnika. Jeden z nich kopie go w plecy. Mężczyzna zasłania się rękami. Krzyczy: „niczego nie zrobiłem, niczego nie zrobiłem”, gdy policjanci ciągną go po chodniku. Skręcają w boczną uliczkę. Tam jeden z policjantów ponownie przyciska mężczyznę kolanem. Ten leży bez ruchu. Zostaje aresztowany – za noszenie koszulki z napisem „Zwarte Piet to rasizm”.
Aresztowany to Quinsy Gario - czarny aktywista i poeta. Kilka miesięcy przed „nieuzasadnionym” zatrzymaniem „podczas którego użyto nieproporcjonalnej siły” – jak stwierdzi holenderski Rzecznik Praw Obytelskich trzy lata później – rozpoczął projekt artystyczny. Razem z poetą i aktywistą Jerrym Affriyie nosił koszulki z logo „Zwarte Piet to rasizm”, by sprowokować publiczną dyskusję na temat strukturalnego rasizmu w Holandii.
W pierwszej kolejności sprowokował policję. Filmik z aresztowania trafił do sieci i wywołał falę oburzenia wśród czarnej społeczności. Tabu zostało przełamane: protesty przeciwko Czarnemu Piotrusiowi otworzyły debatę na temat rasizmu w Holandii.
Listopad 2022. - Oczywiście, pojawiały się dyskusje, dlaczego krytykujemy postać Czarnego Piotrusia, zamiast zwalczać rasizm w szkołach, na rynku mieszkaniowym czy rynku pracy – przypomina sobie Krouwel. – Dla mnie to ma sens: bo jak możemy rozmawiać o innych, trudniejszych do uchwycenia formach rasizmu, skoro wciąż akceptujemy taką wyraźną manifestację rasizmu jak Zwarte Piet? I do tego traktujemy to jako coś niewinnego?
Przystajemy przed eksponatem, który otwiera wystawę „Facing Blackness” (w wolnym tłumaczeniu „Zmierzyć się z Czernią”). Upamiętnia ona 10 lat kampanii „Zwarte Piet to rasizm” i opowiada historię oporu wobec Czarnego Piotrusia. Patrzę na bluzę, którą 12 listopada 2011 miał na sobie Afriyie. Tkwi za pękniętą szybą samochodu antropologa i współzałożyciela archiwum, Mitchella Esajasa. Auto zostało uszkodzone podczas incydentu w Hadze w 2019 roku, kiedy „zradykalizowani zwolennicy Czarnego Piotrusia zniszczyli wiele samochodów i budynek szkoły, w której odbywało się zebranie aktywistów”, czytam na tabliczce w archiwum.
„Przerażająca, rasistowska przemoc” – jak zaznaczała ostatnio parlamentarzystka surinamskiego pochodzenia Sylvana Simons – dotyka demonstrantów KOZW od dekady. Początkowo ze strony policji, od 2017 roku ze strony „białych, nacjonalistycznych ekstremistów”. Podczas rundy zapytań poselskich Simons wymieniała kolejne incydenty:
Później Kick Out Zwarte Piet doda na swoim Instagramie kolejne:
- Z roku na rok jest coraz gorzej – przyznaje Ruthmila Martina, gdy jest już po wszystkim. Udaje nam się wydostać z potrzasku i pod eskortą policji ruszamy z parkingu w Meppel do Zwolle. – Wiadomo, to nie jest przyjemne dostać jajkiem, kawałkiem ryby czy zostać otoczonym przez 300 wkurwionych facetów z wymalowanymi na czarno twarzami i wysłuchiwać ich rasistowskiego shitu, ale to? Obława na ludzi? Oblewanie olejem? Tego jeszcze nie było. Do tego policja nic nie robi. Policja, która miała nam zapewnić ochronę!
Kiedy ludzie zrozumieją, że nie chodzi o żadnego Czarnego Piotrusia ani imprezy dla dzieciaków tylko o głęboko zakorzeniony rasizm?
Ale wiadomo, lepiej tego nie dostrzegać i udawać, że żyjemy w tolerancyjnym kraju, w którym nikt się nie wtrąca do cudzych spraw.
Martina, czarna 33-latka, mówi to ze spokojem. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby godzinę temu samochód z grupką mężczyzn w blackface nie uderzył w autobus, którym przyjechaliśmy z Amsterdamu.
Jakby mieszkańcy miasteczka Staphorst, gdzie odbywał się mikołajkowy pochód, nie zaatakowali młodych, białych uczestników protestu, którzy jechali samochodem z koleżanką o innym kolorze skóry niż biały. Jakby agresorzy nie oblali ich olejem i nie chcieli podpalić.
Jakby dziesiątki sprawców nie zablokowało drogi, nie groziło obserwatorom Amnesty, nie uderzało w ich samochód, nie przebiło tylnej opony, nie zerwało wycieraczek i tablicy rejestracyjnej.
Jakby przemoc wobec antyrasistowskich „wojowników” – jak zwracają się do uczestników organizatorzy protestu – była abstrakcją. Albo złym snem.
Nie jest.
Martina też wcale nie jest spokojna. Chociaż nie podnosi głosu i rzeczowo wyjaśnia „co jest nie tak w tym kraju”, to w środku cała wrze. Wiedziała mniej więcej, co ją czeka – to jej dwunasty raz na demonstracji przeciwko „rasistowskiej karykaturze”.
Ale nie spodziewała się takiego rozwoju wypadków. W tym roku demonstranci nawet nie dotarli do miejscowości, w której zaplanowano protest. Gdy czekali na stacji benzynowej w pobliżu Meppel na resztę aktywistów, którzy zostali zatrzymani przez rozwścieczony tłum ze Staphorst, burmistrz miasteczka zabronił demonstracji. Ponieważ „nie mógł zagwarantować bezpieczeństwa”.
– Jak to? Przecież wszystko zostało ustalone! Policja miała nas eskortować od Zwolle. Gdzie oni są? – zastanawiali się zaniepokojeni aktywiści. Na parking w Meppel dotarł już wtedy cytrynowy samochód oblany olejem. Przestraszeni pasażerowie – dwudziestolatkowie, którzy po raz pierwszy wzięli udział w demonstracji – palili jednego papierosa za drugim i opowiadali, co ich spotkało.
– Tyle nienawiści. Dobrze, że nikomu nic się stało. Nie wiedzieliśmy, co robić. Zablokowali drogę vanem, podnosili nasz samochód. Ciągle najeżdżali na nas samochodami. Nie mogliśmy wyjechać. Szarpali nas za ubrania. Oblali olejem. Nie wiem, co to za olej. Czy oni chcieli nas spalić żywcem?
- Dlaczego spotyka was tyle nienawiści? – pytam białą aktywistkę Merve Kaçmis jeszcze w drodze do Staphorst.
- Ci, którzy wciąż bronią Zwarte Pieta, twierdzą, że bronią tradycji i holenderskiej tożsamości. Mają poczucie, że coś jest im odbierane, że coś tracą, że jakaś cząstka kultury odchodzi w zapomnienie. Nie liczą się z tym, że karykaturalna postać Zwarte Pieta może być dla kogoś obraźliwa, może ranić uczucia.
Nie dostrzegają związku między czarnym sługą Mikołaja a objawami rasizmu. Dla nich to niewinna impreza.
Impreza, której trzeba bronić petardami, pięściami, jajkami, pączkami. Kilka dni po napaści w Staphorst, w Internecie krąży humorystyczny rysunek przedstawiający mężczyznę, który mówi do noworodka w kołysce: „I wtedy tata pomalował swoją białą twarz na czarno i z płonącą pochodnią groził, bił i maltretował ludzi. To wszystko dla ciebie!”.
– Wiedzieliśmy, że będzie grubo. Mieszkańcy Staphorst odgrażali się w mediach społecznościowych, że będą bronić swojego miasteczka, że nas nie wpuszczą – mówi mi Karel. Drobna, biała aktywistka już raz straciła pracę przez zapraszanie kolegów i koleżanek na demonstrację. W tym roku jedzie sama. Osoba, która miała jej towarzyszyć wycofała się, „ze strachu”. – Staphorst to jedno z tych miast, gdzie mieszka sporo kalwinistów. Są niezwykle religijni i ultrakonserwatywni.
Miasteczko, do którego nie dotarliśmy, leży w tak zwanym Pasie Biblijnym, który przecina Holandię na pół. Mieszka tam sporo antyszczepionkowców, przeciwników osób LGBTQI+, aborcji i eutanazji. Jedna trzecia głosuje na Polityczną Partię Protestantów, która znana jest z homofobicznego, antykobiecego i rasistowskiego programu.
Choć Pas Biblijny ukształtował się już w XIX wieku, to jego mieszkańcy zostali uznani za odrębną grupę w społeczeństwie dopiero w latach 60. XX wieku – kiedy wyraźnie sprzeciwiali się wszystkiemu, co oznaczało zmianę. Od sekularyzacji, poprzez emancypację kobiet po działalność anarchistyczno-lewicowego ruchu Provos.
Merve Kaçmis dorzuca, że w okolicy mieszka też sporo rolników. - Oni również dążą do zachowania status quo, bo jakakolwiek zmiana uderza ich po kieszeniach albo osłabia ich mocną pozycję w społeczeństwie. Kojarzysz te protesty z ostatnich lat?
Kojarzę – holenderscy rolnicy protestują regularnie od 2019 roku. To wtedy najwyższy sąd administracyjny orzekł, że Holandia łamie prawo unijne, bo nie czyni wystarczających wysiłków, by ograniczyć szkodliwy wpływ związków azotu na środowisko.
Holenderski rząd zabrał się za szukanie rozwiązań. Aby ograniczyć poziom tlenków azotu ze spalin, zmniejszono dozwoloną prędkość na autostradach do 100 km/godz., wstrzymano też niektóre projekty budowlane. Rząd zdecydował się też na redukcję pogłowia zwierząt hodowlanych, bo to rolnictwo odpowiada za największą emisję azotu (46 proc.). Przez kraj przetoczyła się fala protestów.
Jeszcze w czerwcu 2022 roku po ogłoszeniu nowych docelowych wartości azotu dla każdego regionu demonstranci zablokowali ciągnikami kilka autostrad. Półki sklepowe świeciły pustkami, bo blokady obejmowały też centra dystrybucyjne.
Według senatora i wykładowcy Global and Local Governance Caspara van den Berga w kryzysie azotowym „nie chodzi tylko o azot czy o część inwentarza, która ma być zredukowana. Chodzi o podział polityczno-kulturowy między obszarami wiejskich i obrzeżami kraju a gospodarczym i politycznym centrum, gdzie nadawany jest ton. „Pogłębia się przepaść między odnoszącym sukcesy centrum, z bardziej kosmopolitycznymi, lepiej wykształconymi, zamożniejszymi mieszkańcami a peryferiami, z coraz większą liczbą nisko wykształconych, słabo opłacanych, bardziej tradycyjnie żyjących obywateli” – uważa van den Berg.
– Jak mi ktoś jeszcze raz zaproponuje, żebym się wyprowadził na wieś, bo jest taniej niż w mieście i powietrze świeże, to powiem, żeby sam szedł mieszkać z rasistami. A jak ktoś zasugeruje, żebym popróbował dialogu, to powiem, żeby sam poszedł się poprzytulać z faszystami. Ja nie mam zamiaru. Widzicie, jaki mieliśmy komitet powitalny. Więc pytam, gdzie jesteście? Potrzebujemy was! – wykrzykuje do telefonu Daryll R. Landbrug, działacz na rzecz zwalczania strukturalnych nierówności, nauczyciel, kandydat w wyborach parlamentarnych 2021 z listy BIJ1, „jedynej partii, która zajmuje stanowisko w kwestii rasizmu”.
– Na protest [Black Live Matters] w Amsterdamie dwa lata temu przyszło 5 tysięcy ludzi. Tutaj jest nas garstka. Przyjechaliśmy jednym autobusem. Gdyby tych autobusów było 10, to sytuacja wyglądałaby inaczej. Więc pytam jeszcze raz: gdzie jesteście?
Gdzie są czarni mężczyźni? Ten autobus jest pełen woman of colour i queerowych osób. To nasi prawdziwi sojusznicy w walce z rasizmem.
Landbrug, czarny 36-latek w czarnej bluzie z globem ziemskim i napisem Armoede (bieda) zaczął instagramową transmisję na żywo, gdy utknęliśmy w Meppel. W drodze do Staphorst mało się odzywał, sączył smoothie z plastikowej butelki i próbował się dobudzić. Na parkingu coś w nim pękło. Jakby fala frustracji całkowicie go pochłonęła.
– Jestem naprawdę zmęczony tą pokrętną logiką. Co to za kraj! Najpierw ubiegasz się o pozwolenie w gminie, żeby demonstrować przeciwko rasizmowi. Wcześniej ludzie po prostu wychodzili na ulice, a teraz co? Nawet protestować nie można!
Pięć dni wcześniej, 14 listopada, Amnesty Nederland opublikowała raport „Prawo do demonstracji pod presją”. Organizacja „jest zaniepokojona, ponieważ to podstawowe prawo człowieka, które jest tlenem dla demokracji, wentylem niezadowolenia, jest systematycznie ograniczane”.
Organizatorzy demonstracji muszą się podporządkować licznym przepisom i zasadom. Część protestów w ogóle nie może się odbyć, bo są „postrzegane jako zagrożenie dla porządku publicznego, a nie jako realizacja praw człowieka”.
„Demonstracji nie można przerwać ani zabronić wyłącznie ze względu na dbałość o przepustowość ruchu ulicznego. Demonstracja, która nie została zarejestrowana w terminie, również nie może być ograniczona lub zabroniona wyłącznie z tego powodu”, przypomina Amnesty Nederland.
– Następna akcja musi być niezapowiedziana. Tak jak w tamtym roku w Volendam. Ok, rzucali w nas jajkami i petardami, ale przynajmniej dotarliśmy na miejsce – stwierdza Landbrug.
Martina też jest w bojowym nastroju. – Ej, jeszcze nie dostałam jajkiem w tym roku. Jestem gotowa na walkę!
Mimo, że demonstracja się nie odbyła, Martina jest zadowolona – jako jedna z nielicznych.
– Dopięliśmy swego. Pokazaliśmy, że rasizm w Holandii żyje i ma się dobrze. Ci crazy ludzie są tego żywym przykładem. Więc nie będzie później wymówek, żebyśmy przestali marudzić. Wzrost przemocy jest problematyczny. A to, że policja nic nie robi, to naprawdę nie jest normalne.
Dwa dni po zdarzeniu, pytam rzecznika rejonowej policji, jak mogło dojść do blokady i eskalacji przemocy, skoro autobus miał być eskortowany przez policję od Zwolle. Chciałam się też dowiedzieć, czy sprawcy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności.
Pół godziny później dostaję standardową odpowiedź, skierowaną do wszystkich zainteresowanych: „W sobotę natychmiast wszczęto śledztwo w sprawie zamieszek i popełnionych przestępstw. Policja nie dokonała żadnych aresztowań”. Nie pierwszy raz.
„Znowu nikt nie został aresztowany”, podkreślała Sylvana Simons podczas zebrania parlamentu 25 listopada. Mówiła zdecydowanie i nie kryła wzburzenia. „Liczne nagrania z kamer i artykuły prasowe pokazują, że policja nie interweniowała i że, tu cytuję, „pozwoliła na eskalację, żeby nie dopuścić do eskalacji”. Moje pierwsze pytanie do pana ministra [Sprawiedliwości i Bezpieczeństwa] brzmi zatem:
czy zamierza pan potępić tę przemoc i nazwać rzeczy po imieniu?
Mianowicie potępić terroryzm białych nacjonalistów skierowany w szczególności przeciwko czarnym osobom i każdemu, kto jest zaangażowany w walkę o równość? Obrazy z kamer nie kłamią. Pokojowi demonstranci i obserwatorzy Amnesty nie kłamią. Policja chce sama przeprowadzić dochodzenie. Moje pytanie do pana ministra brzmi: „Czy obiecuje pan dzisiaj powierzyć to dochodzenie nie samej policji, bo nie jest ona neutralna i rzetelna, ale niezależnej stronie, jak Rzecznik Praw Obywatelskich czy holenderska Rada bezpieczeństwa? Śledztwo nie powinno dotyczyć tylko minionego weekendu. Ograniczanie demonstracji przeciwko Czarnemu Piotrusiowi ma miejsce co roku”.
Mimo utrudnień, zwolnień z pracy i przemocy aktywiści nie zaprzestają walki. Widzą, że sprzeciw ma sens. Udało się już wiele osiągnąć – od 2014 roku w kultowym programie dla dzieci Het Sinterklaasjournal (Dziennik Świętego Mikołaja) występują tylko Kominowi Piotrusie: ci pozbawieni krzywdzących, stereotypowych elementów. Blackface zastąpiono kilkoma pociągnięciami sadzą – by zachować wersję o wchodzeniu do domu przez komin. Zniknęły czarne, kędzierzawe włosy, pomalowane na czerwono usta, złote kolczyki oraz głupie zachowanie.
To efekt nacisku ze strony Quinsiego Gario i Jerriego Afriyie. Pół roku po zatrzymaniu w Dordrechcie aktywiści wysłali do ówczesnego burmistrza Amsterdamu list, w którym wnosili o wprowadzenie zmian w wyglądzie Zwarte Pietów. Cztery lata później, w 2016 roku na pochodach w Amsterdamie widać już było tylko „Kominowych Piotrusiów”.
Niektóre gminy poszły w ślad Amsterdamu. Ale sporo miast i miasteczek nadal zaprasza Zwarte Pieta na pochody. Na mapie utworzonej przez KOZW wciąż widać więcej czerwonych niż zielonych flag.
Na wprowadzenie zmian naciskają nie tylko aktywiści, ale też ONZ. W 2015 roku organizacja zaleciła, by holenderski rząd „aktywnie promował eliminowanie tych cech Czarnego Piotrusia, które odzwierciedlają negatywne stereotypy i są postrzegane jako pozostałość po czasie zniewolenia oraz dążył do takiego przedstawiania Czarnego Piotrusia, które szanowałoby godność ludzką i praw człowieka wszystkich mieszkańców Holandii”.
Premier Holandii Mark Rutte stwierdził wówczas, że „Zwarte Piet jest czarny” i „nie może tego zmienić”. Potrzebował pięciu lat, by zrozumieć, „że postać Czarnego Piotrusia może razić uczucia czarnych osób”. Uznał też, że w Holandii jest rasizm, ale nie strukturalny.
To oświadczenie, to zdaniem Afriyie dobry początek: – Better late than never! Teraz jeszcze powinniśmy zabronić Czarnego Piotrusia, żeby razem świętować #FeestVoorAlleKinderen”, czyli Święto dla Wszystkich Dzieci.
Białych i czarnych. Bo „według Konwencji Narodów Zjednoczonych o Prawach Dziecka, dzieci mają prawo do równego traktowania i ochrony przed dyskryminacją”, jak stwierdził holenderski Rzecznik Praw Człowieka w 2016 roku w odpowiedzi na skargi rodziców dzieci, które doświadczyły przykrości, były wyśmiewane i wyzywane od Czarnych Piotrusiów.
Nie wszystkich przekonuje kominowa wersja Piotrusia.
W 2019 roku Quinsy Gario stwierdził, że Kominowy Piotruś to żadne rozwiązanie. Bo o czym mówimy? „O sadzy jak w tym wierszyku »czarny jak sadza«, czy o sadzy z kominów, których nie ma już w większości domów, czy o sadzy na twarzy, gdy ubrania pozostają czyste?”.
Również Gloria Wekker uważa, że „pragmatyczny kompromis”, typowy dla Holendrów, mija się z celem. „Fundamentalne zagadnienie – rasizm – nie jest omawiane, zamiast tego proponuje się praktyczne środki, które mogą usunąć niektóre z najostrzejszych krawędzi problemu, ale z pewnością nie docierają do jego sedna”.
Sedno problemu – czyli to, że czarni Holendrzy tak naprawdę nie są uważani za Holendrów i mają przez to mniej możliwości. Od dekad.
– To zdumiewające, że ludzie się zastanawiają, dlaczego tu jesteśmy – mówi Ruthmila Martina, dopalając papierosa. – To oni nas tutaj przywieźli! Powracając do kraju biali Holendrzy zabierali ze sobą zniewolone osoby, by te służyły w ich domach. Nie rozumiem, dlaczego tak mało ludzi dostrzega związek między kolonialną przeszłością a dzisiejszym rasizmem. Urodziłam się tutaj, ale nie czuję się Holenderką. Nie wyznaję tych samych „wartości”. Używam tylko holenderskiego paszportu – to mój jedyny przywilej.
Dziennikarka, reporterka. Absolwentka filologii niderlandzkiej, literatury porównawczej i dziennikarstwa śledczego. Obecnie mieszka we Lwowie, czasami w Szczecinie. Poprzednie 11 lat spędziła w Belgii, Holandii i reszcie świata. Pisze o migracji i tematyce społecznej.
Dziennikarka, reporterka. Absolwentka filologii niderlandzkiej, literatury porównawczej i dziennikarstwa śledczego. Obecnie mieszka we Lwowie, czasami w Szczecinie. Poprzednie 11 lat spędziła w Belgii, Holandii i reszcie świata. Pisze o migracji i tematyce społecznej.
Komentarze