0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: ilustracja: Weronika Syrkowska/OKO.pressilustracja: Weronika...
  • Chcę, by każdy uczeń u mnie na lekcji czuł się wartościowy, by wchodził na lekcję i wychodził z niej z uśmiechem. By to był moment wspólnej celebracji muzycznej, ale też po prostu współbycia ze sobą, pokazania, że jesteśmy dla siebie ważni. Dzieci bardzo tego dzisiaj potrzebują.
  • Śpiew nie zanika, lecz indywidualizuje się i profesjonalizuje. Poza tym dominacja rapu również nie ułatwia sprawy – skandowanie refrenów Maty nie zastąpi całej piosenki z gitarą. Na pocieszenie Sanah podbija serca i pokazuje, że nie trzeba mieć głosu jak Whitney Houston, by dumnie śpiewać.
  • W każdej szkole powinna być pracownia muzyczna, do której uczniowie mają swobodny dostęp, by mogli grać na instrumentach na przerwach, czy po lekcjach.

– z Tomaszem Leszczyńskim*, nauczycielem muzyki rozmawia Maria Hawranek.

To kolejna rozmowa z cyklu OKO.press „Jak ratować szkołę”, który rozpoczęliśmy 1 września. Pytamy nauczycieli z różnych szkół w Polsce, jak dobrze uczyć, jak radzić sobie ze złym systemem, przeładowanym programem, nauczycielskim automatyzmem, skostniałą szkolną strukturą i ideologią, która ogranicza wolność szkoły.

Przeczytaj także:

Ukulele dostępne na przerwie

Maria Hawranek, OKO.press: Dla wielu muzyków praca w szkole to zło konieczne.

Tomasz Leszczyński: Ja akurat wcześnie zacząłem o tym marzyć. Z wykształcenia jestem kontrabasistą i choć myślałem też o karierze muzycznej, jestem zadowolony, że pięć lat temu wybrałem szkołę. Praca wyłącznie w gronie dorosłych i długie godziny spędzone na samotniczym rzeźbieniu utworów to nie dla mnie. Praca z dziećmi daje mi więcej spontaniczności i radości.

Utrzymujesz się tylko z muzyki?

Jak większość nauczycieli tego przedmiotu uczę też innego. Podstawę mojego pensum stanowi historia. Muzyka jest przewidziana raz w tygodniu w klasach 4-7, to nieduża pula godzin.

To nie dziwne, że uczymy się jej tylko przez cztery lata?

W nauczaniu początkowym o muzykę dba nauczyciel klas 1-3. W ósmej klasie rzeczywiście przedmiot się kończy, ale przenigdy tak po prostu nie dodałbym kolejnych lat. To bez sensu. Potrzebna byłaby raczej systemowa zmiana. W każdej szkole powinna być pracownia muzyczna, do której uczniowie mają swobodny dostęp, by mogli grać na instrumentach na przerwach, czy po lekcjach.

Żeby mogły robić na przerwach jamy?

Pewnie! W szkole powstają zespoły muzyczne. Kilka lat temu chłopaki w wieku 10-11 lat założyli zespół. Przywozili do szkoły gitary, perkusję i robiliśmy po godzinach próby w szkolnej auli. Rolą szkoły jest tworzenie okazji do kontaktu z muzyką.

Trzymanie fletów w domu to zaprzeczenie sensu istnienia tego przedmiotu w szkole.

O flecie za chwilę. Powiedz, to marzenie o pracowni to chyba mrzonka jest?

A dlaczego? Wyposażenie podstawowej pracowni to koszt kilku tysięcy złotych. Pokażę ci archiwalne zdjęcie z inauguracji szkoły, w której uczę [Tomasz wchodzi na stronę swojej szkoły]. To typowa tysiąclatka. Widzisz tę pracownię muzyczną?

Ile instrumentów!

Gitary, werble, skrzypce, jest trąbka naturalna, mandoliny. Kiedyś w szkołach były orkiestry mandolinowe. Tysiąclatki były lepiej wyposażone, ale zapomniano o amortyzacji sprzętu i instrumenty się zużyły. W latach 80. pewnie już były w nie najlepszym stanie, w 90. się ich pozbyto, a w dobie wiecznej dziury budżetowej nowych już nie zakupiono.

I stąd wzięła się zawrotna kariera fletu?

Flecik kosztuje 12-20 zł, każdy rodzic może go kupić. Moje dzieci w ogóle z nich nie korzystają. Ogromnie rzadko zdarza się, że dzięki grze na flecie potrafią się rozwinąć. Tutaj pozdrawiam moją uczennicę z Torunia, Kalinę, która okazała się niezwykłym talentem i kontynuuje grę już na flecie poprzecznym. Natomiast u większości dzieci to nie zadziała. Osoba, która wprowadziła flet prosty do szkół jako tani substytut pracowni muzycznej, powinna się w piekle smażyć. Trudno wyrządzić muzyce większą krzywdę.

Wytłumaczysz dlaczego?

W grze na flecie 90 proc. sukcesu to prawidłowy oddech, który wymaga użycia przepony. Oddech i artykulacja dźwiękiem to rzeczy, na które poświęca się masę czasu w szkole muzycznej przy instrumentach dętych. Układ palców jest nienaturalny. Nawet jeśli dziecku uda się zakryć odpowiednie dziurki, to i tak nie osiągnie efektu, jaki by chciało. Do tego te tanie flety są fatalnej jakości, dźwięk wychodzi płaski.

Generalnie jeden z problemów szkoły polega na tym, że ceduje działalność na dom, a w szkole sprawdza efekty.

Tak nie może być, że dzieci w domu katują się fletem! To instrument zupełnie nieintuicyjny dla małego dziecka. Widzi w nim głównie gwizdek, a tymczasem żeby nim dobrze operować, trzeba używać dokładnie odwrotnych technik oddechowych. Dużo jest lepszych instrumentów.

Na przykład?

Kiedy pracowałem w Szkole Podstawowej nr 3 im. kpt. Jana Drzewieckiego w Toruniu, odkryłem pianina silikonowe. To świetny wynalazek – klawiatura zwija się w rulon, można ją przenieść z klasy do klasy, rozłożyć na ławce. Dzieci szybko odkryły, że można pod nią podłożyć kartkę i podpisać klawisze - na dole białe, na górze czarne. I jedziemy! W szkole Podstawowej nr 4 im. Bohaterów I Armii Wojska Polskiego w Kołobrzegu, gdzie teraz pracuję, też mam takie pianina. Dla dzieci, które nigdy nie miały kontaktu z klawiaturą, to fascynujące.

Te dźwięki są nagrane i tam jest jakiś głośniczek, tak?

Tak. Brzmi jak słabszy keyboard, ale można mu zmienić brzmienie, podłączyć słuchawki, no na lekcje jest po prostu wspaniałe. Oczywiście apetyt rośnie. Jak dzieci zaczną grać na prawdziwym keyboardzie, to już nie chcą wracać do silikonowego pianina.

Jakie jeszcze instrumenty są dobre do szkoły?

Ukulele! Niektórzy jak je złapią, to już nie puszczają. Kiedyś miałem też pad perkusyjny, przenośną perkusję, która przypomina kuchenkę elektryczną z pedałami. Dobrze mieć w szkole dwie, trzy gitary. Jednak najważniejsza jest dostępność – żeby te instrumenty nie były zamknięte na klucz. Kiedy w Toruniu wyposażono pracownię muzyczną, spontanicznie powstały przerwy muzyczne. Każdy mógł wpaść, pograć, dzieciaki hałasowały, ale miały z tego radość. Niektóre mogłyby tak grać cały dzień. Teraz takiej możliwości nie mam, ale na dyżur lubię zabrać ukulele, które szybko przechwytują uczniowie.

To nie są drogie instrumenty. Przyzwoite ukulele to ok. 200 zł, pianino silikonowe – 250 zł za sztukę. I już jest zabawa. Fajnie jeszcze mieć głośnik z mikrofonem do karaoke. Im więcej instrumentów, tym lepiej.

Jednak ogromnym problemem naszych szkół jest fatalna akustyka. W większości pomieszczeń jest straszny pogłos, co generuje potworny hałas.

Dawniej tak nie było?

Pamiętam z dzieciństwa szkołę z drewnianymi parkietami, zasłonami, tablicami korkowymi i roślinami, a nawet salę muzyczną w całości obłożoną boazerią. Teraz na podłogach są kafelki, prostsze w utrzymaniu, zasłon po pandemii nie uświadczysz, roślin też nie. Nie jest fanem zasłon, ale plastikowe okna bez firan powodują, że dźwięk się bardziej niesie. Wiele dzieci w szkole szuka na przerwach cichych miejsc – szatni, toalety, biblioteki. Hałasy są dla nich uciążliwe. Postuluję, by zwracać na to uwagę nie tylko ze względu na lekcje muzyki, tylko ogólny komfort wszystkich osób w szkole.

Wieszajmy tablice korkowe na pustych ścianach. Albo stawiajmy przy nich półki na książki czy wieszaki na plecaki.

Przywróćmy rośliny. Stwórzmy ciche miejsca na odpoczynek na przerwach.

Jak jest budżet, podwieszajmy sufity i montujmy gąbki wygłuszające. Dziś wiele dzieci jest tak zmęczonych hałasem, że tęskni za zdalną edukacją, gdzie mogło w spokoju słuchać nauczyciela na słuchawkach. Muzyka mogłaby być lekarstwem na przepełnioną, przeładowaną bodźcami szkołę.

Nuty jak cyrylica

No to teraz taka historia: odkrywasz talent muzyczny. Co dalej?

W Polsce szkoła muzyczna jest darmowa, więc jak mam utalentowane dziecko, proponuję, by się do niej zapisało. Czasem niektórzy idą na indywidualne korepetycje. Jednak nie wszystkie dzieci potrzebują wyraźnego prowadzenia nauczyciela. Mam też bardzo zdolne dzieci, które wcale się do takiej szkoły nie wybierają. Znasz takie narzędzie jak Synthesia?

Nie.

Lecą kolory i wpadają na klawisze, które trzeba zagrać, by dany utwór usłyszeć, zobacz [Tomasz wchodzi na Youtube i pokazuje mi, jak to działa]. Staram się dobierać repertuar tak, by wciągał dzieci. Zamiast nieśmiertelnego „Pojedziemy na łów”, nuty do melodii z "Harry’ego Pottera” czy "Wednesday”.

To jest wspaniałe, nie trzeba znać żadnych nut ani dźwięków!

Są też miejsca, gdzie można się nauczyć chwytów na ukulele. Dzisiaj naprawdę bez trudu znajdziesz wsparcie w samodzielnej edukacji muzycznej. To jest niesamowita zmiana! Nie masz pojęcia, jaką to dzieciakom radość sprawia.

Do niedawna nuty były zaporą. Jak cyrylica przy nauce rosyjskiego. Technologia pozwala to przeskoczyć.

Absolutnie tak! Teoretycznie tych nut nie ma wiele w podstawie programowej, a jednak każdy podręcznik jest nimi zawalony. Porównanie z cyrylicą jest bardzo trafne. To tak jakby rozmawiać z kimś z Ukrainy przy pomocy liścików, zamiast próbować się dogadać. W szkole muzycznej od pierwszej klasy dzieci po dwie, trzy godziny tygodniowo uczą się czytania nut. Chodząc na jedną muzykę w tygodniu, w gąszczu innych przedmiotów, nie da się tego opanować.

Zresztą jest mnóstwo systemów zapisu muzyki, które są dla dzieci bardziej intuicyjne.

Do tego, żeby zostać muzykiem amatorem, nuty nie są potrzebne, a wręcz szkodzą.

Z tego, że raz zapiszę nutę w zeszycie, nie zostaje w głowie nic. Co w tej sytuacji robi szkoła?

Zadaje do domu.

Oczywiście. A to uważam za rzecz straszną.

Mam stronkę, na którą wrzucam materiały do korzystania dla dzieci. Zapisuję melodię w takiej formie, że nuty się pojawiają, ale przede wszystkim są podpisane dźwięki: C, A, i to z nich dzieci korzystają. Dla ukulele wrzucam tabulatury, które pozwalają bardzo sprawnie poruszać się w adnotacji.

Nuty piszę, by dzieci zobaczyły, jak ten system działa, po co kiedyś był potrzebny. I by go zrozumiały, ale nie, by się ich nauczyły. Najważniejsze jest korzystanie z instrumentów. Jeśli człowiek gra, za tym idzie cała reszta. Może nawet stać się interesujące odkrywanie, jak ludzie grali w poprzednich wiekach.

Tymczasem nawet słuchanie Beatlesów, jeśli robi się to podręcznikowo, może zabić zainteresowanie.

Billie Eilish jak Mozart

Na Twojej stronce widzę melodie z „Fortnite’a”, „Minecrafta”, „Krainy lodu”.

Repertuar staram się łapać od dzieci. Robimy sobie taką lekcję: mam koło fortuny, na kogo wypadnie, ten puszcza utwór, który go zainspirował. Jak wchodzę we wrześniu do szkoły, często nie mam pojęcia, co jest wśród dzieci hitem. Może to być fragment serialu, piosenka Kate Bush z czwartego sezonu „Stranger Things”.

W czołówce tego serialu jest bardzo prosty motyw. Jak dziecko odkrywa, że może go zagrać na pianinie, to robi to w kółko.

Poza tym ten świat muzyki klasycznej, który dzisiaj znamy, jest trochę nienaturalny. Kompozytorzy tacy jak Bach czy Beethoven tworzyli muzykę w rzeczywistości, w jakiej żyli. Słuchali muzyki, jaka właśnie była modna, a nie tej sprzed 200 czy 300 lat. Uważam, że muzyka powinna bardzo mocno korelować z codziennym życiem dzieci.

Nie ma przyjemniejszej rzeczy, niż zagrać piosenkę, którą się uwielbia, przy pomocy Synthesii na Youtube’a czy karteczki pod pianinem.

Co więcej, nieraz jest to klasyka, gdyż sporo dzieci po pierwszym kontakcie z klawiaturą próbuje zagrać "Dla Elizy”, czy "Sonatę księżycową”, a nawet proszą o proste melodie Chopina! U mnie na lekcjach każdy gra to, co mu się spodoba, więc kakofonia dźwięków, mimo słuchawek, bywa duża.

Wspomniałeś o okazjach edukacyjnych – może je stworzyć pracownia, jeśli w szkole jest. A jak jej nie ma?

Codzienność! Jak umiera królowa angielska, to jest świetny moment, by pokazać muzykę pogrzebową i koronacyjną. A także – jak kultura muzyczna w Anglii różni się od naszej.

Rok temu wiosną śpiewaliśmy „Odę do radości” po polsku i ukraińsku, dzieci miały napisaną fonetycznie zwrotkę z obcego im języka.

Podstawa programowa jest ważna, ale staram się budować lekcję na tym, co dzieci interesuje. Oni mi puszczają kawałek, a ja im. Czasem pokazuję im kawałek muzyki klasycznej, z której wziął się dany motyw.

Kiedy dzieciaki pokazały mi Billie Eilish, to mi się świetnie złożyła jej biografia z Mozartem. Jak były ostatnie mistrzostwa świata w piłce nożnej, słuchaliśmy muzyki świata islamu.

Bywają dni, że nikt nie ma ochoty grać. Też to rozumiem. Na muzyce kluczowe jest podążanie za uczniami.

Co z tymi, którzy muzykę mają w nosie? Albo bardzo się wstydzą?

Jeśli dziecko nie czuje potrzeby grania albo ma uraz do muzyki, bo może ktoś powiedział, że słoń mu na ucho nadepnął, albo porównał do bardziej uzdolnionej kuzynki, to nie zmuszam. Warto poczekać. Nieraz po pół roku rysowania na tablicy ktoś się przełamał. Dotknął klawiatury, wybrał utwór, np. melodię ze „Świnki Peppy”, którą dzieciaki uwielbiają.

Mamy system zafiksowany na galopowaniu, na upychaniu dzieci w jakieś dziwne siatki centylowe. Pół roku, czy rok dla dziecka, kiedy nikt go nie zmusza, ale ono wie, że może podjąć inicjatywę, jeśli zechce, ma ogromne znaczenie.

Na tej zasadzie pracują wszystkie szkoły demokratyczne. Ale jak wybrniesz z oceny na koniec roku? Dajesz wszystkim piątki z automatu?

Nie stawiam zbyt wielu ocen. Oceny robią z nas korporację, która nie patrzy dalej niż na kwartalny zysk i szkodzi w procesie edukacyjnym. Uważam, że frajda zaczyna się tam, gdzie oceny się kończą.

Dążę do tego, by dzieci zajmowały się muzyką, bo to je fascynuje, a nie dlatego, że myślą o ocenach. Więc, faktycznie, u mnie złych ocen nie ma.

A oceny z automatu daję tylko przy okazji hymnu. Umawiamy się, że na kredyt wszyscy dostają 6., ale jak rzucę hasło: śpiewamy hymn, to śpiewamy. Większość dzieci jest z tego układu zadowolona. Raz na miesiąc, dwa, sobie pośpiewamy, po kolei, po refrenie. I potem, jak przychodzi okazja, oni potrafią i śpiewają.

O proszę, Florence Jenkins

A śpiewania się nie wstydzą?

Śpiewanie też robię nietypowo. Na przykład ćwiczymy samogłoski, żeby się porozciągać, a to zabawne, bo każda ma inną mimikę twarzy. Chodzi o to, by posłuchać swojego głosu. Śpiewamy fragmenty piosenek. Czasem ktoś puści coś, czego akurat słuchają wszyscy, i nawet nie wiadomo, kiedy cała klasa śpiewa.

Nie wymagam od dzieci śpiewania solo. Nie jestem też fanem konkursów muzycznych w szkole. Nagradzają jedno, dwoje dzieci, a reszcie potrafią podciąć skrzydła.

No ale masz karaoke.

Śpiewa ten, kto ma ochotę. Jeśli robi się to bez spiny, że będzie ocena, dość łatwo to dzieciom przychodzi. U nas jest duży wzajemny szacunek. Bardzo dzieci gonię, jak ktoś komuś przerywa, komentuje, bo to potrafi zostawić u kogoś trwały uraz.

Ale zdarza się, że w klasie nikt się nie przełamie, bo nie ma między nimi takiego zaufania. Jest tak również wtedy, kiedy spotykam się z dziećmi późno, np. dopiero w 7. klasie. Jeśli znamy się od lat, wcześniej śpiewaliśmy razem, jest łatwiej.

Ale nastolatkom w ogóle trudniej się przełamać. Mają najwięcej kompleksów, przechodzą mutację, nie mają kontroli nad głosem. Są też świadomi, że ktoś może ich nagrać, zrobić zdjęcie.

Dzieci przychodzą na muzykę z ogromnym bagażem doświadczeń. Może ktoś ma wielkie pragnienie śpiewania, ale coś nie pozwala mu go wydobyć. Ale wpływ na to, jak przebiega lekcja i jakie jest zaangażowanie, ma nawet to, o której się odbywa. Ta sama klasa o 09:00 rano ma inną energię niż o 14:00 w piątek, gdy każdy myśli już o weekendzie. Nie mogę z tym walczyć.

Czy fałszowanie jest już nieważne, każdy śpiewa jak może i to jest OK?

Gdy ktoś już się bierze za śpiewanie dla własnej przyjemności, to zwykle odkrywa swoje ograniczenia. Zresztą sam przez lata nie lubiłem śpiewać i gdy już musiałem, nie potrafiłem prawidłowo korzystać z głosu.

Na studiach wykładowca na zajęciach z kształcenia słuchu skomentował mnie po pierwszym śpiewaniu "o proszę, Florence Jenkins” [amerykańska sopranistka amatorka, znana jako „najgorsza śpiewaczka świata” – red.]. Do czego na szczęście miałem dystans jako dorosły człowiek.

Za to wbijanie szpilek dzieciom podcina im skrzydła. Zawsze pokazuję, że jeśli ja dałem radę nauczyć się czysto śpiewać, to każdy sobie poradzi. Kluczem jest podejście i oczywiście dopasowanie repertuaru do swojej skali głosu oraz wiedza, których technik nie da się z marszu użyć.

Zachęcam dzieci do śpiewania w domu "głośno”, a nie mamrotania pod nosem. To bardzo pomaga w budowaniu skali głosu.

A w drugą stronę – nasza europejska kultura śpiewu robi to tak, jak gdyby głos był klawiaturą pianina, podzieloną na równe stopnie. Tymczasem struny głosowe są bardziej jak skrzypce. Pokazuję dzieciom hinduskie techniki śpiewu jak np. gamakas czy w ogóle śpiew gardłowy. To jest zupełnie inny wszechświat muzyczny, dużo bliższy temu, jak jeszcze 150 lat temu śpiewali na wsiach nasi przodkowie.

A co z tym, że niektórzy traktują muzykę jak michałka?

Oczywiście. Ale powiedz mi, proszę, ilu dorosłych korzysta z działań matematycznych na co dzień? Ilu czyta książki? Słucha muzyki?

Najbardziej przeszkadza mi, że to podejście przekłada się na systemowe zaniedbanie muzyki, o którym rozmawialiśmy. Brak pracowni, brak instrumentów, brak dbania o odpowiednią akustykę.

Nie chodzi o to, by muzykę stawiać na piedestale. Szkoła dociska uczniów, a dla mnie najważniejszy jest ich dobrostan.

Nie obrażam się, gdy ktoś na mojej lekcji chce dokończyć np. zadanie na angielski, bo wiem, że będzie z tego rozliczany. Rozmawiamy o tym, oczywiście. Liczę, że uczeń, któremu okażę zrozumienie, następnym razem się zaangażuje, i najczęściej tak właśnie jest.

Dlaczego na Instagramie masz profil „Straszny pan od muzyki”?

To przewrotna nazwa. Założyłem konto, by dzielić się z dziećmi fajnymi rzeczami, które znajdowałem, inspiracjami i budowaniem wizerunku szkoły jako miejsca współpracy, a nie wyścigu za ocenami.

Uważam, że rolą szkoły jest wprowadzenie dzieci w świat mediów społecznościowych, znalezienie tu wartości skierowanych do nich. Instagram za bardzo się czasem profesjonalizuje, aż można wpaść w kompleksy.

Ale ja nie tworzę kontentu pod kątem dorosłych, tylko bardziej dla dzieci i młodzieży. Ostatnio wspólnie zbieramy pokemony. Szkoła powinna być w stałym kontakcie ze światem współczesnym, być realną i atrakcyjną odpowiedzią na to, czego dzieci potrzebują.

Niektórzy się oburzają, mówiąc, że szkoła nie powinna konkurować z serialami i Tik Tokiem. A ja sądzę, że musimy uwzględniać to, że dzieci są przyzwyczajone do odsuwania tego, co nudne. I kiedy dzieci odpływają, trzeba za nimi szybko nadążyć, zaproponować coś, co przyciągnie ich uwagę.

Piszą do ciebie?

Czasem zaczynamy na Instagramie jakiś wątek, który kontynuujemy w szkole offline. Uczę też doradztwa zawodowego, a w jego ramach etykiety korzystania z mediów społecznościowych. Tłumaczę, że warto mieć konto na Facebooku, gdzie nie wrzucamy głupot. Gdy skończymy szkołę, mogę do niego dodać np. nauczycieli, bo ta sieć kontaktów może się mi potem przydać. Uczenie tego, jak bezpiecznie poruszać się po sieci, jest bardzo ważne.

A YouTube?

Ciągle z niego korzystamy! Przy okazji możemy omawiać interesujące zjawiska muzyczne, ale i te niepokojące. Wyłapujemy, co jest robione tylko dla pieniędzy, albo by kogoś skrzywdzić. Wszystkie dzieciaki oglądają jakieś teledyski, produkcje półmuzyczne, mają Spotify, to dla nich naturalne. Dobrze mieć w szkole przestrzeń, gdzie można sobie wyrobić zdanie na ten temat.

Prowadzę też z dziećmi szkolny kanał, dzięki czemu mogę zwiedzać z nimi YouTube "od kuchni”, czyli zaglądać w te wszystkie algorytmy od praw autorskich, liczniki statystyk i sposoby udostępniania filmów.

Serce skradnie Young Leosia

Czy jako społeczeństwo jesteśmy rozśpiewani i rozmuzykowani, czy jednak śpiew zanika? Bo dzieci pokazują przecież, co się dzieje z Polakami.

Najpierw trzeba ustalić, o którym społeczeństwie mówimy. Kultura miejska, kultura wsi z rejonów tradycyjnych a kultura na "ziemiach zachodnich” to są zupełnie inne światy. Tradycyjne formy śpiewu wspólnotowego są na przykład zdecydowanie mocniejsze na wschodzie i południu Polski. Z kolei na zachodzie już prawie nikt tego w tej formie nie praktykuje. W kulturach większych miast następuje "odkrywanie” tej śpiewającej wspólnoty, co jest bardzo pocieszające, ale raczej niszowe.

Na pewno nie możemy się równać np. z Danią pod kątem śpiewu i gry jako formy wspólnego spędzania czasu. Dążenie do profesjonalizacji w szkołach muzycznych powoduje, że jeśli ktoś rezygnuje z tej formy edukacji, to najczęściej z poczuciem braku talentu. Lokalnie, w niedużych miastach, można trafić na fantastyczne wspólnoty oparte na ośrodkach kultury i orkiestrach dętych, które w nich działają.

Śpiew nie zanika, lecz indywidualizuje się i profesjonalizuje. Poza tym dominacja rapu również nie ułatwia sprawy.

Skandowanie refrenów Maty nie zastąpi całej piosenki z gitarą.

Na pocieszenie Sanah podbija serca i pokazuje, że nie trzeba mieć głosu jak Whitney Houston, by dumnie śpiewać. Za to fala komentatorów polskiego internetu uwielbia po niej jeździć i może to jest też lustro naszej kultury muzycznej - hejt i kompleksy…

Co z kształtowaniem gustów i kompetencji muzycznych? Czy szkoła już z tego rezygnuje, a idzie za Tik Tokiem, bo tam są uczniowie?

Dobra sztuka zawsze przyciąga uwagę. Dzieci uwielbiają też dobrej jakości muzykę klasyczną i filmową, czasem podaną w atrakcyjniejszej wizualnie formie, jak np. panowie z 2CELLOS. Niektóre formy muzyczne pozostaną niszowe i nie ma powodu, by wmawiać dzieciom, że "Moniuszko wielkim kompozytorem był”. Sam nie jestem fanem opery i nie zmuszam nikogo, by nim został.

Jeśli nastolatki słuchają Kate Bush, to nie mam ich gustom nic do zarzucenia.

Na uczniowskich playlistach na Spotify spotykam bardzo dużo dobrej muzyki. To raczej wcześniejsze pokolenia były bardziej ograniczone w poszukiwaniu swoich gustów. Sam pamiętam, ile czasu zajmowało uzbieranie na kolejną kasetę czy płytę CD.

Oczywiście znam dobrze zjawisko produktów pseudomuzycznych, których realizację wykupują youtuberzy, tacy jak Ekipa, Team X czy Masno Gang. Często je dekonstruujemy na lekcjach, a najlepszym wskaźnikiem, że dzieci potrafią wybronić swój gust jest krótki żywot "przebojowości” tych produktów. Z resztą, sam słuchałem "Smerfnych hitów” w ich wieku…

A co z Zenkiem? Słuchają go na muzyce i śpiewają?

Przez dwa miesiące uczyłem muzyki na głębokiej kujawskiej wsi i tam faktycznie słuchanie disco polo nikogo nie krępowało. Zespoły w tym nurcie rozkręcały zabawę na dożynkach, co dzieciaki wspominały jeszcze długo później.

A w mieście? Jest to poniżej procenta uczniów w dwóch szkołach, które dobrze poznałem. Może na Podlasiu jest inaczej? Dzieci znają hity Martyniuka i sporadycznie puszczą coś takiego dla żartu, ale pozostają zupełnie poza tą estetyką. Dużo łatwiej ich serca skradnie kolejna Young Leosia.

To dowód, że wcale nie chodzi o talent, ale o reprodukowanie marzeń i snów ze swojej bańki.

Podobnie jest z rapem. Miejskie dzieci z dobrych domów słuchają innych artystów niż chłopcy z przystanków. Ci pierwsi wybiorą Matę i Bedoesa, ci drudzy to wierni fani Kaliego.

Widziałeś, jak muzyka zmienia twoich uczniów?

Często przychodzą do mnie dzieci, które mają w domu deficyty, na przykład brakuje im ojca. Zdarzały mi się dzieci z mocno dysfunkcyjnych rodzin, które miały kłopoty w szkole. Dzięki temu, że ktoś z nimi usiadł, wysłuchał, spróbował z nimi coś zagrać, nabierały pewności siebie. Z niektórymi mam kontakt do dzisiaj. Czasem podszepnę coś innym nauczycielom. Wspieram uczennice i uczniów pozamuzycznie, w poszukaniu poczucia własnej wartości. Właśnie takie cele powinna sobie stawiać szkoła.

Chcę, by każdy uczeń u mnie na lekcji czuł się wartościowy, by wchodził na lekcję i wychodził z uśmiechem. By był to moment wspólnej celebracji muzycznej, ale też po prostu współbycia ze sobą, pokazania, że jesteśmy dla siebie ważni.

Dzieci bardzo tego dzisiaj potrzebują. Ciągle są rozliczane, na każdym kroku oczekuje się od nich perfekcyjności. A tak się zatrzymać i usiąść, pogadać bez presji, że wszystko, co robimy, będzie oceniane – to bezcenne jest.

Największą frajdę mam, że dzieci się cieszą, kiedy idziemy na lekcje muzyki. I że jest im smutno, kiedy nam lekcja wypada.
portret muzyka z instrumentami
Fot. Klara Nocuń

*Tomasz Leszczyński – nauczyciel muzyki w Szkole Podstawowej nr 4 im. Bohaterów I Armii Wojska Polskiego w Kołobrzegu, prowadzi profil na Instagramie jako „Straszny pan od muzyki”. Kontrabasista, wykonawca muzyki dawnej, miłośnik violi da gamba. Współpracownik Teatru Fredry w Gnieźnie. W roku 2018 stypendysta Prezydenta Miasta Torunia w dziedzinie kultury.

;
Na zdjęciu Maria Hawranek
Maria Hawranek

Reporterka i podróżniczka. Pisze dla „Dużego Formatu”, „Wysokich Obcasów”, „Tygodnika Powszechnego” i „Przekroju”. Współtwórczyni reporterskiego projektu IntoAmericas.com. Autorka książki „Szkoły, do których chce się chodzić, są bliżej niż myślisz”. Razem z Szymonem Opryszkiem wydała książki „Wyhoduj sobie wolność”, „Tańczymy już tylko w Zaduszki”. Mama Gucia, ich trzyletniego syna.

Komentarze