0:000:00

0:00

  • Dobija mnie, że nauka jest tym, co pcha nas do przodu, jako społeczeństwo, jako ludzkość, a uczymy się wojen, czyli destrukcji.
  • Jeżeli młodzi ludzie czytają tylko o wielkich nazwiskach, to myślą, że tylko wielkie działania mają wartość, tylko takie sprawiają, że jesteś szczęśliwym człowiekiem. A to przecież ważne, byśmy do dorosłości szli z adekwatnymi wyobrażeniami szczęścia.
  • Postaci, które wychodzą na pierwszy plan, nie zrobiłby tego bez współpracowników, współpracowniczek i rodzin. Uczymy się pojedynczych nazwisk, a nie wspólnotowości.
  • Bycie nastolatką czy nastolatkiem samo w sobie jest trudne. Ale znam młodych po naprawdę traumatycznych przejściach, po molestowaniu, po załamaniu nerwowym, w depresji, osieroconych… Dorośli sobie nie radzą, a co dopiero dzieciaki czy nastolatkowie. Jak ktoś mi mówi, żeby młodzi nie histeryzowali, bo jak dorosną, to dopiero zobaczą, co to są problemy, to chce mi się ryczeć. Im czasami wali się świat - mówi w wywiadzie dla OKO.press „Babka od histy", czyli Agnieszka Jankowiak-Maik.

To kolejna rozmowa z cyklu OKO.press „Jak ratować szkołę”, który rozpoczęliśmy 1 września. Pytamy nauczycieli z różnych szkół w Polsce, jak dobrze uczyć, jak radzić sobie ze złym systemem, przeładowanym programem, nauczycielskim automatyzmem, skostniałą szkolną strukturą i ideologią, która ogranicza wolność szkoły.

Przeczytaj także:

Maria Hawranek, OKO.press: Wiele lat uczyłaś w szkole średniej. Jak wciągasz uczniów w historię?

Agnieszka Jankowiak-Maik: - Mam różne patenty. Kilka lat temu spodobało mi się wychodzenie od teraźniejszości, więc żartuję, że uczyłam historii i teraźniejszości, jeszcze zanim minister Czarnek to wymyślił.

Szukam punktu zaczepienia w czymś, co jest dla nich teraz ważne, co budzi ich emocje.

Jestem aktywistką, więc Młodzieżowy Strajk Klimatyczny w Poznaniu stoi moimi byłymi uczniami i uczennicami. Skoro wiem, że to dla nich ważny temat, to rozmawiamy o ochłodzeniu klimatu w XVII wieku, a to staje się pretekstem, by zastanowić się, czym była rewolucja przemysłowa. Pretekstem bywają też moje wakacje, wyjazd do Rumunii, gdzie zgłębiałam legendę o Vladzie Palovniku, bo uwielbiam wampiry. Jak byłam w Afryce Północnej, zorientowałam się, jak nikła i europocentryczna jest moja wiedza, wspólnie się zastanawialiśmy, dlaczego tak jest. Kiedy zafascynowała mnie herstoria, wiele bieżących wydarzeń dawało dobry pretekst do rozmowy o prawach kobiet.

Starasz się wyjść od tego, co żywe teraz, społecznie lub prywatnie.

- Tak. Pytam na przykład, czy kobiety i mężczyźni mieli zawsze różne prawa i słucham. Nie musimy zaczynać od razu od strajku kobiet. Wielkim zaskoczeniem jest już to, że kobiety nie mogły studiować. Albo zastanawiamy się, czy w XXI wieku wszędzie są przestrzegane prawa człowieka? Robiłam też gry.

Planszowe?

- Tak, „Zgadnij, kto to?”. W klasach maturalnych np. historia kobiet, pojęcia z PRL. W pierwszych klasach: historia starożytności. Jedna klasa zrobiła „Targ sztuki”, bo wielu z nich zdawało maturę z historii sztuki. To była jedna z najbardziej skomplikowanych gier, w jakie w życiu grałam. Lubię podążać za uczniami.

Jak przełamujesz zaklęty krąg ciągłych powrotów do antyku?

- Wykorzystuję lekcje WOS-u - lubię mieć oba przedmioty w jednej klasie, bo podstawa programowa jest archaiczna. Od kiedy odkryłam „Bits of Freedom („Zew wolności”), film o muzyce rockowej w PRL, wykorzystuję go na lekcji jako „przebieżkę” przez stalinizm, lata 60. i 70. oraz szczegółową reprezentację lat 80. Muzyka jest pretekstem. Oglądamy go, robimy ćwiczenia, wyłuskujemy ważne przemiany gospodarcze, polityczne i społeczne aż do 1989 roku.

Młodzież bardzo to lubi. To mój wytrych na historię w pigułce. Przed likwidacją gimnazjów szkoły pierwsze ponadgimnazjalne miały XX wiek w 1. klasie, i był na to cały rok. To było świetne. Jak minister Czarek mówi, że HiT to innowacja i nigdy tak nie było, to kłamie.

Stosujesz też debatę oksfordzką, podobnie jak Anna Skiendziel, z którą rozmawiałam tu o edukacji regionalnej. Jak wam się debatuje o sensie powstania warszawskiego?

- Jak ktoś zna z domu inną narracje, to dzięki tej formule może usłyszeć inne argumenty. Od wielu lat młodzi wyciągają podobne wnioski, trochę jak ja. Emocjonalnie podchodzę do śmierci dzieci, moim zdaniem są ofiarami, a nie bohaterami wojny. I pewnie uczennice i uczniowie to wyłapują.

Pada dużo pragmatycznych argumentów – nie odmawiamy bohaterstwa tym, którzy za broń chwycili, ale już oceny dowódców są różne.

I bardzo ważne jest zdefiniowanie, co znaczy sens – to ustawia całą dyskusję. W debacie oksfordzkiej trzeba zdefiniować pojęcia, jakimi będziemy się posługiwali - tego powinniśmy się uczyć i my dorośli. Czasem w dyskusji ludzie się nie spotykają, bo inaczej rozumieją podstawowe pojęcia.

A sensy powstania warszawskiego?

- Sens ludzki, metaforyczny, sens stanięcia w obronie wartości, dokonania wyboru: co ja robię w obliczu zła. Albo sens strategiczny – czy powstanie w ogóle powinno było wybuchnąć, na kogo wówczas mogliśmy liczyć, czy plan został dobrze opracowany i uwzględniał sytuację międzynarodową itp.

Na pierwszej lekcji wprowadzasz też analizę SWOT. Co to takiego?

- To metoda ekonomiczna, stosowana przy biznesplanach – to mój wytrych, by przyciągnąć młodych ludzi. Lubię robić rzeczy, które mają sens.

Jaki?

– Praktyczny. Żeby uczennice i uczniowie rozumieli, po co się czegoś uczą, a nie, że to będzie na kartkówce. Przy analizie SWOT mówię, że im się to przyda, jak będą zakładać działalności gospodarcze i pisać wnioski o granty. SWOT to ekonomiczna metoda szacowania potencjalnych zysków i strat, do historii świetnie pasuje. To analiza graficzna. Mamy czteroczęściową tabelkę, na górze rozpatrujemy mocne i słabe strony, a na dole szanse i zagrożenia. Tak można analizować powstania narodowo-wyzwoleńcze, kampanię wrześniową, przyjęcie chrztu przez Mieszka, odzyskanie niepodległości.

To jest trochę historyczne gdybanie, którego historycy nie lubią, ale naprawdę uczy myślenia, jeśli zastanowimy się, co mogłoby wyniknąć z innej decyzji.

A metaplan?

- To metoda myślenia krytycznego. Szukamy przyczyn, dlaczego nie jest tak, jakbyśmy chcieli i co trzeba zrobić, by tak było. Ja stosuję to na przykład do tematu: obecność kobiet w historii. Szukamy mechanizmów życia w stereotypach i dzisiaj, i kiedyś, co dobrze się łączy z edukacją antydyskryminacyjną. Bo łączę historię z ważnymi dla mnie sprawami – demokracją, antydyskryminacją, równouprawnieniem.

Uczysz zwykle w klasach niehumanistycznych i męskich. Jak reagują na herstorię?

- Czasem lubię dać obuchem w łeb – demaskuję nieobecność kobiet w historii, prosząc np. by klasa wymieniła trzy polityczki, polskie artystki albo naukowczynie. I mamy konsternację.

A czasem to się pojawia przy okazji – omawiamy odzyskanie niepodległości przez Polskę, mówię o pierwszych posłankach. I przyjmują za naturalne, że te posłanki były.

Przed pandemią z klasą wychowawczą, biol-chemem, chciałam zrobić projekt o naukowczyniach. Spytałam chłopców, czy mają z tym problem. Powiedzieli, że nie, że potrafią wymienić mężczyzn, a kobiet nie, a przecież nie tylko mężczyźni dokonywali odkryć. Sami mi to powiedzieli.

Często mówisz o tym, że Matka Boska jest najczęściej występującą w podręcznikach postacią kobiecą.

- Powołuję się na badania profesorek Chmury-Rutkowskiej, Głowackiej-Sobiech i Skórzyńskiej.

Kobiecych postaci jest w podręcznikach mniej niż 10 proc., z czego następne 7-8 proc. to kobiety fikcyjne – alegorie typu „Wolność wiodąca lud na barykady", czy metaforyczne przedstawianie państw, boginie, w tym Matka Boska. Pojawia się częściej niż Maria Skłodowska-Curie.

Chłoniemy to niepostrzeżenie. Dopiero jak ktoś wskaże ten brak postaci kobiecych, to trudno nam się z tym pogodzić.

Dlatego odchodzisz od podręcznika i opowiadasz np. o Dulębiance, malarce, feministce i towarzyszce Konopnickiej?

- Odchodzę od podręcznika, bo widzę jak ta historia szkolna jest niesprawiedliwa. To głównie historia polityczna i wojskowa, choć prawdziwa historia tak w ogóle nie wygląda. Historia mikro, rodzinna, lokalna, czy mniejszości jest bliższa, ciekawsza i łatwiejsza do zrozumienia. Więcej dzieciaki wyciągają z tego, jak robią reportaże o historii lokalnej albo wywiady z dziadkami o życiu w PRL, niż jak czytają o wojnach.

Dobija mnie, że nauka jest tym, co pcha nas do przodu, jako społeczeństwo, jako ludzkość, a uczymy się wojen, czyli destrukcji.

Dlatego z innym biol-chemem szukaliśmy przełomowych wydarzeń na przestrzeni wieków w dziedzinie medycyny.

Jeżeli młodzi ludzie czytają tylko o wielkich nazwiskach, to myślą, że tylko wielkie działania mają wartość, tylko takie sprawiają, że jesteś szczęśliwym człowiekiem. A to przecież ważne, byśmy do dorosłości szli z adekwatnymi wyobrażeniami szczęścia.

Postaci, które wychodzą na pierwszy plan, nie zrobiłyby tego bez współpracowników, współpracowniczek i rodzin. Jako patronka spektaklu o Irenie Sendlerowej zdałam sobie sprawę, że uczymy się pojedynczych nazwisk, a nie wspólnotowości. Irena, wspaniała bezdyskusyjnie, nie ratowała tych dzieci sama.

W demokracji warto pokazywać, co osiągnięto przez wspólne działanie, a nie tylko w pojedynkę.

Postulujesz lekcje historii jako lekcje życia?

- Patrzę na edukację przez pryzmat kompetencji, a nie zdobywania samej wiedzy. Kompetencja to umiejętność, wiedza i postawa. Jak pomyślimy, że kompetencje są ważniejsze niż fakty, które można wyguglować, to inaczej ustawia lekcję. Lubię, jak dzieciaki się buntują, bez tego nie ma postępu. Podburzam ich czasem, by nie poddawali się sile stada. To podstawa myślenia krytycznego, a to z kolei kluczowa kompetencja w świecie chaosu informacyjnego i błyskawicznego rozwoju technologii. Jak nie zadam sobie pytania: skąd wiem, to co wiem, to się zgubię.

To jaki jest główny cel uczenia historii?

- Staram się edukować do przyszłości, do demokracji, rozwoju, do myślenia. I do życia!

A edukacja historyczna w ujęciu martyrologiczno-nacjonalistycznym jest do śmierci – wyłuskujemy postaci absolutnie tragiczne i gloryfikujemy ich różne śmierci.

Naprawdę mnóstwo kompetencji przyszłości można budować na lekcji historii. Wkuwanie przeszłości nie ma sensu. Potrzebni są modele i modelki, by pokazać różne postawy. Np. przez edukację herstoryczną fajnie pokazać, że możemy brać naukę od naszych prababek, być dumne z ich osiągnieć.

Mówicie na lekcji o polskim antysemityzmie?

- Mówię, kto ze słynnych ludzi ma pochodzenie żydowskie. Uczniowie otwierają szeroko oczy, gdy dowiadują się np. o Januszu Korczaku. Pokazywanie tego ma znaczenie, bo budujemy pozytywne skojarzenia. Dzieciaki coraz mniej mają przywiązania narodowościowego – przynajmniej te, z którymi pracuję, bo wiem, że jest widoczne też to nachylenie w prawo. Poznań jest bardzo otwarty.

Ale donos na ciebie pojawił się właśnie w związku z edukacją antydyskryminacyjną.

- Kładłam nacisk na wolontariat, bo aktywność społeczna jest dla mnie ważną wartością, ale rozmawialiśmy też o różnych grupach mniejszościowych, o języku nienawiści. Miałam też w planie zajęcia o sytuacji osób LGBT w Polsce. I to w związku z nimi przyszła skarga. Ale to nie jest obraz całości. Nie widać, że 200 osób jest zachwyconych zajęciami, widać tę jedną, która protestuje.

O niej napiszą media.

- Dokładnie. A dostałam od rodziców listy wspierające, że moje zajęcia są potrzebne. Przed lekcjami o LGBT, spodziewając się kontrowersji, poprosiłam rodziców o dodatkową zgodę i ją otrzymałam. Wzór tej zgody gdzieś wypłynął, wkurzył pewnego księdza. To kontrowersyjna postać w Poznaniu.

Lekcja się odbyła?

- Nie, bo pod szkołą czekali napuszczeni przez księdza ludzie z Młodzieży Wszechpolskiej. Ja swoje uniosę, ale nie chciałam narażać szkoły.

Rozumiem, że nie chcesz o tym mówić, ale to jednak jest bardzo niepokojące.

- Szkolna skrzynka mailowa była zablokowana mailami pisanymi według wzoru przeklejanego z internetu. Pisali posłowie PiS, oburzeni ludzie z całej Polski. Negatywne emocje bardzo aktywizują.

I to wszystko przez jedne zajęcia z LGBT?

- Przypomnę, że to były zajęcia dodatkowe za zgodą rodziców, na tym polega cały absurd. Zresztą kuratorium mi potwierdziło, że działałam zgodnie z prawem.

Wiesz dlaczego chciałam przeprowadzić te zajęcia? 80 proc. dzieci nieheteronormatywnych w Polsce ma myśli samobójcze. 80 procent!

To niezrozumiałe tym bardziej, że jeden z uczniów tej szkoły kilka lat temu popełnił samobójstwo. Był homoseksualistą.

- Bardzo to przeżyłam i nie chcę już o tym rozmawiać, również dlatego, że to trudne dla tej rodziny. Przepraszam, że się wzruszam. Tyle lat temu…

Dla mnie nie ma nic ważniejszego niż kondycja psychiczna naszych dzieci. Wszystkie inne sprawy wydają mi się błahe, również w kontekście szkoły.

U nas ważniejsza od tego jest polityka. Słyszysz to na lekcjach?

- Umiejętność dyskusji, kiedy się różnimy, bardzo kuleje. Powinniśmy to ćwiczyć w szkole i poza nią. Ale uważam, że bardzo wiele dzieciaków nie interesuje się polityką. Z drugiej strony są mniejsze grupy, które interesują się aż nadto. Niosą ciężar zbyt wielki jak na barki 16-latki czy 16-latka. Czują ogromną odpowiedzialność za planetę, za kierunek, w którym podąża nasz kraj. A to dorośli do tego doprowadzili, nie dzieciaki.

A na lekcjach nie słyszysz politycznych haseł?

­- Ostatnio byłam na urlopie wychowawczym. Ale dwa lata temu, gdy rozmawialiśmy o historii najnowszej, zdarzało się, że na dźwięk słów Lech Wałęsa, ktoś krzyczał: Bolek. Prosiłam o rozwinięcie tej myśli.

Analizowaliśmy sobie wtedy historię Wałęsy i różnych wyroków, które pokazały, że z zarzutów został oczyszczony albo oglądaliśmy film „Wałęsa”, który, ku mojemu zaskoczeniu, wcale nie jest laurką.

Szanuję dzieciaki, są z różnych domów, z różnych poglądów. Ważne, by potrafili weryfikować źródła. Wiem, że prawdziwa wartość jest nie wtedy, kiedy ja gadam, ale kiedy sami do czegoś dochodzą.

Nigdy taka sytuacja nie przerodziła się w kłótnię.

A żołnierze wyklęci? - Miałam kilku chłopaków, dla których to był temat na sztandarach. Staram się pociągnąć to, co pozytywne, jednego z nich udało mi się wkręcić na konferencję naukową. Ale na większości lekcji u mnie nie ma sytuacji czarno-białych. Mówię: wielu to prawdziwi bohaterowie, a wielu to po prostu bandyci. I szukamy jednych i drugich. Widzimy, że historia to ludzie. Staram się, by nie podchodzili nazbyt emocjonalnie, żeby się nie zacietrzewiali.

Jak startuje się z poziomu życzliwości i spokoju do dzieciaków, a nie grzmiąc, to nie ma awantury. Nigdy nie kwestionowano też mojego sposobu pracy na lekcjach.

Jak sprawdzasz wiedzę uczniów?

- Jak znalazłam sprawdziany, które robiłam w pierwszym albo drugim roku pracy, to chwyciłam się za głowę – takie były trudne i szczegółowe.

To, że się napniemy i zrobimy trudny sprawdzian, nie znaczy, że młody człowiek nauczy się historii. Jak sobie to człowiek uświadomi, jest mu lepiej.

Nie odpytuję publicznie. Nie robię niezapowiedzianych kartkówek. Na sprawdzianach, a robię jeden w semestrze, oprócz moich pytań jest też otwarte: czego się nauczyłeś? Albo: jaka jest twoja ulubiona postać z tego działu i dlaczego?

Na punkty?

- Tak, jeśli są przedstawione argumenty. Od kilku lat robimy też samoocenę. Siadam sobie z daną osobą i gadamy, jak się ocenia i dlaczego.

Masz czas na rozmowę z każdym uczniem?

- Mam. Klasa robi ćwiczenie, które wymaga mojej uwagi tylko od czasu do czasu – plakaty, wizytówki historyczne. A my gadamy.

Zmieniłaś się jako nauczycielka?

- Chyba w drugim roku mojej pracy odpytywałam ucznia przed całą klasą. Nic nie umiał, może się zestresował. Nie lubiłam wystawiać złych ocen, więc powiedziałam: jak podasz mi datę bitwy pod Grunwaldem, to stawiam dwa. I on się pomylił. Klasa wybuchnęła strasznym śmiechem, szydzili z niego. A mnie wtedy zmroziło.

Wiesz, jak to jest, masz 16 lat i śmieje się z ciebie cała klasa. Po lekcji się popłakałam. To było 12 lat temu. Postanowiłam sobie, że już nigdy czegoś takiego nie zrobię. Wcześniej łykałam te argumenty, że muszą się uczyć wystąpień publicznych. Ale przecież nikt nigdy publicznie cię w ten sposób nie odpytuje, to jest sztuczna sytuacja!

Widzę, że tamto wspomnienie nadal cię wzrusza.

- No bo ile jest traum szkolnych? Jestem przekonana, że przeze mnie ten człowiek ma traumę. I nic z tym nie zrobię. Masakra.

Na lekcji mojego historyka uczennice regularnie płakały, nigdy się nie zreflektował.

- Nigdy nie czułam satysfakcji, że jestem wyżej, na piedestale. Ludzie zapamiętają to, jak się z tobą czuli. Ważne jest dla mnie, że czuli się dobrze.

A ty płaczesz na lekcjach?

- Regularnie. Jak oglądaliśmy duńską kampanię „My i oni. A co jeśli przestaniemy szufladkować ludzi”. Bardzo mocny materiał, pół klasy mi na tym płacze, ja za każdym razem.

I płaczę na zakończenie roku szkolnego.

Ale też się śmieję na lekcji. Pokazuję emocje i w ten sposób je normalizuję. Otwarcie mówię, że jak ktoś czuje się źle i ma ochotę popłakać, to proszę bardzo, to nie jest powód do wstydu.

Myślę, że dzieciaki w szkole nie mają się gdzie wypłakać. Można się tylko zamknąć w kiblu.

Dużo osób przychodzi mi się zwierzać. Wypłakać się. To jest trudne. Nie jestem psycholożką.

Wysyłasz do psychologów?

- Tak. Młodzież niestety mierzy się teraz z koszmarnymi problemami, np. zaburzeniami odżywiania, samookaleczeniami. Nie mamy żadnych kompetencji, by ich w tym prowadzić.

Bycie nastolatką czy nastolatkiem samo w sobie jest trudne. Ale znam młodych po naprawdę traumatycznych przejściach, po molestowaniu, po załamaniu nerwowym, w depresji, osieroconych… Dorośli sobie nie radzą, a co dopiero dzieciaki czy nastolatkowie. Zresztą każdy problem jest równoważny, bo każdy z nas ma różną wrażliwość, może udźwignąć inny ciężar. Jak ktoś mi mówi, żeby młodzi nie histeryzowali, bo jak dorosną, to dopiero zobaczą, co to są problemy, to chce mi się ryczeć. Im czasami wali się świat.

Uwrażliwiam też dzieci na to, że jeśli ich koleżanka lub kolega ma taki problem, to zatajając to, robią mu krzywdę, bo może się pogrążyć w poczuciu beznadziei.

Powróżmy z fusów. Co się będzie działo w polskich szkołach?

- W tym roku zobaczymy, czym jest szkoła na zastępstwo. Są takie braki kadrowe, niektóre ukryte, że niektórzy nauczyciele uczą połowy przedmiotów w szkole - wystarczy, że pójdą na L4 i posypie się wszystko.

Nauczyciele się skrzykują – na Facebooku jest grupa „Nauczyciel zmienia zawód”, jest tam bardzo dużo inspirujących przykładów ludzi, którzy odeszli z zawodu i piszą jak sobie radzą. Ludzie uczą się aktualizować CV. Ja już od 2019 roku się zastanawiam, czy nie zmienić zawodu. Tylko, że kocham szkołę, przez te dwa lata urlopu bardzo tęskniłam za dzieciakami.

W Poznaniu możliwości zmiany pracy są duże. Nauczyciele i nauczycielki mają super kompetencje, czasem nieuświadomione – nie wiedzą, że mogą zarabiać więcej, być docenieni. A bardzo im tego brakuje. Młodzi nie przychodzą do zawodu, zwłaszcza ci, którzy powinni, np. moi najlepsi praktykanci. Wiedzą, jakie są zasady na wejściu w szkole, a jakie w korpo.

Wspomniałaś, że uczniowie kojarzą cię z działań aktywistycznych.

- Czasem ich wciągam do różnych działań – np. do dużej debaty oksfordzkiej w czasie strajku nauczycieli pt. „Polska szkoła nie przygotowuje do życia w XXI wieku” czy Narady Obywatelskiej o Edukacji.

Na koniec roku proszę, by napisali, co im się podobało, czego się nauczyli, a co warto poprawić. Dużo osób pisze, że najbardziej imponuje im, że walczę o ważne dla mnie wartości i że tak chcieliby umieć.

Czasem, jak chcą coś zorganizować, to podpytują albo jak nie mają na siebie pomysłu. Jedna osoba interesowała się polityką, wysłałam ją na Europejski Parlament Młodzieży i to zmieniło jej ścieżkę, z biologii na politologię i zakładanie własnej fundacji. Jak organizują jakieś rzeczy, to pytają, czy udostępnię, czy im dam patronat „Babki od histy” (śmiech), żeby więcej osób zobaczyło.

Pytają nawet, jak zorganizować protest, bo wiedzą, że np. szkolny statut łamie prawo. To zresztą dość nagminne, dorośli stworzyli dokumenty sprzeczne z prawami wyższego rzędu.

Zakazujemy malowania paznokci czy farbowania włosów, a jedyne co powinno nas naprawdę interesować w wyglądzie młodych ludzi, to ślady po samookaleczeniach i aktach przemocy.

Młodzi dziś sami upominają się o swoje prawa i ja im bardzo kibicuję. Działa Fundacja na Rzecz Praw Ucznia czy Stowarzyszenie Umarłych Statutów. W kwestii zdrowia psychicznego, kolejnej działki niezaopiekowanej przez dorosłych, aktywny jest Nastoletni Azyl. Młodzi zmienią ten szkolny świat.

portret Agnieszki Jankowiak-Malik
rptnb

Agnieszka Jankowiak-Maiknauczycielka historii i WOS, aktywistka edukacyjna, Babka od Histy. Laureatka Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”, Medalu Wolności Słowa Grand Press i konkursu Wielkopolski Nauczyciel Roku. Autorka książki „Historia, której nie było”. Promotorka nowoczesnych metod nauczania, edukacji obywatelskiej i kobiecej strony historii. Uczyła w III LO w Poznaniu, aktualnie pracuje w Szkole Podstawowej Cogito.

;

Udostępnij:

Maria Hawranek

Reporterka i podróżniczka. Pisze dla „Dużego Formatu”, „Wysokich Obcasów”, „Tygodnika Powszechnego” i „Przekroju”. Współtwórczyni reporterskiego projektu IntoAmericas.com. Autorka książki „Szkoły, do których chce się chodzić, są bliżej niż myślisz”. Razem z Szymonem Opryszkiem wydała książki „Wyhoduj sobie wolność”, „Tańczymy już tylko w Zaduszki”. Mama Gucia, ich trzyletniego syna.

Komentarze