0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Maciek Jazwiecki / Agencja GazetaMaciek Jazwiecki / A...

Demonstrację z 26 lipca 2018 roku pod Pałacem Prezydenckim w Warszawie łatwo skojarzyć. To wtedy manifestanci przynieśli olbrzymi długopis – symbol podpisującego wszystko Andrzeja Dudy – a do wielkiej urny wrzucano setki długopisów. Już po manifestacji ludzie wypisywali hasła na chodniku kredą i sprejem.

Na wysokości kina Kultura policjanci rzucili się w bieg za aktywistką LGBT — Margot, która też coś pisała. „Pobiegłam za nimi. Chciałam być świadkiem sytuacji, bo dwa dni wcześniej policjanci skrzywdzili dwóch manifestantów pod Sejmem" - opisuje Klementyna Suchanow, pisarka, jedna z liderek Strajku Kobiet.

Mundurowi otoczyli Margot pod ścianą, Klementynie udało się wepchnąć do środka tego kotła. „Policjanci lubią kopać, szczypać, tak, by nikt nie widział, nie nagrał tego" – tłumaczy, czemu chciała być tak blisko. Funkcjonariusze zaczęli ją wyciągać z kotła, szarpiąc za ręce i nogi. Mocno. Wzburzony tłum otoczył ciasno mundurowych.

To wtedy pierwszy raz poleciał gaz na dziennikarzy i demonstrujących.

Senator Bogdan Klich i poseł Michał Szczerba, którzy przedostali się do oka cyklonu, wynegocjowali wypuszczenie Suchanow i Margot.

„W domu poczułam, że coś mam nie tak w plecach. Myślałam, że przejdzie, jak się prześpię "– wspomina teraz Suchanow. Ból narastał z każdym dniem. Prawa stopa straciła czucie, spadła ze schodów. Pewnego dnia nie mogła już chodzić, ani nawet ruszyć nogą. Miesiąc po demonstracji pogotowie w środku nocy. SOR. Rezonans. „Przepuklina dokanałowa krążka międzykręgowego L4/5”. Naruszone kręgi, wypadł dysk na odcinku lędźwiowym. Lekarz oszacował, że nastąpiło to ok. 4 tygodni wcześniej. „Operacja jest konieczna. Natychmiast. Bo może pani zostać inwalidką. Ma pani pięć minut, by się zdecydować" – poinformował ją chirurg w Wojskowym Instytucie Medycznym przy Szaserów.

Miała 50 proc. szans, że się uda. I trochę minut, by „ogarnąć sprawy życiowe”, jeśli miałoby się nie udać. Nie lubi o tym opowiadać. Po tej wizycie na granicy „być albo nie być” ma traumę. „Najgorsza była sytuacja, gdy wieźli mnie na łóżku na operację. Zobaczyłam córkę w drzwiach. Jak się pożegnać z dzieckiem, gdy nie mogę go nawet przytulić, a wiem, że za chwilę mogę już być warzywem? Co się robi, gdy żegnasz się „na amen”? - pyta się retorycznie. Pomachała córce ręką.

Przeczytaj także:

Operacja udała się. Trzy tygodnie chodziła w gorsecie i nie mogła się schylać. Nie funkcjonowała jej stopa, palce, nerwy. Przez pół roku nie mogła siedzieć, a pracowała wtedy nad książką „To jest wojna”. Uczyła się na nowo chodzenia. Codziennie musiała ćwiczyć. „Do dzisiaj muszę" – zaznacza pisarka. Konieczna była bardzo szeroka rehabilitacja: zabiegi manualne, masaże, lasery, krioterapia, szeregi ćwiczeń. By przerwane mięśnie kręgosłupa się zregenerowały, potrzebowała treningów po okiem specjalistów. To wszystko kosztowało grube tysiące. W sieci Strajk Kobiet przeprowadził zbiórkę na ten cel.

Teraz, trzy lata po, Klementyna nadal odczuwa efekty tamtego zajścia. „Gdy dłużej chodzę, noga traci czucie" – mówi. Kiedy idzie chodnikiem, musi przewidywać, w którą stronę pójdzie ktoś z naprzeciwka. Bo jeśli nagle zmieni trajektorię, to nie będzie w stanie wykonać gwałtownego uniku.

Kiedy coś się dzieje na protestach, wycofuje się – kolejna interwencja policji mogłaby się dla niej skończyć tragicznie.

Skargi do policji – odrzucone. Prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa w 2020 roku: „nie popełniono czynu zabronionego”. - Stwierdzili to bez badania sprawy czy przesłuchań kogokolwiek – zaznacza Suchanow. Sąd decyzję prokuratury podtrzymał. W uzasadnieniu twierdził, że prokuratura zebrała materiał i także uznał, że brak dowodów na powiązanie interwencji policji z krytycznym stanem aktywistki miesiąc później.

Gdy Suchanow skończyła książkę w zeszłym roku, razem z prawniczkami, które ją wspierają - Moniką Gąsiorowską i Agatą Bzdyń - założyła Skarbowi Państwa sprawę cywilną o odszkodowanie za koszty leczenia rehabilitacji i zadośćuczynienie. Tutaj też według niej mają się dziać „cuda na kiju”. „Jakby chcieli sprawę zamieść pod dywan" – dodaje.

Dzień po Święcie Policji, 25 lipca 2021 roku w Polsat News Komendant Główny Policji, gen. insp. Jarosław Szymczyk tłumaczył: „Stworzono fałszywą narrację wokół policji, która rzekomo biła protestujące kobiety”. „My nie walczyliśmy z protestującymi, a walczyliśmy z pandemią”.

OKO.press przeanalizowało sześć takich przypadków poważnego uszkodzenia ciała kobiety przez funkcjonariusza. Nie znaleźliśmy ani jednego, w którym sprawca poniósłby jakąś odpowiedzialność. Zapytaliśmy rzecznika Komendy Stołecznej Policji, czy prowadzili postępowania wyjaśniające w niżej opisanych sprawach i jakie ewentualne konsekwencje wyciągnięto wobec funkcjonariuszy. Do chwili publikacji tego tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Wcześniej jednak dwukrotnie już pytaliśmy nadkom. Sylwestra Marczaka, czy jakikolwiek policjant w KSP poniósł jakąkolwiek odpowiedzialność za łamanie praw demonstrujących, m.in. poprzez uszkodzenie ciała. Rzecznik nie wskazał ani jednego takiego przypadku.

Zapytaliśmy więc organizacje i prawników wspierających prawnie demonstrujących, czy spotkali się z przypadkiem wyciągnięcia konsekwencji wobec funkcjonariusza, który poważnie uszkodził manifestanta w ostatnim czasie.

„Absolutnie żadnych konsekwencji nie ponoszą. Śmieją się nam prosto w twarz, bo wiedzą, że mogą sobie na to pozwolić”

– mówi Agata Bzdyń, prawniczka współpracująca ze SZPILA – kolektywem antyrepresyjnym wspierającym prawnie demonstrantów w Warszawie i okolicach. „Spotkałam się z kilkoma przypadkami złamania ręki lub obojczyka, ale nie słyszałam, by funkcjonariusz był za to ukarany” – pisze Małgorzata Nowogońska z ObyPomocy, drugiej z organizacji, które pomagają setkom protestujących, szykanowanych głównie przez policję.

„Nie spotkałam się z tym, by policjant poniósł jakąś odpowiedzialność” – dodaje Magdalena Bakun, która w ObyPomocy co miesiąc przygotowuje obszerne raporty na temat prowadzonych spraw. „Proszę dać znać, jeśli się pan dowie o takim przypadku” – kończy.

Opublikowaliśmy już historie Moli, Oliwii, Justyny, Dominiki i Agaty:

;

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze