"Istotą demokracji jest umiejętność odnalezienia się w różnorodności. Nawoływanie do tego, żeby była tylko jedna alternatywna wizja wobec władzy PiS, nie zda egzaminu. To kwestia wartości, ale też strategii" - wyniki II tury wyborów prezydenckich komentuje dla OKO.press Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, posłanka Lewicy i była szefowa sztabu Roberta Biedronia
"Przy całym szacunku dla tych tematów, które łączą opozycję, różnice między programem i wartościami Lewicy i PO są znaczne. To np. kwestie pracownicze, polityka społeczna, stosunek do transferów socjalnych, ale także prawa człowieka, prawa kobiet, prawo do przerywania ciąży czy równość małżeńska" - mówi OKO.press Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. "Platforma lubi nazywać je tematami zastępczymi, dla nas one zastępcze nie są. Powtarzające się apele, żeby to schować, żeby poczekać, że teraz nie jest na to czas, nie zdają egzaminu".
Z posłanką klubu Lewicy i byłą szefową sztabu wyborczego Roberta Biedronia rozmawialiśmy w noc wyborczą z 12 na 13 lipca 2020. Wynik II tury wówczas był wówczas jeszcze niepewny, exit poll wskazywał na niewielką przewagę Andrzeja Dudy. Dziś, po zliczeniu głosów z 99,8 proc. komisji PKW podała wyniki: Duda zdobył 51,22 proc., Trzaskowski - 48,78. Obecny prezydent zostaje na drugą kadencję.
Maria Pankowska, OKO.press: Poznaliśmy już pierwsze sondażowe wyniki wyborów. Jaki wyłania się z nich obraz?
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk: Na razie wiemy, że nic nie wiemy. Nie mamy pewności, kto wygrał. Ale to nie tak, że te wyniki nic nam nie mówią. Ten niemal remis pokazuje przede wszystkim, jak bardzo podzielone mamy społeczeństwo. Pęknięcie jest naprawdę duże.
Mimo ogromnej państwowej machiny propagandowej mediów publicznych i mimo ogromnej mobilizacji po drugiej stronie, łącznie z wymianą kandydata, żadna ze stron nie jest w stanie przekonać do siebie tej drugiej.
Ja, widząc te wyniki exit poll, przypomniałam sobie obrazek z wieczoru "debat prezydenckich" 6 lipca 2020. Obaj kandydaci debatowali z samymi sobą. Jak chciało się śledzić te debaty, to trzeba było je włączyć na dwóch ekranach. Ten wynik odzwierciedla to, jak przebiegła cała kampania. Brak łączności.
Cokolwiek okaże się, gdy poznamy oficjalne wyniki PKW, nowo wybrany prezydent będzie miał za zadanie zasypać ten podział. Przynajmniej na starcie będzie to prezydent połowy Polek i Polaków.
To też zadanie dla całej klasy politycznej. W jaki sposób zadbamy o to, żeby ta druga połowa, która nie będzie miała poczucia, że wybrała swojego prezydenta, czuła się nadal u siebie. To największe wyzwanie na najbliższe 3-5 lat. Jak sprawić, żeby wszyscy czuli się u siebie, niezależnie od tego, czy są z miejscowości do 5 tys. mieszkańców, czy z dużej metropolii. Od tego, jakiej są orientacji seksualnej, ile zarabiają czy jakie mają wykształcenie. Z tym głębokim podziałem borykamy się od lat, a on tylko się pogłębia.
Czy Lewica ma tutaj do odegrania szczególną rolę?
Powrót lewicy do parlamentu pokazał, że nie jesteśmy skazani na ten podział.
Że istnieje opozycja, która jednoznacznie protestuje tam, gdzie łamane są prawa człowieka i nie kluczy, nie próbuje umyć rąk. Ale jest też opozycją konstruktywną, nie boi się dialogu z obecną władzą. Nie boi się przyznania, że po objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość wielu ludziom poprawiła się jakość życia. Że pewne rzeczy zmieniły się na lepsze. Nic dziwnego więc, że wielu ludzi chce dalej na PiS głosować.
Bez zrozumienia, dlaczego ludzie z różnych stron wybierają tak, jak wybierają, zasypanie tego podziału nie będzie możliwe. Jak do tej pory to przede wszystkim Lewica pokazuje, że jest w stanie to zrozumieć. Choć oczywiście nie zgadza się z różnymi partiami prawicowymi.
W swoim przemówieniu Rafał Trzaskowski mówił, że niezależnie od wyniku wyborcy opozycji już zwyciężyli. Czy usłyszeliśmy lidera przyszłego ruchu jednoczącego siły opozycyjne? Jak dotąd Lewica mocno odcinała się od takich pomysłów.
W tej chwili polską racją stanu jest zasypanie podziałów politycznych - chcę to jeszcze raz podkreślić. Strategia na tzw. "zjednoczoną opozycję", czy - jak mówi druga strona "opozycję totalną" - po prostu nie działa.
Nie wiemy teraz, czy te wyniki się utrzymają. Ale istotą demokracji jest szacunek dla różnicy. Dostrzeżenie jej i dopuszczenie do głosu. Umiejętność odnalezienia się w tej różnorodności. Nawoływanie do tego, żeby była tylko jedna alternatywna wizja wobec władzy Prawa i Sprawiedliwości długofalowo nie zda egzaminu. Nie tylko jeśli chodzi o wartości, ale także strategicznie.
Przy całym szacunku dla tych tematów, które łączą opozycję, różnice między programem i wartościami Lewicy i PO są znaczne. To np. kwestie pracownicze, polityka społeczna, stosunek do transferów socjalnych, ale także prawa człowieka, prawa kobiet, prawo do przerywania ciąży czy równość małżeńska.
Platforma lubi nazywać je tematami zastępczymi, dla nas one zastępcze nie są. Powtarzające się apele, żeby to schować, żeby poczekać, że teraz nie jest na to czas, nie zdają egzaminu.
Ale zakładając, że wyniki exit poll się potwierdzą, także te tematy mogą znowu wyjść na pierwszy plan. Władza może np. zaostrzyć ustawę antyaborcyjną.
Na takie plany jest tylko jedna skuteczna strategia. To opór społeczny. Czarny protest nie był organizowany przez partie w parlamencie. Zorganizowały go same kobiety, oddolnie. Wśród nich także mieszkanki małych miejscowości, wyborczynie Prawa i Sprawiedliwości. Także wśród nich jest wiele osób, które nie chcą dalszego zaostrzania ustawy antyaborcyjnej.
Bez zrywu społecznego żadne taktyki czy układanki partyjne nie wystarczą.
Niezależnie od tego, który z panów zostanie prezydentem, aktywność społeczeństwa obywatelskiego, jego mobilizacja będzie niezbędna. 12 lipca niczego nie kończy, niczego nie załatwi, niczego nie zamknie.
Presja ze strony społeczeństwa na lokatora Pałacu Prezydenckiego, ktokolwiek nim zostanie, będzie bardzo potrzebna. Bo jeszcze wciąż żyjemy w kraju, w którym głos obywateli ma znaczenie. Nie tylko raz na kilka lat, ale także ten wyrażany na ulicach pomiędzy wyborami.
Sprzeciw wobec zaostrzania ustawy antyaborcyjnej był tego najlepszym przykładem. To był jeden z nielicznych razów, gdy ta władza zrobiła krok w tył. Zrobiła to nie dlatego, że był rok wyborczy. Po prostu bała się gniewu kobiet.
Politycy powinni trwać przy swoich ideach, a głos sprzeciwu zostawiłaby pani społeczeństwu obywatelskiemu?
Nie ma tutaj takiej przepaści. Ja np. jestem zarówno aktywistką jak i posłanką. Dalej uczestniczę w demonstracjach i protestach, również jako obywatelka.
To zapewne tutaj jest pole do popisu dla Lewicy. Należy łączyć sprzeciw społeczny i aktywność parlamentarną. Już dziś zresztą staramy się to robić.
Powinniśmy pamiętać, że politycy są także obywatelami i mogą demonstrować swoje przekonania i poglądy. Zwłaszcza tam, gdzie zagrożona jest demokracja, nie tylko w rozumieniu naruszeń praworządności. Obecność uliczna to także nasz obowiązek. Niewykluczone, że w nadchodzących latach będzie to jeszcze bardziej potrzebne.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Komentarze