Polska powinna się obudzić, tak jak się obudziła w 1989 roku. Obudzić się i zrozumieć, jak wiele znaczy solidarność, jak ważne są postawy obywatelskie. Że konformizm i cenzura to zło wcielone – rozmowa z Krzysztofem Głuchowskim, dyrektorem Teatru im. Słowackiego w Krakowie
Teatr im. Słowackiego w Krakowie to kolejna scena, którą próbują zawłaszczyć politycy PiS. Marszałek Małopolski Witold Kozłowski na początku 2022 roku wszczął procedurę odwołania Krzysztofa Głuchowskiego, kierującego teatrem już drugą kadencję. A 27 czerwca tego roku Zarząd Województwa Małopolskiego poinformował o zamiarze ogłoszenia konkursu na stanowisko dyrektora Teatru im. Słowackiego. Na konkurs w popularnym „Słowaku” zgodził się PiS-wski minister kultury Piotr Gliński.
W obronie dyrektora stanął solidarnie cały zespół teatru, poparły go najważniejsze organizacje teatralne, takie jak Unia Teatrów Polskich, Stowarzyszenie Dyrektorów Teatrów czy Gildia Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych oraz zespoły innych teatrów, m.in. z Warszawy, Wrocławia, Bydgoszczy. Protestujący wskazują, że pod dyrekcją Głuchowskiego Teatr im. Słowackiego odnosi sukcesy artystyczne i domagają się przedłużenia kadencji dyrektora bez rozpisywania konkursu (Urząd Marszałkowski ma takie prawo, ale z niego nie skorzystał).
Tymczasem współprodukowany przez Teatr im. Słowackiego musical „1989” opowiadający o pierwszych częściowo demokratycznych wyborach 4 czerwca, święci triumfy: po zdobyciu Grand Prix Międzynarodowego Festiwalu Kontakt w Toruniu zdobył połowę nagród w Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
O sytuacji w „Słowaku”, cenzurowaniu kultury i powtórce z 1989 roku z Krzysztofem Głuchowskim rozmawia Roman Pawłowski.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Roman Pawłowski: Gratuluję nagród, jakie zdobył współprodukowany przez was musical „1989” w ministerialnym konkursie na wystawienie polskiej sztuki współczesnej. Jak się czułeś podczas ceremonii wręczenia nagród w Instytucie Teatralnym w Warszawie?
Krzysztof Głuchowski: Było to absurdalne doświadczenie. Bo z jednej strony instytucje, podległe PiS-wskiemu ministerstwu kultury i dziedzictwa narodowego, nagradzają Teatr im. Słowackiego, a z drugiej strony małopolski urząd marszałkowski zarządzany przez PiS od półtora roku robi wszystko, żeby mnie odwołać ze stanowiska dyrektora. W ciągu miesiąca rozbiliśmy bank nagród: nasza adaptacja „Znachora” dostała pierwszą nagrodę w konkursie Klasyka Żywa w Opolu, a „1989” zgarnął połowę stawki nagród w konkursie na wystawienie sztuki współczesnej. A jednocześnie mija 504. dzień mojego odwołania.
No błagam, Mrożek to jest mało powiedziane.
Musical „1989” to wasz największy sukces w ostatnich sezonach, opowieść o „Solidarności” i pierwszych częściowo demokratycznych wyborach z 1989 roku cieszy się ogromnym powodzeniem u publiczności i krytyki. Skąd pomysł na spektakl o 4 czerwca?
O pierwszych wolnych wyborach jako temacie przedstawienia myślałem od dawna. Pomysł rzucił Marcin Napiórkowski, dramaturg i semiotyk kultury. To było na bankiecie po premierze spektaklu „Jedzonko”, który Napiórkowski współtworzył z reżyserką Katarzyną Szyngierą i reporterem Mirkiem Wlekłym. Napiórkowski pół żartem, pół serio rzucił: zróbmy polskiego „Hamiltona” o 1989 roku.
„Hamilton” to głośny broadwayowski musical o jednym z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych Aleksandrze Hamiltonie i amerykańskiej wojnie o niepodległość.
Najciekawsze, że był to musical hip-hopowy! W pierwszej chwili wybuchnęliśmy śmiechem, no bo jak to, hip-hop i „Solidarność”. Ale dwa miesiące później zadzwoniłem do nich z propozycją: róbmy to. Nagle do mnie dotarło, że wydarzenia 1989 roku: Okrągły Stół, wybory 4 czerwca to historia, która w jakiś dziwny sposób została przez nas wszystkich zapomniana. A przecież to było największe zwycięstwo w historii Polski, nawet jak się cofniemy do mitycznej bitwy pod Cedynią. Bezkrwawa rewolucja, jednocząca naród, która doprowadziła do pokojowej zmiany ustroju w Polsce oraz dała początek przemianom w całej wschodniej Europie. Mur berliński przecież upadł w grudniu 1989 roku, a my rząd komunistyczny obaliliśmy w czerwcu. I nagle minęło trzydzieści kilka lat, wcale nie tak wiele, jak „Hamiltonie”, którego akcja rozgrywa się 250 lat temu, i my o tym zapomnieliśmy. Czy raczej zrobiliśmy z tego coś, czego należy się wstydzić.
Prawica nadal uważa Okrągły Stół za narodową zdradę. Mimo że obecni dygnitarze partii rządzącej brali czynny udział w pracach Okrągłego Stołu.
https://oko.press/lech-kaczynski-wygumkowany-z-okraglego-stolu-historyk-o-propagandzie-wiadomosci-tvp
Myśmy się od początku spierali, czy wybiegać poza 4 czerwca, umieścić w scenariuszu noc długich teczek Olszewskiego, Kaczyńskich, Macierewicza. Byłem zdania, że powinniśmy skupić się na pozytywnym micie. Powtarzaliśmy to jak mantrę. Wszystko, co stało się później, doskonale znamy. Wiemy, co zrobiliśmy z tym niesamowitym wyczynem, z pamięcią o nim.
Dlatego tak ważna była dla nas perspektywa młodych twórców, którzy nie są uprzedzeni, nie mają własnej pamięci tych wydarzeń, bo w 1989 roku byli dziećmi. Chodziło nam o zaangażowanie młodej widowni, która w szkole jest karmiona nudnymi, suchymi faktami. Pozwala na to muzyka rap, która dzisiaj jest w mainstreamie.
Nasz pomysł podchwyciła Agata Grenda, dyrektorka Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, która widziała „Hamiltona” na żywo w Nowym Jorku. Zadzwoniłem do niej, bo z powodu mojego odwołania byliśmy w zeszłym roku w bardzo trudnej sytuacji finansowej. W tych skrajnie trudnych warunkach szukaliśmy pomocy i ta pomoc pojawiła się w Gdańsku. Marszałek województwa pomorskiego, prezydentka miasta Gdańska, Agata ze swoim teatrem – oni nam uratowali ten projekt. Pomogli także widzowie Teatru im. Słowackiego, którzy wpłacali pieniądze na teatr lub kupowali specjalne droższe bilety, lub chociażby stare krzesła z widowni. Zebraliśmy w ten sposób prawie 5 mln zł – nie tylko na „1989”, ale i na inne przedsięwzięcia repertuarowe i zwykłe działanie teatru. To pokazało, jaką dysponujemy siłą.
Dlatego śmiem twierdzić, że prawo moralne jest po naszej stronie.
Podobnie uważali działacze „Solidarności” w latach 80., choć nic nie wskazywało, że system upadnie.
To są wspaniałe wzorce. Trzeba pamiętać, że najnowszą historię Polski pisała na początku grupka straceńców. Mityczne 10 milionów członków „Solidarności” nie było takie oczywiste, ktoś jednak ten płot musiał przeskoczyć.
Jak wyglądała praca nad scenariuszem, skoro twórcy nie mieli własnej pamięci 1989 roku?
Szyngiera, Wlekły i Napiórkowski wykonali tytaniczną pracę. Przez rok rozmawiali z wieloma uczestnikami i uczestniczkami tych wydarzeń. Nie pytali o znane fakty historyczne, tylko o to, jak ludzie wtedy żyli, co jedli, jak mieszkali, jak się czuli. Powstał bezcenny materiał z wieloma nieznanymi dotąd historiami, które posłużyły do stworzenia libretta.
A co ty robiłeś w czerwcu 1989 roku?
Byłem wtedy studentem IV roku Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, na Wydziale Aktorskim. Akurat wtedy organizowaliśmy strajk okupacyjny, protestowaliśmy przeciwko służbie wojskowej dla studentów. Byłem przewodniczącym samorządu, to były trudne chwile. Lepiej od 4 czerwca pamiętam dzień następny, kiedy już było wiadomo, że wygraliśmy. To było coś niewiarygodnego, nikt w to nie wierzył po prostu. Był słoneczny dzień, pamiętam, że na ulicach w Krakowie wszyscy mówili sobie dzień dobry, okazywali jakąś taką dziwną radość. Wyobraź sobie Kraków, który z natury jest miastem zamkniętym, i nagle wszyscy się uśmiechają, to było piękne.
Mieszkałem wtedy w Zagłębiu i uczestniczyłem w plakatowaniu ulic w noc przed wyborczą niedzielą. Nie znaliśmy techniki wytwarzania kleju, użyliśmy niewłaściwych składników i rano, kiedy poszedłem zobaczyć nasze dzieło, okazało się, że wszystkie plakaty się odkleiły. Byłem przekonany, że przeze mnie „Solidarność” przegra. No, jednak tak się nie stało.
Ja z kolei roznosiłem plakaty z Garym Cooperem, te najsłynniejsze. Nie mogę sobie do dzisiaj darować, że nie zostawiłem ani jednego. Dzisiaj są bezcenne.
Skoro mówimy o wyborach, pomówmy o konkursie na stanowisko dyrektora Teatru im. Słowackiego. Czyli twoje stanowisko. Kto będzie dyrektorem tej sceny 1 września 2024 roku, kiedy rozpocznie się nowa kadencja?
To, kto będzie dyrektorem, nie jest takie ważne. Jestem dwudziestym dyrektorem Słowaka, przede mną było wielu i po mnie będzie wielu dyrektorów. Najważniejsze dzisiaj pytanie, to co stanie się z tym zespołem. Teatr im. Słowackiego od jakiegoś czasu odnosi sukcesy, w ostatnim roku czy dwóch latach wręcz oszałamiające. Złożyła się na to praca wszystkich: począwszy od portierów, skończywszy na aktorach. Próba przerwania mojej dyrekcji, podjęta półtora roku temu, a teraz ogłoszenie konkursu na dyrektora mimo naszych osiągnięć i dobrej kondycji teatru, to próba odebrania zespołowi dumy i radości z tego, co robią. Próba pozbawienia ich tożsamości. To jest ostatnia rzecz, jaką może zrobić ktoś, kto zarządza kulturą.
Czy urząd marszałkowski nie dostrzega waszego sukcesu?
Administrujący urzędem marszałkowskim nie znają naszej pracy, nie wiedzą, że dostajemy za nią nagrody. A jeżeli wiedzą, to nie dają tego po sobie poznać. Teatr im. Słowackiego nie dostał od organizatora ani jednego listu z gratulacjami czy podziękowaniami za nasze osiągnięcia. A my co dwa tygodnie zdobywamy jakąś nagrodę. „1989” zdobyło w czerwcu Grand Prix Międzynarodowego Festiwalu Kontakt w Toruniu. Właściwie powinniśmy mieć osobny pokój w teatrze na te wszystkie nagrody. I to tylko z ostatniego roku.
Mam wrażenie, że kolejne nagrody powodują jeszcze większą wściekłość lokalnych polityków, jeszcze większą wendettę, odwetu, który nie dotyka mnie osobiście, ale cały zespół teatru. To jest arogancja wymierzona w twórców i pracowników, którzy wyrazili stuprocentowe poparcie dla mojej dyrekcji. Zarówno, kiedy mnie odwoływano 500 dni temu, jak i teraz, jest pełna jedność tego zespołu. Możemy się różnić w poglądach politycznych, ale jesteśmy zdeterminowani, aby bronić naszego teatru. Od wielu lat to się w Polsce nie zdarzyło, taka jedność. To fenomen.
Dlaczego Twoim zdaniem władze Małopolski chcą, abyś odszedł, skoro Teatr im. Słowackiego jest dobrze prowadzony, odnosi sukcesy, a zespół popiera dyrekcję. Jaka jest twoja hipoteza – po co ten konkurs?
Nie możemy zapominać o poparciu widzów, bo przecież to oni łożą na ten teatr, ze zbiórek i z podatków. Po co konkurs? Chyba po to, abym go nie wygrał. Konkurs jest robiony jak zwykle na chybcika, w wakacje, kiedy w teatrze nie ma widzów, ani pracowników. To przemyślana strategia.
Twoja kadencja mija dopiero z końcem sierpnia 2024 r. Skąd ten pośpiech?
Oni się najzwyczajniej w świecie boją, że po wyborach samorządowych wiosną przyszłego roku stracą władzę, więc to ma być taka zemsta zza grobu. A jeszcze dodatkowo mamy wybory parlamentarne w październiku, więc może się okazać, że jesienią będzie inny minister kultury, który może najzwyczajniej w świecie zablokować konkurs. Bo tak nakazywałaby przyzwoitość.
Sednem sprawy jest hipokryzja. Pan marszałek i zarząd piszą w swojej uchwale, że decyzja o konkursie ma służyć sprawnemu funkcjonowaniu jednostki. Pomijam wojskowy żargon, którego oni używają, nie wiem, czemu nazywają instytucje kultury jednostkami, ale o jakim sprawnym funkcjonowaniu tu mówimy? Nie ma nic bardziej dezorganizującego dla instytucji, niż odwoływać przez 500 dni dyrektora, a potem urządzić jeszcze konkurs na jego stanowisko, kiedy nie ma do tego żadnych przesłanek. Pan marszałek nie zasięgnął opinii ekspertów, organizacji teatralnych, stowarzyszeń twórczych, nie zapytał o zdanie zespołu teatru, widzów wreszcie, nikogo. Pamiętasz, był taki minister kultury Zdzisław Podkański, jego ulubionym cytatem było: jak powziąłem, tak postanowiłem.
„Minister kultrury i szutki”, jak go nazwał niegdyś Stanisław Tym.
Oni idą w jego ślady. To jest jakiś feudalizm. Mamy do czynienia z władzą wyjętą żywcem, nie wiem, z jakiegoś średniowiecza, która w ogóle się nie przejmuje standardami demokratycznymi, nie przejmuje się tym, czym jest kultura. Nie interesują ją opinie widzów, opinie ekspertów. Nie zwracają uwagi na to, że nasz teatr wspierają kręgi biznesu. Nie przetrwalibyśmy zeszłego roku, gdyby nie ogromne wsparcie wielu członków największych organizacji biznesowych, począwszy od Polskiej Rady Biznesu czy Family Business Network. To są bardzo poważni ludzie, prezesi wielkich spółek. Teraz oni także z nami protestują.
Pytasz mnie, co ja podejrzewam. Podejrzewam jakąś niestety małostkową, prywatną wendettę. Nie, bo nie. Bo mi się pan dyrektor nie podoba, bo nie podporządkował się i ośmielił się wystawić „Dziady” w reż. Mai Kleczewskiej oraz wbrew życzeniu pana marszałka, nie odwołał, uwaga, koncertu Marii Peszek. To jakieś kuriozum.
Dwa wydarzenia, o których wspomniałeś, były wymieniane wśród rzeczywistych powodów wszczęcia procedury odwołania. Początkowo sugerowano, że jest to reakcja na spektakl Mai Kleczewskiej, w którym rolę Gustawa Konrada zagrała aktorka Dominika Bednarczyk, a tematem była walka kobiet o ich prawa i represje, jakim są poddane w państwie PiS. Marszałek zaprzeczył temu, jednak w odpowiedzi na interwencję Rzecznika Praw Obywatelskich wskazał na inną imprezę, która jego zdaniem narusza dobry wizerunek teatru, a mianowicie na koncert Marii Peszek. Cytuję: „W programie koncertu przewidziano m.in. wykonanie utworów z wulgaryzmami. W/w umowa jest niekorzystna ze względu na wizerunek Teatru”. Marszałek zarzucił wam również, że na stronie internetowej oraz w mediach społecznościowych podaliście tytuł koncertu: „J*BIĘ TO WSZYSTKO. NARESZCIE WIOSNA!”.
Bo taki był właśnie tytuł tego koncertu.
„Po interwencji organizatora odnośnie organizacji koncertu w Gmachu Głównym Teatru, zmieniona została treść komunikatu o koncercie, lecz nadal pozostała informacja dotycząca promocji albumu AVE MARIA, z którego utwory, mające być zaprezentowane podczas koncertu, zawierają treści wulgarne i obelżywe” – pisze marszałek. Jak się odnosisz do tych zarzutów?
Pan marszałek tym pismem łamie konstytucję. Jakim prawem polityk czy urzędnik chce decydować o tym, co jest wulgarne, a co nie jest, co powinno być wystawiane na scenie teatru i co powinni śpiewać artyści? No przecież to jest czysta komuna. To jest Gomułka w najbardziej skrajnej postaci. Ten tekst mógłby powstać w czasach osławionego Zenona Kliszki [sekretarz KC PZPR w latach 1957-1970, najbliższy współpracownik Władysława Gomułki; pod jego wpływem Gomułka podjął decyzję o zdjęciu Dziadów ze sceny Teatru Narodowego w Warszawie w 1968 roku – red.].
Poza tym w ustawie o prowadzeniu działalności kulturalnej nie ma mowy o tym, że dyrektora można odwołać za brak dbałości o wizerunek.
Ale w kontrakcie dyrektorskim masz wpisane dbanie o dobre imię teatru.
Owszem, zgodziłem się na taki zapis. Pomijając fakt, że jest on niezgodny z ustawą, uważam, że świetnie dbam o wizerunek teatru. Mam na to wymierne dowody. Dziesiątki tysięcy widzów ma takie samo zdanie. To, co pan marszałek napisał w uzasadnieniu decyzji o moim odwołaniu, jest jego prywatną opinią, która w ogóle nie powinna być brana pod uwagę. Pan marszałek może nie lubić Marii Peszek. Nie ma takiego obowiązku, żeby lubić Marię Peszek. Może Maria Peszek być dla niego wulgarna, ale pan marszałek posunął się do zakazu działalności Marii Peszek. I to jest naruszenie ustawy zasadniczej, a także wielu innych przepisów prawa.
Mimo nacisków Urzędu Marszałkowskiego zorganizowaliście jednak ten koncert.
Oczywiście. Nie mogliśmy ustąpić, ponieważ ustawilibyśmy się po tej samej stronie, co politycy PiS, ci, którzy cenzurują kulturę. Byłby to czysty konformizm: odwołam koncert, bo mi marszałek nie da pieniędzy. Przecież tu o nawet nie chodzi o Marię Peszek, to może dotyczyć każdego artysty, bo pan marszałek za chwilę ustanowi nowe standardy, co jest wulgaryzacją języka i sceny. I będzie żądał, aby kolejny artysta nie występował.
RPO podzielił stanowisko twoje i zespołu pisząc, że „decyzje repertuarowe nie powinny być uznawane za godzące w dobre imię teatru, a jedynym arbitrem powinna być nie władza administracyjna, ale publiczność”. Obok krytyki repertuaru, marszałek wysunął jednak także zarzut dotyczący finansów publicznych. Chodzi o przedłużenie kontraktu z firmą sprzątającą teatr w pandemii, bez wymaganego przetargu. Na czym polegał ten problem?
W okresie pandemii skończyła się umowa z firmą sprzątającą. Teatr im. Słowackiego nie miał pieniędzy, nie grał, nie wiadomo było, kiedy nas otworzą, a kiedy znowu zamkną. Co dwa tygodnie zmieniały się obostrzenia sanitarne. W związku z tym podjęliśmy decyzję, żeby bez przetargu aneksować umowę i dogadywać się z firmą za każdym razem na określone działania. Biorąc pod uwagę podpisane już przetargowe umowy, zaoszczędziliśmy w ten sposób około 80 tysięcy złotych, co pozwoliło w tamtym bardzo trudnym czasie nie zwolnić nikogo z pracy oraz zachować ciągłość działalności i dostosować się do przepisów sanitarnych.
Poza tym postępowałem zgodnie z prawem, ponieważ art. 27 ustawy o dyscyplinie finansów publicznych mówi wyraźnie, że w przypadku działania lub zaniechania podjętego wyłącznie w celu ograniczenia skutków zdarzenia losowego (w tym wypadku – pandemii), nie dochodzi się odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych.
Na podstawie tego artykułu zwolniono z odpowiedzialności m.in. urzędników ministerstwa zdrowia, którzy zamawiali bez przetargów nieistniejące respiratory lub maseczki bez atestów.
Właśnie. Rząd stracił miliony na respiratory od handlarza bronią, w tym samym czasie nas się oskarża, bo zaoszczędziliśmy 80 tys. zł i pozwoliliśmy teatrowi funkcjonować. Ja się tego nie wypieram, jestem dumny z tej decyzji i zrobiłbym dzisiaj dokładnie to samo.
Marszałek doniósł na ciebie do Regionalnej Izby Obrachunkowej, ta jednak odmówiła wszczęcia postępowania.
RIO wielokrotnie odmawiało wszczęcia postępowania, ale pan marszałek nieustannie w ramach mobbingowania mnie odwoływał się do Warszawy, do głównej komisji orzekającej, która w końcu nakazała rzecznikowi dyscypliny finansów wszcząć postępowanie. I uwaga, rzecznik wniósł o ukaranie mnie najniższą karą, czyli upomnieniem. Czyli to nie jest żadna kara, która byłaby adekwatna do tego, co pan marszałek mówi, że jednak ciężko naruszyłem dyscyplinę finansów publicznych.
Przypomnę, że zaoszczędziłem pieniądze. Nie wydałem, tylko zaoszczędziłem. W czasie tej samej pandemii nasze pracownie krawieckie szyły dla trzech szpitali krakowskich maseczki, których władza nie była w stanie zapewnić.
Kto stanie do konkursu?
17 lipca tego roku rusza procedura konkursowa, czy przystąpisz do tego konkursu?
Mam nadzieję, że procedura nie ruszy, że marszałek się z tego wycofa. A jeżeli ruszy, to oczywiście stanę do konkursu. Numer polega na tym, że nikt przy zdrowych zmysłach nie jest w stanie w tak krótkim czasie przygotować i potwierdzić z twórcami programu artystycznego na kolejne trzy lata. Wszystkie najważniejsze organizacje teatralne stanęły po naszej stronie: związki zawodowe aktorów, Gildia Reżyserek i Reżyserów, Stowarzyszenie Dyrektorów Teatrów, Unia Teatrów Polskich. Nikt przyzwoity nie stanie do tego konkursu.
Wszyscy mamy w pamięci przypadek dyrektora Morawskiego, który wbrew środowisku i dużej części zespołu objął dyrekcję Teatru Polskiego we Wrocławiu, doprowadzając do upadku tej sceny. Ale w Słowaku jest o wiele bardziej zdeterminowana załoga. Do tego dochodzi ogromne zaplecze sympatyków teatru, widzów, przedstawicieli biznesu. Więc jaki szaleniec stanie do tego konkursu? Staną ludzie, których oni będą do tego popychali, no i ja.
Co więc zamierzacie zrobić, oprócz przedstawienia programu?
Będziemy dążyć do jak największej transparentności tego konkursu, zaprosimy wszystkich kandydatów na debatę do teatru, żeby pokazali, co potrafią. Bardzo chętnie stanę do takiej debaty w każdej chwili, nawet jutro. Jestem przygotowany, bo mam program na najbliższe cztery lata i to dobrze przygotowany.
Podobna sytuacja miała miejsce w 2021 roku w Legnicy, gdzie władze chciały pozbyć się wieloletniego dyrektora Jacka Głomba, który stworzył z tej sceny ważny ośrodek w kraju. Do konkursu jednak nikt poza Głombem się nie zgłosił i musieli wybrać dotychczasowego dyrektora. Teraz próbują teatr legnicki zagłodzić, miasto wycofało się ze współprowadzenia sceny. Głomb zapowiedział, że zawiesi w przyszłym sezonie działalność artystyczną teatru.
To jest obrzydliwe…
Teoretycznie marszałek Kozłowski może się wycofać z konkursu albo ty możesz wygrać, ale za rok może się okazać, że wasza dotacja zostanie zmniejszona z powodów „obiektywnych”, choćby ze względu na wojnę w Ukrainie. Nie obawiasz się takiego scenariusza?
My jesteśmy w trochę innej sytuacji niż Legnica. Bardzo współczujemy zespołowi Jacka Głomba, popieramy ich starania, uważamy to, co robią władze Legnicy za obrzydliwy skandal. Słowak miał o tyle szczęście, że dysponuje niesamowitym poparciem sympatyków i widzów. W czasie 500 dni mojego odwołania udało się nam zebrać 2,5 mln zł od publiczności, kolejne 2,5 mln zarobiliśmy sami. Uzupełniliśmy pieniądze, których nam brakowało – jedną piątą budżetu.
Dział marketingu stał się najważniejszym działem frontowym teatru. Spędziliśmy wiele dni na jeżdżeniu po Polsce, na prezentowaniu naszej sytuacji, na rozmowach z sympatykami, widzami, biznesmenami. Dzięki temu udało nam się nie tylko przetrwać, ale i wyprodukować kilka znaczących premier, w tym jedną kolosalną.
Teatr im. Słowackiego jest teatrem publicznym, zbiórki od osób prywatnych to nie jest rozwiązanie.
Oczywiście, że nie jest. Problem polega na tym, że zarząd województwa daje pieniądze na remonty, na elewacje, na dywany, wręcz zasypuje nas pieniędzmi. Ale nie jest to nic wyjątkowego, Teatr im. Słowackiego jest jedynym tego typu zabytkiem w Polsce, utrzymanie zabytkowej substancji to obowiązek organizatora.
Władza daje na zabytkowe mury, skąpi na program.
No – klasyka. Dzięki temu mogą mówić, że przecież dajemy i to miliony. Nie na bezeceństwa, ale na dziedzictwo.
Wracam do pytania, kto będzie kierował Teatrem im. Słowackiego za rok?
Nie wiem i posunę się do stwierdzenia, że oni chyba też nie wiedzą, bo to wygląda na działanie bez planu, robione z czystej żądzy zemsty. Pan marszałek w mediach twierdzi, że jestem niegrzeczny. To jest jego jedyny argument. Jeżeli to jest jedyny powód, to rzeczywiście może powinienem odejść dla dobra instytucji, tylko że nie mogę. Jestem zakładnikiem tego zespołu, naszego dorobku, tego, co tu zrobiliśmy. To nie jest czas, żebym odchodził, nawet gdybym chciał. Bo to jest kwestia wypracowania sposobu przekazania zarządu takiego teatru komuś, kto będzie gwarantował poważne podejście do tego miejsca, do jego tradycji, historii. Do zespołu. To się powinno odbywać w cywilizowany sposób, w dobrych warunkach, przy pełnej zgodzie wszystkich, włącznie z poprzednim dyrektorem, widzami, sponsorami, ludźmi, którzy są wokół tego teatru.
My ciągle nie wypracowaliśmy w Polsce systemu przekazywania zarządu teatrów, tylko opieramy się na widzimisię władzy. Władza decyduje, czy zrobi konkurs, czy przedłuży kadencję poprzedniej dyrekcji. Albo robi konkurs, bo jej się poprzedni dyrektor nie podobał, więc go chce wykończyć konkursem. Nie ma w tym żadnego planu, żadnej głębszej refleksji, żadnej dyskusji z udziałem ekspertów, opinii publicznej, mediów i zespołu. To się w ogóle nie liczy. To jest widzimisię pana marszałka. Mało tego, pozbawione planu. Bo pan marszałek nie chce powiedzieć, kogo chce tutaj widzieć. Chce widzieć kogoś, kto jest grzeczny.
Sytuację mogą zmienić chyba tylko wybory. To smutne, że trwałość instytucji kultury wciąż zależy od kalendarza wyborczego. Gdy tymczasem instytucje, takie jak Teatr im. Słowackiego, powinny rozwijać się niezależnie od tego, kto administruje miastem czy państwem.
Moja kadencja nie pokrywa się z kadencją rządzących. Oni powinni zostawić decyzję następcom, jeśli uważają, że obsadzanie dyrektorów to jest decyzja polityczna. Albo powinni zostawić nas w spokoju, bo teatr dobrze funkcjonuje.
Na tym polega cały problem, który oni mają, że Teatr im. Słowackiego funkcjonuje dobrze. Mamy cały czas kontrole, które nic poważnego nie znajdują. Teatr zarabia ogromne pieniądze, których mu brakuje w budżecie od organizatora. Odnosimy sukcesy, zdobywamy nieustannie nagrody. Nie ma konfliktów wewnętrznych, jest zmotywowany i dobrze pracujący zespół. Teatr daje cały czas premiery, które są wydarzeniami. Dlaczego w takim razie coś tu psuć, po co to zmieniać? Tylko dlatego, że dyrektor jest niegrzeczny? Albo co gorsza, że wystawił „Dziady” i nie zgodził się z panem marszałkiem na wyrzucenie Marii Peszek?
A może marszałek ma naciski od swoich mocodawców, którzy każą mu to robić.
Tego nie wiemy. Ale szczerze powiem, że mnie to nie interesuje, czy on ma naciski. On jest dla mnie partnerem, a raczej brakiem partnera.
W musicalu „1989” śpiewacie piosenkę „Niech się Polska obudzi”. Wierzysz w to, że to marzenie się spełni w roku 2023?
Głęboko w to wierzę i dlatego zrobiliśmy ten musical. Te słowa, napisane przez naszych scenarzystów, odnoszą się oczywiście do tamtego okresu, ale można je także odczytywać w dzisiejszym kontekście. Raz już się to udało. Garstka straceńców doprowadziła do tego, że się Polska obudziła. Każda rzecz, którą robimy, służy do tego, żebyśmy się wszyscy obudzili. Ale nie przeciwko komuś, tylko obudzili się w sensie obywatelskim.
Polska powinna się obudzić, tak jak się obudziła w 1989 roku. Obudzić się i zrozumieć, jak wiele znaczy solidarność, jak ważne są postawy obywatelskie. Że konformizm i cenzura to zło wcielone. Że nie powinniśmy ulegać spłyconemu pojmowaniu kultury, która przecież powinna być inwestycją, a nie kosztem.
Ludzie powinni sobie uzmysłowić, zgodnie z duchem Mickiewicza, że mogą „myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony!”.
Dlaczego nie? To się już wydarzyło, to nie jest jakaś mrzonka. Przeżyliśmy to, bezkrwawo.
Ten tekst: „Zróbcie dym, zróbcie szum, niech się Polska obudzi” jest bardzo przejmujący i wszyscy w tym momencie w teatrze zawsze biją brawo. Ciarki ludziom przechodzą po plecach, czują, że to jest to. Prosty tekst, ale mówiący wszystko. Zresztą widziałem go na kilku transparentach na Marszu 4 czerwca, co mnie bardzo cieszyło.
Kolejnym hasłem z musicalu „1989” na Marszu 4 czerwca był cytat „Ten tłum robi bum”.
To było chyba trzecie hasło według rankingu „Wyborczej”. Sam je widziałem ze trzy razy na marszu. To budzi nadzieję. Głęboko wierzę, że wreszcie wyjdziemy z tego marazmu i rozliczymy władzę. Nie mogą nas traktować jak dzieci i decydować o tym, kto jest grzeczny, a kto jest niegrzeczny.
Na zdjęciu: scena z musicalu „1989” w reż. Katarzyny Szyngiery, Teatr im. Słowackiego w Krakowie.
Kultura
Piotr Gliński
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
cenzura
teatr
Teatr im. Słowackiego w Krakowie
Witold Kozłowski
publicysta, kurator teatralny, dramaturg. Absolwent teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w latach 1994-2012 dziennikarz działu kultury „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Zbigniewa Raszewskiego dla najlepszego polskiego krytyka teatralnego (1995). Opublikował m.in. antologie polskich sztuk współczesnych „Pokolenie porno i inne niesmaczne utwory teatralne” (2003) i „Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski” (2006), a także zbiór wywiadów z czołowymi polskimi ludźmi kultury „Bitwa o kulturę #przyszłość” (2015), wyróżniony nagrodą „Gazety Wyborczej” w Lublinie „Strzała 2015”. Od 2014 związany z TR Warszawa, gdzie odpowiada za rozwój linii programowej teatru oraz pracę z młodymi twórcami i twórczyniami.
publicysta, kurator teatralny, dramaturg. Absolwent teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w latach 1994-2012 dziennikarz działu kultury „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Zbigniewa Raszewskiego dla najlepszego polskiego krytyka teatralnego (1995). Opublikował m.in. antologie polskich sztuk współczesnych „Pokolenie porno i inne niesmaczne utwory teatralne” (2003) i „Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski” (2006), a także zbiór wywiadów z czołowymi polskimi ludźmi kultury „Bitwa o kulturę #przyszłość” (2015), wyróżniony nagrodą „Gazety Wyborczej” w Lublinie „Strzała 2015”. Od 2014 związany z TR Warszawa, gdzie odpowiada za rozwój linii programowej teatru oraz pracę z młodymi twórcami i twórczyniami.
Komentarze