0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.plJakub Porzycki / Age...

W OKO.press pisaliśmy już, że merytoryczna obrona PiS przed inflacją jest coraz trudniejsza. Ulubiony argument polityków partii rządzącej pod tytułem „płace rosną szybciej niż inflacja” od miesięcy był wątpliwy, dziś jest już nieprawdziwy.

Nawet w ujęciu średnim realne pensje już spadają. PiS szuka nowych narracji. Oczywiście jedną z ulubionych jest „wina Tuska”. Mieliśmy już absurdalny materiał „Wiadomości” TVP, który zapowiedziany został paskiem „Tusk bezradny wobec inflacji”.

Jest też wersja kontrfaktyczna, którą można streścić zdaniem „za Tuska byłoby gorzej”.

Do tego argumentu uciekł się na Twitterze Ryszard Terlecki:

„Gromada nieudaczników z Tuskiem, Kosiniakiem czy Hołownią krytykuje rząd (?!) za inflację. Gdyby to oni rządzili, mielibyśmy 60 procent inflacji jak w Turcji. Na szczęście mogą tylko jazgotać”.

Spróbujmy zastanowić się, w jakim stopniu możliwe jest, by w wyniku innej polityki makroekonomicznej Polska rzeczywiście miała dziś kilkukrotnie wyższą inflację.

Przeczytaj także:

W całej Europie najwyżej 20 proc.

Po pierwsze, Ryszard Terlecki ma mocno nieaktualne informacje. 60-procentowa inflacja w Turcji była notowana w marcu, dziś jest wyższa. W kwietniu wzrosła do 70 proc., w maju – do 73,5 proc. Na dane z czerwca jeszcze czekamy. Ale nic nie wskazuje na to, by był to spadek.

To jednak szczegół, rząd wartości jest ten sam, co w tweecie Ryszarda Terleckiego. Ale szybkie spojrzenie na dane z Europy pokazuje, że to bardzo mało możliwe, by inflacja w jednym kraju w Unii Europejskiej osiągnęła poziom turecki. Unia – szczególnie strefa euro, ale w niej wciąż nie jesteśmy i długo nie będziemy – jest jednym organizmem gospodarczym. To naczynia połączone. Strefa euro prowadzi swoją politykę monetarną, pozostałe poza strefą osiem krajów Unii ma wolność w kształtowaniu na przykład stóp procentowych. I to robią, choć polityka podnoszenia stóp procentowych w naszym regionie jest bardzo zbliżona.

Pomimo różnorodnych polityk gospodarczych, żaden kraj Unii nie zbliża się do poziomu tureckiego. W czerwcu Eurostat podaje na razie tylko dane o inflacji w strefie euro. Wybijają się tutaj trzy kraje bałtyckie, z inflacją między 19 proc. (Łotwa) a 22,5 proc. (Estonia).

Różne rządy, inflacja podobna

Spójrzmy jeszcze na dane z maja, bo tutaj mamy liczby dla całej Unii, a także kilku krajów poza nią, oraz możemy je porównać do Turcji. W maju na czele było tak samo jak w czerwcu. Trzy kolejne kraje za bałtycką trójką to Czechy, Bułgaria i Polska. Nawet poza Unią inflacja pozostaje w tej samej skali. Inflacja w maju w Macedonii Północnej to 11,9 proc., w Serbii – 10,1 proc.

A w całej Europie rządzą bardzo różne ekipy. Od nacjonalistów w Serbii po lewicowy rząd w Hiszpanii, wszędzie inflacja wciąż rośnie, nigdzie nie zbliża się do poziomów tureckich. Wniosek z tego jest prosty: żeby inflacja w Polsce doszła do poziomów tureckich, nasza polityka monetarna i fiskalna musiałaby być diametralnie inna niż ta obecna.

A może niższa?

Łatwiej byłoby obronić argument, że gdyby rządziła PO, inflacja byłaby nieco mniejsza. Gdyby w 2015 roku to nie PiS wygrał wybory, prezesem Narodowego Banku Polskiego z pewnością nie zostałby Adam Glapiński. Być może na drugą kadencję zostałby poprzednik Adama Glapińskiego — Marek Belka. A jeśli nie, byłby to z pewnością ktoś bliższy poglądom Belki niż Glapińskiego.

Inflacja w Polsce była stosunkowo wysoka już przed początkiem pandemii. Gdy w 2011 roku również zbliżała się do 5 proc., prezes Belka podwyższył stopy procentowe, co na przestrzeni roku przywróciło inflację do celu NBP. W wywiadzie z OKO.press Marek Belka mówił, że na przełomie 2019 i 2020 roku postąpiłby podobnie. Prezes Glapiński odmawiał interwencji, długo mówił, że za jego kadencji stopy procentowe nie wzrosną, co przez ekonomistów jest dziś powszechnie oceniane jako duży błąd.

Nie wiemy oczywiście, jak byłoby na pewno, ale trudno znaleźć w filozofii gospodarczej Platformy Obywatelskiej lub innej partii opozycyjnej element, który miałby potencjał wywołania inflacji na poziomie tureckim.

Rozchwiana Turcja

Tutaj warto postawić sobie pytanie: co takiego zrobiła Turcja, że inflacja wystrzeliła ponad 70 proc.?

Po pierwsze trzeba pamiętać, że jesteśmy w zupełnie innym makroekonomicznym świecie. Polska od połowy lat 90. jest stabilną gospodarką, silnie złączoną z Unią Europejską i zachodem Europy. Podczas gdy my żyliśmy w świecie niskiej inflacji po 2000 roku, Turcja od 2004 do 2016 roku oscylowała wokół średniorocznych poziomów wysokości 7-8 proc. inflacji. Później inflacja co roku przekraczała 10 proc., nawet w trakcie pandemii. W takich warunkach dużo łatwiej o nagłe wzrosty. Szczególnie gdy bank centralny podejmuje zaskakujące decyzje.

W przypadku stóp procentowych Turcja również operuje w nieco innej skali. Po 2014 roku zawsze przekraczały 5 proc., gdy u nas zbliżały się do zera. Turcja Erdoğana od lat ma problem z ogromnym deficytem w bilansie rachunku bieżącego. A to znaczy, że znacząco więcej z zagranicy sprowadza, niż eksportuje. Żeby jakoś za ten eksport zapłacić, Turcja musi się zadłużać, a tureckie rezerwy walutowe nie są duże. To destabilizuje sytuację makro i osłabia walutę.

Mówiąc krótko: turecka gospodarka była w złej kondycji od lat, dzisiejszej inflacji nie sprowokowała tylko zła polityka już po nałożeniu się kolejnych globalnych kryzysów: pandemii, problemów z globalnymi łańcuchami dostaw, wojny w Ukrainie.

Zła polityka monetarna tylko sytuację pogorszyła.

Prezydent = bank centralny

Bank centralny jest w Turcji de facto zależny od prezydenta. A ten ma osobliwe przekonania co do stóp procentowych i walki z inflacją. Cały świat uważa, że należy je podwyższać, by zwiększyć koszt kredytu a przez to zmniejszyć ilość pieniądza w gospodarce. Prezydent Erdoğan jest natomiast przekonany, że aby zbić inflację, stopy należy obniżać. I mówi o tym otwarcie, co przeraża zagranicznych inwestorów i odstrasza ich od inwestowania w Turcji.

We wrześniu ubiegłego roku stopy obniżono z 19 do 18 proc. Do tego momentu inflacja w Turcji rosła, ale powoli. Na początku 2021 roku wynosiła 15 proc., we wrześniu zbliżała się do 20 proc. Do końca roku stopy obniżono do 14 proc., a inflacja w grudniu wynosiła już 36 proc.

Dziś jest dwa razy wyższa, końca wzrostów nie widać. A dodatkowo to tylko oficjalny wskaźnik, co do którego są poważne wątpliwości. W wywiadzie dla next.gazeta.pl dr Karol Wasilewski z Agencji Analitycznej NEOŚwiat, mówił, że agencja statystyczna, która opracowuje liczby inflacyjne, jest zależna od rządu, a niezależni specjaliści sugerują, że rzeczywista stopa inflacji może być nawet dwa razy wyższa.

Turcja ma też obsesję na punkcie wzrostu gospodarczego – Erdoğanowi zależy, aby PKB rosło za wszelką cenę. A podnoszenie stóp i schładzanie gospodarki to droga do zdławienia inflacji za cenę recesji – szczególnie przy tak wysokiej inflacji.

W Polsce mamy raczej konsensus, że wzrost gospodarczy jest ważny, ale też zrozumienie, że do walki z inflacją konieczne jest spowolnienie. Żaden ważny polityk – czy koalicyjny, czy opozycyjny – nie wyraża głośnego sprzeciwu dla podnoszenia stóp, bo przez to spadnie nam PKB.

Gromada nieudaczników z Tuskiem, Kosiniakiem czy Hołownią krytykuje rząd (?!) za inflację. Gdyby to oni rządzili, mielibyśmy 60 procent inflacji jak w Turcji. Na szczęście mogą tylko jazgotać
Ryszard Terlecki nie ma racji, a jego argument to wyraz bezradności i braku merytorycznej odpowiedzi na rosnącą frustrację Polaków inflacją
Wpis na Twitterze,01 lipca 2022

Pomysły opozycji

Jak opozycja chce z inflacją walczyć?

„Żeby (oszczędności) nie leżały na naszych kontach w banku, oprocentowane najwyżej 2 czy 3 procent. Po to, by ludzie nie stracili z czasem oszczędności swojego życia, bo zbierają na studia dziecka, nowy samochód, remont mieszkania, dziurę w dachu albo na czarną godzinę. Te obligacje ściągną pieniądze z rynku i będą działaniem prawdziwie antyinflacyjnym, bo zmniejszą popyt, który podnosi ceny” – mówiła w maju posłanka PO Izabela Leszczyna.

Lewica i PO równolegle mówią o dwudziestoprocentowej podwyżce dla pracowników budżetówki, by wynagrodzić im lata braku podwyżek i obecny wzrost cen.

Już w lipcu lider PO Donald Tusk zapowiadał, że aby poprawić jakość walki z inflacją, po przejęciu władzy PO usunęłaby z posady szefa NBP Adama Glapińskiego.

To pomysły, które można oceniać różnie. W kontekście walki z inflacją wysoko oprocentowane obligacje są bardzo dobrym pomysłem, który ostatnio chwalił na naszych łamach były prezes NBP Marek Belka. Wysokie podwyżki dla budżetówki mogą mieć nieco proinflacyjny skutek, ale trudno przewidzieć jak duży – na pewno daleki od na przykład podwojenia inflacji. Co do odwołania prezesa NBP są poważne wątpliwości prawne.

Ale trzeba przyznać, że opozycja ma swoje pomysły na działania wymierzone w inflację. Można je oceniać różnie, ale żadne z nich nie prowadziłyby do skierowania nas na kierunek turecki. Polską i turecką gospodarkę łączy stosunkowo wysoki wzrost gospodarczy w ostatnich dekadach i niewiele więcej. Polska jest dużo stabilniejsza, do czego przyczyniły się wszystkie ekipy rządzące po 1989 roku. Turcją rządzi autokrata, który ma nikłe pojęcie o polityce makrogospodarczej.

Żeby Polska osiągnęła turecki poziom inflacji, potrzeba byłoby wyjątkowo niekompetentnej polityki gospodarczej na granicy sabotażu. A w demokratycznym kraju to trudne, bo zwiększa ryzyko, że po czterech latach zostanie się odsuniętym od władzy.

Dlatego Ryszard Terlecki nie ma racji, a jego argument to wyraz braku merytorycznej odpowiedzi na rosnącą frustrację Polaków inflacją.

Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze