0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Artykuł Timothy Gartona Asha ukazał się także w „The Financial Times”. Autor jest brytyjskim intelektualistą i historykiem, profesorem na Uniwersytecie Oksfordzkim, świadkiem i uczestnikiem przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego „Wiosny obywateli”, jest także autorem książek „Polska rewolucja: Solidarność”, „Wolny świat: dlaczego kryzys Zachodu jest szansą naszych czasów” oraz "W imieniu Europy: Niemcy i podzielony kontynent (historia Ostpolitik)".

Niemiecki kanclerz Olaf Scholz często i słusznie wychwala Ostpolitik swojego wielkiego socjaldemokratycznego poprzednika Willy'ego Brandta, który pół wieku temu pełnił funkcję kanclerza Republiki Federalnej. Rzeczywiście, Brandt uczynił z Ostpolitik (co oznacza po prostu „politykę wschodnią”) termin rozpoznawalny na całym świecie. Jednak po pięćdziesięciu latach kontekst geopolityczny zmienił się całkowicie i Scholz pilnie potrzebuje nowej Ostpolitik.

Odwrócenie ról

W 1969 roku, kiedy Brandt zapoczątkował to, co nazywano wówczas „nową” Ostpolitik, Niemcy Zachodnie były mocarstwem rewizjonistycznym, dążącym docelowo do zjednoczenia z Niemcami Wschodnimi, a Związek Radziecki był mocarstwem broniącym status quo.

Dziś to zjednoczone Niemcy są mocarstwem próbującym zachować status quo, a Rosja Putina jest mocarstwem rewizjonistycznym, gotowym użyć wszelkich dostępnych środków, aby przywrócić swoją hegemonię nad Ukrainą i innymi częściami Europy Wschodniej.

Stosunki gospodarcze Niemiec Zachodnich z Rosją służyły wówczas nowatorskiemu wariantowi polityki détente (odprężenia), realizowanej także przez USA, Francję i Wielką Brytanię. Osthandel (handel wschodni) utorował drogę Ostpolitik.

W 1973 roku rurociągiem z Rosji do Niemiec Zachodnich po raz pierwszy popłynął gaz. Długofalowym skutkiem tej systematycznej promocji powiązań gospodarczych jest m.in. obecna zależność energetyczna Niemiec od Rosji.

Teraz jest na odwrót. Może to pomóc w wyjaśnieniu, dlaczego Scholz na wspólnej konferencji prasowej z prezydentem Joe Bidenem w tym tygodniu odmówił powiedzenia wprost, że jeśli Putin napadnie na Ukrainę, rurociąg Nord Stream 2 natychmiast stanie się przemysłową archeologią.

Przeczytaj także:

Podstawowy gambit Ostpolitik Egona Bahra, doradcy Brandta, przypominał technikę judo: chodziło o to, aby sprowokować ciężkiego, wolno poruszającego się przeciwnika – Związek Radziecki – aby tak bardzo wychylił się w twoją stronę, żeby zręcznym obrotem można go było przerzucić przez ramię.

Teraz to Putin, z czarnym pasem w judo, próbuje przerzucić sobie przez ramię ciężkie, wolno poruszające się Niemcy.

W latach 70., kiedy amerykańska polityka détente umiejętnie pogłębiła podział chińsko-sowiecki, Niemcy mogły skupić wysiłki wyłącznie na Związku Radzieckim. Ale kilka dni temu w Pekinie Putin i chiński prezydent Xi Jinping dobitnie potwierdzili rosyjsko-chiński sojusz przeciwko Zachodowi. Nowa Ostpolitik musi więc być także polityką dalekowschodnią. Niestety, zależność eksportowa Niemiec od Chin jest równie dotkliwa, jak zależność energetyczna od Rosji.

Dobry kanclerz, zły kanclerz

Pozwolę sobie dodać ostatnią, bolesną różnicę. Willy Brandt był jedną z najbardziej inspirujących postaci w powojennej historii Europy. Jego upadek na kolana przed pomnikiem bohaterów powstania w getcie warszawskim, podczas wizyty w stolicy Polski w 1970 roku, był głęboko poruszającym symbolicznym wyrazem tego, że demokratyczne Niemcy wyciągają wnioski ze swojej przeszłości.

Ale Gerhard Schröder, ostatnia osoba na stanowisku kanclerza z ramienia socjaldemokratów przed Scholzem, jest jedną z najbardziej haniebnych postaci w najnowszej historii niemieckiej demokracji.

Po dość udanym okresie sprawowania funkcji kanclerza, przyjęcie przez niego wysoko opłacanych stanowisk kierowniczych w Nord Stream, Rosneft i niedawna nominacja do zarządu Gazpromu, przy jednoczesnym nieustannym przepraszaniu za represje i agresję Putina, zhańbiły dziedzictwo Ostpolitik.

A teraz dobra wiadomość. Wszystkie te kwestie są wyraźnie podnoszone w niemieckich mediach, ośrodkach analitycznych i debatach politycznych. Nawet lewicowo-liberalny tygodnik Die Zeit, pismo parafialne „kościoła Ostpolitik”, ostro skrytykował tych niemieckich socjaldemokratów, którzy nadal powtarzają stare frazesy o Ostpolitik, nieprzystosowane do nowych okoliczności.

Na wschód razem z UE

Sformułowane przez młodsze partie koalicji „Sygnalizacji świetlnej” Scholza (SDP, Zielonych oraz Wolnych Demokratów) trójstronne porozumienie już teraz przewiduje znaczącą reorientację polityki wschodniej kraju.

Ma być ona bardziej zintegrowana z ogólną strategią UE, ma zwracać większą uwagę na prawa człowieka i demokrację, a także bardziej dbać o zrównoważenie interesów takich krajów jak Ukraina i Białoruś z interesami wynikającymi ze szczególnych relacji Niemiec z Rosją. Sam Scholz mówi, że potrzebujemy „europejskiej Ostpolitik”.

Gdyby nie kryzys ukraiński, który wylądował na biurku Scholza w ciągu kilku godzin od objęcia przez niego stanowiska kanclerza, tankowiec Ostpolitik mógłby stopniowo zawracać, w charakterystycznym dla współczesnej niemieckiej demokracji powolnym, konsensualnym stylu, podczas gdy polityka zielonej transformacji jego rządu stopniowo odzwyczajałaby Niemcy od rosyjskiego węgla.

Ale historia, ta okrutna mistrzyni, nie pozostawiła mu luksusu czasu. Nowy kurs musi zostać wyznaczony już teraz. Jego wystąpienie na przyszłotygodniowej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa jest doskonałą okazją, aby go określić. Nawiązując do słów, jakimi sam Scholz chwalił Ostpolitik Brandta, jego wizja musi być zręcznie pomyślana, geostrategiczna i odważna. Świat będzie słuchał.

Tłumaczyła Anna Halbersztat

Udostępnij:

Timothy Garton Ash

Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".

Komentarze