0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Eitan ABRAMOVICH / AFPEitan ABRAMOVICH / A...

Urugwaj, mały, spokojny kraj nazywany „Szwajcarią Ameryki Łacińskiej” od początku 2023 roku zagłębia się we własną historię. Pół wieku temu w wyniku wojskowego zamachu stanu ustanowiono tu antykomunistyczną dyktaturę, podobną do reżimów w niemal całym regionie – Brazylii, Argentynie, Chile, Paragwaju, Boliwii. Od stycznia trwają obchody tej rocznicy – wychodzą nowe książki rekapitulujące epokę, pisma i artykuły, programy telewizyjne i filmy dokumentalne poświęcone konfliktom czasów zimnej wojny.

W czerwcu podczas uroczystej sesji parlamentu posłowie i senatorowie uznali odpowiedzialność państwa – wówczas rządzonego przez wojskowych i oligarchię – za łamanie praw człowieka w latach 1973-1985. Rezolucja parlamentu była odpowiedzią na orzeczenie Trybunału Praw Człowieka Obu Ameryk, który potępił Urugwaj za zamordowanie przez wojsko i policję 22-letniej Diany Maidanik, 19-letniej Silvii Reyes i Laury Raggio (w kwietniu 1974) Trybunał uznał też odpowiedzialność władz państwowych za „zniknięcie” 22-letniego Luisa Eduardo Gonzáleza i 40-letniego Oscara Tassino (pierwszego w grudniu 1974 roku, drugiego w lipcu 1977 roku).

Takich osób, jak wymienione w tym konkretnym orzeczeniu, jest w Urugwaju około dwustu. Sześć tysięcy przeszło więzienia i brutalne przesłuchania.

W uzasadnieniu wyroku Trybunał nakreślił kontekst, w jakim doszło do zbrodni, a składały się nań „systematyczna praktyka arbitralnych aresztowań, tortur, egzekucji i wymuszonych zniknięć popełnianych przez siły bezpieczeństwa i wywiad”. Trybunał obciążył też władze Urugwaju odpowiedzialnością za zaniechanie śledztw mających ustalić winnych zbrodni i nakazał zadośćuczynienie polegające m.in. na poszukiwaniach miejsc pochówku „znikniętych”.

Przeczytaj także:

Kraina szczęśliwa

Urugwaj to jeden z najlepszych krajów do życia na zachodniej półkuli. Społeczne nierówności są tu mniejsze niż u sąsiadów. Egalitarne rządy z lat 2005-2015 zredukowały poziom biedy, a ubogich objęły programami wyrównywania szans. Minusem jest drożyzna – większość towarów trzeba importować, a mały rynek wewnętrzny sprawia, że nawet rzeczy wytworzone na miejscu są sporo droższe niż np. w Argentynie czy Brazylii.

Dekadę temu, tuż po zalegalizowaniu marihuany rekreacyjnej, Urugwaj uważano za najmodniejszy kraj świata.

Powstawały publikacje agitujące za przeprowadzką nad deltę La Platy. Przyciągać miała darmowa i świecka edukacja, stabilność finansowa, legalna aborcja, której sprzeciwiało się zaledwie 10 proc. obywateli (małe szanse na powrót do represji); równouprawnienie małżeństw jednopłciowych; a także – wspaniałe plaże i wyborna kuchnia (choć tylko dla mięsożerców). Atutem było także przyjazne traktowanie cudzoziemców, a nawet ówczesny prezydent Jose Mujica, uważany za najskromniejszego przywódcę na świecie, mający reputację mędrca.

To Mujica ukuł frazę, że „gdyby Urugwaj był większy, mówiono by, że to tutaj wymyślono socjaldemokrację”. Reformy z początku XX wieku uczyniły ten kraj liderem postępu. Upaństwowiono usługi publiczne, rozszerzono zasięg edukacji, wprowadzono ośmiogodzinny dzień pracy, negocjacje płacowe między pracodawcami a pracownikami, referenda. Rozdzielono państwo i kościół, wprowadzono prawo o rozwodach i przyznano kobietom prawa wyborcze. A do tego kraj przeżywał wielką prosperity – do spółki z Argentyną i Brazylią karmił wygłodzoną Europę w trakcie i po obu wojnach światowych; to z kolei było kołem zamachowym rozwoju i budowania społeczeństwa klasy średniej.

Potem nastąpił kryzys, który wywołał niepokoje. Marzenie o rewolucji dotarło również tutaj – a skończyło się jak w całym regionie (z wyjątkiem Kuby i Nikaragui), tj. wojskowym zamordyzmem pod antykomunistycznymi hasłami.

Dziś Urugwaj należy do krajów, w którym mowa nienawiści zazwyczaj nie zatruwa publicznych dyskusji (zdarza się, ale nie w stopniu porównywalnym z Brazylią, Chile, Argentyną, czy Wenezuelą). Nie kwestionowano tu, jak w sąsiedniej Brazylii pod rządami Jaira Bolsonara, ustaleń nauki w kwestii pandemii COVID-19. Politycy nie podważają też naukowo potwierdzonego zjawiska globalnego ocieplenia. Mimo nieraz ostrych sporów, które objawiły się teraz – w 50. rocznicę zamachu stanu – kultura dialogu w Urugwaju miewa się naprawdę nieźle.

Gdzie są „zniknięci”?

Jednak nawet w tak poukładanym kraju istnieją niespłacone długi i niezałatwione sprawy. W 50. rocznicę zamachu stanu rodziny pokrzywdzonych w latach dyktatury wykrzykują na ulicach swój sprzeciw i ból. Wywołuje go przede wszystkim zmowa milczenia wojskowych – choć w latach dyktatury „zniknięto” około dwustu aktywistów politycznych, to do tej pory odnaleziono szczątki zaledwie sześciu.

W maju ulicami Montevideo przeszedł marsz rodzin „znikniętych”, które domagały się od wojskowych i starych polityków przerwania paktu milczenia. Pierwsi przywódcy po przywróceniu demokracji nie przysłużyli się ustaleniu prawdy o ofiarach. Dopiero prezydent Jorge Batlle, który objął rządy w 2000 roku, powołał Komisję ds. Pokoju, a poszukiwania „znikniętych” faktycznie rozpoczęto za rządów lewicowego Frente Amplio (Szerokiego Frontu) – Tabare Vazqueza, a potem Jose Mujiki.

Po przywróceniu demokracji nie osądzono też wojskowych – chroniła ich amnestia, której nie udało się obalić nawet w drodze referendum.

Ludzie bali się zemsty i potencjalnego powrotu rządów wojska. Dopiero po 2005 roku, za pierwszej ekipy Frente Amplio (którą współtworzyli dawni przeciwnicy junty, w tym ex-partyzanci Tupamaros), skazano kilkudziesięciu oficerów odpowiedzialnych za zabójstwa i tortury. Mujica, dawny partyzant, który w więzieniu spędził kilkanaście lat, wyraził jednak życzenie, by starzy i schorowani skazańcy odsiedzieli resztę kary w areszcie domowym.

Motorem rozliczeniowych żądań jest dziś młode pokolenie, nie tylko potomkowie rodzin ofiar. Najważniejszym żądaniem jest ujawnienie przez wojskowych miejsc pochówku „znikniętych”. Choć zdarzają się i inne postulaty: jeśli na przykład kogoś z winnych zadawania cierpień dałoby się jeszcze po wielu latach ukarać, wymiar sprawiedliwości nie powinien odpuszczać.

W styczniu tego roku sąd w Madrycie zezwolił na ekstradycję Carlosa Suazacqa, 72-letniego lekarza, który asystował przy torturowaniu więźniów politycznych. Lekarz ów od 1977 roku mieszka w Hiszpanii i ma obywatelstwo tego kraju. Hiszpański sąd uznał jednak, że nie jest to przeszkodą w ekstradycji, a ponadto zbrodnie przeciw ludzkości – a o taką jest oskarżony – nie ulegają przedawnieniu. Ofiary tortur zeznały, że doktor Suazacq doradzał przesłuchującym oficerom, kiedy kontynuować, a kiedy przerwać zadawanie fizycznego bólu (by poddana torturom osoba nie zmarła, zanim odpowie na pytania śledczych).

W rocznicowej sesji urugwajskiego parlamentu, mimo apeli rodzin „znikniętych”, nie wziął udziału prezydent kraju Luis Lacalle Pou – polityk prawicy i lider centroprawicowej koalicji rządzącej, którą współtworzą także nostalgicy dyktatury. Do nostalgików należy przede wszystkim ugrupowanie emerytowanych wojskowych Cabildo Abierto. Uznanie wyroku międzynarodowego Trybunału, jak i hołd złożony w parlamencie ofiarom dyktatury lider tej partii uznał za „żenujące”.

Uwikłani w zbrodnie latynoamerykańskich dyktatur i ich sympatycy – w Argentynie, Chile, Brazylii – od zawsze utrzymują, że w latach 60. i 70. we wszystkich tych krajach toczyły się rzekomo wojny domowe. To sugestia mająca prowadzić do wniosku, że zbrodnie dyktatur były jedynie konieczną reakcją na przemoc „wywrotowych” grup zbrojnych. Nie inaczej jest dziś w Urugwaju.

Tupamaros vs. terroryzm państwowy

Partyzantka Tupamaros powstała z braku innych skutecznych kanałów politycznej walki. Zaczęło się od marszu robotników rolnych z plantacji trzciny cukrowej, wyzyskiwanych niczym dawni niewolnicy. Wściekli podpalili siedzibę uległych wobec władzy związków zawodowych. W czasie kolejnych manifestacji policja strzelała do zbuntowanych, padli zabici i ranni – robotnicy i studenci. Zdesperowani napadli na klub strzelecki, skąd ukradli broń – akcję tę uważa się za symboliczny początek miejskiej partyzantki.

Tupamaros spełniali rolę ludowego wymiaru sprawiedliwości i niezależnych środków przekazu.

Na przykład w czasie napadu na towarzystwo bankowe ukradli tajne dokumenty i przekazali je mediom. Wybuchł skandal, bo skradzione papiery ukazywały, w jaki sposób znani politycy prali pieniądze, wyprowadzali je z kraju i używali oszczędności ludzi do nielegalnych machlojek. Takie akcje Tupamaros budziły sympatię sporej części opinii publicznej.

Były i bardziej brutalne. Partyzanci porywali sędziów i prokuratorów, którzy odmawiali wszczynania śledztw przeciwko skorumpowanym politykom. Stawili ich przed trybunałem rewolucyjnym, a wystraszeni podsądni oskarżali zwierzchników, którzy blokowali śledztwa.

Uprowadzali też dyplomatów, między innymi ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Brazylii, których wymieniali za więzionych i torturowanych towarzyszy. Rozstrzeliwali policjantów, odznaczających się szczególnym okrucieństwem w trakcie przesłuchań. Porwali i zabili niejakiego Dana Mitrione, Amerykanina i doradcę policji urugwajskiej, specjalistę od tortur (historię uwiecznił Costa-Gavras w filmie „Estado de sitio”).

Powołując się na tego rodzaju akcje Tupamaros, obecna partia dawnych wojskowych usiłuje przepchnąć ustawę o odszkodowaniach dla rodzin mundurowych, którzy stracili życie lub w jakikolwiek sposób ucierpieli w wyniku działań partyzantów. Siedemdziesiąt takich osób skorzystało z wcześniejszej ustawy, m.in. dzięki przychylności lewicowych rządów Vazqueza i Mujiki, jednak nostalgicy dyktatury nieustająco próbują rozszerzać grono poszkodowanych. Lewicowa opozycja mówi „nie” i przypomina, że w latach 60. i 70. na scenie zbrojnej prócz Tupamaros działały skrajnie prawicowe szwadrony śmierci i bojówki mające wsparcie wojska i policji, siejące terror, porywające przeciwników i wykonujące na nich egzekucje.

Inicjatywie byłych wojskowych sprzeciwiają się organizacje praw człowieka, widzące w niej próbę zrównania zbrojnej walki o sprawiedliwość, która płynęła z desperacji i braku innych dróg kanalizowania politycznych aspiracji z terroryzmem państwowym uprawianym przez dyktaturę. Ale propozycja przeszła w niższej izbie parlamentu i ma duże szanse na aprobatę senatu, gdzie prawica ma większość.

Złośliwy sygnalista

W ostatnich tygodniach dyskusję o winach z przeszłości mocno podgrzało ujawnienie tajnych dokumentów wytworzonych w czasach dyktatury przez wojsko i policję. W internecie opublikował je anonimowy/-a sygnalista/-ka i opatrzył/-a tytułem „Archiwum urugwajskiego terroru”. Są to tysiące stron i około 1600 rolek filmowych. Część była wcześniej znana jako „archiwum Berruti”, przechwycone w 2006 roku za pierwszego rządu Frente Amplio na terenie jednostki wojskowej (Berruti to nazwisko pierwszej kobiety na stanowisku ministry obrony, która zarządziła ich digitalizację, a następnie przekazanie państwowym archiwom i organizacjom praw człowieka). Ale inna część to dokumenty do tej pory nieznane.

Są to przeważnie protokoły z przesłuchań więźniów politycznych, z podsłuchów rozmów telefonicznych, operacji śledzenia dziennikarzy itp. Kto mógł je ujawnić i w jakim celu?

– Wśród dziennikarzy i ludzi akademii panuje przeświadczenie, że dokumenty ujawnił ktoś związany z tajnymi służbami z czasów dyktatury – mówi w telefonicznej rozmowie Roberto Lopez Belloso, poeta i dziennikarz, szef lokalnej edycji „Le Monde Diplomatique”. Po co? – Żeby rzucić cień na ludzi walczących niegdyś z dyktaturą. Część ujawnionych teraz informacji została uzyskana w wyniku tortur, a człowiek torturowany może powiedzieć cokolwiek, by oprawcy przestali zadawać mu ból.

Może też nie wytrzymać bólu. Lopez Belloso podziela interpretację, że „sygnaliście” chodziło o to, by pokazać ofiary w złym świetle – jako ludzi, którzy w śledztwach sypali swoich przyjaciół i towarzyszy.

Ministerstwo obrony złożyło doniesienie do prokuratury, by ta zbadała prawdziwość dokumentów, ich pochodzenie, jak i ustaliła, kto je opublikował.

Jednak wśród rodzin „znikniętych” pojawiła się nadzieja, że nieznane materiały mogą zawierać informacje o miejscach pochówku ich bliskich „Zniknięcie” to szczególnie bolesny rodzaj utraty bliskiej osoby – nie pozwala na ostateczne pożegnanie i zamknięcie żałoby.

Wiek XXI puka do drzwi

Ale oto debata o przeszłości zostaje gwałtownie skonfrontowana z wyzwaniami dnia dzisiejszego i niezbyt świetlanej przyszłości – nie tylko Urugwaju, lecz całej planety. Jakby całą tę sytuację nakreślił literat lub scenarzysta filmowy.

Od trzech lat Urugwaj cierpi największą od ponad siedmiu dekad suszę. Zmniejszenie się opadów o 25 proc. w ostatnich dwóch latach i o połowę od początku 2023 roku skutkuje brakiem wody pitnej, który dotyka połowy mieszkańców kraju (głównie Montevideo i okolic stolicy). Za przyczynę obecnej suszy uważa się globalne zmiany klimatyczne.

Gdy w kwietniu byli wojskowi domagali się odszkodowań za szkody wyrządzone im przez partyzantów, mieszkańcy Montevideo pili już wodę o stopniu zasolenia w zasadzie „nie do picia”. Gdy maju ulicami stolicy szła demonstracja rodzin „znikniętych”, ludzie patrzyli z niepokojem w niebo, czy spadnie w końcu deszcz. W czerwcu, gdy parlament uchwalał rezolucję uznającą odpowiedzialność państwa za zabójstwa i „zniknięcia” czasów dyktatury kryzys wodny wszedł w fazę naprawdę dramatyczną.

Rezerwy zbiornika Paso Severino (na zdjęciu u góry), położonego ok. 100 km od stolicy, który zaopatruje w słodką wodę Montevideo i południe kraju spadły do poziomu 2 procent.

W praktyce oznaczało to, że mieszkańcy stolicy (1,7 mln) mogliby opróżnić te rezerwy w ciągu dwóch dni.

Władze podjęły nadzwyczajną decyzję o zmieszaniu słodkich wód rzeki Santa Lucia ze słoną wodą La Platy (która wpada do oceanu przez co jej wody mają w delcie znaczne zasolenie). Ministerstwo zdrowia zmieniło rygorystyczne normy wody zdatnej do picia i dopuściło do konsumpcji wodę o ponad dwukrotnie większym zasoleniu niż do tej pory. Wysyłało zarazem ostrzeżenie, by kranówki nie piły kobiety w ciąży, osoby z nadciśnieniem i przewlekłymi chorobami wątroby i nerek. To środek tymczasowy – woda zaledwie nadająca się do spożycia, którą i tak mało kto pije, nie może być spożywana na stałe.

To już nie jest egzotyczny problem innego regionu czy kraju. Zmiana klimatu przestała być opowieścią z wiadomości telewizyjnych czy niszowej publikacji akademickiej: dała o sobie znać w kranie każdego mieszkańca Montevideo i okolic. Cieknąca z kranów woda ma słony smak.

Montevideo pije więc teraz wodę butelkowaną. Rząd „zwolnił” ją z podatku VAT, a wszystkie władze – i centralne i lokalne – podjęły serię kroków mających zapewnić dostęp do takiej wody ludziom o niższych dochodach (2 litry dziennie na głowę).

– Problemy, jeszcze chwilę temu trudne do wyobrażenia mnożą się – opowiada Lopez Belloso. – Między politykami trwa dyskusja o tym, jak długo należy brać prysznic. Uzdatniana woda zawiera chemikalia, które według opozycji są rakotwórcze, a według rządu – nie, jeśli kąpiel pod prysznicem trwa krótko i wietrzy się potem łazienkę. Z powodu wysokiej zawartości soli w wodzie psują się systemy grzewcze. Punkty naprawy sprzętu AGD mają pełne ręce roboty. Niedostatek wody dotyka też zakłady przemysłowe…

Nie ma końca zdziwieniom, jak to możliwe, że Urugwaj, mający duże rezerwy słodkiej wody przechodzi aż taki kryzys.

Lista zaniechań

Choć przed zmianami klimatu nikt nie ucieknie, dużą część odpowiedzialności za obecny kryzys ponoszą politycy.

Zabrakło planowania, gdyż uważano, że dostatek wody pitnej jest w Urugwaju czymś absolutnie oczywistym.

Dyrektor Instytutu Ekologii i Nauk o Środowisku, Daniel Panario, sugeruje w wywiadzie dla BBC, że decydentom zabrakło wyobraźni. „Jesteśmy głęboko przekonani, że tutaj nigdy nic się nie dzieje”. A jednak się zadziało. Należało, jak mówi ekspert, w porę zainwestować zarówno w wytworzenie nowego źródła pitnej wody, jak i naprawę rur wodociągowych.

Lewicowy Frente Amplio, gdy był u władzy, przygotował projekt o nazwie Casupá, który przewidywał zbudowanie nowej tamy mającej zwiększyć ilość słodkiej wody w zbiornikach rezerwowych. Obecna prawicowa administracja odrzuciła jego realizację – stawia na inny projekt, realizowany do spółki z prywatnym biznesem. Rząd Lacalle Pou ogłosił przetarg wśród prywatnych przedsiębiorstw na budowę stacji uzdatniania wód rzeki La Platy (tej znacznie zasolonej). Skutek: w praktyce nie zrobiono nic, by zapobiec obecnej sytuacji.

Projekt obecnego rządu nosi nazwę Neptuno i został oprotestowany przez pracowników Wodociągów Państwowych (Obras Sanitarias del Estado, OSE) zrzeszonych w związkach zawodowych. Uważają oni – podobnie jak organizacje ochrony środowiska – że Neptuno zarusza konstytucję, stanowiącą, że to społeczeństwo obywatelskie uczestniczy w planowaniu, zarządzaniu i kontroli zasobów wodnych.

Zdaniem krytyków oddanie stacji uzdatniania wody w ręce prywatnego biznesu jest sprzeczne z tym przepisem. Ponadto nie rozwiązuje podstawowej kwestii zaopatrzenia ludności w wodę pitną – stacja uzdatniałaby mocno zasolone wody La Platy; to raczej rezerwa na czas kryzysu, nie nowe źródło wody do konsumpcji spożywczej. Ale nawet z tym projektem rząd nie wystartował.

Woda – dobro skończone

Wśród argumentów krytycznych podnosi się niebezpieczeństwo wejścia na chilijską drogę prywatyzacji zasobów wodnych i gospodarowania nimi – zgodnie z logiką biznesu, nie potrzebami ludności. Chilijski model, zresztą nie tylko w kwestii wody, należy do najsurowiej ocenianych w regionie. Podnoszony jest argument o nieracjonalnym z punktu widzenia potrzeb ludzi zużyciu zasobów słodkiej wody przez wielki agrobiznes – to fragment dyskusji nie tyle o obecnym kryzysie, ile modelu rozwoju, którego nie kwestionowała do tej pory ani prawica, ani lewica. Ta dyskusja dopiero się zaczyna…

Niedawno rząd zredukował personel Wodociągów Państwowych, przez co brakuje około tysiąca pracowników do naprawiania nieszczelności w systemie dystrybucji wody – z ich powodu traci się prawie połowę (!) wody (średnia strat dla krajów rozwijających się to – według BBC – 35 proc.). Prace naprawcze trwają, ale gdyby nie zwolnienia, mogłyby toczyć się szybciej.

Z powodu sytuacji kryzysowej rząd podjął decyzję o zbudowaniu tymczasowej, awaryjnej zapory na rzece Santa Lucia, która ma zwiększyć zasoby słodkiej wody. Powstał rurociąg długości 13 km doprowadzający wodę z innej rzeki do stacji uzdatniania wody i zakupiono urządzenia do odsalania wody.

Ale kluczowe dla przezwyciężenia kryzysu są opady deszczu. Bez nich podejmowane wysiłki jedynie odwlekają dramat ostateczny.

(Hiszpański „El Pais” zauważył, że nawet w ultra świeckim Urugwaju pojawiają się publiczne wypowiedzi – i nie tylko duchownych – sugerujące modlitwy o deszcz).

Związkowcy i ekolodzy mają pretensje do bliskiej ich poglądom koalicji Frente Amplio, że zabrakło jej determinacji (nie tylko czasu), by wcielić w życie projekt nowego zbiornika (Casupá). „Wszyscy zaspaliśmy, współdzielimy odpowiedzialność”, komentował gorzko Mujica.

Wyzwanie kryzysu klimatycznego nie unieważnia bólu bliskich ofiar dyktatury. Raczej: obie sprawy dyskutowane w jednym miejscu i w tym samym czasie uświadamiają niczym spektakularny film czy wstrząsająca książka różnicę między wyzwaniami polityki XX i XXI wieku. Któż mógł przypuszczać, że hasłom i pytaniom „gdzie są zniknięci?”, będzie towarzyszyło inne: „gdzie jest woda i skąd ją wziąć?”. Dawniej pytano o demokrację, sprawiedliwość, dobry ład społeczny; dziś tamte pytania – wciąż ważne – przytłacza inne: jak w ogóle przeżyć?

Dobre odpowiedzi na dawne wyzwania, czyli demokratyzacja decyzji i egalitaryzm mogą przyczynić się do trafniejszych odpowiedzi na te nowe. Truizm, że bez wody nie ma życia, nie dociera do wszystkich. Orędownicy prywatnego wolą oddać część przywileju rozporządzania zasobami wodnymi tym, którzy będą na nich zarabiać.

„Trzeba zrozumieć, że woda jest dobrem skończonym i że w przyszłości będzie więcej wahań [klimatycznych] – to znaczy więcej lat suszy i więcej lat powodzi – mówi BBC Diego Berger, doktor inżynierii środowiska i zarządzania zasobami wodnymi z Montevideo. Żaden przywódca nie zobaczy owoców podjętych działań za swojej kadencji, gdyż polityka wodna to łańcuch decyzji długofalowych. To, niestety, zachęca do odkładania niezbędnych decyzji na wieczne nigdy. Za tę krótkowzroczność zapłacą – już płacą – wszyscy.

Na zdjęciu: mieszkańcy spacerują po moście, który wyłonił się ze zbiornika Paso Severino , 28 czerwca 2023.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Artur Domosławski
Artur Domosławski

Pisarz i reporter, przez 20 lat związany z „Gazetą Wyborczą”, od dekady z „Polityką”. Autor kultowej „Gorączki latynoamerykańskiej" (2004), niepokojącej „Śmierci w Amazonii" (2013), wstrząsających „Wykluczonych" (2016), słynnej biografii „Kapuściński non-fiction" (2010) oraz monumentalnej biografii Zygmunta Baumana „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana" (2021). Laureat wielu nagród i wyróżnień literackich i dziennikarskich, m.in. Grand Press Dziennikarz Roku 2010, nominowany do Nagrody Nike za „Wykluczonych" i „Wygnańca", aureat Górnośląskiej Nagrody Literackiej „Juliusz” (2022) dla najlepszej biografii za „Wygnańca". Jego książki były tłumaczone na 10 języków.

Komentarze