0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Mateusz Mirys / OKO.pressIlustracja: Mateusz ...

„Niestabilność związana ze zmianą cyrkulacji klimatycznych i zmienność rozkładu opadów zmierza do tego, że możemy mieć coraz częściej bardzo intensywne ulewy w okresach suszy i nic de facto z tej wody mieć nie będziemy, bo przesuszona i uszczelniona ziemia jej nie przyjmie. Spłynie do rzek, a nimi do morza” – ostrzega ekspertka.

W ostatnich dniach maja, oprócz deficytu opadu, notujemy na stacjach hydrologicznych IMGW-PIB spadki stanu wody do strefy niskiej i zmniejszanie się przepływu wody w rzekach. Najnowsze prognozy meteorologiczne pokazują, że w najbliższych dwóch tygodniach nie wystąpią znaczniejsze opady deszczu. W tej sytuacji w dużej części kraju będą panować warunki dogodne do rozwoju suszy.

BIEŻĄCA SYTUACJA HYDROLOGICZNA

Od połowy maja na wielu rzekach w Polsce zaznacza się wyraźna tendencja obniżania się poziomu wód, co dobrze obrazuje mapa aktualnej sytuacji hydrologicznej – kolorem czarnym wskazano na niej rzeki w strefie wody niskiej. Bardzo niskie przepływy, poniżej wartości progowej średniego niskiego przepływu z wielolecia (SNQ) – które świadczą o bezpośrednim zagrożeniu suszą hydrologiczną – rejestrujemy już na 30 stacjach. Aktualnie, najtrudniejsza sytuacja jest na zachodzie kraju, w dorzeczu środkowej Odry. Ostrzeżenia hydrologiczne IMGW-PIB obowiązują dla zlewni w woj. zachodniopomorskim, wielkopolskim, lubuskim i dolnośląskim. Przypominamy, że ostrzeżenia przed suszą hydrologiczną są wydawane bezstopniowo i bezterminowo w przypadku utrzymującego się niskiego przepływu wody w danej zlewni.

SUSZA GLEBOWA

Niski stan wody w rzekach jest wynikiem nie tylko deficytu opadu, ale również zmniejszonej retencji wód podziemnych. W północnej i zachodniej Polsce są już obszary, gdzie wskaźnik wilgotności względnej spadł poniżej 30 proc., co oznacza poważne wyczerpywanie się zasobów wodnych zgromadzonych głównie zimą i wczesną wiosną. Na aktualną sytuację niekorzystnie wpływa również silny wiatr, który dodatkowo osusza warstwę przypowierzchniową gleby, szczególnie ważną dla roślin w trakcie trwającego sezonu wegetacyjnego. Dodatkowo, utrzymujące się dość wysokie wartości temperatury powietrza powodują zwiększone parowanie wody z gleby, rośnie również zagrożenie pożarowe. W północnej Polsce występują regiony, gdzie miesięczne sumy opadu w maju nie przekroczyły 15 mm, co świadczy o ogromnym deficycie wody.

Pełny komunikat można przeczytać tu.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

Co to jest ta susza

Szymon Opryszek: To ustalmy, co to jest ta susza.

Ilona Biedroń*: No właśnie, to nie jest to wcale takie proste. Susze zdefiniowano w dziesiątkach publikacji. Tamara Tokarczyk, prof. IMGW-PIB, specjalistka w tym zakresie, określa suszę jako zauważalny brak wody, który powoduje wyraźną uciążliwość, a nawet zagrożenie dla ludności, które wywołuje szkody w środowisku i w gospodarce. Definicja tego zjawiska ciągle ewoluuje, ale nie ma wątpliwości, że susza jest zjawiskiem ekstremalnym.

W hydrologii są dwa takie ekstremalne zjawiska: susza i powódź. Powódź jest rzeczą prostą do zrozumienia – pada duży deszcz, odpowiedź zlewni jest szybka i woda wylewa z rzeki. Natomiast susza jest zjawiskiem bardzo długotrwałym, bardzo wolno rozwijającym się, a następujące po sobie lata suche mogą coraz bardziej ją pogłębiać.

Na dowód przyniosła Pani mapy.

Jedne z nich pokazują rozkład średniej temperatury w Polsce: pierwsza w latach 1971-2000, druga w latach 1991-2020. Przyjmuje się, że w klimatologii 30-letnie okresy stanowią wiarygodne statystyki. Jeśli je porównamy, to zobaczymy, że w pierwszym okresie średnie temperatury w Polsce rozkładają się w przedziale od zera do dziesięciu stopni Celsjusza, a w kolejnym od czterech do dziesięciu. Czyli coś się zmieniło, prawda?

No to teraz popatrzmy na temperatury maksymalne. One też we wcześniejszym okresie zaczynały się 19 stopni Celsjusza, a kończyły się na 28. Temperatury maksymalne z ostatnich 30 lat startują od 21 stopni, a kończą się na 30 stopniach C. Zmienił się też ich rozkład. Zauważalny jest wyraźny wzrost temperatur w Polsce pod koniec lat dziewięćdziesiątych.

Mapy klimatyczne Polski: temperatury średnie, maksymalne, wilgotność
Źródło: https://klimat.imgw.pl/pl/climate-maps

Przeczytaj także:

Deficyt wilgotności gleby w całej Polsce

Choć południe Europy zmaga się suszą, to w Polsce słychać głosy, że nam nic takiego nie grozi, bo przecież w majówkę padał deszcz.

Cała Europa, podobnie jak reszta świata zmaga się ze zmianami klimatu. Naukowcy wskazują, że u nas to jest ewidentny wpływ zmiany cyrkulacji Golfsztromu. Spowolniony Prąd Zatokowy słabiej blokuje napływ gorącego powietrza z południa.

Jeśli popatrzylibyśmy na wyniki podawane przez sieć posterunków wodowskazowych w Polsce, to może w tym momencie nie jest tak źle, bo mieliśmy względnie mokrą wiosnę, wcześniej śnieżną zimę, ale suszę możemy odczuć latem. A to przecież w okresie wegetacyjnym woda jest najbardziej potrzebna w krajobrazie.

Jak popatrzymy na Polskę w skali Europy, to zauważymy niepokojący trend deficytu wilgotności gleby niemal na całej powierzchni kraju z wyłączeniem bagiennego Podlasia.

Średnie długoterminowe wilgotności gleby i trendy wilgotności gleby z okresu 2000-2019
Źródło: https://www.eea.europa.eu/ims/soil-moisture-deficit , źródło

Zerknijmy jeszcze na mapy opadowe. Gdybyśmy zsumowali ilość wody, jaka spadła na powierzchnię Polski w ciągu roku, to zobaczymy, że w latach 1971-2000 były miejsca w centralnej Polsce, gdzie suma ta wynosiła 500 mm 550 mm.

Na południu Polski, z uwagi na to, że mamy tam obszar górzysty, opadów zawsze jest więcej, podobnie jak nad morzem. Co ciekawe, jak spojrzymy na rozkład opadów z ostatnich 30 lat, to zauważamy, że suma opadów dla Polski nawet trochę się zwiększyła.

Teraz spójrzmy na jeszcze jedną mapę. Przedstawia ona zagrożenie suszą rolniczą w Polsce.

mapa: Gminy, w których wystąpiła susza rolnicza w latach 2007–2018
Źródło: Ekspertyza „Wyznaczenie obszarów w różnym stopniu zagrożonych wystąpieniem suszy w Polsce na potrzeby wdrażania operacji. Modernizacja gospodarstw rolnych”, IUNG-PIB, Puławy, 2019

I tu wyróżnia się środkowo-zachodnia część kraju – cała na czerwono – koreluje ona z obszarami w Polsce, gdzie jest najcieplej i najmniej pada oraz z obszarami z najmniejszą wilgotnością gleb.

Skutecznie pozbawiamy się wody

I jeśli to porównamy z eksperymentem badaczy z WWF-u, którzy nałożyli na te mapy dane na temat rzek odmulonych w ramach prac utrzymaniowych i sieć rowów, to zauważamy, że skutecznie pozbawiamy się wody z obszaru całej Polski, w tym również z omawianego przez nas regionu najbardziej zagrożonego suszą.

Okazuje się, że w latach 2010-2017 suma przekopanych kilometrów rzek w Polsce (37 450 km) była niemal długości równika.

mapa: Rozmieszczenie odcinków cieków, na których w latach 2010 – 2017 przeprowadzono prace utrzymaniowe trwale przyspieszające odpływ wód – pogłębianie rzek, tzw. „odmulanie”, na obszarach o różnym stopniu narażenia na suszę rolniczą. Łącznie 37 450 km bieżących cieków.
Źródło: Nawrocki P., Nieznański P. 2020. Utrzymanie rzek a środowisko i susza. Potrzeba radykalnej zmiany dotychczasowych praktyk w gospodarowaniu wodami na terenach rolniczych. Koalicja Żywa Ziemia. Ekspertyza. Woda w rolnictwie. Polski Klub Ekologiczny Koło Miejskie w Gliwicach. Warszawa. https://koalicjazywaziemia.pl/wp-content/uploads/2020/11/Ekspertyza_Woda-w-rolnictwie.pdf , źródło
mapa: Rozmieszczenie rowów na obszarach o różnym stopniu narażenia na suszę rolniczą.
Źródło: Nawrocki P., Nieznański P. 2020. Utrzymanie rzek a środowisko i susza. Potrzeba radykalnej zmiany dotychczasowych praktyk w gospodarowaniu wodami na terenach rolniczych. Koalicja Żywa Ziemia. Ekspertyza. Woda w rolnictwie. Polski Klub Ekologiczny Koło Miejskie w Gliwicach. Warszawa. https://koalicjazywaziemia.pl/wp-content/uploads/2020/11/Ekspertyza_Woda-w-rolnictwie.pdf , źródło

Ustalmy: najcieplejszy region Polski z najmniejszą liczbą opadów jest mocno przekopany. A to oznacza, że zamiast walczyć z suszą, tylko przyspieszamy to zjawisko.

Korelacja jest mocno zauważalna: można uznać, że ten czynnik mocno pogłębia suszę w Polsce. Daleko nam do zrównoważonego gospodarowania wodami.

Przez lata skupialiśmy się na odwadnianiu terenów i ochronie przed powodzią. Umiemy budować zbiorniki i wały, ujarzmiać rzeki. Również po to, by umożliwić gospodarowanie rolnicze lub leśne na obszarach mokradłowych, często w ich dolinach. Trzeba jednak jasno sobie powiedzieć, że wysuszanie mokradeł, prostowanie i pogłębianie rzek oraz ich zabudowywanie infrastrukturą hydrotechniczną nie jest środkiem do skutecznej walki z suszą.

Miłośnicy kanałów i przekopów

Wróćmy do tzw. ustawy antysuszowej. Ogłosił ją Marek Gróbarczyk, miłośnik kanałów i przekopów. Wówczas był ministrem gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej, dziś jest sekretarzem stanu w Ministerstwie Infrastruktury. Ustawa antysuszowa wędruje razem z nim, a efektów nie widać.

Jeszcze w międzyczasie, przez niecały miesiąc, gospodarowanie wodą podlegało pod Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Prace trwają już ponad trzy lata. W pewnym momencie projekt został poddany konsultacjom społecznym. Zgłoszono dość dużo uwag.

Czytałem. Uwagi miały spółdzielnie mieszkaniowe, a nawet działkowcy. Samorządowcy ze Śląska zauważyli, że ustawa ogranicza samorządy i dodaje im zadań. Najlepiej problem ujęli chyba eksperci z WWF: „Pod płaszczykiem racjonalnego i skutecznego wydatkowania pieniędzy, zaproponowano specustawę, której przyjęcie oznaczałoby ominięcie procedur mogących obecnie powstrzymać projekty, które są nieracjonalne z punktu widzenia walki z suszą, ekonomicznie nieuzasadnione oraz środowiskowo i społecznie szkodliwe”.

Sama też zgłosiłam swoje uwagi jako obywatelka. Skupiłam się na definicji działań, które miałyby rozwiązywać problem suszy. W ustawie zakłada się „przedsięwzięcia obejmujące budowę urządzeń wodnych” w odwołaniu do prawa wodnego i budowlanego i generalnie mające na celu zachowanie, tworzenie, odtworzenie systemów retencji.

Już sama definicja sprzyja wyłącznie realizacji działań inwestycyjnych. Ustawa nie zakłada realizacji działań, które miałyby na celu odbudować utraconą retencję naturalną, retencję krajobrazową.

Tymczasem niestabilność związana ze zmianą cyrkulacji klimatycznych i zmienność rozkładu opadów zmierza do tego, że możemy mieć coraz częściej bardzo intensywne ulewy w okresach suszy i nic de facto z tej wody mieć nie będziemy, bo przesuszona i uszczelniona ziemia jej nie przyjmie. Spłynie do rzek, a nimi do morza.

Ustawodawca nie skupia się na naprawie tego, co zniszczyliśmy, nie ułatwia działań renaturyzacyjnych rzek i innych mokradeł, by tę wodę zatrzymywać w ekosystemach.

Z nutką ironii można podsumować, że skoro za walkę z suszą odpowiada Ministerstwo Infrastruktury, to nawet zrozumiałe, że chce ono kopać i budować.

Zapory, tamy, progi wodne, zbiorniki, systemy melioracyjne – to wszystko po to, by przegrodzić rzekę i gromadzić wodę. Tzw. retencja korytowa, o której dużo się mówi, może tylko pogorszyć sprawę i stan naszych rzek.

Każdy hydrolog powie, że ilości wody w rzece nie mierzy się objętością zbiorników, tylko przepływem, czyli objętością w metrach sześciennych na sekundę.

Czym innym jest objętość zatrzymanej wody, a czym innym wielkość przepływu rzecznego. I retencja korytowa rozumiana w ten sposób, jak jest to przedstawiane w dokumentach planistycznych, to co innego niż retencja korytowa, którą utraciliśmy na skutek przekształcenia rzek.

Kiedyś mieliśmy meandrujące rzeki, było w nich zdecydowanie więcej wody niż w rzekach o wyprostowanych korytach. Remedium nie są kolejne przekształcania. To niewłaściwy kierunek tak nie da się walczyć z suszą. Musimy zacząć od tego, co straciliśmy. Dopiero tam, gdzie się to nie uda, możemy planować nową infrastrukturę.

Kiedy ministerstwo ds. wody

Może więc w Polsce brakuje ministerstwa ds. wody?

Sądzę, że to jest przyszłość – i w Polsce, i na świecie. Ale prędzej byłaby do zrealizowania, gdybyśmy żyli w świecie Harry'ego Pottera, gdzie wodę jako dobro najwyższe, traktowano by z należytą powagą. My postrzegamy ją jako zasób, który był, jest i będzie dla wszystkich dostępny.

Zacznijmy od tego, że w Polsce nie mamy kultury poszanowania wody. Spłukujemy toalety i podlewamy ogródki uzdatnioną wodą, która nadaje się do picia.

W domach nie mamy systemów obiegu wody szarej. Problem, który zaczyna się już na poziomie gospodarstwa domowego, idzie dalej i prowadzi do katastrof takich jak ta na Odrze.

Dopóki będziemy traktować rzeki jako odbiorniki ścieków, nie będziemy mieli systemów monitoringu i odstraszających kar za przestępstwa środowiskowe, dopóki nie zrozumiemy, że ta brudna rzeka oddziałuje też na nasze zdrowie, nie ma szans na zmianę w polityce.

Dlatego zmiany muszą nastąpić w naszych głowach.

Błędy ustawy antysuszowej

Wróćmy do ustawy antysuszowej. Jakie błędy jeszcze Pani zauważa?

Brakuje w niej narzędzi, które stymulowałyby do podejmowania w szerszym zakresie działań nie tylko na rzecz błękitno-zielonej infrastruktury, ale generalnie gromadzenia wody w krajobrazie.

Widzimy, jak wyglądają nasze miasta. Deweloperzy zostawiają skrawki obszarów biologicznie czynnych przy nowych inwestycjach. Ustawa powinna skoncentrować się na wytycznych i wskazaniach, które potem powinni stosować urbaniści w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego.

Może podobnie jak w Niemczech obligiem dla inwestora powinno być zagospodarowanie wód opadowych z obszarów zabudowanych, rozsączenie wody opadowej w glebie, spowolnienie odpływu do rzeki np. poprzez rowy infiltracyjne po to, aby podjąć wszelkie próby zminimalizowania zaburzeń krążenia wody w przyrodzie.

Podstawowe wytyczne jak dobrze zarządzać wodami opadowymi i jak planować ochronę i renaturyzację mokradeł w aspekcie wodnym ujęliśmy w jednej z ostatnich broszur skierowanych do samorządów.

Ustawa powinna zatem ułatwiać realizację działań, które będą skutecznie wpisywać się w odtwarzanie naturalnej retencji w krajobrazie i odpowiednie zarządzanie wodą opadową z obszarów zabudowanych.

Ale przecież „zatrzymywanie wody” jest głównym jej celem ustawy.

Od początku było mówione, że to będzie pakiet rozwiązań, które ułatwią zatrzymywanie wody i poprawią dostępność zasobów wodnych w Polsce w celu łagodzenia negatywnych skutków z uwagi na coraz dłuższe susze.

Tymczasem w kluczowym dokumencie planistycznym „Planie przeciwdziałania skutkom suszy” nie zdefiniowano nawet rodzajów susz. Dokument odnosi się do ogólnej definicji i danych, które brane są pod uwagę przy definiowaniu zagrożeń, ale już nie tłumaczy ludziom, jak rozumieć suszę atmosferyczną, jak hydrologiczną, a jak rolniczą. A to ważne, by zrozumieć to zjawisko i procesy, od których zależy susza.

Z ustawą jest powiązane rozporządzenie, które zawiera założenia do kolejnego dokumentu – „Programu przeciwdziałania niedoborom wody”. Ten dokument powstał w 2019 roku i jest całkiem dobrze sformułowany. Zakłada, że „zwiększenie potencjalnych warunków dla retencjonowania wód, czyli systemowej zdolności do gromadzenia zasobów wodnych i przetrzymywania ich przez dłuższy czas w środowisku biotycznym i abiotycznym jest optymalnym działaniem adaptacyjnym do skutków zmian klimatu i mitygującym te zmiany”.

I ja się z tym zgadzam! Wszystko zostało zapisane w odpowiedniej kolejności, bo wszystkie działania, nawet wytyczne Komisji Europejskiej czy dotyczące zarządzania powodzią, wskazują na to, że w pierwszej kolejności powinniśmy oprzeć się na tzw. nature-based solutions, czy działaniach opartych na naturze.

Zbyt emocjonalne podejście?

Czyli założenia są dobre, ale…

Wymogi postawione przed wykonawcą „Programu przeciwdziałania niedoborowi wody” już się z nimi mocno rozjechały. Firma, która wygrała ten przetarg, za merytoryczną ocenę dostała zero punktów.

To dość ciekawe, że ministerstwo zdecydowało się na realizację oferty, która nie wpisywała się w ich koncepcję. Na początku roku zabrałam głos na konferencji dotyczącej tego programu.

Powiedziałam między innymi, że niepokoją mnie pomysły rozwiązań technicznych, które będą nadal przekształcały rzeki i że nie mamy danych, które dobrze diagnozowałyby nasze problemy z niedoborami wody więc powinniśmy być ostrożni z nowymi inwestycjami.

Że powinniśmy docenić utracone korzyści, jakie dają naturalne ekosystemy. W odpowiedzi usłyszałam, żebym tak emocjonalnie nie podchodziła do tego tematu i ze spokojem przeczytała jeszcze raz dokumenty, bo ich nie rozumiem.

Co Panią tak zaniepokoiło?

Fakt, że brakuje nam wody w rzekach, gdy nie pada, jest z dużym prawdopodobieństwem konsekwencją tego, że uszczelniliśmy zlewnie. Czyli zabudowaliśmy mocno miasta, pobudowaliśmy świetne drogi, markety, by było nam wygodniej.

Do tego odwadniamy nasze miasta i gminy systemami rowów, z których woda trafia do uregulowanych, wyprostowanych rzek – no i mamy przepis na to, aby skutecznie ograniczyć możliwość retencjonowania wody w glebie i zasilić wody podziemne.

Jeśli te wody nie są odnawiane wodami opadowymi (deszczem, śniegiem), które nie są w stanie ich zasilić, to zasilanie rzek w konsekwencji będzie mniejsze. Przykład Odry pokazuje właśnie taką sytuację.

To nie jest tylko problem ze skróconą, poprzegradzaną stopniami i zanieczyszczaną rzeką, ale to też problem z jej zlewnią. Woda za szybko spływa do rzek, które mają uproszczone koryta niesprzyjające temu, aby woda dłużej zostawała w środowisku.

Dlatego mamy problem z niżówkami, czyli stanami, kiedy wody w rzekach płynie za mało, aby mogło wystarczyć jej dla wszystkich użytkowników – i ludzi, i środowiska.

Renaturyzacja rzek

Dlatego postuluje Pani renaturyzację rzek.

Rzeki to takie ekosystemy, które podobnie jak żywe organizmy, mają siłę regeneracji. Jak człowiek. Ale i w przypadku człowieka, im bardziej jest on chory, tym trudniej mu wrócić do zdrowia.

W Polsce zdecydowana większość rzek jest przekształcona na tyle, że bez lekarza i stołu operacyjnego nie wrócą do zdrowia. Ale jest też grupa około 20 procent rzek, które zostawione spokoju lub przy nieinwestycyjnej pomocy człowieka, poradziłyby sobie dzięki naturalnym procesom.

Im bardziej morfologia rzek jest urozmaicona to znaczy, kiedy rzeki mają zakola, podcięcia brzegów, odsypy, łachy i wyspy drzewa na brzegach i martwe drzewa powalone w korycie, im rzeki są szersze, z podmokłymi i urozmaiconymi różnorodnymi roślinami wokół ich brzegów, czyli w tzw. strefach buforowych, tym większa szansa, że rzeka jest zdrowa.

Mamy takie „zdrowe rzeki” w Polsce?

Największa szansa na znalezienie rzek to rzeki w lasach, gdzie nie udało nam się dotrzeć i ich zniszczyć. Ale częściej będą to ich fragmenty niż całe rzeki jak np. Biebrza, Bug, czy nawet środkowa Wisła takich odcinków rzek moglibyśmy znaleźć trochę w Polsce, ale są one unikatowe.

I na pewno warto chronić je przed dalszą degradacją, a nie zabudowywać.

W wielu miejscach nie da się tego oczywiście zrobić. Np. Wisła przepływa przez centrum milionowego Krakowa otoczona bulwarami, podpiętrzona stopniami wodnymi, woda zazwyczaj w niej stoi, można po niej pływać kajakiem jak po jeziorze. Została mocno przekształcona i my z tym przekształceniem musimy żyć.

Możemy podejmować próby polepszenia jej stanu, ale Wisła w Krakowie raczej już nigdy zdrowa nie będzie, bo miasto jest przyklejone do jej bulwarów. Ale w wielu przypadkach, tam, gdzie mamy lasy i łąki, gdzie nie ma intensywnego rolnictwa, moglibyśmy bezboleśnie oddać przestrzeń rzekom.

Gdziekolwiek w Polsce się to udało?

Przed dekadą WWF Polska był inicjatorem odsunięcia wałów na odcinku Odry na Dolnym Śląsku. Dzięki temu rzeka ma kontakt z doliną i cennymi mokradłami. To polepszenie życia dla tego ekosystemu rzecznego i przyrzecznego. Ale to było nie tylko działanie renaturyzacyjne, ale także realnie zmniejszyło zagrożenie powodziowe.

Oczywiście ta rzeka nadal jest obwałowana, ale tej przestrzeni jest więcej, więc wykorzystano potencjał, by rzeka mogła się wylać przed obszarem zabudowanym. Takich przykładów jest jeszcze kilka w Polsce, ale to pojedyncze przypadki.

Rzeka Drzewiczki i rzeka Wąglanka

Aktualnie dla Opoczna opracowywana jest koncepcja renaturyzacji rzek przepływających przez miasto: Drzewiczki i Wąglanki. W widłach połączenia tych rzek jest spore torfowisko. Na samej Drzewiczce tuż przed miastem retencję robią bobry, mieszkają w norach, które wyglądają jak zabudowa szeregowa. Mieszkańcy są z nich dumni.

Przed miastem wybudowane zostały w przeszłości wały przeciwpowodziowe, które chronią nie zabudowę a pola uprawne. To akurat nie jest nietypowe w naszych warunkach. I pokazuje, że skutecznie zabraliśmy przestrzeń rzece, by mogła wylewać się w trakcie powodzi, nie powodując większych strat.

Przez samo miasto przepływają smutne rzeki wyglądające jak kanały zachęcające do tego, by wrzucić śmiecia i iść dalej. Władze miasta zauważyły duży potencjał w tych rzekach i pracują na tym, aby przywrócić je do stanu bardziej naturalnego, aby zachęcić tym ludzi do spędzania czasu przy rzekach, na łonie natury.

Ludzie tego chcą, podczas spotkania na etapie tworzenia koncepcji mieszkańcy wspominali, że kiedyś to były rzeki, w których się kąpali, łowili ryby, bo woda była czysta, bo nie brakowało jej w lecie. I takie chcieliby je widzieć dziś, zastanawiają się tylko czy to możliwe.

Podnoszenie dna

Okazuje się, że dobrym działaniem, które mogłoby pomóc rzekom, jest zwyczajnie dosypanie do nich odpowiednio dobranego żwiru, kamienia po to, by podnieść im dno. Bo jak dno rzeki się podniesie to i lustro wody układa się wyżej a w konsekwencji podnosi się poziom wód gruntowych w dolinie cieku, a dolina tym samym mniej się przesusza.

To system naczyń połączonych. Tak zrobiono w wielu miejscach zlewni Drawy, czy na rzece Mleczna w Radomiu. Warto jednak pamiętać, że to może nie uleczyć na długo tego ekosystemu. Skoro rzeka ma za nisko dno, to jest to wywołane jakimś zaburzeniem i naszym celem powinno być zdiagnozowanie, co sprawie, że rzeka choruje i usunięcia również źródeł tych problemów, a nie cały czas leczenia jej farmakologicznie przez dosypywanie żwiru. Tu nie o to chodzi.

To porozmawiajmy jeszcze o mokradłach. One nam się bardzo źle kojarzą.

Bo wpletliśmy je kulturowo w świat baśni i zabobonów. O tym, że z „bagna zieje jad”, przeczytamy nawet w „Fauście” Goethego. Bagna wciągają, ale w dużym stopniu zanieczyszczenia organiczne, które do nich trafiają.

Hasła zakodowane w nas od dzieciństwa wykorzystują teraz przyrodnicy: „Chodzenie po bagnach wciąga”, „Bagno Całowanie daj się wciągnąć”. To ostatnie wykorzystaliśmy z Centrum Ochrony Mokradeł rok temu przy okazji warsztatów ze społecznością lokalną w ramach projektu WaterLANDS.

Przytoczony projekt ma na celu zwiększenie skali odtwarzania mokradeł w całej Europie, by ułatwić osiągnięcie celów Zielonego Ładu. Przez ostatnie dziesięciolecia boomu inżynierskiego przyzwyczailiśmy się do tego, że możemy sobie podporządkować każdy teren. Inżynierowie zrobili to porządnie, ale nie wzięli pod uwagę konsekwencji, jakie mogą nastąpić z opóźnieniem.

Wiktor Kotowski, profesor Uniwersytetu Warszawskiego na Wydziale Biologii, popularyzator wiedzy o mokradłach, zaczął zwracać uwagę na to, że taki wysuszony obszar torfowiskowy nie jest już bagnem. I nie dość, że odwodnione torfowisko traci zdolność pochłaniania dwutlenku węgla, to jeszcze go emituje.

Hektar wysuszonego torfowiska emituje w ciągu roku tyle CO2, co samochód osobowy, który sto czterdzieści razy przejechałby Polskę w obie strony od gór do morza i z powrotem!

Nasze torfowiska są przekształcone, czyli poprzecinane rowami, które odprowadzają z nich wodę gdzieś w 85 proc. to głównie użytki zielone, czyli łąki i obszary, które się uprawia głównie po to, żeby pozyskać z nich siano na rzecz zwierząt hodowlanych.

Koszenie torfowisk

Ale co z rolnikami, którzy często korzystają z tych użytków. I dostają dopłaty za koszenie.

Trzeba wyjść do nich z konkretną propozycją finansową. Od zeszłego roku funkcjonuje dopłata dla rolników za retencjonowanie wody. Symboliczna. Nie sądzę, że ten ekoschemat będzie skutecznie zachęcał rolników do tego, by ci akceptowali zalewanie swoich łąk. Zwłaszcza że bardziej opłaca im się tę łąkę skosić, by otrzymać inną dopłatę.

Dobrym rozwiązaniem dla obszarów torfowiskowych byłoby odstąpienie od tych koniecznych koszeń, by te tereny nadrzeczne mogły być stale mokre, a nie tylko przez 12 dni w roku jak wymagają tego zasady przyznania dopłaty. Bo bagna muszą być mokre cały czas. Bo „torfowiska muszą być mokre dla przyrody, dla ludzi, na zawsze!”.

To byłoby z korzyścią dla ekosystemu, ale czy dla rolników?

Wielu rolników kosi wyłącznie dla dopłat i siana nie zbiera, siano w belach zostaje na łąkach. To częsty widok. Ostatnio rozmawiałam z gospodarzem z województwa opolskiego gospodarującego w dolinie Stobrawy, który potrafi zarządzać wodą na przekształconym torfowisku w taki sposób, że ono nie degraduje się bardziej.

On sam osiąga korzyści gospodarcze. Dzięki obserwacji procesów, chęci świadomego, zrównoważonego prowadzenia gospodarstwa rolniczego jest dumny z tego, że jego łąki zaczęły być bardziej różnorodne, a tym samym siano dla zwierząt bardziej wartościowe.

Z zaniepokojeniem patrzy na swoich sąsiadów, którzy na łąkach, za które biorą dopłaty, uprawiają teraz kukurydzę. A kukurydza nie urośnie na zabagnionym terenie, więc on obawia się, że pojawią się naciski, by odwadniać dolinę. Tu należy znaleźć lukę w systemie, dlaczego dochodzi do takich przekształceń i zablokować ten niebezpieczny trend zmian.

Uważam, że takie działania jak widziałam w dolinie Stobrawy, służące poprawie obiegu wody w przyrodzie i stanu środowiska powinny być doceniane np. przez odpowiednie dopłaty – wtedy ich skala mogłaby być większa.

Paludikultura rolnictwo bagienne

Nawadnianie w rolnictwie powinno uwzględniać jak najmniejsze oddziaływania środowiskowe. Paludikultura – czyli rolnictwo bagienne to obszar, który praktycznie nie funkcjonuje w naszym kraju.

Budowanie stopni wodnych na rzekach, aby zatrzymać wodę dla nawodnień, to niestety dalsza degradacja rzek. „Pomagając” w ten sposób rolnikom, utrudniamy życie innym, tym którzy mieszkają poniżej takich przegród.

Rozwiązaniem nie jest też pobieranie wód podziemnych ze studni głębinowych do nawodnień, bo wtedy korzystamy zazwyczaj z zasobów, które odnawiają się dziesięciolecia, a może nawet i stulecia. Tyle czasami trwa wędrówka kropli wody z opadu, by te wody podziemne zasiliła.

Jednym z rozwiązań może być wykupienie lub dzierżawa takich terenów nadrzecznych z rąk prywatnych. One w wielu przypadkach sąsiadują z gruntami Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Gdyby zarówno te odkupione lub wydzierżawione z rąk prywatnych, jak i te z Agencji po prostu zostawić w spokoju lub zacząć uprawiać na nich trzcinę lub pałkę wodną, to takie tereny podmokłe utrzymywałby wodę w środowisku. A przecież o to powinno być głównym celem ustawy antysuszowej.

Mówimy cały czas o rozwiązaniach w wersji makro. A co każdy z nas w skali mikro może zrobić, by przeciwdziałać suszy?

- Powinniśmy przede wszystkim chcieć zaakceptować fakt, że to my przyczyniliśmy się i wciąż przyczyniamy do zmian klimatu. Niebawem nasze zewnętrzne otoczenie nie będzie sprzyjać naszemu komfortu życia. Musimy zacząć działać.

Można np. przestać jeść mięso, bo to przemysł bardzo wodochłonny. Możemy zmniejszyć na przykład ilość zużywanej wody: przestać podlewać nasze ogródki wodą z kranów. Możemy tę wodę zwyczajnie gromadzić w postaci deszczówki, choćby w ogródkach czy na balkonach do podlewania kwiatów.

To przecież woda za darmo.

Otwartości na zmiany sprzyja świadomość, zachęcam zatem do słuchania rozmów podcastowych „Zdrowa rzeka” z ekspertami i miłośnikami rzek, którzy tłumaczą choćby podstawowe procesy, jakie zachodzą w tych ekosystemach i to trudne słowo „renaturyzacja”.

Tylko że zaczynamy szanować wodę, gdy zaczyna jej brakować. Podobnie jak politycy zaczynają „walczyć” z suszą, zamiast długofalowo jej przeciwdziałać.

Ostatnio, przy okazji spotkania, rozmawiałam z przedstawicielem ministerstwa i spytałam co dalej z ustawą antysuszową. Dostałam odpowiedź, że trafi ona do kosza, bo po prostu jest za późno, żeby ją procedować przed zmianą rządu.

*Ilona Biedroń – Absolwentka Politechniki Krakowskiej – inżynierii środowiska o specjalności inżynieria wodna i zarządzanie zasobami wodnymi. Prowadzi badania doktorskie z zakresu suszy w Instytucie Technologiczno-Przyrodniczym w Falentach.

Wiceprezeska Fundacji Hektary Dla Natury, koordynatorka projektu WaterLANDS w Stowarzyszeniu Centrum Ochrony Mokradeł. Niezależna ekspertka posiadająca niemal 20-letnie doświadczenie w realizacji projektów z zakresu gospodarki wodnej w zakresie m.in. ochrony wód, zarządzania suszą i powodzią, czy utrzymania rzek. W ostatnich latach kierowniczka projektów realizowanych na zlecenie Wód Polskich tj. Aktualizacji map zagrożenia powodziowego i map ryzyka powodziowego czy Krajowego programu renaturyzacji wód powierzchniowych. Kierowniczka i opiekunka merytoryczna projektu podcastowego Zdrowa rzeka.

;
Na zdjęciu Szymon Opryszek
Szymon Opryszek

Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.

Komentarze