0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto MARTIN BERNETTI / AFPFoto MARTIN BERNETTI...

Międzynarodowa Organizacja Transportu Morskiego wylicza, że emisje z kominów statków stanowią około 3,1 procent wszystkich emisji dwutlenku węgla wytwarzanych przez ludzkość. Z pozoru to niewiele.

Jednak gdyby transport morski potraktować jak kraj, byłby szósty co do wielkości emisji za USA, Chinami, Indiami, Unią Europejską, i Rosją, bowiem siódma co do wielkości emisji Brazylia emituje mniej, 2,4 procent.

To całkiem sporo jak na jeden sektor gospodarki.

Ale paliwo paliwu nierówne. Okrętowe jest jednym z najbrudniejszych — zawiera najwięcej zanieczyszczeń.

Przeczytaj także:

Mniej zanieczyszczeń, cieńsze chmury

Gdy postanowiono temu zaradzić i w 2020 roku wprowadzono ostrzejsze normy czystości paliwa okrętowego, okazało się, że transport morski zafundował nam także dodatkową porcję globalnego ocieplenia.

Do 2020 roku paliwo okrętowe mogło zawierać do 3,5 procent siarki, potem już tylko 0,5 procent. Na drobinach tlenków siarki z paliwa okrętowego w atmosferze tworzyły się krople wody, więc statki zostawiały za sobą smugi chmur (nieco podobne do tych, które zostawiają za sobą samoloty, choć znacznie trwalsze, bo leżące znacznie niżej w atmosferze).

Gdy zanieczyszczeń w paliwie ubyło, okazało się, że ubyło również chmur nad oceanami. Nie zniknęły całkiem, bo nie były całkowicie wywoływane przez aerozole z paliw. Smug chmur powodowanych przez kominy statków ubyło mniej więcej o połowę (wyliczali badacze w “Science Advances”), co dobrze widać na zdjęciach satelitarnych.

Cieńsze chmury, rekordowo gorące wody

Gdy ubyło chmur, do powierzchni oceanów dotarło więcej słońca. Dodatkowa porcja energii słonecznej spowodowała rzecz jasna ocieplenie powierzchni oceanów.

Naukowcy szacują, że to dodatkowe ocieplenie spowodowane mniejszą ilością chmur było znaczące. Wzrost temperatury wód okazał się aż o połowę większy niż przed wprowadzeniem ostrzejszych norm jakości paliwa okrętowego – komentował dla “Science” Michael Diamond, fizyk atmosfery z Florida State University.

Średnia temperatura powierzchni oceanów była w lipcu 2023 roku o jeden stopień wyższa niż rekord z 2020 roku. Szczególnie ocieplił się północny Atlantyk, bowiem na nim zwykle panuje spory ruch – ale od czterech lat nie ma już tylu chmur, które ten ruch wywoływał.

Jak wyliczali badacze z Berkeley Earth, mniej chmur nad północnym Atlantykiem ociepliło go o dodatkowe 0,25 stopnia.

Globalne zaciemnienie

To nie pierwszy raz, gdy działalność człowieka ograniczyła na pewien czas dopływ energii słonecznej. W latach 1960-1990 ilość promieniowania słonecznego docierająca do powierzchni Ziemi zmniejszyła się średnio o około 5 procent. Było to skutkiem nagromadzenia się w atmosferze sadzy i aerozoli ze spalania paliw kopalnych.

Zjawisko to nazwano „globalnym zaciemnieniem” (ang. global dimming). Do 1975 roku przeważało ono wręcz nad efektem cieplarnianym. W Stanach Zjednoczonych nastąpił spadek średnich temperatur o 0,75 do 1 stopnia. Potem jednak efekt gazów cieplarnianych przeważył.

Natomiast w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku zaczęto odsiarczać gazy spalinowe z kominów, wprowadzano ostrzejsze normy spalin z silników diesla i odchodzono też od spalania węgla na rzecz gazu. Od 1990 roku notowano już zwiększenie przejrzystości atmosfery, choć głównie nad Ameryką Północną i Europą (nad Chinami i Indiami nadal było ciemniej).

A gdy zabrakło sadzy i aerozoli, globalne ocieplenie przyspieszyło. Nic dziwnego. Aerozole maskowały tylko globalne ocieplenie. Przecież nie usuwały dwutlenku węgla – stale go przybywało.

Drugie zaciemnienie? Może lepiej nie

Dzięki temu mimowolnemu (bo nie naturalnemu przecież) eksperymentowi zaczęto rozważać podobne metody ograniczenia globalnego ocieplenia — mianowicie rozpylanie aerozoli wysoko w atmosferze. Nazwano tę potencjalną metodę stratospheric aerosol injection. Według niektórych wyliczeń rozpylenie jednego kilograma siarki mogłoby przeciwdziałać efektowi cieplarnianemu setek tysięcy kilogramów dwutlenku węgla.

Jednak rozpylanie siarki oznaczałoby również zakwaszenie deszczów (dwutlenek siarki tworzy z wodą kwas siarkowy), zmiany nasilenia opadów (a więc potencjalne susze i powodzie mające wpływ na rolnictwo), zmniejszenie warstwy ozonowej oraz brzydki efekt wizualny – niebo straciłoby swoją intensywnie niebieską barwę, bowiem byłoby cały czas lekko zasnute.

Poza tym rozpylanie czegokolwiek w wymagałoby całej floty samolotów, które rzecz jasna emitują dwutlenek węgla. Na dodatek samolotów prawdopodobnie specjalnie do tego celu zaprojektowanych. Kto miałby je zbudować i opłacać ich loty? To raczej nie do przeprowadzenia.

Może i dobrze, bo wpływ aerozoli w stratosferze nie jest jednak do końca poznany. Lepiej już byłoby powtórzyć eksperyment ze statkami.

Rozjaśnianie chmur? To już lepsza opcja

Jak komentują niektórzy naukowcy, wprowadzone przez IMO ostrzejsze normy jakości paliwa były rzadką okazją do obejrzenia „geoinżynierii w akcji”. Znaczny spadek smug kondensacyjnych pochodzących ze statków jest wyraźnym dowodem, że moglibyśmy schłodzić planetę, „wybielając chmury”, czyli zwiększając ich ilość i grubość nad oceanami.

Zamiast siarki (która, jak już wiemy, ma skutki uboczne), można by wykorzystać po prostu morską wodę. Zawarte w niej drobiny soli mogą zadziałać dokładnie tak samo, czyli być jądrami kondensacji pary wodnej. Nad statkami również powinny tworzyć się chmury.

Ta metoda ma tę zaletę, że jest wypróbowana. Wiemy, jaki wpływ miałoby to na chmury nad oceanem. Nie ma też szczególnego problemu z logistyką — wodę mogą rozpylać statki handlowe. Sól, raczej nieszkodliwa, i tak opadnie z czasem do morskiej wody, skąd pochodziła.

Czy to prawda?

Emisje z kominów statków stanowią około 3,1 procent wszystkich emisji dwutlenku węgla wytwarzanych przez ludzkość. W 2020 roku wprowadzono więc ostrzejsze normy dla paliwa okrętowego. Wpływ emisji okrętowych na ocieplenie zmalał

Sprawdziliśmy

Gdy zanieczyszczeń w paliwie ubyło, okazało się, że ubyło również chmur nad oceanami, wytwarzanych przez dymy z okrętowych komin. Gdy ubyło chmur ocieplenie klimatu wzrosło

Puder zamiast leku

Jest jeden zasadniczy problem. Rozpylanie czegokolwiek, czy to wysoko w stratosferze, czy nad oceanami, nie oznacza, że w atmosferze ubywa dwutlenku węgla. Aerozole czy chmury maskują tylko globalne ocieplenie, nie usuwając jego przyczyny. To tylko pudrowanie zamiast leczenia.

Co więcej, jeśli z jakichś powodów zabrakłoby tej tworzonej przez ludzi warstwy chmur, wzrost temperatur znów by przyspieszył. Chyba że do tego czasu udałoby się nam zbić emisje dwutlenku węgla niemal do zera — albo nawet zacząć go jakoś z atmosfery usuwać.

Nie zanosi się jednak na to zbyt prędko. Chociaż, kto wie. Pochłanianie dwutlenku węgla brzmi jak science-fiction, ale jest już kilka technologii, które to umożliwiają. Ich wdrożenie to jednak wciąż kwestia przeskalowania testów na metody na dużą skalę.

Rozpylanie? Tak, ale skał nad lądem

Jednym z ostatnich doniesień jest sukces testów metody polegającej na rozrzucaniu na polach sproszkowanych skał bazaltowych. Zawierają głównie krzemiany wapnia i magnezu, które reagują z zawartym w powietrzu dwutlenkiem węgla tworząc węglany.

Skuteczność tej metody potwierdzają dwie prace naukowe (jedna opublikowana w “PNAS”w marcu, druga w “PLoS One”w kwietniu tego roku) opisujące wyniki eksperymentów prowadzonych w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Wynika z nich, że w ten sposób można się pozbyć od 4,5 do 14,2 ton dwutlenku węgla na każdy hektar posypanej skałami gleby. Przy okazji pozwala to zwiększyć plony o około 10-20 procent.

Zważywszy, że na Ziemi uprawia się prawie 4,8 miliardów hektarów, metoda ta mogłaby pochłaniać znaczną część antropogenicznych emisji dwutlenku węgla (emitujemy go około 40 mld ton rocznie).

Oczywiście nie da się sypać skalnego pyłu na każdy hektar upraw na planecie. Naprawdę nie ma co liczyć na samoloty rozpylające siarkę, statki rozpylające morską wodę ani kombajny sypiące bazalt na pola.

Po prostu trzeba ścinać emisje. Im szybciej, tym lepiej.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).
Na zdjęciu Michał Rolecki
Michał Rolecki

Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i już mu tak zostało. Skończył anglistykę, a o naukowych odkryciach pisał w "Gazecie Wyborczej", internetowym wydaniu tygodnika "Polityka", portalu sztucznainteligencja.org.pl, miesięczniku "Focus" oraz serwisie Interii, GeekWeeku oraz obecnie w OKO.press

Komentarze