0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto ROBERTO SCHMIDT / AFPFoto ROBERTO SCHMIDT...

Coraz więcej wydaje się wskazywać na to, że po wtorkowym (18 lutego 2025) spotkaniu szefów dyplomacji USA i Rosji w Rijadzie Donald Trump odsłonił swoje rzeczywiste zamiary.

Prezydent Stanów Zjednoczonych zmierza prostymi krokami do nowego porozumienia z Rosją Władimira Putina, którą uważa za potencjalnego partnera w będącej jego obsesją rywalizacji z Chinami. I to tego porozumienia dotyczą prowadzone obecnie rozmowy między obydwoma krajami.

Wojna w Ukrainie jest w tym momencie dla Trumpa jedynie przeszkodą na drodze do tego celu. Trump zamierza tę przeszkodę jak najszybciej, najlepiej bezzwłocznie, usunąć – nie oglądając się na żadne skutki uboczne swego pośpiechu. Dotyczy to zarówno przyszłości Ukrainy, jak i bezpieczeństwa Europy.

Przeczytaj także:

Obwinianie ofiary

Tak właśnie należy tłumaczyć wtorkowe (późnym wieczorem polskiego czasu) wystąpienie Trumpa, w którym jednym tchem obwinił Ukrainę zarówno o wybuch wojny, jak i o to, że trwa ona już 3 lata. Zażądał od Kijowa przeprowadzenia odkładanych ze względu na wojnę wyborów prezydenckich i całkowicie wbrew faktom, za to zgodnie z propagandowym przekazem Kremla, zarzucił prezydentowi Ukrainy, jakoby miał on mieć jedynie „4 procent” poparcia wśród obywateli swego kraju.

Zaznaczmy bardzo wyraźnie, że sondaże prowadzone w Ukrainie dają Zełenskiemu wciąż ponad 50 procent poparcia wyborców.

W kontekście spotkania w Rijadzie te słowa Trumpa oznaczały niemal jawną obietnicę przyzwolenia na rosyjskie roszczenia, by ewentualne podpisanie porozumienia pokojowego z Ukrainą poprzedzało właśnie przeprowadzenie wyborów prezydenckich.

Kreml wciąż liczy na to, że na wynik tych wyborów uda się rosyjskim służbom i trollom skutecznie wpłynąć, by ostatecznie uczynić głową państwa prorosyjską kukłę. Trump – dezawuując społeczne poparcie Zełenskiego i odmawiając mu demokratycznej legitymizacji, doskonale się w te zamiary Moskwy wpisuje.

Perspektywa Moskwy

I tak zaledwie kilka godzin po spotkaniu w Rijadzie, prezydent Stanów Zjednoczonych mówił już o wojnie w Ukrainie językiem Władimira Putina. Z ust Trumpa padły między innymi słowa, że nawet „niedorobiony” negocjator wystawiony przez Kijów już dawno mógłby osiągnąć porozumienie pokojowe z Rosją.

„Słyszałem, że Ukraińcy są zdenerwowani, że nie mają miejsca przy stole (chodzi o obecne układy USA z Rosją), cóż, mieli miejsce przez trzy lata i jeszcze długo przedtem. To można było bardzo łatwo załatwić” – mówił Trump.

„Nigdy nie powinieneś był tego zaczynać. Mogłeś zawrzeć umowę” – dorzucał, zwracając się do Wołodymyra Zełenskiego. Tak, Trump wprost obwiniał Zełenskiego, że to on „zaczął” wojnę, podczas gdy rozpoczęła ją pełnoskalowa rosyjska inwazja na Ukrainę, której towarzyszyła zresztą nieudana rosyjska operacja specjalna mająca na celu błyskawiczne zlikwidowanie lub pojmanie przedstawicieli najwyższych władz Ukrainy, w tym Zełenskiego.

Zmiana wektorów

Trump po raz kolejny wyraźnie sugerował też to, co stawało się jasne od kilkunastu dni – że jego intencją jest jak najszybsze zakończenie konfliktu bez zważania ani na interesy Ukrainy, ani europejskich sojuszników USA.

Pokój nie wydaje się dla Trumpa celem samym w sobie, lecz jedynie krokiem na drodze do resetu w relacjach z Rosją. Ten reset ma być natomiast punktem wyjścia do próby budowy przez Trumpa i jego administrację nowego globalnego układu sił organizowanego wokół konfrontacji USA z Chinami, bez oglądania się na „bezwolną” i „bezbronną” w oczach Trumpa i jego ludzi Europę.

Uzupełniającym się nawzajem trójgłosem opowiadali o tej zmianie wektorów amerykańskiej polityki bezpieczeństwa w ubiegłym tygodniu trzej politycy ze szczytów obecnego układu rządzącego Stanami Zjednoczonymi.

Szef Pentagonu Pete Hegseth mówił w Brukseli o tym, że USA przeorientowują się na ochronę własnych interesów i zamierzają stanąć twarzą w twarz z Chinami, a nie Rosją. Dlatego też Europa ma sobie generalnie radzić sama – i sama dbać o własne bezpieczeństwo.

Prezydent Donald Trump po swej czułej rozmowie telefonicznej z Putinem opowiadał o wspaniałej wspólnej historii, która łączy Rosję i Stany Zjednoczone, które znów mogą być gotowe razem pokonać wspólnego wroga, zupełnie jak w trakcie II wojny światowej.

A wiceprezydent J.D Vance polał to wszystko ideologicznym sosem w zaprezentowanej na konferencji w Monachium tyradzie o zgniłych moralnie europejskich elitach politycznych, które niegodne są zaufania własnych obywateli, a co dopiero zaufania jego i prezydenta Trumpa.

Przesmyk suwalski? A po co to komu

Nowy geopolityczny układ, który wyobrażają sobie i zapewne kreślą ołówkiem lub kursorem na mapach ludzie Trumpa, opiera się o dwa bieguny w postaci Stanów Zjednoczonych i Chin. Oba te mocarstwa są zdaniem ekipy Trumpa skazane na pełnowymiarową rywalizację na poziomie ideologicznym, geopolitycznym, militarnym, gospodarczym i technologicznym.

Stawką jest dominacja nad światem. Czeka więc je wyścig zbrojeniowy i cyfrowy, wojna celna i przeciąganie lin we wszystkich strefach spornych na Ziemi – od Morza Południowochińskiego aż po szlaki handlowe Arktyki.

Rosja w tym nowym układzie sił jest dla Trumpa raczej potencjalnym partnerem niż rywalem. Nie tylko zresztą ze względu na swój własny potencjał surowcowo-wojskowy, ale także z uwagi na rosyjskie wpływy w Arktyce i Ameryce Południowej, gdzie Rosja całkiem skutecznie rywalizuje z prowadzącymi ekspansję gospodarczą Chinami.

Dlatego też Trump dąży do porozumienia z Putinem. W jego hierarchii priorytetów Morze Południowochińskie i szlaki handlowe Arktyki są znacznie, znacznie ważniejsze od Donbasu i Przesmyku suwalskiego. Być może właśnie dlatego w amerykańskich mediach pojawiły się ostatnio przecieki, że w ramach zabiegów o porozumienie dotyczące Ukrainy, Trump może być w stanie dorzucić Rosji oprócz zamknięcia Kijowowi drogi do NATO i zgody na ukraińskie wybory tuż po zawieszeniu broni, także obietnicę wycofania wojsk amerykańskich z krajów bałtyckich.

Dla Trumpa liczy się tylko nowy układ z Rosją. I to przygotowaniu gruntu pod takie porozumienie służyło spotkanie w Rijadzie, na które Trump i Putin wysłali swych szefów dyplomacji. Nie była to więc żadna konferencja pokojowa dotycząca wojny w Ukrainie, lecz swoiste spotkanie organizacyjne poprzedzające dalsze kroki w procesie ocieplania stosunków między Stanami Zjednoczonymi a Rosją.

Czekając na uścisk dłoni

W swoim wieczornym wystąpieniu 18 lutego Trump dawał wyraz radości ze spotkania w Rijadzie. Wcześniej zaś członkowie obu delegacji rozwodzili się wylewnie nad licznymi, choć wciąż nienazwanymi korzyściami ekonomicznymi, które Rosja i Stany Zjednoczone mają osiągnąć dzięki swemu nowemu otwarciu.

Trump dorzucał jeszcze, że jest obecnie pełen optymizmu w stosunku do Rosji i że było to „bardzo dobre spotkanie”.

Nic dziwnego, zważywszy na to, że Rosjanie też byli bardziej skupieni na swych przyszłych interesach z USA niż na kwestii wojny w Ukrainie.

Po Rijadzie – i dotyczących tego słowach sekretarza stanu Marco Rubio – stało się jasne, że Stany Zjednoczone rozważają zniesienie sankcji na Rosję. Ba, Rubio rzucił również, że w końcu to samo będzie „musiała” zrobić również Unia Europejska.

Na tym nie koniec, bo obie delegacje ustaliły też, że „przywrócona zostanie funkcjonalność” ambasady Rosji w Waszyngtonie i ambasady Stanów Zjednoczonych w Moskwie, co oznacza ponowne przysłanie tam etatowej obsady personelu dyplomatycznego i wznowienie normalnych relacji międzypaństwowych.

Trwają też rozmowy dotyczące wspólnego spotkania Trumpa i Putina. Obaj prezydenci obiecali sobie takowe już w trakcie poprzedzającej spotkanie w Rijadzie rozmowy telefonicznej. W stolicy Arabii Saudyjskiej Ławrowowi i Rubio nie udało się jednak ustalić jego terminu ani miejsca. Niemniej wszystko wskazuje na to, że to właśnie ten pierwszy – w zamierzeniu z wielu – uścisk rąk z Putinem jest dla Trumpa obecnie o wiele ważniejszym celem niż jakiekolwiek porozumienie pokojowe dotyczące Ukrainy.

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze