263 miliony - tyle osób wyszło na ulice 26 listopada w wielkim proteście przeciw "terapii szokowej" nacjonalistycznego premiera Indii Narendry Modiego. Ta monstrualna skala sprawiła, że światowe media zwróciły uwagę na strajk, ale tylko na chwilę. Tymczasem protesty nie ustają. Wyjaśniamy, o co dokładnie chodzi strajkującym rolnikom i pracownikom najemnym
Już od 5 miesięcy hinduscy rolnicy protestują przeciwko zmianom legislacyjnym zaproponowanym przez rząd w trzech projektach ustaw regulujących rynek produkcji i dystrybucji żywności w Indiach. Zdaniem protestujących, zmiany godzą w interes rolników i lokalnych konsumentów. Do strajków, organizowanych przez unię kilkudziesięciu związków i stowarzyszeń zawodowych reprezentujących interes rolników, dołączyli przedstawiciele wielu innych zawodów.
26 listopada na ulice wyszło ponad ćwierć miliarda ludzi, ustanawiając światowy rekord liczebności ulicznych akcji protestacyjnych.
Protest zbiegł się z obchodami hinduskiego Dnia Konstytucji, czyli rocznicy ustanowienia w Indiach pierwszych aktów konstytucyjnych w 1949 roku.
Rekordowy strajk otworzył rolnikom drogę do rozmów z rządem. W poniedziałek 4 stycznia odbyła się siódma tura negocjacji. Spotkanie nie było przyjazne - nie dotyczyło już kwestii pobocznych np. nowelizacji ustawy o elektryczności i karach za wypalanie ściernisk, tylko przeforsowanych ustaw rolnych. Rząd odmówił wycofania reform. Rolnicy i ich polityczni sprzymierzeńcy zapowiedzieli intensyfikację protestu. Z inicjatywy komitetu strajkowego, ustawy trafiły do Sądu Najwyższego, który zanalizuje, czy rażąco naruszają interes społeczny.
Sąd Najwyższy wezwał rząd do wstrzymania reform, wstępnie deklarując, że jest “skrajnie zawiedziony” ich treścią. Jeśli rząd nie zastosuje się do apelu, SN wystosuje oficjalny nakaz.
Według danych statystycznych opublikowanych przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Indii na podstawie ostatniego spisu powszechnego z 2011 roku (przeprowadzany w Indiach co dekadę, kolejny planowany jest na 2021), kisani (hind.), czyli pracownicy rolni, stanowią 56,6 proc. wszystkich aktywnych zawodowo obywateli, co wpłynęło na niespotykaną dotąd skalę oddolnej rewolty. Katalizatorem nastrojów antyrządowych są niskie dochody z pracy w sektorze. Z danych opublikowanych przez Hindustan Times wynika, że przeciętne miesięczne wynagrodzenie rolników wynosi ok. 10.000 rupii, równowartość 525 zł.
Najpierw trochę historii.
Do tej pory obowiązywał w Indiach ściśle regulowany publicznie system obrotu żywnością, ustanowiony w latach 60. XX wieku na fali tzw. Zielonej Rewolucji, czyli procesu reformowania i uprzemysłowienia induskiego rolnictwa z użyciem nowoczesnych technologii: systemów irygacyjnych, uprawy wysokowydajnych roślin, stosowania chemicznych nawozów i środków ochrony roślin, maszyn rolniczych oraz technik zarządzania umożliwiających łączenie gospodarstw w kolektywy, by uprawiać rośliny na większych powierzchniach.
Zielona Rewolucja, przeprowadzona z udziałem amerykańskich doradców lobbujących na rzecz swoich produktów, była odpowiedzią na klęskę głodu w Indiach po ustanowieniu niepodległości od Korony Brytyjskiej. Kraj, skrajnie wyeksploatowany gospodarczo przez wieloletnią politykę imperialną, powoli stanął dzięki niej na nogi. Prowincja Pendżab, która jako pierwsza wdrożyła zmiany w polityce rolnej, pod koniec lat 60. produkowała już 70 proc. wszystkich krajowych zbóż i do dziś jest najsilniejszym rolniczo regionem, w którym producenci żywności odnotowują najwyższe zyski.
Z czasem okazało się, że uzależnienie indyjskiego rolnictwa od produktów amerykańskich korporacji w perspektywie prowadzi do zadłużania kraju na rzecz zakupu produktów niezbędnych do podtrzymania obranej strategii. Jednak perspektywa niedostatków żywności została wówczas zażegnana, a kraj stopniowo zaczął zwiększać swój udział w globalnej produkcji żywności.
Od ponad 20 lat Indie są światowym liderem w produkcji mleka i przypraw, oraz szóstym rynkiem spożywczym na wszystkich kontynentach. Żywność generuje 10 proc. wpływów z ich eksportu i 15 proc. krajowego PKB.
Modernizacja produkcji rolnej na fali Zielonej Rewolucji szła parze z reformą ekonomiczną kraju w kierunku gospodarki centralnie sterowanej. Opracowano ściśle regulowany system skupu żywności zapośredniczony w instytucjach państwowych i władzach stanowych. Ceny skupu były gwarantowane przez rząd i samorządy. Umożliwiało to odgórne planowanie produkcji, sporządzanie realistycznych biznesplanów kredytowania gospodarstw oraz zabezpieczenie ryzyka po stronie producentów.
System regulacji cen różnił się nieco w każdej z prowincji, jednak idea wszędzie była taka sama: ceny skupu muszą być fair wobec producentów oraz eliminować ryzyko sprzedaży żywności poniżej kosztów produkcji i marnotrawienia wyprodukowanej żywności, która nie znajdzie nabywcy.
Powołano do życia tzw. “mandisy”, tj. funkcjonujące do dziś jednostki handlu hurtowego, gdzie producenci mogą zbywać płody rolne handlarzom za cenę, której minimalna wartość jest gwarantowana przez rząd.
Hinduski system nie był pozbawiony wad.
Komitet ds. Rynku Produktów Rolnych (APMC), który miał odpowiadać za uczciwe, gwarantujące zwrot z inwestycji ceny, z czasem zaczął godzić w interesy rolników, z jednej strony ignorując przy wyznaczaniu cen zróżnicowany w zależności od typu gospodarstwa nakład finansowy (kredyty, modernizacja sprzętu, siła robocza, zakup nasion i środków ochrony itp.), z drugiej - blokując rolnikom możliwość sprzedaży swoich towarów bezpośrednio do zainteresowanych, bez udziału pośredników.
W tej chwili, prawo mandisowe zakazuje indyjskim producentom żywności sprzedaży produktów bezpośrednio do sieci detalicznych i odbiorców przemysłowych. Rolnicy mogą sprzedawać owoce swojej pracy jedynie końcowym konsumentom, i to w ilości nieprzekraczającej 400 kg rocznie. Jeśli rolnik chce sprzedać większą ilość, musi wystąpić o zgodę do skorumpowanego APMC. Bez takiej zgody, która jest mało prawdopodobna, rolnik musi zbywać swoje towary licencjonowanym przez rząd brokerom po transparentnych cenach podanych do publicznej wiadomości.
Podstawowy indyjski akt prawny, który reguluje prawa rolników, Maharashtra Agricultural Prodme Marketing. (Regulation) Rules (1967), wprost stanowi, że sprzedaż produktów rolnych może odbywać się wyłącznie za pośrednictwem komitetu APMC i podmiotów przez niego upoważnionych, których transakcje można w każdym momencie prześwietlić, żeby upewnić się, czy trzymają się państwowych standardów.
I chociaż prawo mandisowe było tworzone z myślą o zapobieżeniu wyzyskowi rolników przez nieuczciwe praktyki rynkowe korporacji, w praktyce doprowadziło do wytworzenia się koterii pośredników wykorzystujących przewagę uzyskanych licencji i układy z państwowymi urzędnikami, żeby w porozumieniu ze sobą dyktować absurdalnie niskie ceny.
Brokerzy państwowi, określani lokalnie jako middlemen (ang.) lub arhtia (hindi), osiągnęli status monopolistów na sprzedaż hurtowych ilości płodów rolnych, bo tylko oni mogą w ilości przekraczającej 400 kg sprzedawać je dalej hurtownikom, detalistom lub drobnym handlarzom, narzucając po drodze swoje marże, wynoszące nawet do 2,5 proc. końcowej ceny sprzedaży. W konsekwencji warzywa, które skupowane są od rolników po kilka rupii za kilogram, sprzedawane są konsumentom po cenie nawet kilkunasto- lub kilkudziesięciokrotnie większej, a brokerzy inkasują za transakcję kwoty porównywalne z dochodami rolników.
Zyski pośredników rzadko pojawiają się na bankowych kontach, powszechną praktyką jest przechowywanie ich w gotówce, zatajanie w deklaracjach i unikanie odprowadzania od nich podatków.
Udowodniono także, że pośrednicy dopuszczają się nadużyć, spekulując towarami spożywczymi i magazynując odkupione od rolników produkty by, w porozumieniu z urzędnikami APMC, sztucznie zawyżać ceny odsprzedaży.
Patologie generowane przez układ pośredników w handlu płodami rolnymi są przedmiotem ostrych debat i protestów od ponad 20 lat. Tymczasem indyjskie rolnictwo, pomimo ogromnej skali produkcji, pogrąża się w zapaści. Międzystanowe różnice w narzuconych cenach skupu doprowadziły do pogłębienia krajowych nierówności w zakresie przychodów z rolnictwa. 52 proc. gospodarstw rolnych jest pogrążonych w długu, w prowincjach mniej uprzemysłowionych rolnictwo zupełnie zanika, a tylko w dwóch ostatnich latach samobójstwo z powodu bankructwa popełniło ponad 20.000 rolników.
Farmerzy coraz dosadniej zaczęli domagać się reform systemu, ale kulminacja społecznego gniewu nastąpiła dopiero po ogłoszeniu planów reform przedłożonych przez rząd Narendry Modiego.
Zaczęło się dobrze. Ministerstwo Rolnictwa w rządzie Mondiego, który objął urząd 26 maja 2014 roku, rozpoczęło pracę nad projektem “e-mandi” - internetowej platformy handlowej, której miano nadać status oficjalnego mandisu. Funkcjonujący na rządowych domenach “E-mandi” miał umożliwić dokonywanie transparentnych i rejestrowanych transakcji z pominięciem pośredników. W 2016 powołano do życia eNAM - Elektroniczny Narodowy Targ Rolny (Electronic National Agriculture Market). Ceny na Targu miały być ustalane i modyfikowane na bieżąco, z uwzględnieniem danych od dostawców i informacji o popycie. Do projektu dołączyła wkrótce inicjatywa Rashtriya e-Market Services (ReMS) - joint venture rządu stanu Karnataka i publicznej internetowej giełdy towarów NCDEX (National Commodity & Derivatives Exchange Limited).
Wprowadzono regulacje, w myśl których farmerzy mogli bezpłatnie rejestrować się i logować w systemie on-line z poziomu przeglądarki lub aplikacji mobilnej. Stacjonarne mandisy zaczęły masowo przenosić się do Internetu. Do końca roku 2016 na eNAM zarejestrowało się 21 mandisów, a w połowie roku 2020 platforma zrzeszała już ponad 700 mandisowych targów, co stanowi jednak niewiele ponad 8 proc. wszystkich oficjalnych miejsc skupu.
Przed sprzedawcami wyrosły jednak komplikacje. Pod koniec 2020 roku tylko 14 proc. rolników podłączyło się do systemu (pozostali na ogół nie mają dostępu do Internetu), a państwo okazało się nieudolne w konsekwentnym przeprowadzaniu digtalizacji sprzedaży. Ministerstwo Rolnictwa kompletnie nie wzięło pod uwagę różnic w dostępie do technologii. Nie wyeliminowało także problemu nieuczciwych cen skupu.
Pomimo tego, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ogłosiło późną wiosną powołanie do życia komisji mającej weryfikować przyczyny zaniżania cen, żaden z powstałych później raportów z prac komisji nie wspominał o spekulacyjnej roli pośredników.
Mówi się o tym, że konflikt między rolnikami i brokerami jest konfliktem o charakterze klasowym: brokerzy wywodzą się na ogół z wyższej kasty społecznej i mają silne lobby, które realnie wpływa na decyzje elit politycznych.
Napięcia między rolnikami a pośrednikami i rządem narastały od kilku lat, jednak na dobre rozkręciły się w czerwcu tego roku, kiedy rząd Modiego ogłosił trzy projekty ustaw. Miały one, według opowieści rządu, przyczynić się do wzrostu gospodarczego Indii i przyspieszyć rozwój rolnictwa - przyciągnąć prywatnych inwestorów oraz tworzyć z ich pomocą nowoczesną infrastrukturę i sprawny łańcucha dostaw, umożliwiając jednocześnie rolnikom pominięcie mandisów w procesie sprzedaży.
Projekty spotkały się z ostrą krytyką farmerskich związków zawodowych oraz opozycji. Pomimo burzliwych posiedzeń, 20 września zostały przegłosowane przez Parlament w aurze gwałtownych protestów i dosadnych wystąpień opozycyjnych polityków.
27 listopada, dzień po - prawdopodobnie - najliczebniejszym strajku w całej historii ludzkości połączonym z blokadą pięciu kluczowych autostrad oraz linii kolejowych wychodzących z New Delhi, ustawy zostały podpisane przez prezydenta, Rama Natha Kovinda, który był ostatnią nadzieją rolników na zawetowanie prawa uznanego przez opozycję i strajkujących za szkodzące interesom wszystkich obywateli.
W Indiach zaczęły tym samym obowiązywać trzy nowe regulacje: Ustawa o Handlu i Sprzedaży Płodów Rolnych; Porozumienie o gwarancji ceny i usługach rolnych oraz Ustawa o Towarach Podstawowych.
Przyjrzyjmy im się bliżej, bo to właśnie tu tkwią zapisy, który skłoniły ćwierć miliarda ludzi, do wyjścia na ulice.
Ustawa o Handlu i Sprzedaży Płodów Rolnych umożliwia producentom handel poza mandisami z wykorzystaniem dowolnej przestrzeni targowej. Transakcji można zatem dokonywać już nie tylko w miejscach i na zasadach kontrolowanych przez APMC, ale także na placach targowych pozostawionych bez nadzoru oraz poza miejscami administracyjnie przeznaczonymi na handel, np. w zabudowaniach fabrycznych, zakładach przetwórczych, w silosach, na farmach, w hurtowniach oraz chłodniach, o których wspomina ustawodawca.
Prawo to tworzy zatem de facto dwa równoległe rynki zbytu. Jeden oficjalny, z gwarantowaną ceną na dobra podstawowe i kontrolą uczciwych praktyk nabywców oraz drugi, będący całkowicie poza systemem rządowej kontroli. Tworzy to dysproporcje w cenie skupu i dostępności do rynków zbytu.
Mandisy miały tę niepodważalną zaletę, że nie dyskryminowały małych producentów. Rolnik z małym gospodarstwem mógł sprzedać swoje płody, nie martwiąc się o to, że nie ma mocy przetargowej do rywalizacji o nabywców. Prawo mandisowe i tak faworyzowało duże farmy o niższych kosztach produkcji, stosując uniwersalną cenę skupu, ale nie wykluczało małych dostawców całkowicie z obiegu.
Za sprawą nowych regulacji duże sieci detaliczne i hurtownie mogą przenieść się poza obszar mandisowego nadzoru i układać się z bezpośrednio z wielkopowierzchniowymi, wysoko uprzemysłowionymi farmami.
Jako że indyjskie rolnictwo jest skrajnie rozdrobnione, a średnia powierzchnia gospodarstwa to niecały hektar, zmiany mogą wpłynąć negatywnie na większość producentów rolnych.
Ustawa dopuszcza również handel internetowy, przy czym nie nakazuje ograniczenia tego handlu do systemu “E-mandi”. Minister Rolnictwa podkreślał, że rozwiązanie wpłynie pozytywnie na wysokość cen, wprowadzając na rynek spożywczy element wolnorynkowej rywalizacji o źródła dostaw.
Jeden z liderów strajku, Darshan Pal, komentował, że nowe prawo faworyzuje najsilniej uprzemysłowione i najbogatsze stany, Pendżab i Haryanę, oraz skazuje na śmierć miliony drobnych rolników oraz rozwój sektora rolnego w najmniej zmodernizowanych prowincjach.
Dodawał też, że ustawy zostały przeforsowane w najgorszym możliwym momencie, tj. w samym środku pandemii, kiedy PKB Indii spadło jedną czwartą, a stopa bezrobocia jest rekordowa, bezprecedensowo szybując na poziom 27 proc.
Premier Modi kontrował, że taka interpretacja skutków nowych regulacji jest niewłaściwa, bo uwolnienie rynku od “tyranii pośredników” oraz zaprowadzenie pełnej swobody umów kupna-sprzedaży powinno wpłynąć pozytywnie na kondycję finansową farmerów.
Rolnicy boją się jednak, że wyzysk brokerów zostanie zastąpiony przez niczym nieograniczony wyzysk ze strony globalnych, korporacyjnych graczy i domagają się wprowadzenia bezpieczników chroniących lokalnych producentów.
Ustawa stanowi wprawdzie, że rolnicy są zwolnieni z podatku gruntowego, dochodowego oraz podatku od nieruchomości jak wcześniej. Nie można ich także obciążać kosztami transportu żywności do odbiorcy. Na tym kończy się jednak rządowe wsparcie. Minimalna gwarancja ceny wciąż zostaje utrzymana, ale jedynie w mandisach. Teoretycznie rolnik wciąż ma wybór, czy sprzedać swoje towary w mandisie czy na wolnym rynku. Rząd zakłada, że cena minimalna wciąż będzie traktowana jako ogólnokrajowy benchmark cenowy. W praktyce jednak mandisy mogą zacząć gwałtownie tracić na znaczeniu, a większość dużych transakcji przeniesie się poza obszar jakiejkolwiek regulacji.
Państwo natomiast nie będzie miało, jak dotąd, obowiązku skupowania od rolników wszystkich wytworzonych płodów rolnych.
Kolejnym punktem zapalnym była Porozumienie o gwarancji ceny i usługach rolnych. Pozwala ona rolnikom na nawiązywanie relacji biznesowych bezpośrednio z hurtownikami, przetwórcami, sieciami detalicznymi, eksporterami oraz wszelkimi innymi podmiotami zaangażowanymi w obrót żywnością. Wcześniej było to prawnie zakazane i możliwe tylko z udziałem brokerów. Rolnicy zyskują także prawo do formułowania umów handlowych z określeniem własnej, gwarantowanej ceny minimalnej przed rozpoczęciem produkcji. Miało to wyeliminować uruchomienie produkcji obarczonej ryzykiem straty oraz przenieść ryzyka wynikające z zawierania umów z rolnika na nabywcę.
Ciemną stroną stałej ceny ustalanej przed rozpoczęciem produkcji jest brak poprawki na nieprzewidziane incydenty, choćby klęski suszy i powodzi, które często nawiedzają Indie.
Dodatkowo, ustawodawcy nie przewidują dla rolników możliwości dochodzenia swoich praw bezpośrednio w sądzie. Najwyższą instancją rozstrzygającą konflikty między stronami transakcji ma być organ odwoławczy, który będzie rozstrzygał spory drogą pozasądowych arbitraży.
Ostatnia z trzech, Ustawa o Towarach Podstawowych, eliminuje limity nałożone na dopuszczalną ilość magazynowanej żywności. Zwiększa to ryzyko spekulacji żywnością i dyktowania cen przez rynkowych graczy dysponujących dużym kapitałem, chociaż skala tego problemu już teraz jest niepokojąca - nawet ograniczone możliwości magazynowania są skrzętnie wykorzystywane w tym celu przez lobby pośredników.
Ustawa wyklucza także zboża, ziemniaki, rośliny strączkowe, cebulę, oleje oraz jadalne nasiona oleiste z listy produktów podstawowych o strategicznym znaczeniu dla kraju, znosząc jednocześnie limity zakupowe na te produkty dla biznesu oraz obowiązek ich zakupu po minimalnej gwarantowanej cenie ogłoszonej przez mandis.
Nirmala Sitharaman, indyjska Ministra Finansów, kładła nacisk na to, że przesadnie regulowany rynek tych produktów skutecznie odstraszał inwestorów, blokując modernizację upraw oraz że ustawa przyzwala na przywrócenie przez rząd limitów w szczególnych okolicznościach, np. w obliczu klęski głodu. Rolnicy boją się jednak, że bez gwarancji skupu i ceny minimalnej, uprawa tych towarów stanie się nieopłacalna.
Bezpośrednio po zaprezentowaniu projektów ustaw przez rząd Modiego, Gaurav Gogoi, przewodniczący największej formacji opozycyjnej Indii, socjaldemokratycznego Indyjskiego Kongresu Narodowego (44 na 545 mandatów parlamentarnych), grzmiał z mównicy i w wywiadach telewizyjnych, że Modi i jego koledzy z ultrakonserwatywnej Partii Ludowej (BJP - Bharatiya Janata Party, 303 mandaty), która startowała w kampanii z populistycznych pozycji nacjonalizmu i izolacjonizmu gospodarczego, po zdobyciu pierwszej od 30 lat w indyjskim parlamencie samodzielnej większości, puszczają oczko do swoich kapitalistycznych, biznesowych kolegów z wielkiego świata.
Kilkadziesiąt stowarzyszeń rolniczych i szereg pracowniczych związków zawodowych natychmiast zapowiedziało walkę o swoje prawa, która trwa nieprzerwanie od sierpnia.
Rozpoczęły się protesty. Poza politykami Kongresu, poparcia dla strajkujących udzieliły niemal wszystkie polityczne siły opozycyjne, zarówno ogólnokrajowe, jak i regionalne (niektóre partie polityczne w Indiach występują tylko w określonych stanach).
Poza ugrupowaniami politycznymi, strajk wsparł oficjalnie zjednoczony front dziesięciu najważniejszych indyjskich związków zawodowych, który udzielił rolnikom “moralnego wsparcia w dążeniu do wycofania nowego drakońskiego prawa” oraz aktywnie uczestniczył w organizacji protestów.
Po stronie środowisk rolniczych, strajkujących reprezentuje ogólnokrajowa organizacja parasolowa All India Kisan Sangharsh Coordination Committee zrzeszająca ponad 250 różnej wielkości stowarzyszeń producentów żywności. Wśród nich wymienić można największe hinduskie rolnicze związki zawodowe.
Podstawowy postulat strajkujących jest prosty: wycofać nowe ustawy i przywrócić poprzedni stan rzeczy, a kolejne reformy konsultować społecznie z przedstawicielami związków zawodowych.
Ponadto, rada strajku żąda gwarancji ceny minimalnej dla wszystkich płodów rolnych dotychczas klasyfikowanych jako podstawowe, obowiązującej niezależnie od kanału sprzedaży. Chce cen minimalnych w wysokości przynajmniej 50 proc. większej od kosztów produkcji, natychmiastowego wdrożenia rekomendacji Narodowej Komisji ds. Rolników (instytucji powołanej do życia w 2004 w celu zbadania przyczyn masowych samobójstw w tej grupie zawodowej), cofnięcia zarzutów kryminalnych wysuniętych w stosunku do politycznych przywódców strajku oraz wycofania projektu nowelizacji Ustawy o Elektryczności, prywatyzującej dostawy energii elektrycznej.
Pierwszy poważny strajk odbył się 9 sierpnia w Pendżabie, najbardziej rozwiniętym rolniczo stanie kraju. Przedstawiciele 10 stowarzyszeń rolnych udali się pieszo i na maszynach rolniczych pod siedziby Sekretarza Generalnego i biura poselskiego partii rządzącej.
Wkrótce do protestów dołączyli rolnicy ze stanów Haryana i Uttar Pradesh, po czym - pomimo szalejącej pandemii - strajk rozlał się na cały kraj pod hasłem “Dilli Chalo!” - “Idźmy na Delhi!”. Farmerzy porzucili pracę na roli i rozpoczęli marsz na stolicę.
Wyrazy poparcia znajdowali nie tylko w kraju, ale także w wielu krajach świata. Zaczęto protestować pod ambasadami Indii i organizować internetowe zbiórki, a pod hasztagiem #FarmersBill2020 w mediach społecznościowych można odnaleźć już dziesiątki milionów postów. Premier Kanady, Justin Trudeau obwieścił, że Kanada zawsze będzie wspierać pokojowe protesty w słusznej sprawie, a w ślad za nim, głosów wsparcia udzieliły farmerom także rządy Wielkiej Brytanii i Australii. Do przyzwolenia na pokojowe protesty nawoływał także António Guterres, Sekretarz Generalny ONZ.
W samych Indiach strajk rolników stopniowo zaczął przeradzać się w strajk generalny przeciwstawiający się ogólnej agresywnej polityce prywatyzacyjnej rządu Modiego oraz kolejnym niekorzystnym dla pracowników zmianom w prawie pracy.
W odpowiedzi na odezwę związków zawodowych, 30 września zorganizowano przed siedzibą Parlamentu w New Delhi Masowy Konwent Pracowniczy (ang. Mass Convention of Workers). Wzięło w nim udział prawie 175 organizacji rolniczych, przedstawicielstwa robotników, którym bezkarni w świetle prawa pracodawcy nie wypłacają wynagrodzeń, stowarzyszenia kobiece i feministyczne, które walczą o prawo do wychowywania dzieci i świadczenia pracy w godnych warunkach, korporacje taksówkarskie i transportowe, górnicy, studenci oraz przedstawiciele uczelni wyższych protestujący przeciwko rozpoczętej przez rząd komercjalizacji edukacji oraz reprezentanci wielu innych środowisk zawodowych, którzy nie zgadzają się na pogłębianie wyzysku i oddawanie realnej władzy w kraju nieregulowanym podmiotom sektora prywatnego, zwłaszcza w czasach wysokiej inflacji cen żywności.
Reformy rolne nie były bowiem jedynymi, które wprowadził Modi. W 2019 roku, przeprowadzono reformę prawa pracy zmniejszającą ochronę pracowników - i to w sytuacji pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego oraz wrastającego od dekady bezrobocia.
Resort Pracy i Zatrudnienia zastąpił 29 z 40 dotąd obowiązujących centralnych, pogrupowanych tematycznie, zbiorów wytycznych w sprawie praw pracowniczych (40 Central Labour Laws) czterema nowymi kodeksami pracy, które usuwają nawet tę niewielką ochronę, na którą pracownicy mogli liczyć dotychczas.
Nowe kodeksy wydłużają dzień pracy z dziewięciu godzin do dziesięciu i pół godziny przy 6-dniowym tygodniu pracy oraz 1 dniu urlopu przypadającym na 20 przepracowanych dni (łącznie 18 dni w roku przy zerowej absencji), ograniczają prawo do zwolnienia chorobowego płatnego w wysokości 50 proc. dniówki, do jednego dnia na 18 przepracowanych dni, przyzwalają na większe obciążenie pracą, umożliwiają pracodawcy pozostawienie pracownika w pracy dłużej, jeśli jego obowiązki wymagają wykonania w określonym dniu z obowiązkiem płacenia za nadgodziny, wprowadzają swobodę właścicieli biznesów w zakresie utrzymywania miejsc pracy oraz ograniczają prawa pracowników do legalnego zrzeszania się w związki.
Jednocześnie łagodzą kary dla pracodawców i utrudniają pracownikom zgłaszanie nadużyć oraz zupełnie zwalniają małe firmy z obowiązku przestrzegania prawa.
Początkowo reakcją rządu na strajki było zupełne ignorowanie protestujących, jednak po 26 listopada, kiedy na ulice wyszły, według oficjalnych statystyk, 263 miliony ludzi, uruchomiono aparat represji. Rozpoczęły się aresztowania.
Na ulice wyjechały kordony policyjnych samochodów rozpędzających zbiegowiska i blokujących przemarsze, a blokady torów i ulic starano się rozpędzić siłą. Policja nie była jednak w stanie opanować tak wielkiego tłumu. Zdecydowano się podjąć negocjacje.
Pierwszych kilka tur rozmów zakończyło się kompletnym fiaskiem. Liderzy strajku nie zgadzali się na kompromisy, jednoznacznie żądając wycofania wprowadzonych reform, na co rząd nie chciał przystać. 8 grudnia przystąpiono więc do Strajku Generalnego. Protestowano w ponad 20 tysiącach miejscowości. Jeszcze tego samego dnia Minister Spraw Wewnętrznych, Amit Shah spotkał się z 13 liderami strajków, zaplanowano kolejne tury rozmów.
Początkowo Bharat Bandh miał trwać dwa dni, jednak duża część protestujących w stolicy postanowiła pozostać w New Delhi oraz kontynuować pokojowe akcje okupacyjne i głodówki do momentu uzyskania satysfakcjonującego kompromisu. W ostatnią sobotę wypracowano kompromis w sprawie dwóch z trzech dyskutowanych tego dnia postulatów.
Póki co, rząd jest gotów odstąpić od prywatyzacji dostaw energii na szeroką skalę i wycofać z procedowania projekt ustawy elektrycznej w obecnym kształcie. Nadendra Tomar zaapelował jednocześnie o odesłanie do domów protestujących kobiet i dzieci z obawy o ich zdrowie w związku z pogarszającą się pogodą. Odstąpiono także od podwyższonych kar za wypalanie ściernisk. Pozostałe wątki nie zostały jeszcze rozstrzygnięte.
Okupacja obrzeży dwudziestomilionowej stolicy, w tym wychodzących z niej linii kolejowych i autostrad, trwa już ponad 40 dni. Związki zawodowe grożą, że jeśli Modi nie zaakceptuje ich podstawowych postulatów we wszystkich spornych kwestiach, zablokują także wszystkie supermarkety i stacje paliw w stolicy.
Strajkujący deklarują jednocześnie, że mają zapasy jedzenia na co najmniej pół roku koczowania w New Delhi. Kluczowe żądania, regulujące handel żywnością, wciąż pozostają niespełnione i nic nie zapowiada przełamania impasu.
Filozofka, psycholożka i lingwistka. Studiowała i prowadziła badania między innymi na: Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Loránda Eötvösa w Budapeszcie, Uniwersytecie w Porto, Uniwersytecie Oksfordzkim, Uniwersytecie Zagrzebskim oraz Norweskim Uniwersytecie Nauki i Technologii w Trondheim. Pracowała jako neuropsycholożka i neurorehabilitantka osób po ciężkich urazach mózgu. Przez pewien czas mieszkała na Bałkanach, gdzie zajmowała się zagadnieniami z zakresu psychologii konfliktów zbrojnych, stresu pourazowego oraz terroryzmu.
Filozofka, psycholożka i lingwistka. Studiowała i prowadziła badania między innymi na: Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Loránda Eötvösa w Budapeszcie, Uniwersytecie w Porto, Uniwersytecie Oksfordzkim, Uniwersytecie Zagrzebskim oraz Norweskim Uniwersytecie Nauki i Technologii w Trondheim. Pracowała jako neuropsycholożka i neurorehabilitantka osób po ciężkich urazach mózgu. Przez pewien czas mieszkała na Bałkanach, gdzie zajmowała się zagadnieniami z zakresu psychologii konfliktów zbrojnych, stresu pourazowego oraz terroryzmu.
Komentarze