Cywilizowany świat po doświadczeniach faszyzmu i komunizmu uznał, że sąd konstytucyjny ma bronić demokracji przed zakusami autorytarnej wladzy nawet wówczas, gdy ma ona demokratyczny mandat. Obecna większość sejmowa nie chce tego zrozumieć
Uznaliśmy, że Trybunał Konstucyjny nie może przekształcić się w trzecią izbę parlamentu.
To nie jest nowa teza. W listopadzie 2015 roku prezes Jarosław Kaczyński mówił w Telewizji Republika: „Ustawa [Platformy Obywatelskiej] z 25 czerwca [2015 r.] o TK miała dwa cele: chodziło o to, by powstała trzecia izba parlamentu, która bez żadnej legitymacji powstrzymywałaby reformatorskie działania naszej strony, a także działania zmierzające do pokazania tego, co działo się w Polsce przez ostatnie osiem lat”.
Bardziej kwieciście działacze PiS określali Trybunał jako „redutą wszystkiego co złe” (Witold Waszczykowski), „ostatnim bastionem obrony interesów opozycji” (Beata Szydło; zobacz hasło „Trybunał” w „Słowniku pisowsko-polskim”).
Cechą wyróżniającą władzy ustawodawczej jest możliwość tworzenia prawa. Właśnie to odróżnia parlamenty od innych organów władzy. Trybunał Konstytucyjny nigdy nie miał, nie ma i nie miał mieć takiej kompetencji. Może jedynie stwierdzać nieważność przepisów lub całych ustaw lub rozporządzeń. Co więcej, aby mógł to zrobić, prawo musi zostać uchwalone, a następnie zaskarżone do Trybunału.
Prawo do zaskarżania ustawy (tzw. inicjatywa powszechna kontrolna) przysługuje:
Historia pokazuje jednak, że zaskarżanie ustaw zdarza się niezwykle rzadko. Ogromna większość ustaw jest więc poza zasięgiem oddziaływania TK.
Gdyby pójść za logiką PiS, to "izbą parlamentu" byłby także prezydent. W świetle konstytucji z 1997 r. ma on narzędzie - weto - które może blokować wdrożenie prawa, które przyjął parlament. Ba, w odróżnieniu od TK ma także prawo inicjatywy ustawodawczej! Nie słychać jednak głosów, że prezydent jest np. „czwartą izbą”.
Prawdą jest natomiast, że TK bierze czynny udział i odgrywa ogromną rolę w stanowieniu prawa w Polsce. Bywa nawet nazywany (także przez siebie) „negatywnym ustawodawcą”:
„Działalność sądów konstytucyjnych jest czasem określana mianem negatywnego ustawodawcy - bowiem, tak jak polski Trybunał Konstytucyjny, eliminują przepisy niekonstytucyjnych ustaw z systemu obowiązującego prawa” - czytamy na stronie TK.
Określenie „negatywny ustawodawca” ma charakter opisowy, a nie ściśle prawny. Trybunał jest „antyustawodawcą” tylko w tym sensie, że jego kompetencje pozwalają mu na unieważnienie niezgodnego z konstytucją prawa. Jeżeli ktoś takie złe prawo zaskarży.
Pojęcie „negatywny ustawodawca” jest używane współcześnie w odniesieniu do sądów konstytucyjnych (np. niemieckiego lub austriackiego). Polski Trybunał używa tego określenia nie po to, by poszerzyć swoje kompetencje, ale aby je zawęzić. Wyrażenie "negatywny ustawodawca" występuje m. in. w tych wyrokach TK, w których ten uchyla się od oceny niektórych przepisów, podkreślając własne związanie konstytucją i wskazując, że nie może wyręczać ustawodawcy w stanowieniu prawa.
W wyroku z 4 lipca 2006 przewodniczący składu sędziowskiego Jerzy Stępień pisał: "Rola Trybunału Konstytucyjnego, będącego tylko „negatywnym” ustawodawcą sprowadza się do oceny konkretnych, przedstawionych mu aktów normatywnych w granicach powołanych przez wnioskodawcę wzorców kontroli konstytucyjności. Trybunał Konstytucyjny nie jest zatem powołany do zastępowania ustawodawcy przez określanie nowych zasad przeciwdziałania alkoholizmowi ani zmian w trybie postępowania w sprawach związanych z leczeniem odwykowym."
Pojęcie „negatywnego” ustawodawcy świadczy o minimalizmie i świadomości ograniczonej roli w systemie stanowienia prawa, a nie „imperialnych zakusach” Trybunału i chęci zastąpienia legislatywy.
Dzisiejszy standard stanowienia prawa - uchwalanie go przez parlament i kontrola przez organy sądownictwa - stał się dominujący po II wojnie. Nie przypadkiem. W państwach Osi (Niemcy, Japonia, Włochy) istniały pozory demokracji i podziału władzy. Zarówno Hitler, jak i Mussolini wygrali demokratyczne wybory, cesarz Hirohito rządził wraz z parlamentem i powołanym przez niego rządem. W Związku Radzieckim i krajach satelickich - realną władzę partii „firmowały” rzekomo demokratycznie parlamenty, czy rządy.
Wiele zbrodniczych działań krajów totalitarnych było zgodne z prawem. Trybunał w Norymberdze (1945–1946) stanął przed dylematem: jak osądzić zbrodniarzy hitlerowskich skoro postępowali zgodnie z obowiązującym (wtedy) prawem?
Okazało się to możliwe dzięki powstaniu Organizacji Narodów Zjednoczonych i przyjęciu powszechnie obowiązującego systemu praw człowieka. Zbrodniarze zostali skazani na podstawie norm prawnych (m. in. stworzonej przez Rafaela Lemkina koncepcji ludobójstwa) powstałych później niż czyny, które popełnili.
Jednym z wniosków z II wojny była doktryna, że w każdym cywilizowanym państwie musi istnieć instytucja sądowa, która ocenia i unieważnia prawo, kiedy narusza ono prawa i interesy mniejszości.
Współcześnie jest to norma uznawana za gwarancję praw człowieka m. in. przez ONZ. Jak pisze prof. Wojciech Sadurski „klasyczny argument uzasadniający prawowitość kontroli konstytucyjnej wiąże się z fundamentem samego konstytucjonalizmu: kontrolę tę uznaje się za rozmyślnie wytworzone narzędzie antywiększościowe, tzn. oparty na konstytucji sposób ograniczenia rządów większości sprawowanych przez parlament”.
Sądownictwo konstytucyjne ma więc chronić prawa jednostek przed potencjalnymi zakusami większości parlamentarnej. Zarzut, że wykonywanie tej funkcji to ingerencja w kompetencje ustawodawcy świadczy o niezrozumieniu istoty współczesnych doktryn politycznych i prawnych. Cofa nas o ponad sto lat w rozwoju myśli o państwie. Przydałoby się otrzeźwienie i trochę lektur z historii XX wieku.
Zajmuje się w regulacjami sztucznej inteligencji, analizami polityk cyfrowych oraz badaniami biznesowego i społecznego wykorzystania nowych technologii. Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego, pracował w IDEAS NCBR, NASK, OKO.press, Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Publikował m.in. w Rzeczpospolitej, Gazecie Wyborczej, Polityce, Krytyce Politycznej, Przekroju, Kulturze Liberalnej, Newsweeku czy Visegrad Insight. Prawnik i kulturoznawca, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego.
Zajmuje się w regulacjami sztucznej inteligencji, analizami polityk cyfrowych oraz badaniami biznesowego i społecznego wykorzystania nowych technologii. Współzałożyciel Fundacji Kaleckiego, pracował w IDEAS NCBR, NASK, OKO.press, Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Publikował m.in. w Rzeczpospolitej, Gazecie Wyborczej, Polityce, Krytyce Politycznej, Przekroju, Kulturze Liberalnej, Newsweeku czy Visegrad Insight. Prawnik i kulturoznawca, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego.
Komentarze