Turbina dla Gazpromu jest dalej w Niemczech, bo Rosjanie jej nie chcą. Rzekomo boją się, że kontrolę nad nią na odległość mogliby przejąć Brytyjczycy. Niemcom nie pomagają rady byłego kanclerza Gerharda Schroedera, a przepływy gazu z Rosji cały czas maleją
W drugim miesiącu wakacji europejscy przywódcy nadal nie mają pojęcia, czy na kontynencie wystarczy gazu na zimę. Nikt nie daje również gwarancji, czy surowca nie zabraknie wcześniej — bo potrzebny jest nie tylko do ogrzewnictwa, ale i produkcji prądu oraz dla przemysłu. Unijne państwa przygotowują się na zaciskanie pasa, a Gazprom próbuje rozgrywać sprawę dostaw gazu politycznie. Ma też wymówkę — rzekome wątpliwości dotyczące koniecznego do przywrócenia normalnego przesyłu gazu urządzenia. To turbina, której Gazprom używa do pompowania surowca w rurociąg Nord Stream 1 (NS1).
Jak ważne dla zwiększenia przepływów przez gazociąg są turbiny? Zdaniem samego Gazpromu: „Są one kluczowym wyposażeniem przepompowni Portowaja”. I rzeczywiście - w stacjach kompresorowych odpowiadają one za wtłaczanie gazu, bez nich przepływ byłby zerowy. Dlatego ich usterki w znajdującej się na samym początku mierzącego 1200 km gazociągu mogą służyć jako wygodna wymówka dla rosyjskiego giganta, który na zlecenie Kremla decyduje o obniżaniu poziomu przepływu gazu.
Tak przynajmniej twierdzi kanclerz Niemiec Olaf Scholz, zarzucając Gazpromowi udział w gazowym szantażu.
"Zawsze mogą znaleźć się jakieś preteksty, pozorne powody, które prowadzą do tego, że coś nie działa tak, jak powinno" - mówił Scholz.
Na pewno Gazprom, używając motywu wyłączonych z użycia lub wadliwych turbin, próbuje jak najmocniej utrudnić życie szefowi federalnego rządu i wszystkim Niemcom.
Jeszcze w czerwcu Gazprom obniżył przepływy przez NS1 do 40 proc. tłumacząc, że czeka na zwrot serwisowanej przez niemieckiego Siemensa turbiny. Urządzenie poleciało na przegląd do zależnych od firmy zakładów w Kanadzie. Sytuacja była kłopotliwa: zwrot turbiny Gazpromowi łamałby sankcje nałożone na Rosję przez rząd Justina Trudeau. Ottawa stwierdziła jednak, że sprawa jest zbyt ważna, a turbina zostanie objęta specjalnym wyjątkiem. Sprzęt dotarł wreszcie do Niemiec, skąd miał być przetransportowany do rosyjskiej stacji kompresorowej. Nie uszło to uwadze Kijowa. O "głębokim rozczarowaniu" postawą Kanady i niebezpiecznym precedensie wyłomu w sankcjach mówili przedstawiciele ukraińskiego resortu spraw zagranicznych.
"Dla mnie krytyka Justina Trudeau i jego rządu nie ma żadnych podstaw. Decyzja o dostarczeniu turbiny nie jest żadną przysługą dla Gazpromu, tylko silnym znakiem wsparcia dla Niemiec i Europy" - odpierał tę krytykę kanclerz Scholz.
Gazprom jednak kapryśnie podbija stawkę, twierdząc, że nie może przyjąć turbiny po serwisie. Argumentacja uzależnionego od Kremla giganta brzmi absurdalnie. Rosjanie obawiają się, że Niemcy lub Brytyjczycy (naprawą zajmowała się brytyjska firma zależna od Siemensa) będą mogli zdalnie wyłączyć urządzenie.
Przyjmiemy turbinę, jeśli dostaniemy dodatkową dokumentację gwarantującą, że to niemożliwe — przekazał rzecznik Kremla Dimitrij Pieskow. Równie dziwne wydaje się oświadczenie Gazpromu. Firma twierdzi, że turbina nie może zostać dostarczona do Rosji przez reżim sankcyjny i problemy po stronie Siemensa. Problem w tym, że zarówno niemiecki rząd, jak i sam producent chcą przetransportować ją do rosyjskiej stacji kompresorowej.
Moskwa podkreśla, że do momentu ponownego uruchomienia urządzenia gazociąg może działać z najwyżej 20-procentową przepustowością. Wiąże się to również z wyłączeniem kolejnej z turbin w przepompowni - według Gazpromu to konieczne przed jej przeglądem.
Kanclerz Scholz nalega, by Gazprom wreszcie zechciał przyjąć swoją turbinę — jednak na Kremlu w tej chwili bardziej może liczyć się głos innego Niemca. Chodzi o byłego szefa rządu w Berlinie, Gerharda Schroedera — do lutego zasiadającego w zarządzie rosyjskiego giganta naftowego Rosniefti. W maju, po fali krytyki za utrzymywanie bliskich kontaktów z Rosjanami, Schroeder odrzucił propozycję objęcia kierowniczego w Gazpromie. Nie przeszkadza mu to jednak w podróżach do Mokswy, gdzie ostatnio był na urlopie. W jego trakcie znalazł czas na spotkanie z Władimirem Putinem.
"Najprostszym rozwiązaniem byłoby oddanie do eksploatacji gazociągu Nord Stream 2 (NS2 - przyp.aut.), który jest już gotowy. Jeśli będzie naprawdę źle, to jest ten rurociąg, a przy działających obydwu nitkach, nie będziemy mieli problemów z dostawami dla niemieckiego przemysłu i niemieckich gospodarstw domowych" - mówił były kanclerz, który odwiedził stolicę Rosji pod koniec lipca. Odniósł się w ten sposób do sprawy drugiej nitki gazociągu łączącego Rosję z Niemcami. Jego budowa została zakończona, jednak Berlin zablokował jego cetryfikację na krótko przed wybuchem wojny w Ukrainie.
"Nawet, jeśli teraz włączylibyśmy Nord Stream 2, to do końca roku będziemy mogli przepompować 27 mld metrów sześciennych. Nie więcej. Reszta poszła już na naszą wewnętrzną konsumpcję" - wyjaśniał Dimitrij Pieskow, studząc nieco nadzieje byłego kanclerza.
Otwarcie NS2 Berlina mogłoby być odbierane jako porażka dyplomacji Berlina. Zamrożenie tego projektu było bezpośrednią odpowiedzią Niemiec na uznanie niepodległości separatystycznych Ługańskiej Republiki Ludowej i Donieckiej Republiki Ludowej przez Rosję. Stało się na zaledwie dwa dni przed rozpoczęciem wojny w Ukrainie.
"NS2 jest konstrukcyjnie i technicznie gotowy, teoretycznie można nim puścić gaz do Niemiec. Żeby to zrobić, musi jednak być certyfikowany, czyli odebrany przez odpowiednie urzędy w Niemczech – nasze odpowiedniki Urzędu Nadzoru Technicznego i Urzędu Regulacji Elektroenergetyki" - wyjaśniał w OKO.press Przemysław Zaleski, ekspert ds. energetyki z Wydziału Zarządzania Politechniki Wrocławskiej.
Niewykluczone zatem, że Kreml niedługo znów podwyższy stawkę. Być może dostawa turbiny już nie wystarczy. Niezbędne okaże się za to uruchomienie drugiej nitki biegnącego po dnie Bałtyku gazociągu, o co Kreml mocno zabiegał jeszcze w przedwojennych czasach.
Trudno spodziewać się jednak, by w najbliższym czasie Niemcy zdecydowali się na jakikolwiek krok zmierzający do resetu w stosunkach z Rosją - bandycka inwazja Federacji Rosyjskiej na Ukrainę trwa, a każedego dnia lista rosyjskich zbrodni się wydłuża.
Mimo to równie trudno wyobrazić sobie reakcję Berlina na jeszcze mocniejsze przykręcenie gazowego kurka. Schroeder po rozmowach z Putinem straszył możliwością przerw w dostawach dla niemieckiego giganta chemicznego BASF. Przedsiębiorstwo już teraz ograniczyło produkcję amoniaku potrzebnego do produkcji nawozów, tłumacząc taki ruch znacznymi podwyżkami cen gazu.
Ruchy Gazpromu budzą niepokój nie tylko w Niemczech. Cała Europa próbuje zapełnić swoje magazyny gazu i przygotowuje się na trudne miesiące. Wysiłki poszczególnych rządów podsumował think-tank Forum Energii. Specjaliści obniżenie zużycia oceniają jako "nieukniknione". Według zgromadzonych przez nich danych europejskie magazyny są wypełnione w 70 proc. Wartości te wahają się jednak w zależności od kraju.
Polska według rządzących jest w niezłej sytuacji, w końcu nasze magazyny są zapełnione już w stu procentach. Tę informację warto jednak umieścić w szerszym kontekście. W końcu zapasy Niemiec są ponad 4,6-krotnie większe — mimo że wypełnienie ich magazynów sięga "zaledwie" 69 proc.
"Cieszmy się z napełnienia magazynów gazu w Polsce, ale pamiętajmy, że nie są duże w stosunku do zużycia i wielkości kraju" - komentowała na twitterze prezeska Forum Energii, Joanna Pandera.
Polskie magazyny wielością odpowiadają tym czeskim (10 mln mieszkańców) i są znacząco mniejsze od austriackich (9 mln mieszkańców).
Pocieszające może być za to porównanie polskiego zużycia gazu z danymi z zagranicy. Zapotrzebowanie Niemiec to ok. 90 mld metrów sześciennych rocznie. Włosi zużywają powyżej 70 mld metrów sześciennych. Z kolei Polska według zarządzającej siecią rurociągów spółki Gaz-System w 2022 roku ma zużyć 18 mld metrów sześciennych gazu. Pojemność naszych magazynów wynosi 3,79 mld metrów sześciennych.
Eksperci Forum Energii zauważają, że zapełnianie magazynów przez zakłócenia w dostawach jest coraz trudniejsze. Sytuację odzwierciedlają dane z polskiej Towarowej Giełdy Energii. Przez niedobory surowca obroty w lipcu w stosunku do stanu sprzed roku spadły tam o niemal 60 proc. Średnia cena za megawatogodzinę gazu na Rynku Dnia Następnego przekroczyła 1125 zł. To o 241 złotych więcej niż jeszcze miesiąc temu. Wszystko wskazuje więc na to, że czeka nas nie tylko trudna, ale i droga zima.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze