0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plDawid Zuchowicz / Ag...

„Powrót Donalda Tuska jest bardzo wymowny. Stanowi symptom odwrotu populistów. Wierzę, że przyspieszy ich klęskę” — mówił „Newsweekowi” w lipcu 2021 roku konserwatywny francuski politolog i komentator Guy Sorman.

Miał się rozczarować. Nie on jeden zresztą.

Niecały rok później „populiści” nie tylko trzymają się mocno — PiS nadal ma szanse na wygraną w kolejnych wyborach — ale także samego Tuska zaczęły spotykać zarzuty, że został populistą.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

O „wyścigu na populizm”, w którym lider PO ma uczestniczyć, komentatorzy zaczęli mówić w kwietniu 2022 roku, kiedy Tusk i PO zaproponowali m.in. 20 proc. podwyżkę wynagrodzeń w sferze budżetowej. (Użył tego zarzutu m.in. Piotr Kuczyński, znany analityk gospodarczy zatrudniony w firmie Xelion. To, kto oskarża o populizm, ma znaczenie. Jeszcze do tego wrócimy.)

„Tusk uległ pokusie populizmu. Politycy PO, nie idźcie tą drogą” — przestrzegał publicysta Witold Gadomski w „Gazecie Wyborczej”. Tusk obiecał także emisję obligacji antydrożyźnianych oraz zamrożenie rat kredytów hipotecznych na poziomie z grudnia 2021 roku. „Wrócił Tusk-populista. Takiego boi się PiS” — komentował lipcową konwencję PO w Radomiu Kamil Dziubka w Onet.pl. W tym akurat brzmiało coś z niechętnego podziwu. Podobne cytaty łatwo można mnożyć.

Co jednak naprawdę znaczą zarzuty, że polityk jest populistą — albo, jak w przypadku Tuska, niebezpiecznie skręca w stronę populizmu? Kto je formułuje i w jakich okolicznościach?

Przeczytaj także:

Uwielbiam populistów

Muszę wyznać: uwielbiam populistów. Są esencją i solą demokracji. Mogą doprowadzić ją do upadku, ale bez nich ona także umiera — tylko w mniej spektakularny sposób niż wówczas, kiedy oni stoją za jej upadkiem.

Jak to możliwe? Zanim wyjaśnię, dwie dygresje: najpierw analityczna, a potem historyczna. Proszę o cierpliwość, bez nich ten wywód nie ma sensu.

Jak pisze polski badacz populizmu prof. Ben Stanley (w bardzo poważnym naukowym periodyku „Journal of Political Ideologies”; wypada dodać, że obaj pracujemy na Uniwersytecie SWPS) populizm bywał opisywany — przez naukowców — w różnych znaczeniach: jako „patologia, styl uprawiania polityki i doktryna”. Populizm, twierdzi Stanley, to „rzadka” ideologia polityczna — a więc zawiera mniej treści niż tradycyjna lewica czy prawica. Można być populistą lewicowym lub prawicowym, ale trudniej jest być populistą w sensie czystym.

Stanley opisuje esencję populizmu wychodząc od prac dwojga bardzo wpływowych teoretyków — Ernesto Laclaua, piszącego o polityce antagonizmu, oraz Margaret Canovan zajmującej się ideą pojęcia „ludu” oraz „suwerenności” — tak, to jest ten „suweren”, o którym lubi mówić Kaczyński. Kryją się za tym dwie ważne obserwacje (albo, jak kto woli, przekonania) o naturze polityki.

Pierwsze: że polityka jest przede wszystkim nigdy nie kończącą walką o podział społecznych zasobów — pieniędzy, ale nie tylko, np. dostępu do usług publicznych czy prestiżu.

W normalnej sytuacji elity — ludzie bogaci, zamożni i wpływowi — mają skłonność do monopolizowania dostępu do tych zasobów. Wykorzystują własną pozycję i zabezpieczają je dla siebie oraz swoich dzieci. To naturalne: dbają o własny interes. Ponieważ jednak suma zasobów jest skończona, kiedy elity biorą więcej dla siebie, zostaje mniej dla całej reszty wspólnoty. (Kiedy mamy wzrost gospodarczy, bogactwo społeczne rośnie — ale, jak pokazuje historia narastających nierówności na Zachodzie, jeszcze szybciej rosną apetyty elity, która zbiera dla siebie coraz większy kawałek rosnącego tortu).

Ta sytuacja wytwarza poczucie niesprawiedliwości i deprywacji, stwarzając zarazem idealną przestrzeń do działania dla populisty.

Odwołuje się on — albo ona — do emocji i frustracji tych, którzy mają mniej. Przekonuje ich: „zagłosujcie na mnie, a odbiorę elitom część zasobów i zwrócę je wam, ponieważ wam się sprawiedliwie należą”.

Szczerość tej obietnicy nie ma przy tym żadnego znaczenia. Populista sam może w nią nie wierzyć. Ważne jest, że została w przestrzeni publicznej złożona.

Czym jest „suweren”?

Druga ważna idea dotyczy suwerenności ludu. Walka o podział zasobów jest wojną, brutalną i bezwzględną, chociaż prowadzoną — przynajmniej w ramach demokracji — bez rozlewu krwi i według wyborczych reguł. W czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej jakobini gilotynowali arystokratów (a przy okazji także swoich politycznych przeciwników). Dziś można wygrać w wyborach i podnieść podatki. Polityka, przynajmniej na Zachodzie, stała się znacznie mniej brutalna niż kiedyś — i bardzo dobrze.

Do czego przydaje się populiście idea suwerenności ludu? Do złamania reguł, które dają władzę elitom i zapewniają im pozycję dziedziczoną przez pokolenia. Populista uważa, że elity — po to, aby zabierać sobie jak najwięcej społecznych zasobów — ustawiają społeczne reguły gry we własnym interesie. Jak to działa w praktyce? Kiedy populista np. chce podnieść znacząco podatki, natychmiast natyka się na barierę w postaci sądów, trybunałów konstytucyjnych, mediów, tłumu ekspertów i ekspertek, którzy jednogłośnie twierdzą, że żadna zmiana nie jest możliwa, a jeśli możliwa, to nielegalna. Zdaniem populisty rola tych wszystkich instytucji, takich jak media, uniwersytety czy sądy polega na jednym — utrwalają władzę dominującej grupy.

Dlatego populista twierdzi, że cała władza pochodzi od ludu — tego ludu, który na niego głosuje czy popiera w inny sposób — i w związku z tym nie powinna mieć żadnych ograniczeń.

Sądy więc nie mogą przeciwstawić się woli suwerena. To lud tworzy wspólnotę, ma więc absolutną władzę, a tę władzę wyraża właśnie populistyczny polityk (rekonstruujemy tutaj punkt widzenia).

Uważny czytelnik — i czytelniczka — dostrzeże w tym główne idee polityczne Jarosława Kaczyńskiego. To on narzekał na „imposybilizm”, który nie pozwala mu zmienić Polski; pomstował na rzekomo złodziejskie elity; niszczył konstytucję i wymiar sprawiedliwości, wreszcie — uważa że wola „suwerena” jest ważniejsza niż Konstytucja RP.

Dlaczego nie głosuję na PiS?

„Dlaczego więc nie głosujesz na Kaczyńskiego, skoro tak ci się populizm podoba?” — ktoś może zapytać.

Nie tylko na niego nie głosuję, ale go zwalczam, na miarę możliwości publicysty. Napisałem pewnie kilka tysięcy artykułów o rządach PiS, zaczynając jeszcze w „Gazecie Wyborczej” za jego pierwszego podejścia do władzy (2005-2007), dziś wydającego się niegroźnym przerywnikiem w dobrych czasach demokracji.

Nadal jednak uważam, że populiści są potrzebni. Ich popularność jest bowiem miarą choroby demokracji. Im bardziej jest dysfunkcjonalna — im bardziej nie spełnia potrzeb większości — tym większa jest siła populistów.

Odgrywają w niej kluczową rolę: sygnalizują chorobę. Są symptomem, a nie przyczyną.

Byli też w demokracji od jej początków. Jednym z pierwszych znanych nam populistów był Ateńczyk Kleon (zm. 422 p.n.e.), demagog, syn bogatego garbarza, bezwzględny cynik pozbawiony skrupułów. Zwalczał wielkiego wodza Peryklesa, źle o nim pisał wielki historyk Tukidydes, fatalnie portretował go w swoich komediach Arystofanes. Chociaż sam Kleon był z pochodzenia arystokratą, nienawidził elit — z wzajemnością. Reprezentował interesy kupców i uboższych obywateli, którzy go popierali. Był agresywnym i brutalnym mówcą, popularnym mimo złej wymowy, który zyskał poklask dzięki takim gestom, jak zwiększenie (wypłacanej z publicznego skarbca) obywatelom stawki za pełnienie obowiązków sędziów. Prześladował przeciwników za pomocą fałszywych oskarżeń, prawdopodobnie korzystając z siatki informatorów słuchających, co mówią o nim obywatele.

Brzmi znajomo?

Kleon nienawidził arystokracji i nienawidził Spartan, z którymi wówczas Ateny prowadziły wojnę — skutecznie zapobiegł zawarciu pokoju, który mógł uratować Ateny przed klęską.

W komedii Arystofanesa „Jeźdźcy” Kleon występuje jako tyran Paflagon, prymitywny, głupi i skorumpowany. Podobno jego rolę musiał zagrać sam autor, bowiem zawodowi aktorzy się bali.

„Nie, nic nie skryje się przed Paflagonem. On wszystko widzi. Jedną nogę trzyma w Pylosie, drugą ma na Zgromadzeniu. Tak się szeroko rozkraczył, że tyłek trzyma nad samą Rozdziawą, a ręce w Łapówkowicach ma, myśl w Złodziejowie”

— tak przedstawia Paflagona-Kleona jeden z bohaterów komedii (przeł. Janina Ławińska-Tyszkowska).

Populiści kosztują — ale to rachunek za błędy poprzedników

Kleon skończył marnie, a jego rządy o mało nie doprowadziły Aten do upadku. Jako wódz się nie sprawdził: zginął w spektakularnie przegranej bitwie ze Spartanami. Szczęśliwie dla Aten, w tej samej bitwie zginął genialny spartański generał Brazydas — co pozwoliło zawrzeć (na pewien czas) rozejm.

Zarówno droga do władzy, sposób sprawowania rządów, jak i nieudany finał mogą kogoś polskiemu czytelnikowi przypominać. Lekcja z tych rządów jest jednak ważniejsza: przestrzeń dla populisty pojawia się — i pojawiała się już 2,5 tys. lat temu — wówczas, kiedy demokracja była chora, a wielu obywateli, tych biedniejszych i mających mniej prestiżowe zawody, czuło, że państwo nie jest ich i nie działa dla nich.

Populista pokazuje więc, że demokracja nie funkcjonuje tak, jak chcą tego obywatele. Im więcej niezadowolonych, tym jego sukces na wygraną jest większy.

A cena, jaką wszyscy płacą za rządy populisty? Jego niekompetencję, korupcję, skłonność do przemocy?

Trzeba o niej myśleć jako o rachunku wystawionym za zaniedbania poprzedników. Rachunki, jak wszyscy wiemy, płaci się często z pewnym opóźnieniem, w dodatku rozłożone na raty. Złodziejstwo rządów PiS, ich spektakularna nieudolność, inflacja, rozkład państwa — to wszystko rachunek.

PiS to rachunek za dekady choroby

III RP dojrzała oczywiście do populistycznych rządów. Znaków ostrzegawczych było wcześniej wiele: rosnące nierówności społeczne, frustracja młodych zatkanymi kanałami awansu społecznego i frustracja starych z powodu zmian społecznych — takich jak pojawienie się osób LGBT+ w sferze publicznej — których nie rozumieli i których poprzednia władza nie próbowała nawet im wytłumaczyć. Mieliśmy w Polsce zawsze niski poziom zaufania do instytucji, w tym do sądownictwa i do rządu. PiS oczywiście nie przyszedł na gotowe, ale przyszedł na dobrze przygotowany grunt. W OKO.press codziennie piszemy o korupcji, niekompetencji i nadużyciach władzy. Warto jednak pamiętać, że wcześniej też nie było zbyt różowo.

Teraz wszyscy płacimy rachunek — i czas spłaty jeszcze się nie skończył.

Populista, dodajmy, przy całej swojej destrukcyjnej sile ma pewien wdzięk. (Tak, nawet Jarosław Kaczyński.) Sama jego obecność przypomina, że wszyscy powinniśmy być równi jako obywatele i że wspólnota ma obowiązek troszczyć się także o słabszych i mniej zamożnych. Populista kpi z profesorów, sędziów i dziennikarzy: nie ma dla niego świętych krów. Można uważać, że to niszczenie autorytetów. Ja uważam, że to — bolesne dla wielu — przypomnienie o tym, że w ostatecznym rachunku wszyscy jesteśmy równymi obywatelami. W tym sensie, jak pisałem na początku, populista jest niezbędnym elementem demokracji — staje się chorobą, kiedy zyska władzę.

„Dlaczego jednak mam płacić rachunek za Kaczyńskiego?” — zapytacie. „Przecież na niego nie głosowałem”.

No cóż, to kolejna lekcja: wszyscy w Polsce jesteśmy częścią tej samej wspólnoty, czy tego chcemy, czy nie. Ja też na niego nie głosowałem i też płacę — ale się na to nie obrażam.

Tusk-populista

Wróćmy na koniec do Tuska. Wszystko wskazuje na to, że okazał się inteligentniejszy od wielu swoich zwolenników.

Na konwencję PO zaprasza zwykłych ludzi, którzy mówią o swoich krzywdach. Próbuje być głosem ludu wbrew elitom: w Radomiu mówił „rozliczymy tę władzę”. Obiecuje „wyprowadzić” z NBP prezesa Adama Glapińskiego i mówi, że jest „nielegalny” — wbrew wątpliwościom prawników.

Mówił z patosem (3 lipca 2022): „Idziemy po zwycięstwo, bo się was nie boimy. Idziemy po zwycięstwo, bo nie jesteśmy bezradni! Bo się nie przyzwyczailiśmy do zła, które tutaj uczyniliście”.

Tusk prowadzi więc moralną krucjatę przeciwko złej i skorumpowanej władzy; przedstawia się jako rzecznik interesów zwykłych ludzi; nie podaje szczegółowych rozwiązań (np. w sprawie wyprowadzenia Glapińskiego z NBP, ale też w wielu innych kwestiach).

„W potocznym rozumieniu, populizm to sprzeciw wobec elit. To poważne uproszczenie. Przecież uważne przyglądanie się poczynaniom elit może wynikać z jakże słusznego obywatelskiego zaangażowania” — mówił w wykładzie dla OKO.press w lipcu 2020 roku politolog Jan-Werner Müller z Uniwersytetu w Princeton. Dodawał jednak: „Populiści twierdzą, że wszyscy inni pretendenci do władzy nie mają do niej z zasady prawa. Nie chodzi o różnice programowe czy nawet aksjologiczne – inni politycy są po prostu źli”.

To jest Tusk dzisiaj. Wreszcie.

„Co zrobić, żeby złotówka nie spadła - trzeba zmienić ten rząd” — mówił 7 lipca 2022 roku w Kołobrzegu, obiecując ulżyć po dojściu do władzy Polakom i Polkom mającym kredyty i zmagającym się z inflacją. Szczegóły? Nie ma.

„Czterodniowy tydzień pracy? To będzie moja propozycja, kiedy wygramy wybory” — dodawał 9 lipca.

„Populizm!” — zakrzyknie ktoś (np. Witold Gadomski z „Wyborczej”).

Odpowiem: nie, to demokracja w działaniu. Polityk musi słuchać. Jak przestaje, traci władzę albo nie może jej odzyskać.

Oczywiście słuchanie utrudniają zawsze głosy elity, która potrafi bardzo donośnie mówić o swoich interesach. W przypadku Tuska zarzut populizmu pojawił się wówczas, kiedy zaczął myśleć o tym, jak poprawić sytuację ekonomiczną przeciętnego wyborcy — pracowniczki strefy budżetowej czy przedstawiciela klasy średniej zagrzebanego w hipotekę.

To nie przypadek, że to oskarżenie pojawiło się właśnie w tym momencie: kiedy pomysły Tuska naruszyły interesy sektora finansowego. Złym „populizmem” staje się z automatu wszystko, co obniża jego zyski. Z perspektywy pracowników sektora — w tym wypowiadających się w mediach ekspertów, często zresztą utrzymujących się z pracy w bankach czy innych firmach zajmujących się finansami — pewnie tak jest. Ale nie jest to jedyna perspektywa: interes banków jest interesem prywatnym, a nie ogólnym. Zasługuje na uwzględnienie w politycznych kalkulacjach, ale nie jest święty.

Tusk więc został populistą. I bardzo dobrze. Może dzięki temu wygra.

Debunking

Czy populizm to zawsze szkodliwy sposób uprawiania polityki?
Nie. Populizm pojawia się wówczas, kiedy obywatelom brakuje możliwości skutecznego wyrażenia niezadowolenia
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze