0:00
0:00

0:00

„Dlaczego rosyjski przywódca powraca do starych kłamstw? Kto w Polsce kolportuje kremlowską fejk-historię? Jakich wrogów wewnętrznych ma nasza polityka pamięci?” - pytał 6 stycznia 2020 w programie „Warto rozmawiać” Jan Pospieszalski.

W kontekście ataków Władimira Putina na Polskę prowadzący rozmawiał o Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku z zaproszonymi do studia TVP gośćmi:

  • dr. Karolem Nawrockim, dyrektorem gdańskiej placówki, zainstalowanym w niej przez ministra Piotra Glińskiego;
  • dr. Krzysztofem Rakiem, dyrektorem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej;
  • oraz prof. Bogdanem Musiałem, członkiem Rady Muzeum II Wojny Światowej.

Rozkładamy ich wypowiedzi na czynniki pierwsze, pokazując, w jaki sposób manipuluje się opinią widzów TVP oraz wyraża oczekiwania wobec sądu w toczącej się sprawie. Przypominamy też kampanię dezinformacji, fake newsów i hejtu, wymierzoną w autorów wystawy głównej i jej scenariusza: prof. Pawła Machcewicza. dr. Janusza Marszalca, dr. hab. Piotra M. Majewskiego i prof. Rafała Wnuka.

Jarosław Kaczyński o Muzeum: „Swoisty dar Donalda Tuska dla Angeli Merkel”

Najpierw trochę historii. Otwarta 23 marca 2017 roku ekspozycja stała, już na etapie koncepcyjnym, nie spodobała się politykom PiS z prezesem partii na czele. Co mówił o niej Jarosław Kaczyński?

  • „Narzędzie dezintegracji narodu polskiego” (2008),
  • „Ciężkie szkodzenie Polsce” (2008),
  • „Swoisty dar Donalda Tuska dla Angeli Merkel” (2017).

W czerwcu 2013 roku prezes PiS zapowiedział, że trzeba „zmienić kształt Muzeum II Wojny Światowej tak, żeby wystawa w tym muzeum wyrażała polski punkt widzenia”, bo rzekomo go brakowało.

Zadanie wykonali minister kultury Piotr Gliński i jego zastępca Jarosław Sellin: 6 kwietnia 2017 roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, po trwającej przeszło rok batalii administracyjnej, połączyło placówkę z funkcjonującym wówczas tylko na papierze Muzeum Westerplatte. W ten sposób usunięto ze stanowiska dyrektora prof. Pawła Machcewicza i zastąpiono go dr. Karolem Nawrockim, który bez porozumienia z twórcami wystawy zaczął ją zmieniać.

„Poprawki” uzasadniać miały zlecone przez rząd recenzje koncepcji Muzeum, których autorami byli Piotr Semka, dr hab. Piotr Niwiński i prof. Jan Żaryn.

Machcewicz, Marszalec, Wnuk i Majewski złożyli pozew przeciw nowej dyrekcji, domagając się przywrócenia ekspozycji oryginalnego kształtu. Sprawa rozpoczęła się w sądzie w połowie lipca 2018 roku. To pierwszy taki proces w Polsce i Europie, którego przedmiotem jest muzealna wystawa i jej scenariusz, rozumiane jako utwory chronione prawami autorskimi.

Przeczytaj także:

„Nie baliśmy się dyskusji”

Jednym z elementów wystawy głównej, o którym dyskutowano w studiu TVP, jest rekonstrukcja przedwojennej warszawskiej ulicy. Pospieszalski zasugerował niejasne intencje autorów scenariusza twierdząc, że opowieść o sytuacji w Polsce przed 1939 rokiem umieścili w niewłaściwym kontekście, a na dodatek wyeksponowali problem antysemityzmu.

Zastrzeżenia ma też Nawrocki: „Uliczkę Piłsudskiego wkomponowano między rodzący się nazizm a imperializm japoński i egzekucje na Chińczykach. To oryginalny pomysł Pawła Machcewicza. Nie potrafię tego zinterpretować”.

Przychodzimy więc z pomocą w interpretacji, pytając u źródła.

"Ulica warszawska pokazuje Polskę jako kontrapunkt dla totalitaryzmów lat trzydziestych. Państwo już nie demokratyczne po zamachu majowym, z poważnymi napięciami narodowościowymi, antysemityzmem, ale pluralistyczne, prawdziwa oaza wolności na tle III Rzeszy czy Związku Radzieckiego. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto by tego nie rozumiał? - wyjaśnia w rozmowie z OKO.press prof. Paweł Machcewicz.

O komentarz prosimy też dr. Janusza Marszalca: "Nasza opowieść jest w pierwszej części chronologiczno-problemowa. Polska pokazana na ulicy Warszawskiej jest krajem wolności pozostającym w kontraście do ZSRR czy III Rzeszy.

Prezentujemy też w tym miejscu jej różnorodność etniczną, społeczną oraz ówczesną fascynację Józefem Piłsudskim. Dumę z wywalczonej suwerenności, a z drugiej strony problemy takie jak nierówności społeczne i antysemityzm".

Historyk wskazuje, że obraz międzywojennej Rzeczpospolitej jest złożony i trudno o łatwe, jednoznaczne oceny, których stawianie nie jest zresztą misją instytucji naukowych.

"Jeżeli ktoś uważa, że w przedwojennej Polsce nie było antysemityzmu, biedy, problemów społecznych, konfliktów etnicznych i politycznych myli się i ulega albo sanacyjnej propagandzie albo przeświadczeniu, że społeczeństwu nie są potrzebne: równość, szacunek do religii, prawa obywatelskie albo chleb, bo ma przecież suwerenny kraj"

- podsumowuje Marszalec.

I tłumaczy: "Nie baliśmy się dyskusji, celowo ją prowokowaliśmy w tej części wystawy"

Każda zmiana ma znaczenie

W dalszej części programu Pospieszalski nawiązuje już do złożonego przez Machcewicza, Marszalca, Majewskiego i Wnuka pozwu, zwracając się do Nawrockiego: „Przychodzi pan do tej placówki, proponuje zmiany, wprowadza te zmiany - nie ukrywam, że wielu oczekiwało być może szybszych i gwałtowniejszych, ale na drodze stoją sprawy prawne”.

Dyrektor odpowiada: „Tych zmian wprowadzilibyśmy więcej, każde muzeum na świecie i ekspozycja żyje, postępują badania naukowe, wystawa jest ewaluowana przez zwiedzających, gości, publicystów, naukowców, więc to jest naturalna formuła w Polsce i na świecie, że ekspozycje wystaw się zmieniają”.

Dodaje, że wprowadzone przez niego zmiany „nie naruszają jednocześnie samej kompozycji Muzeum w warstwie plastycznej”.

To nieprawda. „Wyborcza”, opisując „poprawki” nowej dyrekcji o ich znaczenie, zapytała profesor UMCS Annę Ziębińską-Witek, historyczkę, badaczkę narracji muzealnych, autorkę książki „Historia w muzeach. Studium ekspozycji Holokaustu”. Badaczka podkreśliła, że gdańska ekspozycja ma charakter narracyjny: najważniejsza jest opowieść, a eksponaty umieszcza się w szerszym kontekście.

"Oddziałuje na emocje i angażuje uwagę na wielu poziomach. Można ją porównać do filmu. Ma początek, rozwinięcie i zakończenie. Każda, choćby najdrobniejsza poprawka narusza strukturę opowieści i może zmienić jej sens. Ingerencja jest tym samym, czym mogłoby być zamienienie konkretnych scen w dziele filmowym" - mówiła prof. Ziębińska Witek.

"Przypomina mi to sytuację, w której „ukradłbym” książkę, pracę monograficzną itp. koleżance lub koledze, zmienił kilka fragmentów, powyciągał pewne fragmenty, inne przeredagował i ogłosił, że to moja praca"

- mówi prof. Jacek Chrobaczyński, historyk, autor książki „Gdańskie Muzeum II Wojny Światowej versus tzw. polityka historyczna”.

Dla OKO.press o zmianach w wystawie głównej prof. Jacek Chrobaczyński, historyk, wykładowca, Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, autor książki „Gdańskie Muzeum II Wojny Światowej versus tzw. polityka historyczna”:

"Placówka w Gdańsku to Muzeum II Wojny Światowej, a nie muzeum np. sprawy polskiej (państwo, społeczeństwo) podczas II wojny światowej. To zupełnie inne zjawiska, choć to drugie mieści się w pierwszym. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego i nowa dyrekcja, odnoszę wrażenie, nie rozumieją tego, i to, mimo tego, że znajdują się w tym gronie przecież i historycy-badacze. To kluczowy problem sporu, ale i następstw.

Koncept autorski (prawa autorskie) wersji wystawy poświęconej II wojnie światowej, jaki przyświecał twórcom, nie może by w dowolny sposób, poprawiany czy zmieniany, dopełniany. Obok bowiem praw autorskim pojawia się merytoryczna niezgodność: nazwa muzeum – wystawa główna. Dopiero nowa wystawa stała, opracowana koncepcyjnie i autorska (choć nie widzę takiej potrzeby), byłaby jakimś rozwiązaniem. Powtórzę jednak – nie widzę takiej potrzeby.

W Gdańsku zupełnie niepotrzebnie „wyciągnięto” z autorskiej wystawy pewne cegiełki, by, jak sądzę, przesunąć środek ciężkości, a w następstwie narracji muzealnej, w kierunku oczekiwań ministrów Piotra Glińskiego i Jarosława Sellina.

Przypomina mi to sytuację, w której „ukradłbym” książkę, pracę monograficzną itp. koleżance lub koledze, zmienił kilka fragmentów, powyciągał pewne fragmenty, inne przeredagował i ogłosił, że to moja praca.

To, co przygotował i opracował, z mocnym wsparciem międzynarodowej grupy uznanych ekspertów, prof. Paweł Machcewicz i jego zespół, zostało przecież zaakceptowane przez społeczeństwo/zwiedzających wystawę - wystarczy przypomnieć jaki rezonans wywołało przejęcie Muzeum przez nową ekipę, list otwarty, problem artefaktów, które część darczyńców chciała wycofać, a wcześniej, w zaufaniu przecież dla autorów wystawy, zostały one przekazane placówce.

Punktem wyjścia w koncepcji gdańskiego Muzeum i konstrukcie samej wystawy (wizualizacja), było naukowe spojrzenie na II wojnę światową w »muzealnym« ujęciu. Tym bardziej to ważne, iż żadna wystawa muzealna nie jest, bo być nie może odpowiednikiem naukowej monografii czy syntezy. Wykorzystuje natomiast badawczy dorobek, historiografię itd. Łącznie np. z kontrowersjami w dyskursie naukowym. Nie może też być konceptem tzw. polityki historycznej, która nie jest nauką, a formą politycznego oddziaływania na naukę historyczną. Rozwiązaniem może być np. koncepcja nowego muzeum, w pełni poświęconego państwu i społeczeństwu polskiemu (sprawie polskiej) w II wojnie światowej. Ale to już, zdecydowanie inne muzeum, inna wystawa, koncept, z uwzględnieniem jednak »ekranu« pełnego spojrzenia (komparatystyka) na II wojnę światową".

O co chodzi w pozwie?

Nawrocki kontynuuje w studiu: „Wytyczono nam proces, do którego zakończenia grzecznie czekamy, licząc na to, że polski sąd uzna, iż wystawa stworzona za publiczne pieniądze, za 13 zł każdego z Polaków, wszyscy Polacy płacili na powstanie tej ekspozycji, tego Muzeum, nie może zostać sprywatyzowana przez czterech byłych dyrektorów, to będzie pierwszy przypadek, w którym powstanie coś w rodzaju spółki nomenklaturowej w dziedzinie pamięci, historii i muzealnictwa, bo to jeśli decyzja sądu…” (w tym miejscu Pospieszalski przerywa zadając kolejne pytanie).

Podczas programu, Karol Nawrocki trzykrotnie wyraził oczekiwania wobec wyroku:

  • „Wytyczono nam proces, do którego zakończenia grzecznie czekamy, licząc na to, że polski sąd uzna, iż wystawa stworzona za publiczne pieniądze, za 13 zł każdego z Polaków, wszyscy Polacy płacili na powstanie tej ekspozycji, tego Muzeum, nie może zostać sprywatyzowana przez czterech byłych dyrektorów, to będzie pierwszy przypadek, w którym powstanie coś w rodzaju spółki nomenklaturowej w dziedzinie pamięci, historii i muzealnictwa, bo to jeśli decyzja sądu…”
  • „I wierzę, że wyrok sądu będzie taki, iż te zmiany będą mogły być wprowadzane nadal”
  • „Nie wyobrażam sobie, jak przy wyroku sądu będzie można egzekwować tego typu posunięcia i żądania w takim muzeum, nie wyobrażam sobie, że swoimi współpracownikami ściągamy ojca Kolbego i rodzinę Ulmów”

Czy taka opowieść o pozwie ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością?

"Wystawa jest wieloskładnikowym dziełem, które powstało w oparciu o scenariusz. Każde dzieło ma swoich autorów, niezależnie od tego, kto finansuje jego powstanie. Tak jak producent filmu ma obowiązek respektować prawa autorów scenariusza i prawa reżysera, tak i Muzeum II Wojny Światowej jako jednostka publiczna ma obowiązek respektować prawa powodów jako osób, które wzięły na siebie odpowiedzialność i trud twórczej pracy nad scenariuszem Wystawy Głównej w Muzeum" - wyjaśniają istotę pozwu mecenas Katarzyna Lejman i mecenas Maciej Ślusarek z kancelarii LSW Leśnodorski Ślusarek i Wspólnicy, którzy pro bono reprezentują Machcewicza, Marszalca, Majewskiego i Wnuka.

"Wbrew stanowisku obecnej dyrekcji, w muzealnictwie panuje zwyczaj, zgodnie z którym niewynikające (jak w Gdańsku) z błędów technicznych i z aktualizacji stanu wiedzy historycznej modyfikacje wystaw muzealnych są dokonywane w ścisłej współpracy z ich autorami.

W komentowanym przypadku uprawnienia powodów zostały jednak zignorowane, a Wystawę Główną w Muzeum II Wojny Światowej zmieniono bez jakiejkolwiek konsultacji z nimi"

- tłumaczą prawnicy.

„Radziecki” czy „sowiecki”?

Jan Pospieszalski i jego goście zajęli się w programie TVP konkretnymi fragmentami pozwu, wyrywając je z kontekstu i nie prezentując ich uzasadnienia. „Szokujące” - mówi publicysta, pokazując ten fragment, w którym autorzy scenariusza wystawy głównej wnoszą o przywrócenie planszy „Związek Radziecki. Komunistyczna utopia wcielona w życie”. Nowa dyrekcja zastąpiła ją tablicą „Związek Sowiecki. Komunistyczne państwo masowego terroru”.

Dyskusja w studiu obracała się wokół użytego na oryginalnej planszy przymiotnika „radziecki”.

Według prof. Bogdana Musiała w ten sposób „Pan Machcewicz wykonuje polecenia komunistycznej stalinowskiej propagandy”. W tym momencie Pospieszalski dodaje: „I pan Wnuk”.

Głos zabrał też dr Krzysztof Rak, który stwierdził, że przed wybuchem II wojny światowej w dyplomacji używano określenia „sowiecki”, choć jednocześnie zaznaczył, że posługiwano się skrótem ZSRR. „Dzisiaj większość historyków, o ile ja wiem, tych których czytam, używa słowa sowiecki” - kontynuował. „Ale w domu mogliśmy mówić sowiecki” - dodał zaraz po tym jak Musiał podkreślił, że „radziecki” był przymiotnikiem narzuconym przez komunistyczną propagandę po 1945 roku. Na to odpowiedział Jan Pospieszalski: „Chyba w domu pana Machcewicza nie”.

Sprawdzamy: oficjalną nazwą wschodniego sąsiada Polski funkcjonującą w dwudziestoleciu międzywojennym był Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. W dokumentach i atlasach funkcjonowała również nazwa skrócona do Związku Radzieckiego.

"Posługiwaliśmy się oficjalnymi nazwami państw obowiązujących w epoce. W momencie kiedy opisywaliśmy procesy, użyliśmy terminu »sowietyzacja«"

- wyjaśnia prof. Rafał Wnuk.

Operacja „(anty)polska” czy „polska”?

W kolejnym fragmencie pozwu, którym zajęli się Jan Pospieszalski i jego goście, Machcewicz, Wnuk, Majewski i Marszalec domagają się usunięcia planszy „Sowieckie ludobójstwo na Polakach”. Dlaczego? Nowa dyrekcja informuje na niej o operacji NKWD, którą określa jako „(anty)polską”.

To błąd merytoryczny.

Nazwa własna operacji brzmi „polska”. Podobnie jak „fińska”, „niemiecka”, „łotewska” czy „estońska”. Czy była wymierzona wyłącznie w Polaków? Trudno inaczej rozumieć zdanie, które pojawiło się na nowej tablicy: „Sowieci wymordowali ok. 200 tys. Polaków, a kilkadziesiąt tysięcy skazali na pobyt w łagrach”.

Tymczasem Polacy stanowili ok. 60 proc. ofiar operacji polskiej. Ginęli również Ukraińcy, Łotysze, Białorusini i Żydzi, ale nie tylko, bo również Chińczycy. Pretekstem do zatrzymania było oskarżenie o współpracę z polskim wywiadem. W centralnej i wschodniej części Związku Radzieckiego, nie było wielu Polaków, a NKWD wymagała od poszczególnych regionów aresztowania określonej liczby osób. Wystarczyło więc, że ktoś utrzymywał kontakty z Polakami. Na tej samej zasadzie w operacji niemieckiej i łotewskiej ginęli też przedstawiciele innych narodowości, w tym Polacy.

"Nie epatowaliśmy przymiotnikami i unikaliśmy emocjonalizujących pojęć. Bo uważaliśmy, że emocje ma nieść nie nasza narracja, ale to, co mówią uczestnicy wydarzeń, świadkowie, zdjęcia i filmy"

- podsumowuje prof. Wnuk.

Musiał o Borodzieju i Borejszy: „SB-cja” i „Człowiek Sowietów”

Prawicowi historycy i publicyści oraz politycy partii rządzącej zarzucili twórcom Muzeum II Wojny Światowej m.in. to, że na wystawie nie poświęcili wystarczającej uwagi martyrologii duchowieństwa polskiego.

Innym mitem fundacyjnym dla przejęcia placówki i zmian w ekspozycji jest wypowiedź ministra Piotra Glińskiego, która padła w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” (5 września 2017) o „schowanej gdzieś za hydrantem” Irenie Sendlerowej i „pokazanym skromniutko” rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Szybko urosło to do fake newsa o tym, że Pileckiego na wystawie nie było wcale.

Z tych powodów Nawrocki dodał ekspozytor o ojcu Maksymilianie Kolbem, pośmiertną maskę ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, a także duże zdjęcie rotmistrza Witolda Pileckiego.

Pospieszalski zaczął insynuując, że postać rotmistrza i prześladowania duchownych były zupełnie nieobecne na oryginalnej wystawie. „Czy można opowiedzieć II wojnę światową z perspektywy polskiej pomijając Pileckiego, zbrodnie na duchowieństwie?” - pytał odnosząc się do tej części pozwu, w którym Machcewicz, Majewski, Wnuki i Marszalec wnoszą o usunięcie dodatkowych elementów. Więcej o tym dlaczego pisaliśmy w relacji z jednej z rozpraw.

Musiał znów dopatrzył się w oryginalnym scenariuszu wystawy „dziedzictwa propagandy komunistycznej”. Idąc w fałszywą opowieść o pominięciu rotmistrza Pileckiego stwierdził: „Pan Machcewicz i jego ludzie dbają o dziedzictwo propagandy stalinowskiej, sami są narzędziami tej polityki, oni chyba o tym nie wiedzą”.

Na tym nie poprzestał: „Proszę zwrócić uwagę, kto był w Radzie” - chodziło mu o Kolegium Programowe, które błędnie określił Radą. Rada, której członków powołał minister Gliński - w tym m.in. samego Musiała, zastąpiła Kolegium w składzie z np. prof. Timothym Snyderem, prof. Normanem Daviesem, prof. Włodzimierzem Borodziejem i prof. Jerzym W. Borejszą. I to tych dwóch ostatnich historyków wściekle zaatakował Musiał.

Przyjrzyjmy się wymianie zdań między Pospieszalskim, Musiałem i Nawrockim, która oddaje klimat panujący w studiu TVP:

Musiał: „Borodziej jest wychowankiem SB-ckiego podobno dyplomaty, który był SB-ckim pałkownikiem, pardon pułkownikiem, który jest wychowankiem SB-cji i jego zasługi i jego kariera zawodowa historyka związana bezpośrednio…”

Pospieszalski: „Ze współpracą z aparatem represji”.

Musiał: „Jego ojciec wspierał, promotor jego pracy doktorskiej był agentem jego ojca, więc praktycznie cała SB-cja”, za chwilę dodaje o zmarłym w zeszłym roku Borejszy: „Wyszkolony i zaufany człowiek Sowietów”.

Pospieszalski: „I tym ludziom powierza się konstruowanie polityki pamięci za gigantyczne nakłady finansowe”.

Nawrocki: „Jeśli w politykę pamięci naszych sąsiadów niezgodną z interesem państwa polskiego wpisuje się największa inwestycja muzealna w historii Polski no to jest pewien problem, jeśli my nie odkrywamy kart sowieckiego komunizmu w najdroższym muzeum to jest ten problem, który musimy rozwiązać”.

Jak komentują tę zdumiewającą wymianę zdań twórcy oryginalnej wystawy Muzeum:

"Atak na nieżyjącego prof. Jerzego Borejszę jest jednocześnie smutny i straszny"

- mówi prof. Rafał Wnuk.

Profesor Paweł Machcewicz: "Zostałem oskarżony o to, że jestem narzędziem stalinowskiej polityki, tymczasem to właśnie wypowiedzi panów Pospieszalskiego, Musiała i Nawrockiego są dla mnie kontynuacją najlepszych wzorów propagandy stalinowskiej i moczarowskiej, które badałem jako historyk. Dyskredytowanie ludzi, którzy współtworzyli muzeum, poprzez atakowanie ich rodziców, insynuowanie, że rzekomo w moim domu coś się mówiło bądź nie mówiło, jest tak odrażające moralne, że właściwie nie jest warte komentowania. To przypomina marzec 68. roku".

PiS nie odpuścił nawet po przejęciu Muzeum, któremu poświęcił fragment programu opublikowanego przez zeszłorocznymi wyborami parlamentarnym:

„W tym miejscu warto też wspomnieć o stosunku do narodu, który nie różnił się zasadniczo od opisanego wyżej, właściwego dla elit »czystego« postkomunizmu, natomiast znajdował znacznie poważniejszy wymiar praktyczny. Chodzi z jednej strony o ograniczenie nauki historii i przedmiotów humanistycznych w szkołach, ale także z drugiej – o czynną realizację w Polsce niemieckiej polityki historycznej, choćby przez budowę Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku i jej stałą ekspozycję. Podobną rolę, choć w jeszcze znacznie drastyczniejszej formie, pełniły niektóre filmy, realizowane w znaczącej mierze ze środków publicznych”.

W podobny ton uderzał Karol Nawrocki. Kiedy prof. Paweł Machcewicz po wyczerpaniu możliwości prawnych w Polsce złożył skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka na sposób przejęcia przez rząd Muzeum, Nawrocki oznajmił: „Machcewicz dołączył do grona polityków, którzy skarżą się na Polskę. Licytuje się z kolegami o to, kto bardziej Polsce ubliży” (DoRzeczy.pl, 6 kwietnia 2018 r.).

Autorów wystawy głównej atakował też Kościół. Abp. Leszek Głódź, 1 września 2019 roku na Westerplatte drwił, że budowa Muzeum się opóźniła, bo nie była poświęcona. Kilka lat wcześniej w Boże Ciało robił z historyków, którzy je stworzyli antychrystów: mówił w kazaniu o „demonie postępu i nowoczesności, który czyni wielkie spustoszenie, chociażby w zachodniej Europie, chrystofobii, alergii na wiarę, etos, kulturę i obyczaj” i że Muzeum właśnie „wyrasta z tego nurtu postępu i nowoczesności”.

Machcewicza i Marszalca próbuje się wplątać w afery finansowe, np. umieszczając nazwisko tego pierwszego w kontekście sprawy Amber Gold (wprost wiązała go z nią „Gazeta Warszawska”) i oskarżając m.in. o zakup za drogich regałów.

28 listopada 2017 r. w domu przebywającego wówczas na stypendium w Berlinie Pawła Machcewicza pojawiło się dwóch agentów CBA. Zastali syna historyka, któremu powiedzieli, że „byli w pobliżu i zajrzeli przy okazji”. Tyle że po wylegitymowaniu okazało się, że do Warszawy przyjechali specjalnie z Gdańska.

Machcewicz doczekał się nawet własnego „paska grozy” w TVP Info: „Wielkie nazwiska, wielkie nadużycia w Gdańsku. Machcewicz, Adamowicz, straty skarbu państwa w wysokości 1 mln zł”. A chodziło o rozwiązanie przez byłego dyrektora Muzeum i prezydenta miasta Pawła Adamowicza umowę o korzystanie przez placówkę z miejskich gruntów na Westerplatte. Prokuratura nie dopatrzyła się przekroczenia uprawnień i działania na szkodę interesu publicznego przez Machcewicza i Adamowicza: niecały rok później sprawę umorzyła. Potwierdzenia w faktach nie znalazły też zarzuty ministra Glińskiego o niegospodarności byłej dyrekcji Muzeum, która miała kosztować podatnika 90 mln zł: ani kontrola NIK, ani specjalna komisja działająca przy Ministerstwie Finansów niczego takiego się nie dopatrzyły. Więcej w tekście „Wyborczej”.

„Mieszanina kłamstw i ignorancji”

Ostatnim z fragmentów pozwu, o którym Pospieszalski chciał rozmawiać z gośćmi w studiu TVP był ten, w którym Machcewicz, Marszalec, Wnuk i Majewski domagają się usunięcia wielkoformatowego zdjęcia rodziny Ulmów opisanego hasłem „Polacy wobec Zagłady” i ekspozytora z informacjami o rodzinie. Dlaczego? Więcej również w naszej relacji z poprzedniej rozprawy.

Tu, przyjrzyjmy się konkretnej wypowiedzi Nawrockiego, która padła w TVP:

„Proszę sobie wyobrazić absurdalność sytuacji, w której się znalazłem, jestem stosunkowo młodym człowiekiem urodzonym w 1983, nie przeżyłem systemu komunistycznego, natomiast podczas rozpraw sądowych pada pytanie pełnomocnika, dlaczego pan wprowadził rodzinę Ulmów w Muzeum II Wojny Światowej, dlaczego pan wprowadził ojca Kolbego, absurdalność tych pytań jest tak głęboka. Do tej pory, do momentu wprowadzenia rodziny Ulmów, naszych zwiedzających zatrzymywała tylko ekspozycja o Jedwabnem, wydźwięk tej części ekspozycji bez tego ekspozytora był taki, że Polacy tylko w czasie II wojny Żydów mordowali”.

Sprawdzamy.

Po pierwsze, wystarczy zwiedzić wystawę, by wiedzieć, że wyżej cytowane słowa to manipulacja: mowa jest nie tylko o Jedwabnem, ale po przeciwnej stronie również o misji Karskiego.

Po drugie, dużych rozmiarów fotografię umieszczono w przejściu do części, którą Machcewicz określił w sądzie jako memorialną: zwiedzający przechodzi z sali, w której mowa jest o obozie Auschwitz, na wprost widzi ścianę walizek, do których pakowali się nieświadomi często swojego przyszłego losu Żydzi, skręca w prawo i przechodzi do korytarza, w którym upamiętniono przez instalację z kilkuset fotografii ofiar Holocaustu. I to właśnie przed wejściem mija dodane elementy o Ulmach. Rozbija to scenografię, w której rolę pierwotnie pustej ściany, możemy porównać do ciszy. Zmienia się ładunek emocjonalny.

Po trzecie, już sam tytuł dodanej fotografii sugeruje powszechność postawy, tymczasem nie była jedyną zajmowaną rzez Polaków wobec swoich żydowskich współobywateli, sąsiadów. Nieścisła jest informacja, że tylko w okupowanej Polsce za ratowanie Żydów groziła kara śmierci: podobnie było na teremie Jugosławii i Związku Radzieckiego. Do tego brakuje informacji, że Ulmów zadenuncjował Polak, granatowy policjant (pełnomocnik drugiej strony poddał w wątpliwość jego przynależność narodową).

Po czwarte, nie zgadza się też liczba Żydów uratowana przez Polaków: podano, że było ich od kilkudziesięciu do 100 tys. Badania prof. Dariusza Libionki (2017 rok) dowodzą, że wojnę przeżyło w okupowanej Polsce nie więcej niż kilkadziesiąt tysięcy Żydów. Co więcej, obecny wicedyrektor Muzeum dr. hab. Grzegorza Berendt dziesięć lat temu pisał, że szacunków o 80-100 tys. uratowanych nie potwierdzają dokumenty, źródła, a liczba taka była elementem wykorzystywanym przez propagandę PRL do maskowania antysemickiej kampanii, której kulminacją był marzec 1968 roku.

"Wypowiedzi pana Nawrockiego na temat wystawy to zwykła mieszanina kłamstw i ignorancji"

- podsumowuje prof. Machcewicz.

Tłumaczy: "Na wystawie od początku pokazany był rotmistrz Pilecki, a także martyrologia polskiego duchowieństwa, zwłaszcza na Pomorzu, gdzie była ona największa, a także była mowa o Polakach ratujących Żydów. Część poświęcona Związkowi Radzieckiemu przedstawia terror, są tam wstrząsające zdjęcia i filmy z rozstrzeliwań NKWD czy ludzi umierających w czasie Wielkiego Głodu, których nie znajdzie się w innych europejskich muzeach. Od początku była też mowa o zamordowaniu ponad 100 tys. Polaków żyjących w ZSRR"

;

Udostępnij:

Estera Flieger

Dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, obecnie redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, publikowała w „The Guardian”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Newsweeku Historii” i serwisie Notes From Poland.

Komentarze