0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Grzegorz Krzyżewski, Biuro RPO”fot. Grzegorz Krzyże...

Magdalena Chrzczonowicz. OKO.press: Odwołanie dr Hanny Machińskiej z funkcji zastępczyni RPO było dużym zaskoczeniem dla działaczy, aktywistów, organizacji pozarządowych. Także dla nas w OKO.press. Była ważną postacią, działała aktywnie na rzecz praw człowieka. Jak Pan się czuje, przejmując po niej stanowisko?

Prof. Wojciech Brzozowski, zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich*: Jednocześnie przytłoczony i zmobilizowany. Przytłoczony, dlatego że skala oczekiwań wobec mnie jest ogromna. A także skala nieufności i obaw.

A zmobilizowany, bo to ogromne wyzwanie.

Widzę w tym też szansę. Mam nadzieję, że uda mi się przekuć zainteresowanie tą zmianą personalną na dalsze zainteresowanie problemami, którymi się obecnie zajmuję i z których dr Machińska była znana: granica polsko-białoruska, mechanizm prewencji tortur, problematyka penitencjarna. To szansa, by te tematy szerzej pojawiły się w mediach.

Liczę na współpracę z mediami i deklaruję, że jestem na nią bardzo otwarty.

Przeczytaj także:

Za co cenił Pan dr Machińską? Co szczególnego po sobie zostawiła?

Wyróżniała ją szczególna wrażliwość na ludzką krzywdę. To cecha, która powinna towarzyszyć każdej osobie, która zajmuje się prawami człowieka, ale przypadek dr Machińskiej jest właśnie szczególny.

Problematyka, którą się zajmowała i którą ja będę się teraz zajmował, często nie budzi entuzjazmu społecznego. Kryzys na granicy polsko-białoruskiej, ale także prawa osób osadzonych. Zwłaszcza w tej drugiej kwestii często spotykam się ze sceptycznym podejściem i pytaniem, czy warto zajmować się prawami więźniów. Czy więzień w ogóle powinien mieć prawa i czy to w tej chwili jest najważniejsze? Tutaj jest dużo do zrobienia, także w obszarze świadomości społecznej.

Dr Machińska pozostawiła po sobie przekonanie, że rzecznik dużo może i od rzecznika należy dużo oczekiwać.

Prawo jest łamane

Pojedźmy teraz na granicę polsko-białoruską. Był pan tam pierwszy raz w nowej funkcji. Co Pan tam zobaczył?

To była wizyta w przedsionku piekieł. Spotkałem się tam z aktywistami z Grupy Granica i usłyszałem od nich wiele przejmujących historii. Znałem część z tych historii z mediów, z przekazów pośrednich. Ale tym razem usłyszałem je bezpośrednio od ludzi, którzy przy tym byli, widzieli ten dramat na własne oczy. Ciężkie doświadczenie. Emocjonalnie, bo pod względem prawnym to nie jest trudne - wiadomo, co trzeba tam zrobić. Prawnicy wiedzą, służby w sumie też wiedzą.

Czyli prawo jest na granicy łamane?

Jest łamane. Czasami jest interpretowane w sposób wygodny dla służb, daleki od wartości konstytucyjnych, z pominięciem międzynarodowych aktów prawnych.

W wielu przypadkach mamy do czynienia ze złą wolą, czasem bezmyślnością, a czasem nieznajomością prawa i standardów praw człowieka.

Mówi pan teraz o działaniu służb?

O wielu instytucjach, na które trafia po kolei osoba z przygranicznego lasu. Myślę o służbach w lesie, o służbach w ośrodkach zamkniętych, ale także o sądach.

Z niepokojem obserwuję brak efektywnej kontroli sądowej w tej sprawie. Mandat rzecznika nie pozwala mi na ingerencję w sferę niezawisłości sędziowskiej. Nie wskażę sędziego palcem i nie powiem, że konkretny sędzia przyklepuje wszystkie wnioski o detencję [zamknięcie w ośrodku]. Nawet gdy według mojej najlepszej wiedzy detencja danej osoby jest niedopuszczalna i ten ktoś nigdy nie powinien znaleźć się w ośrodku zamkniętym.

Kontrola sądowa nad detencją w wielu przypadkach jest iluzoryczna i nie działa, jak trzeba.

Według polskiego prawa umieszczanie w ośrodkach zamkniętych powinno być bardzo rzadkie.

Zasadą jest na przykład, że nie powinno się tam umieszczać ludzi z doświadczeniem przemocy lub w złym stanie zdrowia. A w jakim stanie są ludzie, którzy przeszli przez piekło spotkania z białoruskimi pogranicznikami, mają doświadczenie nie tylko przemocy fizycznej, ale też traumy psychicznej? W jakim stanie są ludzie, którzy prosto z granicy trafiają do szpitala i następnie są wypisywani, czasem o kulach, w złym stanie zdrowia, a stamtąd do ośrodka?

Warunkiem skierowania do ośrodka strzeżonego jest też to, aby zachodziło wysokie prawdopodobieństwo wydania decyzji zobowiązującej do powrotu, czyli deportacji. Ale w przypadku pewnych narodowości do deportacji nie dojdzie, bo ci ludzie nie mogą wrócić do swojego kraju. To co robią w ośrodku zamkniętym?

Zadawałem te pytania placówkom wnioskującym o detencję. Pytania są traktowane jako niewygodne, placówki zwykle unikają odpowiedzi. Ale nie będziemy się zrażać. Będziemy zadawać je do skutku, będziemy też nagłaśniać tego typu przypadki.

Kolejnym problemem są warunki w tych ośrodkach. Wiele osób chyba myśli, że niebezpieczeństwo kończy się w lesie i gdy człowiek trafi do ośrodka, to tak jakby trafił na kolonie. Że strzeżony ośrodek to takie wielojęzyczne sanatorium.

Tymczasem warunki w tych ośrodkach bywają gorsze niż w więzieniach, zaczynając chociażby od problemu podstawowego, czyli powierzchni mieszkalnej na osobę.

Inny problem to długość detencji. Ludzie siedzą tam miesiącami i nie wiedzą, kiedy wyjdą.

Co może Pan z tym zrobić?

Po pierwsze, interwencje punktowe, w sprawach indywidualnych, gdy dowiaduję się o konkretnej osobie, która jest umieszczona w detencji. Wtedy dzwonię do właściwych placówek. To brzmi mało spektakularnie, ale proszę mi wierzyć, że te telefony czasami potrafią odmienić czyjś los. Dzwonię o różnych godzinach, do różnych ośrodków, nie daję się spławić. Nie zawsze się udaje, ale kilka sukcesów, jeśli można to w ogóle tak nazwać, na swoim koncie już mam. Dzwonią też moi współpracownicy.

Czyli udało się doprowadzić do wypuszczenia osoby z ośrodka zamkniętego?

Chodzi o sytuacje, gdy po zapowiedzi zbadania sprawy dana osoba została jednak umieszczona w placówce otwartej.

Po drugie, będę w najbliższych tygodniach rozmawiał z komendantami i naczelnikami ośrodków, które przyjmują cudzoziemców. Będę im przypominał, jakie jest prawo, jak należy traktować te osoby, i będę im patrzył na ręce.

I trzecia kwestia to działania prewencyjne, niezwiązane z interwencjami indywidualnymi, czyli wizytacje Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur, którego mandat obejmuje także odwiedzanie takich placówek.

Zespół Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur wizytuje miejsca zatrzymania – ale rozumiane szeroko. To mogą być strzeżone ośrodki dla cudzoziemców, zakłady karne, domy pomocy społecznej.

Kto przy zdrowych zmysłach uzna Białoruś za bezpieczną?

Mówi Pan o interwencjach, gdy człowiek już jest w ośrodku. A co może Pan zrobić w sprawie osób wypychanych przez granicę do Białorusi?

Tutaj przede wszystkim ważny jest mój bieżący kontakt z aktywistami na granicy, przede wszystkim z Grupą Granica. Po wizycie tam wiem, jak mogę ich wspomóc. Mogę patrzeć na ręce Straży Granicznej, która pushbacki ciągle stosuje i reagować na konkretne przypadki. To zresztą naprawdę niewiarygodne – bo już chyba wszyscy święci powiedzieli, że to niedopuszczalne prawnie praktyki.

Pod pewnym względem, przyznam, towarzyszy mi poczucie bezsilności. Usłyszałem tyle przerażających historii – od aktywistów, ale i od cudzoziemców w szpitalu w Hajnówce, którzy zechcieli ze mną porozmawiać – o pogranicznikach białoruskich. A tutaj nie mogę nic zrobić. I nie wiem, co państwo polskie może zrobić w tej kwestii.

Moglibyśmy oficjalnie uznać Białoruś za państwo niebezpieczne i nie wyrzucać tam ludzi.

Nie wiem, kto przy zdrowych zmysłach może obecnie uważać Białoruś za państwo bezpieczne. Jeżeli ktoś ma takie przekonanie, to zachęcam taką osobę, żeby zaplanowała sobie najbliższe wakacje w Białorusi. Białoruś jest przecież państwem, które idzie ramię w ramię z agresorem w wojnie w Ukrainie.

Wiadomo, że pushbacki są nielegalne na gruncie prawa międzynarodowego, ale co z faktem, że Polska przyjęła nowe prawo w październiku 2021 r., które niejako wywózki legalizuje?

Polskie prawo to nie tylko ta ustawa. To cały system norm prawnych z konstytucją na czele, a konstytucja w tej kwestii jest jednoznaczna – gwarantuje cudzoziemcowi możliwość ubiegania się o ochronę międzynarodową w Polsce. Są też gwarancje wynikające z prawa międzynarodowego. Pojedynczy przepis ustawowy lub akt podustawowy, który coś przewiduje, to tylko część tej układanki. Poza nim mamy konstytucję i chyba dość często o niej zapominamy, nie tylko zresztą w tej jednej sprawie. Ustawę należy interpretować w zgodzie z konstytucją. A jeżeli nie da się zinterpretować ustawy w zgodzie z konstytucją, to znaczy, że jest niekonstytucyjna.

Trudno się rozmawia z kimś, kto widzi jedynie izolowany przepis ustawy i wydaje mu się, że już zrozumiał, co wolno, a czego nie wolno. A jeżeli jeszcze sumienie nie podpowiada mu tego, co w tym przypadku należałoby zrobić, to sprawa jest chyba beznadziejna.

W każdym razie w obecnym kształcie pushbacki są niezgodne z prawem.

Będzie pan interweniował w pojedynczych sprawach? Usłyszy pan od aktywistów, że właśnie się coś dzieje w lesie, trzeba działać, kogoś właśnie wyrzucają?

Cały czas to robię. Mam ustalony kanał kontaktu z Grupą Granica, dostaję regularnie doniesienia, nie tylko o nowych sprawach, ale także o sprawach, w których interweniowałem kilka czy kilkanaście dni wcześniej. Reaguję na bieżąco.

Czasami nie chodzi zresztą o interwencję, ale o opowiedzenie jakiejś historii, żeby zainteresowały się nią media i potem sprawdzały, co się w tej sprawie dzieje. Żeby była presja ze strony opinii publicznej.

Wczoraj dowiedziałem się, że naczelnik pewnego ośrodka taką presję czuje, bo media i RPO do niego bez przerwy wydzwaniają. To jest właśnie sukces, jeżeli można tak mówić. To znaczy, że nasza praca ma sens. W tej sprawie chodzi o młodego mężczyznę, który prowadzi strajk głodowy w jednym z ośrodków zamkniętych. Cierpi na cukrzycę, dlatego ten strajk jest dla niego szczególnie niebezpieczny.

Interweniuję w tej sprawie, bo ciągle mam wrażenie, że służby nie robią tyle, ile należy. Pracownicy BRPO też interweniują.

A co z samymi aktywistami? Niosą pomoc na granicy, tymczasem są szykanowani przez służby, oskarża się ich o przemycanie ludzi. Będzie Pan interweniował?

Ludzie, którzy niosą pomoc na granicy, to bohaterowie. Pod wieloma względami ratują honor państwa polskiego.

Oczywiście, każda sytuacja jest inna, trudno je analizować zbiorczo. Na pewno w wielu przypadkach można mówić o celowych szykanach ze strony służb. I w tych sprawach BRPO będzie stało za aktywistami.

Rozmawiałem z nimi o tym, gdy byłem na granicy. Okazało się, że jest jeden środek, który do tej pory wydawał mi się średnio skuteczny, a jednak jest ważny: wystąpienia generalne RPO. Przypominanie o standardach, pismo, którym można pomachać przed nosem funkcjonariusza, pokazać, że jakaś aktywność ma wsparcie i ochronę państwowej instytucji.

Gostynin to krypto-więzienie

Wróćmy do Mechanizmu Prewencji Tortur, który także Pan będzie nadzorował. Chodzi m.in. o takie ośrodki jak ten w Gostyninie (Krajowy Ośrodek Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym).

Na początku krótkie wyjaśnienie. Gostynin jest zapewne przypadkiem najbardziej widocznym, ale mandat Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur obejmuje około 3,8 tys. miejsc zatrzymań. Nie mówię „placówek”, tylko „miejsc zatrzymań”, bo takim miejscem w rozumieniu KMPT może być też kocioł policyjny, może być także przejście graniczne.

Krajowy Mechanizm Prewencji Tortur powinien wizytować cyklicznie, regularnie te miejsca.

W obecnym stanie kadrowym – raptem 10 osób – jest w stanie wykonać kilkadziesiąt takich wizytacji, a miejsc jest wielokrotnie więcej. Dlatego tak bardzo nam zależy na tym, żeby stan kadrowy tego konkretnego zespołu znacząco wzrósł, bo to są naprawdę dobrze zainwestowane pieniądze.

Chcę podkreślić, że Krajowy Mechanizm Prewencji Tortur to absolutnie fantastyczny zespół ludzi, którzy są ciągle w trasie. Docierają do tych, którzy są pozbawieni głosu. Także do osób, którym trudno się upomnieć o swoje prawa, które przebywają w trudnych warunkach, czasem osób z niepełnosprawnościami, problemami w komunikacji. Krajowy Mechanizm naprawdę robi dużo dla poprawy sytuacji w tych miejscach.

Ale wracając do Gostynina. Ta placówka jest w orbicie szczególnego zainteresowania BRPO już od wielu lat. W ubiegłym roku KMPT odbył wizytację w Gostyninie-bis, czyli w ośrodku w Czersku. Tam jest raz lepiej, raz gorzej – problem w tym, że nie zmienia koncepcja tych ośrodków. Są to miejsca, w których zamyka się ludzi po odbyciu kary, miejsca, które udają ośrodki terapeutyczne, a naprawdę są zamaskowaną jednostką penitencjarną. Takim krypto-więzieniem.

Ubolewam nad tym, że Trybunał Konstytucyjny parę lat temu uznał ustawę w tej sprawie za zgodną z konstytucją, bo w moim przekonaniu wiele elementów konstrukcyjnych tego ośrodka nie jest z nią zgodnych. Swoją drogą jedynym zarzutem, który znalazł uznanie TK w 2016 r., był ten sformułowany właśnie przez RPO. Dotyczył procedury przedłużania detencji [tutaj szczegółowa informacja]. Ale na tle skali nieprawidłowości to jest drobna cegiełka.

Lista problemów jest długa. Na przykład kwestia terapii – ma być podstawą funkcjonowania tego ośrodka, a kieruje się tam ludzi bez pytania, czy chcą jakąś terapię podjąć. To jaka może być skuteczność takiej terapii? Warunki bytowe w tych ośrodkach przypominają więzienie. Dosłownie: są tam na przykład takie przesłonki okienne, które stosuje się w zakładach karnych, a które blokują dostęp do światła i swobodny przepływ powietrza. Szczegóły można wymieniać dalej, ale w gruncie rzeczy chodzi o to, że koncepcja tych ośrodków jest od początku wadliwa.

To są właśnie te osoby, które, jak Pan powiedział, nie budzą entuzjazmu społecznego.

Tak. I nie twierdzę, że osoby w takich ośrodkach to niewinne anioły. Nie jestem naiwny, tam są bardzo różni ludzie. Ale zasady humanitarnego traktowania, odpowiedzialności karnej, w ogóle prawa człowieka – są jedne dla wszystkich. I gdy chodzi o te warunki detencji, będziemy się o to ciągle upominać.

Przyzwolenie z góry

Wspomniał Pan o kotłach policyjnych. Zdarzyły się nieraz podczas demonstracji w obronie np. praw kobiet. Nie ma Pan poczucia, że takie, mówiąc delikatnie, nadużycia zdarzają się częściej niż kiedyś?

Tak, ale z jednym zastrzeżeniem.

Widzę zwiększającą się bezkarność i opresyjność działania służb porządkowych.

Ale zastanawiam się też, czy nie jest tak, że może wcześniej czegoś nie widziałem. Po jednej z manifestacji, podczas której doszło do brutalnych działań policji, komentowaliśmy z oburzeniem te działania, a moi znajomi „z prawej strony” z trudem powstrzymywali Schadenfreude. Usłyszałem od nich: teraz widzicie, jak to jest! I to mi dało do myślenia.

Chciałbym, żeby moje interwencje, a będę je podejmować, gdy tylko będzie taka potrzeba, nie ograniczały się do środowisk wielkomiejskich, do osób walczących o praworządność, do ruchów feministycznych. Oczywiście nie ma wątpliwości, że na tego typu manifestacjach interwencje są konieczne i będę je podejmował, ale moje działania będą dotyczyły wszystkich potrzebujących. Myślę chociażby o środowiskach kibicowskich. Standard musi być jeden dla wszystkich.

W OKO.press piszemy dużo o polskich SLAPPach, czyli sytuacjach, kiedy obywatelom przedstawia się absurdalne zarzuty, ciąga się ich po sądach po to, by wywołać efekt mrożący.

Ja używam w tym kontekście określenia „legal harassment” [nękanie za pomocą prawa]. Mam na myśli wybiórcze, nadgorliwe stosowanie prawa wobec jednych i przymykanie oka na to, co robią drudzy. Z taką sytuacją niewątpliwie mamy w Polsce do czynienia od jakiegoś czasu m.in. wobec uczestników demonstracji.

Zresztą sami uczestnicy wielu zgromadzeń trafnie wyczuwają, czy służby porządkowe stoją po ich stronie, czy są ich przeciwnikiem. A powinny zawsze stać po ich stronie, bo stoją po stronie porządku publicznego, więc są tam dla jednostki, nie przeciwko jednostce, w każdym razie tak długo, jak zgromadzenie ma charakter pokojowy.

Ale problem jest szerszy i nie dotyczy tylko ostatnich lat. Przykład - niedawno dowiedzieliśmy się, zupełnie przypadkiem, w rozmowie ze stażystami policyjnymi, że oczekuje się od nich, że z patrolu przyniosą dane trzech spisanych osób. To absurdalne i ewidentnie oznacza, że legitymowanie jest nadużywane i często nie ma uzasadnienia. A musi mieć, nie można nikogo legitymować bez powodu, dla wyrobienia normy.

Na ten problem długo przymykano oko, ignorowano go przez wiele lat. Ale te praktyki w ostatnich latach nabrały bardzo niepokojących rozmiarów. Wynika to zapewne z przyzwolenia idącego z góry, bo szeregowy policjant zawsze ogląda się na swoich zwierzchników.

Województwa z sumieniem

W ostatnich dniach mówimy dużo o 14-latce z Podlasia, ofierze gwałtu, której lekarze odmówili aborcji zgodnej z prawem. W 2015 roku TK zwolnił lekarza korzystającego z klauzuli sumienia z obowiązku skierowania pacjentki do kogoś innego, kto zabieg wykona.

Wobec samego wyroku jestem i byłem bardzo krytyczny, także w mojej działalności naukowej. Ale on obowiązuje. I paradoksalnie gdyby go właściwie wykonać, problem byłby mniejszy. Dlaczego? Trybunał w 2015 r. powiedział, że przepisy ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, które nakładają na lekarza obowiązek przekierowania danej osoby poszukującej świadczenia zdrowotnego do kogoś, kto tego świadczenia udzieli, są niezgodne z konstytucją. Ten wniosek jestem w stanie zaakceptować, bo rzeczywiście: skąd pojedynczy lekarz miałby wiedzieć, gdzie dana pacjentka jest w stanie uzyskać dostęp do świadczeń?

Ale TK powiedział jednocześnie, że wskazanie realnej możliwości uzyskania przez pacjentkę świadczenia zdrowotnego powinno zapewnić państwo. A nie zapewnia, bo wyrok nie został w tej części wykonany. Nie ma żadnej infolinii czy komórki w NFZ, nie ma żadnego miejsca w strukturach urzędowych, do którego taka osoba mogłaby się zgłosić.

Kobiety - zwłaszcza te w tragicznych sytuacjach – pozostawiono same sobie.

Można oczywiście zapytać, czy TK wydając wyrok przemyślał jego konsekwencje, czy rozważył szanse na to, że proponowane rozwiązania zostaną wprowadzone. Czy się o to zatroszczył? Pozostawiam to ocenie Pani i czytelników.

W rezultacie są całe szpitale, ba, nawet całe województwa, gdzie lekarskie sumienia są szczególnie rygorystyczne. I kobieta, które chce dokonać legalnej aborcji, jeździ po całej Polsce, szukając szpitala. To jest absolutnie skandaliczne, biorąc dodatkowo pod uwagę, że chodzi o osobę w traumatycznej sytuacji. Jeszcze działającą pod presją czasu, bo nie może przecież z tym poczekać kilka miesięcy.

Ale czy nie jest tak, że placówka powinna zapewnić wszystkie świadczenia? I jeżeli nie ma żadnego lekarza bez klauzuli, to zawrzeć kontrakt z podwykonawcą? I czy skoro tego nie robią, to czy nie łamią prawa?

Jeżeli jakieś świadczenie jest przewidziane przez prawo, to musi być dostępne. Koniec, kropka. Pomysł, o którym Pani mówi, wykorzystano chociażby we Włoszech. Zawiera się tam umowy z lekarzami, tak zwanymi gettonisti, którzy dokonują zabiegu, gdy sprzeciw sumienia na danym terenie jest masowy.

Przy czym nawet nie musi być tak, że każda placówka realizuje absolutnie każde świadczenie zdrowotne. Chodzi o to, by ono było łatwo i w odpowiednim czasie dostępne. Jeżeli kobieta mieszka na Podkarpaciu i musi jechać do innego województwa, żeby przeprowadzić legalny zabieg, a w dodatku jest zwodzona przez lekarza, to coś tu jest bardzo nie tak.

Co jeszcze? Prawa socjalne

Rozmawialiśmy o Pana nowych zadaniach i tematach – o granicy polsko-białoruskiej czy Krajowym Mechanizmie Prewencji Tortur. Ale jest Pan kierownikiem Zakładu Prawa Wyznaniowego WPiA na UW. Tym też będzie się Pan zajmował?

Na początku parę słów wyjaśnienia: prawo wyznaniowe to nie to samo co prawo kanoniczne! Wielu osobom to się myli. Prawo wyznaniowe to prawo dotyczące wolności sumienia i wyznania, a więc jednego z praw człowieka. Faktycznie przedmiotem mojego zainteresowania zawsze była i nadal jest wolność sumienia i wyznania: nauczanie religii w szkołach, symbole religijne w miejscach publicznych, wspomniana już klauzula sumienia, ubój rytualny i wiele więcej.

Nie zapominam o tych tematach, ale gdy się je zestawi ze sprawami z pogranicza polsko-białoruskiego, z przypadkami tortur w zakładach karnych, to priorytety się zmieniają. I to te sprawy, zgodnie z moim zakresem obowiązków, są dla mnie teraz najważniejsze.

Na koniec bardzo szerokie pytanie i może trudno na nie odpowiedzieć kilkoma zdaniami ale jednak je zadam. W jakich jeszcze obszarach widzi Pan pole do pracy dla RPO, czyli dla osoby, która upomina się o prawa człowieka?

W niemal każdym obszarze praw człowieka w Polsce jest dużo do zrobienia dla RPO. Na pewno wolność słowa, na pewno prawo do prywatności – chociażby ostatnio przetoczyła się dyskusja o projektowanych uprawnieniach służb do podglądania treści przesyłanych w komunikatorach internetowych, na pewno prawa socjalne, które nabierają teraz znaczenia. Teraz, czyli w czasie, gdy ceny idą szybko w górę, a warunki życia się pogarszają. Bardzo dużo takich spraw wpływa do RPO.

Mowa o warunkach życia, które spychają daną osobę poniżej granicy ubóstwa. A efekt jest kaskadowy: ktoś taki może zostać pozbawiony innych praw, np. prawa do nauki czy prawa do obrony.

Jeżeli ktoś nie widzi związku między zasobnością portfela a sferą praw człowieka, podam mało oczywisty przykład z mojej obecnej działki. Po nowelizacji Kodeksu karnego wykonawczego osoby osadzone nie otrzymują już znaczków pocztowych. A jeżeli nie mają środków na te znaczki, co w realiach więziennych zdarza się często, to nie mogą prowadzić korespondencji z prawnikiem lub pisać do RPO i zwracać się o pomoc.

Jak widać, prawa człowieka to system naczyń połączonych.

Prof. Wojciech Brzozowski – od stycznia 2023 r. zastępca RPO, doktor habilitowany nauk prawnych, profesor Uniwersytetu Warszawskiego (od 2020 r.), kierownik Zakładu Prawa Wyznaniowego na Wydziale Prawa i Administracji UW. Na Uniwersytecie Warszawskim prowadzi wykłady z praw człowieka. Członek Komitetu Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk w kadencji 2020–2023. Specjalizuje się w prawach człowieka, prawie konstytucyjnym i wyznaniowym.

;
Na zdjęciu Magdalena Chrzczonowicz
Magdalena Chrzczonowicz

Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze