Przemyśl od początku wojny jest pierwszym polskim przystankiem na drodze ukraińskich uchodźców. Mieszkańcy miasta z poświęceniem próbują zadbać o tysiące osób uciekających przed wojną. Po czterech miesiącach dalej działają — mimo że sił jest mniej, a o wsparcie trudniej.
Przemyśl w pierwszych dniach wojny można było opisać jednym słowem: chaos. Nie dlatego, że brakowało chęci i rąk do pomocy. Uchodźcy w Przemyślu i na granicy mogli na nią liczyć. Ale nikt nie był przygotowany na wybuch wojny zaledwie 14 km od podkarpackiego miasta. Po pierwszym tygodniu powstały punkty recepcyjne, magazyny żywności i darów, rejestr mieszkań - Przemyśl w kilka dni zmienił się w ogromne centrum pomocy uchodźcom.
Przyjechaliśmy ponownie pod koniec czerwca, żeby zobaczyć, jak radzi sobie miasto po czterech miesiącach wojny.
Co zapamiętaliśmy z jej początku? Długie kolejki do stacji benzynowych w Przemyślu, tłumy ludzi na dworcu, tysiące na przejściu w Medyce. Wolontariuszy z całego świata, których z dnia na dzień przybywało, setki osób wysiadających z pociągów z Ukrainy, stosy kanapek w punktach pomocy i w tych recepcyjnych. Parującą herbatę i mróz.
Uchodźcy w Przemyślu oblegali halę nieczynnego Tesco. Powstała tam noclegownia i punkt przesiadkowy, jeszcze kilka miesięcy temu trudno było zaparkować. Teraz na pusty już parking pod nieczynnym supermarketem nie da się podjechać od głównej drogi, ale nawet z odległości widać ogromny napis "punkt recepcyjny". Trafiają tam między innymi osoby, dla których Polska jest tylko przystankiem. Przed Tesco podjeżdżają autokary z całej Europy, zabierając uchodźców.
Kolejki po paliwo na stacjach benzynowych zastąpiły parkingowe kolejki busów na ukraińskich blachach, wiozące osoby uciekające przed wojną i powracających do kraju. Kolejkę do Polski na granicy w Medyce zastąpiła kolejka w drugą stronę - do Ukrainy. Sznur aut ciągnie się przez kilkanaście kilometrów, aż do granicznych szlabanów.
W tłumie przede wszystkim handlarze samochodów, z autami na tymczasowych tablicach rejestracyjnych albo z całym transportem zapakowanym na lawecie. To efekt decyzji władz ukraińskich z 6 kwietnia o zniesieniu opłat celnych na samochody sprowadzane z Unii Europejskiej. Przedtem każdy, kto chciał przywieźć auto z UE, musiał opłacić akcyzę, VAT i cło - w sumie nawet kilka tysięcy euro. Zwolnienie z opłat ma obowiązywać jeszcze tylko do jutra (25 czerwca).
Dopóki jednak jeszcze można przewieźć samochód bez płacenia ceł, handlarze ustawiają się w kolejkach do wyjazdu. Rozmawiają niechętnie, ale dają do zrozumienia - zwolnienie z opłat nie potrwa wiecznie, lepiej skorzystać z okazji. Auta można sprzedać drożej, niż się kupiło. Największe tłumy, jak słyszymy od staży granicznej, i tak już minęły. W szczytowym momencie na innym przejściu granicznym, w Budomierzu, na przejazd do Ukrainy czekało 2,5 tysiąca pojazdów. To kilka dni stania.
Między lawetami pełnymi samochodów widać rodziny, które zdecydowały się wrócić. Ruch w drugą stronę, do Polski, jest coraz mniejszy. Na przejściu granicznym w Korczowej strażnicy odprawiający podróżnych do Ukrainy mają pełne ręce roboty. Ruch w stronę Polski jest spokojny. W poniedziałkowy (20 czerwca) wieczór przez graniczną bramę w Medyce przechodzą pojedyncze osoby.
Ale to nie znaczy, że pomoc nie jest potrzebna. Granicę w Medyce dziennie przekracza nawet 10 tysięcy osób w obie strony - choć na początku wojny było to 25-26 tys. Straż Graniczna wylicza: przed pandemią odprawialiśmy 5,5 mln podróżnych rocznie. W czasie pandemii 2 mln. A przez wojnę już dziś licznik pokazuje 1,5 mln osób na przejściu pieszym i samochodowym. Kolejne 400 tys. przyjechało do Polski koleją. Medyka, położona kilka minut drogi samochodem z Przemyśla, jest największym przejściem granicznym między Polską a Ukrainą.
W Medyce na przejściu pieszym powstała cała wioska pomocowa - jest elegancko urządzony kontener UNHCR (agendy ONZ do pomocy uchodźcom), jest namiot harcerzy, kiosk ze starterami komórkowymi. Organizacja World Central Kitchen (WCK) rozdaje paczki z kanapkami i ciepłe posiłki. Wieczorem niewiele osób korzysta już z pomocy. Wolontariuszka WCK oferuje nam kanapki, choć widać, że przyjechaliśmy się tylko porozglądać. W pierwszym tygodniu wojny pomoc była spontaniczna, ustawiały się po nią kolejki chętnych - niezależnie od pory dnia.
Namiot WCK jest ustawiony również przed dworcem w Przemyślu.
"Za chwilę wydamy nasz 10-milionowy posiłek na granicy z Ukrainą" - mówi nam David, którego spotykamy przy stacji kolejowej. Przyjechał kilka dni temu z Waszyngtonu i planuje zostać przynajmniej do końca lipca. "Mamy tu bardzo międzynarodowe towarzystwo" - mówi, wskazując ręką w stronę namiotu, pod którym ustawiono stoły, ławy i bar, przy którym serwowane jest jedzenie. W wielkim garze miesza właśnie Ukrainka, pomaga jej Australijczyk, a pudła ze sztućcami z magazynu przynosi Amerykanin.
Co w menu? Same pyszności - zapewnia David. Są ziemniaki z masłem, pieczeń, klopsiki z ryżem, zupa i kanapki. Codziennie kuchnia w Przemyślu - skąd jedzenie jest rozsyłane do namiotów przy dworcu i granicy - robi po pięć tysięcy kanapek. Na śniadanie piecze ciasta z owocami. "Staramy się każdemu pomóc, zadbać o jego komfort. Jak trzeba, nosimy walizki, bo na dworcu nie ma windy" - opowiada David. Przyjechał do Przemyśla, bo nie mógł już usiedzieć w Stanach. "Wyobrażałem sobie, jakie to musi być uczucie, kiedy twoje miasto jest bombardowane, kiedy musisz opuścić dom i uciekać. Straszne. Poczułem, że chcę pomóc, jak umiem" - mówi.
"Ja się zastanawiałem, jak mogę pomóc z tak ograniczoną liczbą umiejętności, jakie posiadam" - uśmiecha się Elias, który przyjechał z Massachusetts. "Znalazłem WCK, zgłosiłem się, ogarnąłem sprawy związane z pracą i przyjechałem tutaj" - opowiada. Jest w Przemyślu od początku maja i zostanie jeszcze przez wakacje. Mówi, że w ciągu tego miesiąca zobaczył coraz większe tłumy jadące do Ukrainy. Ale też takich, którzy po kilku dniach w domu wrócili do Polski.
Pomoc na dworcu wygląda dziś na dobrze zorganizowaną. Ale też łatwiej ją organizować, kiedy przyjeżdża po 2,5 tysiąca osób dziennie - a nie 50 tysięcy, jak na początku wojny. Mówi nam o tym Marcin Januszewski, który od pierwszego dnia wojny pomaga uchodźcom w dworcowej hali. Spotykamy go przy kasach biletowych, ma żółtą kamizelkę z napisem "tłumacz" i tylko chwilę na rozmowę, bo zaraz przyjedzie pociąg z Zaporoża.
"Na początku każdy chciał pomóc, było wielu krótkoterminowych wolontariuszy. Teraz zostały osoby, które są tu na stałe, jesteśmy zgranym zespołem" - podkreśla.
"Osoby z miasta już nie angażują się tak, jak kiedyś. Nasza wydolność jest ograniczona" - mówi nam jedna z przemyskich wolontariuszek, Anna Grad-Mizgała. "Przyjęliśmy wiele osób do naszych mieszkań, trzeba było im pomóc wyrobić dokumenty, załatwić PESEL-e, zasiłki. To były dwa-trzy tygodnie załatwiania. Część osób wycofała się w tym czasie z dworca i starała się jak najlepiej pomóc naszym gościom" - wyjaśnia i dodaje: sytuacja w centrum miasta i Medyce wygląda na opanowaną, ale pomagającym jest coraz trudniej:
"Na początku mieliśmy siły, napędzała nas adrenalina. Wszyscy wszystko rzucali, każdy chciał zaangażować się jak najmocniej. Uchodźcy w Przemyślu potrzebowali pomocy, było ich bardzo wielu. Teraz mam wrażenie, że trochę się przyzwyczailiśmy. Zresztą od początku obawiałam się, że jako mieszkańcy zostaniemy z tym wszystkim sami, bez sił i środków. Nieformalnym grupom przecież trudno starać się na przykład o granty. Na początku były pieniądze od darczyńców, ale one się skończyły. By ubiegać się na przykład o unijne dofinansowanie trzeba mieć przynajmniej list referencyjny od organizacji, która ma w statucie pomoc humanitarną. Nie jest ich aż tak dużo, nie każdy ma takie dojścia".
Główna przemyska stacja kolejowa pozostaje jednak jednym z najważniejszych punktów pomocowych - mimo zmian, również tych organizacyjnych. Od końca marca wolontariatem na dworcu zarządza urząd wojewódzki, który przejął kontrolę od władz miasta. Wcześniej wolontariusze organizowali się sami, wojewoda Ewa Leniart postawiła na uporządkowanie ich pracy. Skończyło się chaosem.
"Pani wojewoda uruchomiła aplikację do zapisów dla chętnych do pomocy. Na początku wszystkim wolontariuszom podziękowano za pomoc i poproszono, by nie przychodzili, jeśli się nie zarejestrują. Przyjechały osoby spoza Przemyśla, nieznające dworca. Aplikacja, którą uruchomiła pani Leniart, była tylko w języku polskim. A przecież do Przemyśla pomagać przyjeżdża cały świat" - mówi nasza rozmówczyni.
Jak dodaje, uchodźcy w Przemyślu stają przed dramatycznymi wyborami. Bo przecież Ukraińcy mogą zostać, próbować jeszcze chwilę przeczekać i wrócić dopiero, kiedy sytuacja się uspokoi. Nadal przecież zdarza się, że syreny alarmów ostrzegających przed nalotami i ostrzałami słychać w niemal całej Ukrainie. Z drugiej strony - ile można czekać? Jedna ze znajomych Ukrainek jest w kropce - opowiada Anna Grad-Mizgała. Mężowi udało się obsiać pola, próbuje też zebrać czarne porzeczki z ich plantacji. Ale ma przecież tylko jedną parę rąk, dlatego żona niedługo wraca z Przemyśla, by pomóc - chociaż na chwilę, póki na jej rodzinny obwód lwowski znowu nie zaczną spadać bomby.
"Niestety za chwilę jesień i zima. Trzeba żyć dalej. No i mieć z czego żyć" - tłumaczy wolontariuszka. W niektórych przypadkach decyzja o powrocie bywa przedwczesna.
"Mieliśmy już podwójnych uchodźców, oczywiście. Jedna pani z dwójką dzieci wyjechała z Polski pod Charków, zobaczyła dziurę w ziemi zamiast domu i niedługo później spotkaliśmy się na peronie w Przemyślu. To nie jest jeszcze miejsce, żeby wracać, jeszcze nie teraz" - mówi nam Marcin Januszewski. Sam przed chwilą wrócił spod Donbasu. Jeździ regularnie z pomocą dla wojska i cywili. "Tam wciąż latają bomby i rakiety, w nocy nie można się poruszać. Pojechaliśmy do wioski pod Donbasem, gdzie zostało osiem domów, średnia wieku 80, w tym dwie rodziny z niepełnosprawnymi dziećmi. Nie mieli jak wyjechać, trzeba im pomagać" - dodaje łamiącym się głosem.
Rząd zapewnia, że każdy uchodźca może liczyć na wsparcie, że nikt nie zostanie pozostawiony sam sobie. Anna Grad Mizgała wskazuje jednak na pomocową lukę. Bo o środki na przetrwanie łatwiej jest matkom z dziećmi, które mogą ubiegać się o 500+ i dodatki rodzinne. Coraz trudniej jest samotnym, starszym ludziom - szczególnie, że kończą się rządowe dopłaty do miejsc noclegowych.
"Dla samotnych seniorów pozostało poza tym 300 złotych jednorazowej pomocy. Jedna ze starszych pań chciała dotrzeć z Ustrzyk Dolnych do Przemyśla, żeby założyć sobie konto w banku. Nie miała na bilet, więc szła piechotą. W końcu ktoś podwiózł ją autostopem. Ona jest sama. nie ma ze sobą rodziny, dzieci, a więc i dostępu do tych niedużych pieniędzy, które zapewniają poduszkę finansową. Starszym osobom trudno też podjąć pracę. Zdarza się, że spędzają dłuższy czas w ośrodkach pomocowych" - tłumaczy nam Grad-Mizgała.
Dlatego wolontariuszka ma nadzieję, że w pomoc zaangażują się bardziej międzynarodowe organizacje z dużymi budżetami, które już widać na granicach i w mieście. Bez tego wyczerpanie mieszkańców, którzy nadal pomagają, będzie coraz większe, a uchodźcy w Przemyślu zostaną bez pomocy. Choć uchodźczy kryzys pozostawi po sobie o wiele więcej, niż tylko zmęczenie.
"Są pozytywy. Diametralnie zmieniło się podejście znaczącej części mieszkańców do Ukraińców. Różnie z tym kiedyś bywało. Trafiają się skraje poglądy - że na przykład przyjeżdżają po zasiłki. Przeważnie ludzie podchodzą jednak do nich z głębokim zrozumieniem, empatią, choć sami są niepewni jutra" - podsumowuje Anna Grad-Mizgała.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze