0:000:00

0:00

Niektórzy przejście pokonują pieszo, z walizkami, reklamówkami, czasami też psami na smyczy albo kotami w transporterach, ktoś zabrał chomika. W zakładzie obsługi przejść granicznych inspekcja weterynaryjna szczepi zwierzęta przed dalszą drogą.

Ta dalsza droga to pobliskie centrum recepcyjne, a dalej: Przemyśl, Kraków, Warszawa, Rybnik. Albo jeszcze dalej: Niemcy, Francja, Włochy.

Ale jeszcze przez moment wszyscy stoimy na przejściu granicznym. Koło rogatek, na trzech niewielkich stolikach wolontariusze rozdają herbatę, słodycze, coś ciepłego do jedzenia, przed nimi stoi niewielki tłum. "Dziś osób jest mniej, jeszcze kilka dni temu ręce mi latały we wszystkie strony, nie mogłem nadążyć, a dziś? Spokojnie" – mówi mi wolontariusz, chociaż sytuacja na granicy zmienia się codziennie. Być może jutro usłyszałabym coś zupełnie innego.

Mama została, nie chciała wyjechać bez babci

Zagaduję do kobiety, która chwilę wcześniej przekroczyła granicę. Jeszcze wczoraj była w rodzinnej wsi pod Kijowem. "Proszę nie podawać mojego imienia. Ale porozmawiam z panią, bo o tym, co się dzieje, trzeba mówić głośno. Moi znajomi z Krymu nie wierzą, że u nas jest wojna. Mówią, że rosyjskie wojska przyszły nam pomóc" – stwierdza – "Ale dziś jesteśmy tutaj, na szczęście. Tylko nie wszystkie. Moja mama została, nie chciała wyjechać bez babci. Jest ciężko, naprawdę. Ciężko uwierzyć w to, co się dzieje" – kończy i próbuje powstrzymać płacz.

Szybko się otrząsa, dziękuje za ciepłe przyjęcie i pomoc w Polsce.

Przeczytaj także:

Przejście graniczne w Korczowej, fot. Anna Mikulska
Przejście graniczne w Korczowej, fot. Anna Mikulska

Chwilę po naszej rozmowie, na tym samym przejściu granicznym rozpocznie się konferencja prezydenta Andrzeja Dudy.

"Przyjmiemy wszystkich, którzy będą tego potrzebowali, niezależnie od tego, jakimi dokumentami się legitymują albo dokumentów nie mają" – powie. Doda, że Polska przyjęła z Ukrainy obywateli 170 krajów.

I rzeczywiście, jeszcze we wtorek na dworcu PKP w Przemyślu można było zobaczyć osoby wielu narodowości, które uciekły z terenów Ukrainy – pracowników i studentów (tych drugich do niedawna było w Ukrainie kilkadziesiąt tysięcy). Ale już w środę nie było niemal nikogo poza obywatelkami Ukrainy i ich dziećmi.

"Sytuacja opanowana, wypchnęliśmy ich" – powiedział nam nieoficjalnie żołnierz WOT. Dokąd? Na tę chwilę z całą pewnością nie potrafimy odpowiedzieć. Część zostanie przewieziona prosto na lotnisko, skąd mają odlecieć do swoich państw.

"Na przykład studenci z Indii wrócili już do swoich ojczyzn" – zapewniał prezydent Duda. Na koniec podziękował wszystkim, którzy włączyli się w pomoc uchodźcom i uchodźczyniom.

Do Polski, do Uzbekistanu

9 kilometrów od przejścia granicznego znajduje się największe w okolicy centrum recepcyjne w Hali Kijowskiej. Jest miejscem, gdzie uchodźcy i uchodźczynie mogą się zatrzymać, by odpocząć, dostać posiłek, informacje i ruszyć dalej. Hala może pomieścić naraz 2 tysiące osób.

Na kartonowych tabliczkach cyrylicą – miasta, noclegi, bezkosztowo. Ale przed podjeżdżające autokary podchodzą też ludzie wypatrujący konkretnych osób.

Zobacz relację OKO.press z Hali Kijowskiej i przejścia granicznego w Korczowej:

[video width="1080" height="1080" mp4="https://oko.press/images/2022/03/20220228-korczowa.mp4"][/video]

"Przepraszamy, na kogo pani czeka?" – zagadujemy kobietę trzymającą w rękach tabliczkę.

"Kobieta z dziećmi, z Kijowa. Wiem, że przekroczyli już granicę, zaraz powinni tu być".

Na tabliczce znajduje się wpisane flamastrem imię i nazwisko.

"To znajoma?" – dopytujemy.

"Nie, nigdy jej na oczy nie widziałam!" – odpowiada kobieta. Idziemy dalej, bo jest wyraźnie podenerwowana, by nie przegapić nieznajomej.

Jak to działa? Ludzie dostają nazwisko, ktoś przekazuje kontakt, prosi o pomoc – "Przejdą w Korczowej, kto po nich pojedzie?". Wtedy zgłaszają się chętni, których, przynajmniej na razie, nie brakuje.

Hala Kijowska, fot. Anna Mikulska
Hala Kijowska, fot. Anna Mikulska

Z Polski do Uzbekistanu

Osoby, które nie mają zorganizowanego indywidualnego transportu, pojadą autobusami – wielu chce ruszać od razu, niektórzy pytają o taksówkę. Nie do końca rozumieją, jak to wszystko działa i jeszcze nie wiedzą, ilu ludzi, podobnie jak oni, będzie dziś stąd wyjeżdżać dalej w Polskę i w świat.

Niektórzy trafią do Uzbekistanu, bo akurat dziś Uzbeków jest tu sporo. Rozmawiamy z jednym z nich, Miszą. Chwali sobie Polskę i pozuje do zdjęcia z kciukami wysoko w górę. W Ukrainie mieszkał dwadzieścia lat, dłużej niż w ojczyźnie. Pyta, czy może zostać w Polsce, bo w paszporcie nie ma wizy, tylko pieczątkę z przekroczenia granicy, a bardzo chciałby zacząć tu wszystko od nowa. Tłumaczymy, że może skontaktować się z ambasadą lub Urzędem do spraw Cudzoziemców i spróbować wystąpić o wizę.

Chwilę po naszej rozmowie dostrzegam osobną kolejkę nieco z boku. Stoją w niej mężczyźni, ale też kilka rodzin, wszyscy pilnowani przez policję. To również osoby z Uzbekistanu. Pytam policjanta, na co ta kolejka czeka. "Na autobus. Pojadą do Katowic na lotnisko i polecą do Uzbekistanu. To nie są Ukraińcy, nie są uchodźcami i mają dokąd wracać" – mówi.

Misza najpewniej więc nie zacznie w Polsce wszystkiego od nowa.
Misza z Uzbekistanu, fot. Anna Mikulska
Misza z Uzbekistanu, fot. Anna Mikulska

Ramen, frytki i tabliczki

W tłumie przyjeżdżających do centrum poznajemy Katerinę. Jest z synem Igorem i kotem, bo jak mówi, syn bez kota by nigdzie nie pojechał. W mieście pani Kateriny walki jeszcze się nie toczyły, ale jej syn choruje na kręgosłup i musi brać leki, więc wolała wyjechać do Polski już, by móc zadbać o jego zdrowie. Ma przyjaciół we Wrocławiu.

"Best friends" – mówi płynnym angielskim, w Ukrainie nauczała tego języka w szkole. Przedstawia się jako Kate.

Pani Katerina podchodzi do obleganego punktu informacyjnego w Hali Kijowskiej. Tu słyszy, że autobusy kursują cały czas, więc nie ma żadnego rozkładu. Trzeba czekać, aż podjedzie ten konkretny. Kiedy? W tej chwili tego nie wiadomo. Koordynujący odjazdy sprzed hali strażacy i policjanci wywołają odpowiednią nazwę miasta. Akurat teraz odjeżdżają autobusy do Warszawy i Głuchołazów.

W Hali Kijowskiej uchodźcy i uchodźczynie odpoczywają na łóżkach polowych, wielu odsypia długą drogę z Ukrainy. Wolontariusze i wolontariuszki rozdają jedzenie, starają się służyć informacją, ale sami są już wykończeni. Pojedynczym osobom pomagają też strażacy, a także policjanci, którzy koordynują odjazdy. Każdy robi co może, pomaga jak umie, a mimo to rąk do pracy cały czas jest za mało.

Pani Katerina ustawia się więc w kolejce po darmową kartę sim, żeby dać znać swoim przyjaciołom we Wrocławiu, że jest już na miejscu. Syn dostaje od wolontariuszy paczkę czekoladek i mus owocowy, a kot siedzi w transporterze. Wokół gwar. Ludzie wchodzą i wychodzą, cały czas ich przybywa. Z głośników rozlegają się komunikaty: szukamy kierowców do Warszawy… autobusy kursują do różnych miast… proszę się zgłaszać do recepcji… do Poznania przez Wrocław…

W Hali Kijowskiej jest też punkt medyczny, wydawanie posiłków i osobna część tylko dla matek z dziećmi. Tam mogą odetchnąć od gwaru, zebrać myśli, podzwonić po znajomych, pokombinować, co dalej. Jest nawet mała sala zabaw dla dzieci, której ściany pokrywają rysunki: rodzin, zwierząt i największy: flagi ukraińskiej z napisem "Kocham Polskę" cyrylicą.

Czekając na transport, przed wejściem do hali można zjeść coś ciepłego. Do wyboru: pizza, gulasz, ramen, frytki. Foodtrucki i stoiska ustawiły się w rzędzie, do którego prowadzą kolejki osób z walizkami, plecakami i zmęczeniem na twarzy.

Kolejka do Warszawy

Każdy z autobusów odjeżdża pełen. Pierwszeństwo mają kobiety z dziećmi.

"Ja do Warszawy!" – woła ktoś.

"Pani z dzieckiem?" – pyta strażak, koordynujący transport. Kobieta przytakuje i wskazuje na córkę.

"Ale to nastolatka, a pierwszeństwo mają małe dzieci i niemowlęta. Proszę czekać, za pół godziny będzie kolejny".

Autobusy podjeżdżające pod Halę Kijowską, fot. Anna Mikulska
Autobusy podjeżdżające pod Halę Kijowską, fot. Anna Mikulska

Pani Katerina wraz z wolontariuszami, którzy rozdają karty sim, usiłuje zarejestrować telefon w sieci, uspokaja Igora, że za 10 minut pojadą prosto do Wrocławia. W Hali Kijowskiej są ochotnicy oferujący podwózki, ale akurat nikt nie jedzie do Wrocławia. Na zewnątrz mężczyzna trzyma karton z kolorowym, ręcznie rysowanym obrazkiem: ludzie płynący łodzią, nad nimi słońce. Cyrylicą wypisane imię i nazwisko. Mówi, że czeka na matkę z dzieckiem.

"Jest niepełnosprawny intelektualnie, a wokół wojna. Proszę sobie wyobrazić, jak on się musi bać".

Pani Katerina w końcu rejestruje telefon w sieci i zbiera się do wyjścia. Już wie, że będzie musiała czekać na swoją kolej. Jeśli jej przyjaciele z Wrocławia po nią nie przyjadą – może ją czekać długa noc w centrum.

Udostępnij:

Anna Mikulska

Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".

Komentarze