OKO.press ujawnia kulisy „rozejmu” na prawicy. Premier Mateusz Morawiecki jest dzisiaj słaby jak nigdy. Według naszych ustaleń wszystko wskazuje, że jego status delfina jest już przeszłością. Zbyt duży był opór w PiS wobec planu Jarosława Kaczyńskiego, by uczynić go swoim następcą
Od kilkunastu dni, gdy stało się jasne, że koalicja Zjednoczonej Prawicy poukładała się na nowo, sprawdzaliśmy, na czym polega to nowe otwarcie. Jak wygląda nowy układ sił? Czy faktycznie to rozdanie wygrali tzw. mali koalicjanci PiS? Czy Jarosław Kaczyński uległ, czy wygrał? No i wreszcie, czy układ rządowy zyskał stabilność do 2023 roku, czy to tylko przejściowe i krótkotrwałe zawieszenie broni?
Trudno dziś w obozie władzy znaleźć choć jednego rozmówcę, który byłby spokojny o przyszłość tego układu. Część zapewnia, że rekonstrukcja ma charakter tymczasowy, a obecny skład rządu może zostać mocno zmieniony pod wpływem bieżących wydarzeń, szczególnie pandemii koronawirusa. Jedni wskazują, że prezes kupił sobie jedynie czas niezbędny do przeprowadzenia porządków w samym PiS. Inni - że rekonstrukcja to dowód na najsłabszą od lat pozycję Kaczyńskiego, a jego słabość może się tylko pogłębiać. [restrict_content paragrafy="0"]
Wszyscy są zgodni jednak co do jednego. Pozycja premiera Mateusza Morawieckiego jest dramatycznie słaba. Marzenia o byciu następcą prezesa PiS musi odłożyć na bardzo długo, a być może nawet na zawsze.
Jak ustaliło OKO.press, już pierwsze posiedzenie rządu w nowym składzie potwierdziło, że wejście Kaczyńskiego na pozycję wicepremiera oznacza osłabienie Morawieckiego.
„Czarny sen premiera o tym, że Kaczyński będzie wprost dyktował mu, co ma robić, ziścił się już na pierwszym posiedzeniu”
- mówi nam nasze źródło w rządzie.
Wśród kilku rozpatrywanych punktów była ustawa zakładająca likwidację instytucji Rzecznika Finansowego i przeniesienia jego kompetencji do UOKiK. Nieoficjalnie wiadomo, że za ustawą stoi Dyrektor Generalna Ministerstwa Finansów Dorota Oszast, współpracowniczka premiera jeszcze z czasów Banku Santander. Od początku projekt ostro krytykował resort sprawiedliwości i ludzie Zbigniewa Ziobry przy akompaniamencie Radia Maryja – trudno już rozstrzygać czy z przyczyn merytorycznych, czy jedynie politycznych, bo Ziobro nieustannie szuka nowy pół do bitew z Morawieckim.
W związku z pandemią posiedzenie rządu było zdalne, a Ziobrę zastępował na nim wiceminister Marcin Warchoł, który w znacznie dłuższym niż zazwyczaj, trwającym przeszło kwadrans wystąpieniu mocno krytykował pomysł. Po jego wystąpieniu premier Morawiecki chciał uznać już ten punkt za zamknięty, a ustawę za przyjętą przez rząd.
„Wtedy nieoczekiwanie Kaczyński poprosił o głos. Stwierdził, że uwagi są poważne i należy wziąć je pod uwagę przed przyjęciem ustawy. Morawiecki nie potrafił ukryć zaskoczenia, ale z refleksem zareagował, że oczywiście uwagi wymagają przemyślenia.
W sukurs przyszedł mu szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Łukasz Schreiber, który przypomniał, że można przyjąć projekt ustawy „kierunkowo”, bo można zmienić jej zapisy np. przez autopoprawkę. Dopiero wtedy Jarosław skinął głową na zgodę. Nikt nie miał jednak wątpliwości, że w meczu Morawiecki – Ziobro, prowadzenie 1:0 objął lider Solidarnej Polski”
– tak sytuację opisuje nasze źródło w rządzie, a jego relację potwierdziliśmy jeszcze w dwóch niezależnych źródłach.
To nie był jednak jedyny sygnał świadczący o tym, że coś się zmieniło w relacjach Morawieckiego z Kaczyńskim. Prezes PiS we wtorkowym wywiadzie dla "Gazety Polskiej Codziennie" zapowiedział, że oczekuje zawetowania na Radzie Europejskiej projektu budżetu, który wprowadza uzależnienie wypłaty funduszy od przestrzegania reguł praworządności. Nic nie wskazuje na to, żeby deklaracja była z kimkolwiek uzgadniana, choć jako wicepremier Kaczyński nie miał zajmować się polityką zagraniczną.
Teoretycznie i formalnie podobne deklaracje powinny były paść z ust prezydenta Andrzeja Dudy, premiera Morawieckiego, albo przynajmniej szefa MSZ. W praktyce jednak nikt nie ma wątpliwości, że z prezesem się nie dyskutuje. Niemniej ważny od samego wyjścia przed szereg i "wyręczenia" premiera jest fakt, że zapowiedź Kaczyńskiego wpisuje się w spory między Morawieckim, a liderem Solidarnej Polski.
Jeszcze kilka tygodni temu kwestia ustaleń szczytu UE w tej sprawie była przyczyną ich otwartego konfliktu. Premier chwalił się, że zapewnił Polsce miliardy euro na kolejne lata, a Ziobro żądał wyjaśnień, czy fundusze będą powiązane z praworządnością i co dokładnie ustalono na szczycie. Wtedy Kaczyński stanął po stronie Morawieckiego, a Ziobro z mównicy sejmowej pod silną presją Nowogrodzkiej musiał zadeklarować, że Solidarna Polska ufa w tej sprawie premierowi i poprze informację rządu w sprawie ustaleń szczytu.
„W rządzie słowa Kaczyńskiego uznaje się za sygnał niezadowolenia z uzgodnień Morawieckiego na szczycie. Widać wyraźnie, że prezes podziela obawy Ziobry, że Polska może stracić miliardy przez spór wokół zmian w sądownictwie, które prezes wspiera na całej linii”
– mówi nasze źródło w koalicyjnym Porozumieniu.
„Prezes zdaje się mieć dość wycieńczającej walki o pozycję Mateusza. Rekonstrukcja rządu miała być pokazem siły tandemu Kaczyński – Morawiecki, a dziś nie ma nikogo, kto obroniłby tezę, że zakończyła się ich wzmocnieniem”
– mówi nam jeden z polityków PiS.
Co więc się stało w ciągu ostatnich tygodni, że z murowanego faworyta do schedy po prezesie, Morawiecki stał się dziś raczej potencjalnym zderzakiem do wymiany?
Jak nieoficjalnie dowiedziało się OKO.press, równolegle z rekonstrukcją rządu trwało w partii sondowanie nastrojów przed planowanym na listopad kongresem. Przypomnijmy, że po nim Rada Polityczna PiS miała wyłonić nowych wiceprezesów. Stanowisko zwalnia Adam Lipiński, który odszedł do zarządu Narodowego Banku Polskiego.
Wiadomo, że na wylocie z władz partii jest też Antoni Macierewicz, który od ponad roku funkcjonuje na politycznym marginesie. Morawiecki miał obiecane przez prezesa miejsce w zarządzie PiS, po tym jak walnie przyczynił się do zwycięstwa wyborczego Andrzeja Dudy.
Stanowsko wiceprezesa miało też być, według polityków PiS, rodzajem namaszczenia na następcę wodza. Plan był tak czytelny, że niektóre media powtarzały informacje o tym, że Morawiecki obejmie funkcję "pierwszego wiceprezesa", choć w praktyce wszyscy zastępcy Kaczyńskiego mają równy status. Wszystko wskazuje jednak, że sam prezes PiS dostrzegł, że plan obarczony jest zbyt dużym ryzykiem i że może być dla niego wielkim kosztem.
„Głosowanie w sprawie wiceprezesów jest tajne. Do prezesa płynęły sygnały, że wiele osób może głosować przeciwko kandydaturze Morawieckiego. Groziło to prezesowi w najlepszym wypadku porażką w postaci słabego wyniku premiera, a w najgorszym klęską, gdyby Morawiecki poległ w głosowaniu”
– mówią nasze źródła na Nowogrodzkiej.
Rozmówcy OKO.press ze Zjednoczonej Prawicy wskazują, że osłabienie premiera i oddalenie się jego marzeń o przejęciu spuścizny lidera prawicy to wypadkowa osłabienia samego prezesa. Dotąd uznawany za nieustępliwego „naczelnik” stawiał sprawę przyszłości koalicji na ostrzu noża, a ostatecznie uznał niemal wszystkie roszczenia swoich koalicjantów i wewnętrznej opozycji w partii. Widać to zarówno po składzie rządu, jak i po decyzjach dotyczących konkretnych ustaw.
„Koalicjanci stracili po ministerstwie, ale otrzymali teki ministrów. Gowin mimo zablokowania wyborów prezydenckich w maju i wojny podjazdowej, jaką prowadziła z nim była wicepremier Jadwiga Emilewicz, wszedł do rządu i objął potężny resort z teką wicepremiera. Ziobro wręcz wymusił wejście prezesa do rządu, a jednocześnie skutecznie obronił tekę ministra infrastruktury dla wydawać by się mogło pewnego dymisji Andrzeja Adamczyka, człowieka Beaty Szydło.
Ostatnio prezes musiał się też ugiąć przed naciskami ws. zmian w ustawie „futerkowej”, których domagał się odwołany minister rolnictwa Andrzej Ardanowski. Trudno nie zauważyć, że prezes ma tak duże problemy w swoim obozie, że zwyczajnie brak mu sił na forsowanie Mateusza wbrew partii” – komentuje jeden z czołowych polityków koalicji Zjednoczonej Prawicy.
Nasi rozmówcy podkreślają też, że wpływ na rezygnację z przekazania schedy Morawieckiemu mogła mieć obserwacja działań rządu od środka.
„Prezes nie może nie dostrzegać, że przez ostatnie miesiące zaniedbano przygotowanie do drugiej fali epidemii koronawirusa. Wzrost zakażeń jest coraz większym problemem. Widać to już po spadkach w wewnętrznych sondażach zamawianych przez partię. Kaczyński może zrewidować przekonanie, w jakim utrzymywali go współpracownicy premiera, że Morawiecki jest mistrzem zarządzania ludźmi, a jedynym problemem są źli koalicjanci, którzy nie wykonują jego poleceń” – twierdzi nasze źródło w rządzie.
Wśród polityków koalicji dominuje przekonanie, że odpowiedzialność za wszelkie zaniechania, które coraz wyraźniej wychodzą na jaw, po prostu musi spaść na premiera. Stawką jest polityczna przyszłość Morawieckiego.
Byli bliscy współpracownicy prezesa Kaczyńskiego widzą jednak jeszcze możliwość, że prezes… wcale nie zrezygnował ze swojego planu z Morawieckim, a teraz stosuje jedynie przebiegłą zagrywkę taktyczną.
„Prezes podkreśla, że koalicja to takie małżeństwo z rozsądku. Może to oznaczać, że działa od początku w złej wierze i bynajmniej nie planuje dochować ustaleń” – mówi nam nasze źródło w ZP.
Jak rozumieć jego słowa? Wystarczy sięgnąć pamięcią wstecz. Prezes od lat, szczególnie w sprawach wewnątrz swojego obozu, stosuje strategię faktów dokonanych. Widać to było wiele razy.
"W 2007 roku zdecydował o rozpadzie koalicji z Samoobroną i LPR jednoosobowo, nie pytając nikogo o zdanie. Po prostu uznał, że koalicja już nie istnieje" – mówi nam polityk PiS. Przypomina, że podobnie było teraz.
„Wystarczyło 48 godzin od głosowania ws. ustawy o ochronie zwierząt, a już politycy PiS powtarzali przekaz dnia, że koalicja nie istnieje” – komentuje jeden z posłów.
Prezes od zawsze traktuje swoich sojuszników z pozycji siły. Do ostatnich wyborów w październiku 2019 roku wszystkie mniejsze ugrupowania, z jakimi wchodził w alianse, kończyły jako tzw. "przystawki". Dopiero w ostatnich wyborach parlamentarnych Solidarnej Polsce i Porozumieniu udało się wybić na pewną podmiotowość. Wspólnie, ku zaskoczeniu Kaczyńskiego, zdobyli ponad 30 mandatów, są niezbędni dla utrzymania większości i poczuli się na tyle silni, że sami stawiają warunki.
Mimo wielu miesięcy prób zastąpienia ich wyciąganiem posłów z Koalicji Polskiej, czyli od ugrupowania Kukiza i samego PSL czy Konfederacji, a także wrogiego przejęcia Porozumienia od niepokornego Gowina dla spolegliwej Emilewicz, wszystko spełzło na niczym. To nowość, bo wcześniej przez lata PiS "skonsumował" takie partie jak SKL, Przymierze Prawicy, Samoobrona, LPR, przejmując ich elektoraty i część ich liderów, których samodzielne znaczenie w partii Kaczyńskiego błyskawicznie spadało.
Widać wyraźnie jak nigdy, że prezesowi skończyły się pomysły na to, jak podporządkować mniejsze partie w ramach obozu Zjednoczonej Prawicy, a co dopiero je zdominować.
Fakt, że ostatecznie zgodził się zapisać w umowie koalicyjnej gwarancję podziału miejsc na listach jest znamienny, bo przecież to właśnie taki podział uniemożliwia mu sterowanie koalicją. Znaczący jest również fakt, że nowa umowa zapewnia środki finansowe Solidarnej Polsce i Porozumieniu z subwencji partyjnej i to z wyrównaniem od początku obecnej kadencji. Dotąd miliony z subwencji w całości były kontrolowane przez partię Kaczyńskiego. Teraz nie dość, że mniejsi koalicjanci będą mieć fundusze na działalność, to jeszcze ogólna kwota subwencji ma się zwiększyć.
Choć politycy koalicji nie mają pewności, że prezes nie zmieni zdania w tej sprawie i wszystkimi środkami - od przekupstwa do szantażu - będzie zmieniał reguły współpracy i wymuszał ustępstwa na Ziobrze i Gowinie.
"Przekonanie, że Kaczyński dotrzymuje słowa to mit. Obiecać jest w stanie wiele, ale wyegzekwować od niego chociaż część obietnic to wielkie osiągnięcie”
- przypomina nasz rozmówca.
Taką „makiaweliczną” strategię podejrzewają u prezesa nasi rozmówcy z partii koalicyjnych. Nieoficjalnie ustaliliśmy, że mimo formalnego podpisania umowy koalicyjnej, przekładanie jej zapisów na konkretne ustawy już napotyka pewne problemy. Negocjacje i spory dotyczą m.in. tematu podziału środków z subwencji na poszczególnych koalicjantów, choć szczegółowe punkty sporu są objęte tajemnicą.
Jeśli Kaczyński rzeczywiście tylko udaje osłabionego, by niespodziewanie zaatakować, może wrócić do planu z Morawieckim jako następcą. Choć w kontekście coraz szerszej krytyki rządu za zmarnowane pół roku w przygotowaniach do II fali pandemii, trudno to sobie wyobrazić.
Władza
Jarosław Kaczyński
Mateusz Morawiecki
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
Ministerstwo Finansów
Ministerstwo Sprawiedliwości
Prawo i Sprawiedliwość
Rząd Mateusza Morawieckiego
Unia Europejska
rząd
zjednoczona prawica
Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.
Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.
Komentarze