0:00
0:00

0:00

Są takie momenty, kiedy o historii decyduje przypadek. Zapewne częściej, niż nam się wydaje. Ktoś zatrzasnął się w sejmowej łazience, ktoś nie odebrał telefonu w odpowiednim momencie, ktoś powiedział o pół zdania za dużo. Komuś zerwało łącze internetowe.

Przez to, że jeden poseł PiS najprawdopodobniej spóźnił się na głosowanie, a Jarosław Gowin rozhuśtał emocje w obozie rządowym, może dojść do politycznego Armageddonu.

Większość PiS wisi na 5 posłach. W normalnych czasach pozwala to rządzić, ale kiedy opozycja się jednoczy, a sytuacja sprawia, że nerwy puszczają, robi się groźnie dla władzy.

Jarosław Kaczyński może wiele, ale nie jest w stanie kontrolować emocji każdego ze swoich posłów.

Trudno w to wierzyć, bo mamy tendencję do umniejszania wydarzeń, które mogą burzyć istniejący porządek. A w tym porządku PiS rządzi i rządził będzie, zaś Jarosław Kaczyński kontroluje wszystko i wszystkich w swoim obozie. Jednak przypadki, które dziś obserwujemy, wzmacniają istniejące rysy w obozie władzy.

A szerokim kontekstem dla politycznej destabilizacji są kłopoty centralistycznej władzy, która nie daje sobie rady z epidemią. Kryzys epidemiczny i gospodarczy, który trwa, wymaga bowiem koordynacji oddolnych działań i wielopoziomowej odpowiedzialności, a nie jednokierunkowych odgórnych poleceń.

A tego PiS nie potrafi i nie chce.

Opozycja wygrała? Tak, ale zdecydował przypadek. I Gowin

O godzinie 13:16 6 kwietnia 2020 upadł w Sejmie projekt głosowania korespondencyjnego. Opozycja ogłosiła swój sukces, kilkoro obecnych na sali plenarnej posłów wstało. Zaczęli klaskać.

Przeczytaj także:

To fakt: na opozycji była stuprocentowa frekwencja. Przeciw zagłosowali wszyscy posłowie i posłanki z KO, Lewicy, PSL-Kukiz’15 i Konfederacji oraz poseł niezależny. Nikt nie robił sobie akurat kawy i się nie spóźnił, nikt nie wcisnął zielonego przycisku zamiast czerwonego. Nie było powtórki z głosowania w sprawie miliardów dla TVP, gdy dwie posłanki Koalicji Obywatelskiej się zagapiły i nie usłyszały, że mają wyjąć karty do głosowania.

Ale nawet tysiąc procent mobilizacji opozycji nic nie da, jeśli władza nie będzie popełniać błędów.

Opozycja wygrała poniedziałkowe głosowanie w sprawie kodeksu wyborczego nie tylko dlatego, że się zmobilizowała, ale również dlatego, że Jarosław Gowin i dwie posłanki Porozumienia wstrzymały się od głosu. A dwóch posłów Porozumienia zagłosowało przeciw.

Przeciw był też jeden poseł PiS. A inny - Andrzej Kryj - nie wziął udziału w głosowaniu. Twierdzi, że jego głos nie został policzony przez system, ale wszystko wskazuje na to, że po prostu spóźnił się na głosowanie. Może robił sobie kawę, a może komputer się zawiesił, może łącze internetowe mu wolniej działa, a może ktoś zadzwonił akurat do drzwi.

Efekt jest taki, że PiS przegrał głosowanie, które miało umożliwić przeprowadzenie wyborów 10 maja i wykonuje proceduralne łamańce, by dalej toczyć swoją wyborczą grę.

Gdy piszemy te słowa, do Sejmu wpłynął właśnie nowy projekt dotyczący głosowania korespondencyjnego z małymi, kosmetycznymi zmianami. Jeszcze dziś, w poniedziałek 6 kwietnia, zajmie się nim Sejm (wznowienie obrad o 18:30) - głosowanie o wprowadzenie nowego projektu do porządku obrad będzie testem dla Jarosława Kaczyńskiego.

Przypominamy też: choć Sejm pracuje, od trzech dni (piątek 3 kwietnia) nie zajmuje się żadnym projektem, który mógłby poprawić sytuację pracowników, pracodawców, bezrobotnych, personelu medycznego. Zajmuje się tylko wyborami.

Nie trzeba Gowinowi wierzyć. I tak zdestabilizował układ władzy

W południe Jarosław Gowin wykonał przedziwną figurę gimnastyczną: poinformował, że:

  1. podaje się do dymisji,
  2. jego partia w rządzie zostaje,
  3. on sam nie poprze ustawy o głosowaniu korespondencyjnym,
  4. posłowie z jego partii mogą ustawę poprzeć.

Wyglądało to jak zwielokrotnione "za, a nawet przeciw". Próba zadowolenia wszystkich - i Jarosława Kaczyńskiego, i opozycji, i opinii publicznej niechętnej wyborom, i partyjnych kolegów, którzy żyją z posad w spółkach skarbu państwa. Bez względu na to, jakie jest wytłumaczenie tego zachowania Gowina, efekt polityczny jest jasny: rząd PiS-u stanął na granicy kryzysu.

Można Jarosławowi Gowinowi nie wierzyć, nieufność ze strony opozycji jest usprawiedliwiona jego wieloletnim i wielokrotnym wspieraniem rządu PiS-u w działaniach na szkodę państwa prawa.

Ale to właśnie Jarosław Gowin stworzył sytuację, w której każdy ruch ma wagę ocalenia lub obalenia większości sejmowej i rządowej.

Kiedy PiS-owi puszczają nerwy

Gdy ostatnio opozycja wygrała ważne głosowanie, PiS popadł w największy w tej kadencji kryzys wizerunkowy, o którym dziś nie pamiętamy tylko dlatego, że nadeszła epidemia koronawirusa. Wtedy chodziło o miliardy dla TVP. Opozycja wygrała głosowanie w komisji kultury. Małe zwycięstwo, a miało wielkie konsekwencje. Na komisję paru posłów PiS się spóźniło, a z opozycji wszyscy przyszli na czas, niektórzy jak posłanka Lewicy Paulina Matysiak, mimo gorączki.

PiS się wściekł, a najbardziej wściekła się posłanka Joanna Lichocka. Dzięki proceduralnym trikom PiS następnego dnia i tak przegłosował, co chciał, ale dzięki temu, że nie było łatwo, posłanka Lichocka nocą 13 lutego 2020 popadła w nastrój triumfalistyczny. Popełniła gigantyczny błąd: pokazała opozycji środkowy palec. Opozycja zyskała wzmocnienie dla swojej opowieści o miliardach dla TVP. Miało to później znaczenie w rozgrywce między Jarosławem Kaczyńskim i Jackiem Kurskim a Andrzejem Dudą.

Nasuwa się analogia z 1993 rokiem. To wtedy upadł rząd Hanny Suchockiej, bo poseł ZChN utknął w toalecie. Planu odwołania rządu nie było, tak wyszło. Nieoczekiwanie wniosek o wotum nieufności poparło Porozumienie Centrum Jarosława Kaczyńskiego i SLD. Lech Wałęsa rozpisał wtedy wybory, które wygrało SLD.

Gowin być może chciał czegoś innego, może chodziło mu tylko o posady dla własnych ludzi i poszerzenie strefy wpływów w Zjednoczonej Prawicy, ale uruchomił siły, które rozpoczynają nową dynamikę polityczną. A ta zawiśnie na drobnych ruchach i przypadkach.

Opozycja głosem poszkodowanych

Już wcześniej tego dnia opozycja wypadła w Sejmie bardzo dobrze. Sejmowy dzień zaczął się od przemówienia Mateusza Morawieckiego, który w triumfalistycznym tonie znów opowiadał, że Polska robi w porównaniu z innymi krajami najwięcej testów na tym etapie epidemii.

Opozycja odpowiedziała na to nie tylko krytyką tzw. tarczy antykryzysowej i własnymi rozwiązaniami. Przede wszystkim politycy opozycji wystąpili jako głos pokrzywdzonych.

Z sejmowej trybuny upominali się o najbardziej poszkodowanych w trakcie epidemii. Tu najmocniej wypadł Władysław Kosiniak-Kamysz, który powiedział, że oddaje dziś swój głos na trybunie tym, którzy piszą do niego mejle. I zaczął je odczytywać. Jednak historie bezrobotnych, poszkodowanych przedsiębiorców i lekarzy pojawiały się właściwie we wszystkich wystąpieniach posłanek i posłów opozycji.

„Dzisiaj mówicie o porozumieniu? Tak, jesteśmy do tego gotowi. Każdego dnia przychodzimy do Sejmu z propozycjami, a wy zamiast rozmawiać o tych propozycjach chcecie zmieniać kodeks wyborczy” - mówił Borys Budka (KO).

Lewica zaproponowała świadczenie kryzysowe dla każdego, kto stracił pracę albo zamknął biznes, w wysokości płacy minimalnej. Krzysztof Gawkowski zapowiedział też, że Lewica będzie prowadzić "białą księgę zaniedbań i nieprawidłowości w czasie zarazy".

;
Na zdjęciu Agata Szczęśniak
Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze