Ukraińscy dziennikarze śledczy znaleźli się ostatnio na celowniku Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. To kompromituje formację, która wiele zdziałała w czasie wojny na pełną skalę dla obrony kraju i psuje dobry wizerunek prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, także na Zachodzie
Ukraina ma bardzo silny sektor dziennikarstwa śledczego rozwinięty dzięki temu, że przez lata w tym kraju kwitła korupcja, powiązania władzy i biznesu oraz wpływy oligarchów. Liczba publikacji dziennikarzy śledczych nieco spadła po rozpoczęciu przez Rosję agresji na pełną skalę niemal 2 lata temu. Było to związane z kilkoma czynnikami: po pierwsze trudno źle pisać o własnym kraju, który jest na granicy przeżycia, a po drugie spadła sama skala nielegalnej działalności w instytucjach państwowych (być może kogoś ruszyło sumienie, a ktoś po prostu stracił źródło łapówek).
Po trzecie, zła sytuacja gospodarcza, zniszczenie wielu zakładów przemysłowych, spadek produkcji spowodowały, że w „korupcyjnym biznesie” zaczęły się kręcić mniejsze pieniądze.
Czwarty czynnik: jednym z głównych pól działania łapówkarzy była Rada Najwyższa. To w parlamencie płacono za odpowiednie ustawy, które mogły pomóc w prowadzeniu biznesu, czy ukryciu dochodów. Od 24 lutego 2022 roku znaczenie Rady Najwyższej znacznie się zmniejszyło. Nie jest ona jeszcze maszynką do zatwierdzania decyzji prezydenta, jak rosyjska Duma, ale nie da się ukryć, że wiele zależy od Wołodymyra Zełenskiego.
Pierwsze krytyczne materiały pojawiły się prawie rok po wybuchu wojny. Dotyczyły między innymi zakupów wojskowych. W styczniu 2023 roku Jurij Nikołow opublikował pierwsze głośne śledztwo czasów wielkiej wojny, gdzie opisał zakupy produktów spożywczych dla armii po zawyżonych cenach. Chodzi o głośne „jajka po 17 hrywien”, o czym pisaliśmy w OKO.Press:
Dziennikarskie śledztwo Nikołowa złamało tabu na pisanie o korupcji. Co więcej, doprowadziło do odtajnienia na wiosnę 2023 roku informacji o niewojskowych (niezwiązanych bezpośrednio z frontem) przetargach organizowanych przez armię. Efekt? O ile wcześniej ceny paliw kupowanych przez Ministerstwo Obrony były o 7-33 procent wyższe niż na rynku, o tyle później, były niższe o 10-20 procent.
Żeby zarobiło społeczeństwo, ktoś musiał stracić. I na pewno nie były to pojedyncze osoby, a całe grupy, które zajmowały się schematami korupcyjnymi i na nich zarabiały.
14 stycznia 2024 roku do mieszkania Jurija Nikołowa w Kijowie usiłowała dostać się grupa pięciu mężczyzn. Drzwi okleili obraźliwymi naklejkami sugerującymi, że uchyla się on przed służbą w armii. Dziennikarza nie było w domu, była tam za to jego matka, którą Nikołow opiekuje się po chorobie onkologicznej. Jego brat jest na froncie, w jednym z najgorętszych obecnie miejsc, pod Awdijiwką.
Mężczyźni żądali, aby Nikołow poszedł służyć w wojsku. Policja zatrzymała 2 tygodnie później dwóch mieszkańców położonego sto kilometrów na Zachód od Kijowa Żytomierza, którzy przyznali, że brali udział w incydencie, choć nie wiedzieli, kogo mają zastraszyć. Powiedziano im jedynie, że jest to osoba, która podburza Ukraińców przeciwko prezydentowi i mówi o nim złe rzeczy. Twierdzili, że zleceniodawcą jest Służba Bezpieczeństwa Ukrainy. SBU temu zaprzeczyła.
Dwa dni po incydencie z Jurijem Nikołowem (16 stycznia), na mało znanej stronie internetowej ORD i kanale YouTube Narodna Prawda (Ludowa Prawda) opublikowany został film dotyczący grupy dziennikarzy śledczych Bihus.Info. Działająca od 2013 roku redakcja zajmowała się, między innymi, korupcją, w tym w sferze obronnej (jeszcze za prezydentury Petra Poroszenki). Ostatnio opublikowała materiał dotyczący tendencyjnych raportów na temat mediów otrzymywanych przez prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Łatwiej wymienić tych, którym nie nadepnęli oni na odcisk, niż tych, którym nadepnęli.
Na filmie pokazano podsłuchane rozmowy telefoniczne, w których członkowie zespołu mówią o możliwości kupna narkotyków, a później także kadry z ukrytej kamery, na których zażywają oni narkotyki.
– Czy możemy ufać śledztwom dziennikarskim [...] jeśli są one prowadzone pod wpływem narkotyków? – czytamy w tekście towarzyszącym publikacji wideo.
– Myślę, że to medal za wszystko, co robiliśmy – skomentował założyciel projektu Denys Bihus
Dziennikarze twierdzą, że śledzono ich od dawna. Kanał Ludowa Prawda usunął wideo, a później też swoje konto. Współpracownicy Bihusa, którzy byli na filmie, stracili jednak pracę.
Sprawą zajęły się policja i Służba Bezpieczeństwa Ukrainy. Ataki na dziennikarzy śledczych potępił prezydent Wołodymyr Zełenski.
Wciąż jednak nie wiadomo, kto je zamówił. Zarówno Bihus.Info, jak i Jurij Nikołow wielokrotnie wskazywali na przypadki korupcji we władzach, krytykowali polityków i biznesmenów, którzy są zaangażowani w mętne interesy i zwracali uwagę na naruszenia w administracji.
Na pewno wielu z „poszkodowanych” było zainteresowanych tym, aby zaszkodzić dziennikarzom śledczym. Badania opinii publicznej z przełomu listopada i grudnia wskazują, że mediom wierzy 29 procent Ukraińców (o 28 punktów procentowych mniej niż w grudniu 2022 roku), a nie wierzy 40 procent (14 procent w grudniu 2022 roku).
To i tak całkiem niezły wynik, lepszy od tego, jak oceniani są rząd i parlament, śledczy i prokuratura. Choć oczywiście gorszy od wojska, prezydenta i Służby Bezpieczeństwa.
Przy czym, trzeba tutaj podkreślić, że myśląc „media” Ukraińcy mają na myśli przede wszystkim „wspólny maraton informacyjny” emitowany od początku wielkiej wojny w najważniejszych kanałach telewizyjnych. Jest on oskarżany o deformowanie rzeczywistości i sianie propagandy sukcesu wojennego. Często można spotkać się z oceną, że to wspólny program spowodował, że wielu Ukraińców spoczęło na laurach i uznało, że jeśli armia sobie tak dobrze daje radę na froncie, to nie ma się czym przejmować.
Na szczęście na Ukrainie działają jeszcze inne media, zarówno duże redakcje – np. „Ukraińska Prawda”, „Liga”, czy „Dzerkało Tyżnia” – jak i niszowe, ale cieszące się poważaniem Bihus.Info i „Naszi Hroszi”.
Znacznie łatwiej wskazać, kto skorzystał na kompromitowaniu dziennikarzy śledczych. To oczywiście Rosja. Szczególnie że jak zwraca uwagę Jurij Nikołow, tego typu skandale wpływają negatywnie na wizerunek Ukrainy na Zachodzie, a Kijów jest uzależniony od pomocy z tego kierunku.
– Jeśli oni naczytają się takich informacji, że wolność słowa jest prześladowana na Ukrainie, że za krytykę władzy i prezydenta można stać się obiektem prowokacji i nikt nie zostanie za to ukarany, to mogą zdecydować, że Ukraina nie jest krajem demokratycznym i nie trzeba nas w ogóle bronić – zaznacza Nikołow.
Sprawą już zainteresowali się ambasadorowie państw G7 w Kijowie, którzy spotkali się z dziennikarzami najważniejszych ukraińskich mediów.
I choć rozmowa odbywała się off the record, pojawiło się wiele przecieków o tym, że dziennikarze skarżyli się, że z wolnością słowa na Ukrainie nie jest najlepiej: władza próbuje wpływać na redakcje.
– Jakiekolwiek naciski na dziennikarzy są niedopuszczalne – skomentował sytuację Wołodymyr Zełenski.
Wygląda na to, że sprawa Bihus.Info i Jurija Nikołowa to tylko wierzchołek góry lodowej i mamy do czynienia z niepokojącymi tendencjami. Już wcześniej dochodziło do prób dyskredytacji dziennikarzy śledczych – nieprzychylne informacje o nich pojawiają się często w anonimowych kanałach komunikatora Telegram, który obecnie dla największej grupy Ukraińców (44 proc.) jest głównym źródłem wiadomości. Dopiero na drugim miejscu jest telewizja (43 procent), potem YouTube (36 procent) i strony internetowe, które czyta 34 procent badanych jesienią.
To właśnie kanały w Telegramie, często nieoficjalnie powiązane z Biurem Prezydenta, brały na celownik dziennikarzy śledczych czy działaczy organizacji pozarządowych, którzy ujawniali naruszenia władz.
Dyskredytowani są tacy dziennikarze, jak redaktor naczelna najbardziej opiniotwórczego ukraińskiego medium, „Ukraińskiej Prawdy" Sewgil Musajewa i czeski właściciel tego portalu Tomáš Fiala. Wcześniej dostawało się innym niezależny mediom, między innymi portalom „Dzerkało Tyżnia” i „Detektor Media” czy dziennikarzowi Jurijowi Butusowowi, który uczciwie, ale nie szkodząc interesom Ukrainy, informował o tym, co się dzieje na froncie.
Pierwszy tydzień lutego 2024 roku przyniósł kolejną sensację. Dziennikarze Bihus.Info ujawnili, że śledzili ich funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa Ukrainy z departamentu obrony państwowości. Co więcej, rozkaz miał wydać szef SBU generał Wasyl Maluk, a wniosek zatwierdził Wołodymyr Zełenski.
Już po wybuchu skandalu, prezydent zwolnił naczelnika departamentu obrony państwowości Romana Semenczenkę. Oświadczenie SBU pojawiło się w poniedziałek 5 lutego wieczorem, a we wtorek głos zabrał szef służby Wasyl Maluk. Z jednej strony podkreślił, że takie inwigilowanie dziennikarzy jest „niedopuszczalne” i „oburzające”, a z drugiej tłumaczył, że działania służb miały na celu walkę ze zorganizowanym handlem narkotykami.
Sprawę przejęła Prokuratura Generalna, a szef SBU został wezwany do parlamentu, aby wytłumaczyć się z działań swoich podwładnych.
Powstaje jednak inne pytanie: kto wpadł na pomysł śledzenia dziennikarzy, kto odpowiada za inne, wcześniejsze próby ich skompromitowania, czy wreszcie kto próbował się włamać do prywatnego mieszkania Nikołowa?
W tym kontekście eksperci i dziennikarze śledczy wskazują często na osobę wiceszefa Biura Prezydenta Ołeha Tatarowa, który odpowiada za koordynację pracy organów ścigania, a z systemem MSW był związany jeszcze w czasach Wiktora Janukowycza i rewolucji godności. Wówczas bronił prezydenta i szkalował prozachodnich i prodemokratycznych aktywistów. Wołodymyr Zełenski nie uzasadnił dotąd obecności tej osoby we władzach kraju.
Jak widać, głębokie zmiany zachodzące w Ukrainie, najpóźniej docierają do samych szczytów. A te bardzo dobrze widać i bardzo dokładnie przypatruje się im także Zachód, dzięki którego pomocy finansowej Ukraina funkcjonuje.
Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia.
Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia.
Komentarze