„Pomagałem Ukraińcowi, który wyrobił PESEL, ale nie mógł go odebrać. Nie miał pieniędzy na dojazd do urzędu, bo mieszka na ulicy. Państwo zostawia uchodźców samych. Dlatego przekonujemy ich, aby jechali na Zachód. Tam nie wylądują pod mostem" – mówi OKO.press Kajetan Wróblewski
Kajetan Wróblewski z Fundacji Asymetryści od początku wojny w Ukrainie przyjmuje uchodźców w punkcie recepcyjnym na Dworcu Warszawa Wschodnia. To ostatni działający całodobowo punkt w Warszawie. Prowadzi go norweska pozarządowa organizacja humanitarna NRC (Norwegian Refugee Council).
Na dworcu wysiadają uchodźcy, którzy autobusami i pociągami uciekają przed wojną na Zachód. Z okupowanych terenów w Ukrainie do Polski przedostają się przez Rosję, a dalej Litwę, Łotwę czy Białoruś.
W rozmowie z OKO.press Kajetan Wróblewski opowiada o tym, jak odbijają się od polskiego systemu pomocy.
"Z okupowanych terenów wyciąga ich zespół wolontariuszy, który współpracuje z siecią rosyjskich, białoruskich i ukraińskich organizacji. Na Wschodniej wysiadają po wielogodzinnej podróży. To osoby z wielkimi traumami, po przejściach. Nie mają dokąd pójść, są w szoku" - mówi Wróblewski. "Wiemy, że państwo im nie pomoże. Dlatego przekonujemy Ukrainki i Ukraińców, żeby jechali do krajów, w których opieka socjalna stoi na minimalnym poziomie przyzwoitości. W Polsce system pomocy jest coraz bardziej niewydolny. Nie ma tygodnia, żeby nie przyszła do nas osoba z Ukrainy z prośbą o pomoc. Bo mieszka na ulicy".
W piątek 18 listopada w Teatrze Powszechnym w Warszawie OKO.press zorganizowało debatę „Jesteśmy tu razem”, która wpisuje się w kampanię, jaką prowadzimy pod tą samą nazwą. Postawiliśmy sobie zadanie – i o to prosiliśmy uczestniczki i uczestników dwóch paneli, a także licznie zebraną publiczność – żeby szukać rozwiązań dla problemów, na jakie napotykają ukraińskie uchodźczynie i uchodźcy. Skupiliśmy uwagę na trzech kluczowych obszarach: mieszkania, pracy i edukacji dzieci.
Rozmowa z Kajetanem Wróblewskim jest inspirowana przebiegiem debaty i jego przemówieniem podczas wydarzenia. Relacja z debaty znajduje się tutaj.
Julia Theus, OKO.press: Punkt recepcyjny przy dworcu Warszawa Wschodnia jest ogrodzony i strzeżony. W środku są dwa wielkie ogrzewane namioty i baraki z toaletami. W namiocie – z jednej strony stoliki, z drugiej, łóżka. Obok kolejne boksy. Z autobusów i pociągów po wyczerpującej podróży wysiadają ludzie, którzy uciekli przed wojną. W jakim są stanie?
Kajetan Wróblewski*: Większość nie ma planu i nie ma dokąd wracać. Nie mają miejsca, do którego mogą pójść.
W Ukrainie zostawili całe swoje życie, są w szoku. Przyjeżdżają tu na przykład osoby z obozów filtracyjnych. Niedawno pomagaliśmy 17-letniemu chłopakowi, któremu rosyjska rakieta zmasakrowała nogę. Tych przypadków jest mnóstwo.
Każdy autobus to osobna historia.
Każdy człowiek, który z niego wysiada, to osobna opowieść. W jednym autobusie ucieka od 40 do 60 osób. Do Warszawy przyjeżdżają cztery takie w tygodniu, bywa jednak, że są trzy jednego dnia. Skala jest ogromna.
Wyciąga ich stamtąd zespół wolontariuszy, który współpracuje z siecią rosyjskich, białoruskich i ukraińskich organizacji. Przede wszystkim zajmuje się tym organizacja Rubikus, która prowadzi większość podopiecznych od miejsca rejestracji aż pod adres, pod którym zamieszkają na Zachodzie.
Osoby, które chcą uciec z Ukrainy, kontaktują się z nimi przez media społecznościowe i dostają adresy wyjazdów autobusów. Ludzie się zapisują i czekają na transport. Do każdego jest kolejka na kilka tysięcy osób. Kto się załapie, ten ma "szczęście" - wyjeżdża na zachód, do Europy.
Dwoma szlakami - albo łotewsko-litewskim albo białoruskim.
Tak jest bezpieczniej niż przez ostrzeliwaną Ukrainę.
Ale są różne historie. Nie tak dawno temu zakorkowała się granica łotewska, przy której koczowało kilkaset osób. Przyjechały rosyjskie służby specjalne i wywiozły tych ludzi nie wiadomo dokąd.
"Wpadł" jeden z koordynatorów akcji. Miał proces w Moskwie i został skazany na osiem lat więzienia, w łagrze. To także dlatego ludzie, którzy przyjeżdżają na Wschodnią, rzadko chcą o sobie opowiadać. Boją się o bliskich.
Staramy się z nimi rozmawiać. Mamy tu psychologów. Niestety da się pomóc wszystkim od razu. To osoby z wielkimi traumami, po przejściach. Kilka miesięcy temu przyjechało do nas małżeństwo, które uciekało z Mariupola z córką. Rosjanie ostrzelali ich samochód. Wylądowali w szpitalu po rosyjskiej stronie. Córka była ciężko ranna i musiała zostać w Rosji ze względu na stan zdrowia. Małżeństwo jakiś cudem przedostało się do Polski. Ale bez dzieci.
Ich syn walczy w ukraińskiej straży granicznej. Wysiedli na Wschodniej i po trzech dniach przyszli pomagać na dworzec. Mężczyzna był kierowcą, kobieta wolontariuszką. Powiedziała mi: "Dwa dni płakałam. Ale trzeciego uznałam, że trzeba po prostu wziąć się do roboty".
Byli świetnie zorganizowani. Ja się do tej pory z nimi przyjaźnię. Załatwiliśmy im potem transport do Danii. Znaleźli tam pracę i mieszkanie.
W Polsce tak się nie da.
Na szczęście ponad połowę tych ludzi wysyłamy dalej, na Zachód.
Bo mało kto chce zostać w Polsce. Nasze państwo przez dziesięć miesięcy wojny w Ukrainie nie wypracowało systemu pomocy. Mamy problem z rozlokowaniem uchodźców. Brakuje miejsc, w których mogliby mieszkać. Ludzie, którzy przyjmują uchodźców do siebie, dostają wsparcie 40 zł dziennie za pomoc tylko przez 120 dni, a co potem?
Skończył się program fundacji, która wynajmowała blisko 200 miejsc w hostelach przy Dworcu Wschodnim, nie wymagając od uchodźców, żeby wyrabiali numer PESEL w oczekiwaniu na dalszą podróż. To ważne, bo niektóre kraje europejskie sam fakt wyrobienia numeru PESEL traktują jako pretekst do odmowy udzielenia uchodźcy pomocy, skoro już ją „otrzymał” w Polsce.
Tymczasem Polska bez PESEL-u nie pomaga wcale.
Robi to kilka NGO-sów, które zdają sobie sprawę z konsekwencji. Teraz, dzięki funduszom z Oxfam [międzynarodowa organizacja humanitarna, które zajmuje się walką z głodem na świecie i pomocą w krajach rozwijających się - red.], mamy 20. miejsc dla takich uchodźców. To jednak kropla w morzu potrzeb. Pieniędzy wystarczy jeszcze na kilka dni, jedynie do 20 stycznia 2022 roku. Bez pomocy organizacji pozarządowych w ogóle nie będzie miejsc noclegowych dla ludzi, którzy jadą tranzytem przez Polskę bez wyrabiania numeru PESEL.
Uchodźcy dostają jednorazowo przy wjeździe 300 zł zapomogi. Ale co to są za pieniądze, jak oni grosza przy duszy nie mają? Potem teoretycznie jest 500 plus i można kilkaset złotych dostać z pomocy społecznej. Ale to za mało. Mało kto orientuje się w procedurach, więc dostęp do tych pieniędzy jest teoretyczny. Szanse na usamodzielnienie się, na przykład matki z trójką dzieci również.
Jak się w Polsce jest ukraińskim uchodźcą, to się albo mieszka, albo się je.
Kobiety z dziećmi nie mają gdzie zostawić ich pod opieką, bo w żłobkach i przedszkolach cały czas brakuje miejsc. Te panie nie mają tutaj szans znaleźć na tyle dobrze płatnej pracy, żeby opłacić i wynająć mieszkania, zapewnić byt rodzinie. Mało komu udaje się na nowo ułożyć sobie życie.
Rząd twierdzi inaczej. Mamy około 80 tysięcy osób, które wciąż przebywają w miejscach zbiorowego zakwaterowania – halach targowych, remizach i pensjonatach. Wiceminister MSWiA Paweł Szefernaker informował, że ponad połowa osób, które mieszkają w miejscach zbiorowego zakwaterowania, podjęła pracę. I dlatego rząd chce, aby osoby, które są w nich ponad 120 dni, partycypowały w 50 proc. kosztów przez najbliższe miesiące. Docelowo mają całkowicie ponosić koszt pobytu - co oznacza płacenie nawet 1800 zł miesięcznie za łóżko w centrach pomocy. Jak pan to ocenia?
Ten pomysł jest jak żart, który będzie miał potworne konsekwencje. Największy ośrodek pomocy w Polsce to hale w Nadarzynie – Ptak Warsaw Expo, w których znajduje się około 20 tys. miejsc dla uchodźców. Ludzie śpią tam na ustawionych obok siebie łóżkach, jest ryzyko pandemii, to nie są warunki godne życia, za które uchodźca powinien płacić.
Poza tym nie można założyć, że uchodźca w ciągu trzech miesięcy się usamodzielni – przy takiej inflacji, przy takim wzroście cen wynajmu mieszkań i tak niskich wynagrodzeniach. Do tego dochodzi podejście właścicieli mieszkań do uchodźców, którzy nie chcą wynajmować ich Ukrainkom i Ukraińcom. Jak rząd sobie to wyobraża?
Zaraz będziemy mieć jeszcze większą liczbę bezdomnych uchodźców, niż mamy.
Bo system jest coraz bardziej niewydolny.
Tak. Nie ma tygodnia, żeby nie przyszła do nas osoba z Ukrainy z prośbą o pomoc. Ostatnio rozmawiałem z bezdomnym Ukraińcem, który wyrobił numer PESEL, ale nie miał pieniędzy, żeby pojechać do urzędu i go odebrać.
Bo mieszka na ulicy.
Uchodźcy, którzy wysiadają na Wschodniej, najpierw znajdują pomoc - nocleg w centrum pomocy albo u ludzi o dobrym sercu w mieszkaniu prywatnym. Ale po kilku miesiącach wyczerpują się możliwości pomocy. Kończy się wsparcie 40 zł dziennie i ludzie nie mają jak im dalej pomagać. Nawet jak osoby z Ukrainy znajdują pracę, to nie stać ich na samodzielny wynajem mieszkania. Wracają więc na dworzec i znowu proszą o pomoc.
Około 4 proc. osób, które przyjeżdżają z Ukrainy do Polski to osoby z niepełnosprawnościami. Umieszczenie takiej osoby w Domu Pomocy Społecznej jest praktycznie niemożliwe. Chyba że całomiesięczny koszt pobytu takiej osoby w DPS-ie pokryje miasto. Ale pieniędzy brakuje. To są historie setek, tysięcy ludzi. Nikt w rządzie o nich nie myśli.
Tak. Działamy w prosty sposób.
Wiemy, że Polska nie pomoże.
I przekonujemy Ukrainki i Ukraińców, żeby jechali do krajów, w których opieka socjalna stoi na minimalnym poziomie przyzwoitości. Zresztą oni to już w większości wiedzą. Połowa osób, która wysiada na Wschodniej liczy, że zawieziemy ich swoimi autobusami do krajów skandynawskich. Do Norwegii, Finlandii, Danii.
Mamy sieć własnych kontaktów w tych krajach, współpracujemy z organizacjami humanitarnymi. Do Norwegii czy Finlandii udaje nam się wysłać jeden, dwa autobusy w miesiącu. To najlepszy kierunek. Fińscy wolontariusze są zaangażowani w organizowanie transportów. Podobnie osoby, które pomagają w Polsce. Angażują się ludzie, którzy zaczynali jako wolontariusze. Na przykład do Finlandii i Holandii transporty organizuje 20-letni student z Ukrainy, który uczy się w Lublinie, a każdą wolną chwilę spędza na Dworcu Wschodnim w Warszawie.
Pewność, że nie skończą "pod mostem", że będzie jedzenie i miejsce do spania.
U nas takiej pewności nie ma.
Te osoby trafiają do centrum pomocy Ptak i muszą żyć w niegodnych warunkach bez żadnych perspektyw na przyszłość. Dlatego na Wschodniej zapewniamy jedzenie, wsparcie psychologiczne i medyczne.
Nie rząd. Tylko my, NGO-sy.
Tutaj pomagają ludzie, którzy są życzliwi. Pracują - na przykład - na etacie w mieście, a po godzinach na dworcu. Tak jest od wybuchu wojny w Ukrainie. Państwo zamknęło się na uchodźców i niedługo będzie miało poważny problem.
A uchodźcy wciąż przyjeżdżają. Z powodu zimy i coraz bardziej zniszczonej infrastruktury Ukrainy po kolejnych atakach rosyjskich na obiekty cywilne.
Problem polega jednak na tym, że tu nie ma dla nich miejsca. Nie jesteśmy jako państwo przygotowani na taką sytuację ani prawnie, ani logistycznie. Wszystko spoczywa na barkach młodych ludzi, którzy stali się przy okazji tego konfliktu rewelacyjnymi fachowcami w zakresie pomocy uchodźcom. Każdego dnia ciężko pracują i pomagają innym. U nas 99 proc. zespołu recepcyjnego to właśnie uchodźcy, czy z Białorusi, czy z Ukrainy. Państwo powinno tych ludzi nosić na rękach. Ale nikt o nich nie myśli.
Potrzebujemy sztabu kryzysowego, który będzie składał się z administracji rządowej, samorządowej i z NGO-sów. Powinna powstać wspólna baza danych dotyczących wolnych mieszkań w Polsce, miejsc pracy, kontaktów i relokacji zagranicznej. Potrzebujemy wsparcia rządu i samorządów dla relokacji zagranicznej, no i przywrócenia ułatwień w podróżach – darmowych biletów kolejowych dla uchodźców jadących dalej, bazy noclegowej i wyżywienia dla tych, którzy są tu tranzytem i nie chcą zostawać w Polsce.
W naszych organizacjach - Fundacji Asymetryści i Towarzystwa Przyjaciół Ukrainy - pracuje na co dzień jakieś 10 osób, które potrafi zorganizować kilka transportów zagranicznych tygodniowo. Państwo ani samorządy tego nie robią. Potrzebujemy, powiedzmy, 150 tysięcy złotych miesięcznie na hostele, transport, wyżywienie, bilety i płace. To przynosi miliony oszczędności państwu i samorządom. A my mamy maksimum jedną piątą tej kwoty. To, że działamy, to cud.
Tylko ten „cud” nie potrwa długo.
Bo ludzie muszą coś jeść i gdzieś za coś mieszkać, o czym nie myślą dysponenci środków przeznaczanych na pomoc dla uchodźców. Relokacja w naszym wykonaniu niesie gwarancję, że uchodźcy trafią tam, gdzie otrzymają realną pomoc najwyższej jakości. A nie wylądują na ulicy. Jesteśmy w stałym kontakcie z naszymi podopiecznymi, jeśli jakiś kierunek okazuje się nie gwarantować im dobrych, humanitarnych warunków, po prostu przestajemy tam wysyłać ludzi.
Nie ograniczamy się do „upakowania” uchodźców w autobusach i wysłania gdzie popadnie. Przedstawiamy im aktualne informacje na temat tego, jakiej pomocy w jakich krajach mogą oczekiwać (to efekt pracy wolontariuszy takich organizacji jak Rubikus, czy strony varenik.help). Dbamy, by trafiali do miejsc, gdzie nie tylko znajdą właściwą opiekę, ale i realne szanse na usamodzielnienie się i ułożenie sobie życia. Nikt nie wie, jak długo potrwa wojna w Ukrainie. A to właśnie te osoby są kapitałem, który gwarantuje Ukrainie odbudowę i przyszłość.
*Kajetan Wróblewski, dziennikarz i aktywista obywatelski, zajmujący się od 21 lat tematyką imigracji i uchodźców, od sześciu lat w opozycji „ulicznej”. Od wybuchu wojny w Ukrainie pomaga uchodźcom, którzy uciekają z kraju i docierają do Polski na dworzec Wschodni w Warszawie.
Informacja o debacie OKO.press pod ramką.
Prowadzimy akcję: JESTEŚMY TU RAZEM. Powoli wyczerpują się zasoby dobrej woli i możliwości pomocy ukraińskim rodzinom, które ratując się przed rosyjską agresją, próbują w Polsce mieszkać, pracować i uczyć się. Państwo nie wspiera już Polek i Polaków, którzy przyjmują uchodźców. Czas na nowo ułożyć relacje i szukać rozwiązań. Chcemy w OKO.press opisywać historie gości z Ukrainy, usłyszeć je od was. Czekamy też na listy polskich pracodawców, gospodarzy, wszystkich osób, które chcą napisać komentarz lub zgłosić pomysł. Piszcie na adres [email protected].
Поволі вичерпуються ресурси доброї волі та можливості допомоги українським родинам, які, рятуючись від російської агресії, намагаються жити, працювати та навчатися в Польщі. Держава більше не підтримує польок та поляків, які приймають біженців. Настав час заново формувати стосунки та шукати рішення. В OKO.press ми хочемо описати історії гостей з України, почути їх від вас. Також чекаємо на листи від польських роботодавців, господарів та всіх, хто бажає написати коментар чи подати ідею. Пишіть на [email protected].
W debacie Jesteśmy tu razem w warszawskim Teatrze Powszechnym 18 listopada 2022 wprowadzenie wygłosili:
W pierwszym panelu („bytowym”) wystąpili:
Gośćmi drugiego panelu („duchowego”) byli:
Debatę prowadziły dziennikarki i dziennikarz OKO.press: Krystyna Garbicz, Piotr Pacewicz, Agata Kowalska i Agata Szczęśniak.
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Komentarze