Rozwiązania przeforsowane przez Trumpa uderzą w uboższe grupy społeczne, co wraz z degresywnym charakterem cięć podatkowych oznacza olbrzymi transfer od biedniejszych do wąskiej grupy najbogatszych. To jakby Robin Hood okradał biednych i oddawał łup szeryfowi z Nottingham
Powrót Donalda Trumpa do Białego Domu to wznowienie szybkiego, chaotycznego cyklu medialnego, jaki pamiętamy z jego pierwszej kadencji, i od którego zdążyliśmy odpocząć w trakcie znacznie bardziej statecznej czterolatki Bidena.
Członkowie gabinetu Trumpa stale generują blamaże, z których każdy w „normalnych czasach” utopiłby administrację i zostałby zapamiętany jako ten negatywnie definiujący całą prezydenturę – ale przy aktualnym tempie wybuchania skandali, trudno spamiętać choćby te z ostatniego miesiąca.
Pamiętacie jeszcze, że były już doradca Trumpa do spraw bezpieczeństwa narodowego, Mike Walz, niechcący dodał dziennikarza do nieoficjalnej grupy liderów resortów „siłowych” na komunikatorze Signal? Wyobrażacie sobie, jak opinia publiczna zareagowałaby, gdyby coś takiego przytrafiło się Bidenowi? Równie chaotyczne są poczynania Trumpa w polityce wewnętrznej (jak choćby „najazd” oddziałów piechoty morskiej na Kalifornię) czy za granicą (tu kłania się konflikt z Iranem, kompletna porażka negocjacji z Rosją w sprawie Ukrainy i wojna celna z całym światem).
Wielu komentatorów zastanawiało się: gdzie w tym czasie podział się Kongres? Gros poczynań Trumpa wydaje się łamać konstytucyjny podział ról między władzą ustawodawczą i wykonawczą, na przykład o wprowadzaniu ceł czy ataku na Iran powinno się decydować właśnie na Kapitolu, a nie w Białym Domu. Po pół roku otrzymaliśmy odpowiedź: Republikanie w Kongresie zajęci byli nową ustawą budżetową, której skala przewyższa nawet pakiety antykryzysowe z czasów pandemii.
Wielu komentatorów zastanawiało się: gdzie w tym czasie podział się Kongres? Gros poczynań Trumpa wydaje się łamać konstytucyjny podział ról między władzą ustawodawczą i wykonawczą, na przykład o wprowadzaniu ceł czy ataku na Iran powinno się decydować właśnie na Kapitolu, a nie w Białym Domu. Po pół roku otrzymaliśmy odpowiedź: Republikanie w Kongresie zajęci byli nową ustawą budżetową, której skala przewyższa nawet pakiety antykryzysowe z czasów pandemii.
W ten oto sposób Kongres namaścił Trumpa na króla – konkretnie, króla długu publicznego.
Przyjrzyjmy się tej ustawie i zastanówmy się, co ona oznacza dla Ameryki i świata.
Nazwa nowej ustawy budżetowej to (nie żartuję) „jedna duża piękna ustawa” (One Big Beautiful Bill, dalej OBBB). Proste słownictwo na poziomie dosłownie lekcji języka angielskiego dla początkujących, aliteracja i mętność tej nazwy sprawiają, że w oryginale brzmi, jakby wymyślił ją przedszkolak. Za tą fasadą kryje się jednak bardzo niebezpieczny dla amerykańskiego społeczeństwa akt prawny.
Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi
Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi