Na wojnie niby nic się nie zmieniło – Moskwa nadal ostrzeliwuje Ukrainę i nadal domaga się od niej podporządkowania się woli Putina. Ale zmieniło się to, jak propaganda opowiada o wojnie. Być może Putin próbuje wydostać się z pułapki “pobiedy jak z 1945”?
Z jakiegoś powodu propaganda trzeci tydzień próbuje opowiedzieć obecną wojnę inaczej niż jako rekonstrukcję „pobiedy” (zwycięstwa) w 1945. Spróbujmy się więc dokopać do powodów tej zmiany.
Jak pisaliśmy, Putin dał się zamknąć w opowieści o wielkim zwycięstwie, którym zakończy się najazd na Ukrainę. Miała to być powtórka z Berlina 1945: kapitulacja, urządzenie podbitego kraju wedle woli Moskwy, egzekucja przywódców (jako “nazistów”), reedukacja społeczeństwa.
Teraz nie ma już o tym mowy.
I choć z punktu widzenia Ukrainy, Polski i całej Europy zmiana to niewielka – bo Putin dalej domaga się od świata uznania jego prawa do meblowania życia Ukraińcom (nazywa się to „usunięciem pierwotnych przyczyn konfliktu") – to jest się czemu przyglądać.
Bo amok obchodów 80. rocznicy “pobiedy” właśnie się skończył. Propaganda zignorowała np. 80. rocznicę wielkiej defilady zwycięstwa w Moskwie (tej z 26 czerwca 1945 roku, z rzucaniem sztandarów niemieckich pod nogi Stalina – propaganda miała już na ten temat nakręcony specjalny film, ale tylko wspomniała o nim raz, pod koniec drugiej godziny telewizyjnych „Wiesti niedieli” 29 czerwca). A przecież wcześniej sprawozdawała obficie 80. rocznicę każdego kolejnego dnia z 1945 roku.
Zamiast tego słowo „pobieda” – co charakterystyczne – propaganda przypisała zakończeniu roku szkolnego. I organizowanych z tej okazji „bali zwycięstwa”. (Bale te mają być teraz dowodem, że “plan Zachodu narzucenia Rosji swoich wartości” się nie powiódł, bowiem przebrana w balowe stroje młodzież tańczyła do rosyjskich piosenek).
Do tej do zmiany narracji propaganda używa samego Putina, który o sytuacji Rosji i Ukrainy wypowiadał się w ostatnich dwóch tygodniach kilkakrotnie. A jego wywody jak kółka na wodzie rozchodzą się w propagandowych przekazach aparatczyków niższego szczebla.
Zmiana narracji następuje metodą kanapkową. Nowe elementy pojawiają się między starymi, by łatwiej było się z nimi oswoić. Mimo to dosyć wyraźnie je widać.
Owszem, propaganda nadal obstaje przy tym, że Ukraina to pradawna Rosja, a Ukraińcy to nieuświadomieni Rosjanie. Ale dziś to nie oznacza już konieczności podboju Ukrainy. Teraz więź rosyjsko-ukraińska nabiera charakteru duchowego i transcendentnego – zupełnie inaczej niż w lutym 2022 roku, kiedy była imperatywem do działania „tu i teraz”.
“Uważam, że Rosjanie i Ukraińcy to jeden naród. W tym sensie cała Ukraina jest nasza”
(Putin 20 czerwca).
Nie ma więc już mowy o naprawieniu błędu Lenina, który – wedle wiedzy Putina z zimy 2022 roku – założył sto lat wcześniej Ukrainę, której nigdy wcześniej nie było. Teraz decyzja Lenina jawi się jako coś o nieodwracalnych już skutkach (Putin 22 czerwca). Co więcej, trwająca wojna pogłębia “różnice” między Ukraińcami a Rosjanami, więc trzeba ją kończyć (doradca Putina, Miedinski, 11 czerwca).
Jednocześnie propaganda zaczyna oswajać publiczność z myślą, że Ukraina może istnieć jako osobny byt polityczny. Bardziej osobny nawet niż Białoruś:
”W Ukrainie są ludzie, którzy dążą do niepodległości i suwerenności. Nawiasem mówiąc, nigdy nie kwestionowaliśmy prawa narodu ukraińskiego do niepodległości i suwerenności”.
(Putin, 20 czerwca, a za nim propagandysta Kisielow, który nagle zaczyna 22 czerwca używać słowa „niezałeżna” jako synonimu Ukrainy).
Oczywiście, Ukraina może być niezależna na warunkach Rosji. I tu padają niezmiennie te same warunki: rozbrojenie Ukrainy, zmiana prawa, wyrzeczenie się prozachodnich aspiracji, zmiana władz na prorosyjskie. Przy czym propaganda przyznaje nawet, że są to warunki trudne do spełnienia – bo w Ukrainie nie ma polityków spełniających kryteria Moskwy. Więc chyba trzeba ich importować Moskwy.
Jak widać, jest to tylko zmiana retoryczna. Ale – będę się upierać – istotna.
Rosja na obecnym etapie nie zabiega o kapitulację Ukrainy. To też nowość – do tej pory to właśnie był domniemany cel trzydniowej „specjalnej operacji wojskowej”. Przypominał to co chwila w brutalnych wpisach w Telegramie były prezydent Miedwiediew.
Teraz (20 czerwca) Putin mówi tak: „Nie zabiegamy o kapitulację Ukrainy. Nalegamy na uznanie realiów, które rozwinęły się na miejscu”.
I w tym kontekście pada zdanie „Ziemia, gdzie stąpa stopa rosyjskiego żołnierza, jest nasza”
(Putin, w wystąpieniu w Petersburgu 26 czerwca). Brzmi po staremu, ale w tym kontekście to duża zmiana – przecież to tej pory Putin domagał się od Ukrainy przede wszystkim oddania wszystkich terytoriów, które Moskwa sobie zaanektowała w 2022 roku. Teraz – ale nie w oficjalnym przemówieniu, tylko w udzielonym zaraz potem wywiadzie dla telewizji emirackiej – mówi, że “Ukraina musi uznać wyniki referendów” z 2022 roku. Ale jest to teraz warunek pokoju – a nie zawieszenia broni jak wcześniej. Więc Putin nawet tu się cofa troszeczkę.
Tego samego dnia wielkorządca okupowanej ukraińskiej Chersońszczyzny opowiada agencji RIA o budowie “zupełnie nowego miasta nad Morzem Azowskim”. Byłaby to brednia, jakich w propagandzie pełno (dlaczego, opowiem niżej), gdyby tenże Władimir Saldo nie dodał przy okazji, że nowe wspaniałe miasto będzie miało dzielnicę rządową. Choć przecież do tej pory wedle propagandy stolicą obwodu był Chersoń, tylko przejściowo pozostający „pod administracją Ukrainy". Saldo ma nadal nadzieję, że Chersoń wróci pod panowanie Putina, ale zamyka to teraz w zdaniu „nie można tego wykluczyć” (wypowiedź z 1 lipca).
W ogóle charakterystyczny dla tego etapu propagandy jest zanik pewnej siebie frazy “pobieda budiet za nami” (”zwyciężymy”).
Wcześniej był to obowiązkowy element wypowiedzi każdego urzędnika i każdego wojskowego w „reportażach” z frontu. Teraz mówią to, bez przekonania zresztą, rosyjscy jeńcy zwalniani przez Ukrainę w ramach rozmów w Stambule. Zestawienie przez propagandę „pobiedy” z uwolnieniem z niewoli musi zastanawiać.
Zasadniczo – dlatego że wojna nie idzie Putinowi zgodnie z planem i tak dobrze, jak próbuje nam to wmawiać (znamienne, że fraza „po płanu” – „zgodnie z planem” – tak częsta w przekazach w pierwszych latach trzydniowej „operacji specjalnej”, zupełnie dziś zniknęła). A raczej, że Ukraina się broni – militarnie, obywatelsko i dyplomatycznie – lepiej, niż nam się wydaje.
Najwięcej można się dowiedzieć z propagandowych opowieści, które dają się podsumować zdaniem z kultowego polskiego filmu „To nieprawda, że dach przeciekał, zwłaszcza że prawie nie padało”.
Na konferencji gospodarczej w Petersburgu, z której też pochodzą cytowane tu wypowiedzi Putina, szefowa banku centralnego Elwira Nabiullina ostrzegła, że gospodarcze rezerwy Rosji są na wyczerpaniu i dalsze prowadzenie wojny naprawdę grozi katastrofą. Tego propaganda nie zacytowała. Obowiązuje wykładnia Putina z tejże konferencji, że jest świetnie, a Rosja jest „pierwszą gospodarką Europy” (nie ze względu na dochód na głowę, ale „pod względem wielkości gospodarczej” – chodzi o PKB mierzone według partytetu siły nabywczej). Niemniej minister finansów Anton Siłuanow uznał za stosowne zapewnić (26 czerwca), że „w Rosji nie ma recesji”, tylko „schłodzenie gospodarki”. Generalnie o tym „schłodzeniu” opowiada się dużo. I o braku ziemniaków.
24 czerwca Putin podpisał korektę budżetu, obniżającą prognozy dochodów i zwiększającą deficyt.
Decyzja o zwiększeniu przez NATO wydatków na obronność do 5 proc. PKB też stała się dla Moskwy ogromnym problemem. Propaganda zapewnia bowiem teraz codziennie: to nieprawda, że zwiększenie wydatków obronnych NATO będzie miało „znaczący wpływ na bezpieczeństwo Rosji”, zwłaszcza że podwyższenie wydatków zbrojeniowych NATO doprowadzi je do rozpadu.
W ogóle przekaz pełen jest doniesień o upadku gospodarczym Zachodu, gdzie z powodu zbrojeń na nic już nie starczy („Zachód nieustannie grzebie Rosję, ale oni sami wkrótce tam zdechną”, „сами скоро сдохнут там” – obiecuje Putin).
Tylko że...
Rosja w tej chwili wydaje na wojnę 6,4 proc. PKB.
I ma z tego powodu pewne kłopoty (Putin oficjalnie ogranicza je na razie tylko do inflacji). Ale, jak uspokaja Putin, Rosja – w przeciwieństwie do Zachodu – zamierza te wydatki zmniejszać, “jak tylko osiągnie swoje cele w Ukrainie”. A poza tym inwestuje w swój przemysł zbrojeniowy, a nie w zakupy w USA, więc w sumie wydatki na wojnę wszystkim się w Rosji opłaca.
Zatem rozumiejąc, że na wojnę trzeba przestać tyle wydawać, Rosja pozytywnie różni się od głupiego Zachodu. Oczywiście wszystko to obłożone jest starą prawdą, że wszystkiemu winien jest Zachód, bo gdyby Rosja nie zaniepokoiła się rozszerzeniem NATO, to wojny by nie było.
„Uważamy, że mówienie o agresywności Rosji jest zupełnie bezpodstawne. To nie my jesteśmy agresywni, lecz ten tak zwany zbiorowy, agresywny Zachód”. “Rosja chce tylko zakończyć SWO z wynikiem, jakiego potrzebuje”
(Putin, 27 czerwca).
Warto też odnotować wściekłość propagandy i prawdziwy żal, że rządzący Francją, a zwłaszcza Niemcami nie stanęli na wysokości zadania i nie dogadali się z Rosją. Zamiast tego przekonują świat o tym, że Rosja jest agresorem.
Dziś w propagandzie to nie Brytyjczycy, którzy po wyborze Trumpa na prezydenta, zastąpili USA w roli głównego Złego, ale właśnie Niemcy i Unia Europejska są pokazywani jako sprawcy zła wszelkiego. I może warto o tym pamiętać, analizując to, co wyprawia nasza prawica na zachodniej granicy.
Sytuację na wojnie propaganda Kremla cały czas relacjonuje reportażami z samej linii frontu. Wedle tych opowieści rosyjska armia, wkopana po uszy w ziemię, równa jednak z ziemią wszystko, co ma w zasięgu, a następnie przesuwa się do przodu, by tam wkopać się ponownie. Propaganda pokazuje to na mapach, które jednak widzowi mogą się wydawać ciągle takie same. A prezenterzy mają problemy z wymawianiem nazw podbijanych miejscowości – podobnie jak reszta Rosji poznają je pierwszy raz, tak są maleńkie.
Ale poza tym armia rosyjska co noc atakuje Ukrainę „daleko za linią frontu”.
To „daleko za linią frontu” używane jest teraz częściej niż kłamliwe sformułowanie „Rosja atakuje precyzyjnie ukraińskie obiekty wojskowe”. Dlaczego? Sądzę, że po prostu “atak głęboko za linią frontu” stał się częścią rosyjskiego doświadczenia. Propaganda stara się więc je zrównoważyć opowieściami, że w Ukrainie jest gorzej.
24 czerwca Putin utajnił jednak dekretem wszystkie informacje, które można powiązać z rosyjską mobilizacją na froncie („informacje ujawniające podstawy polityki państwowej w zakresie przygotowania mobilizacyjnego i mobilizacji w Federacji Rosyjskiej”).
To kolejny etap utajniania wszystkiego, co może świadczyć o kłopotach Rosji.
O ukraińskich atakach dronowych na Rosję wiele powiedzieć się nie da. Ukraińcy się nimi nie chwalą, zapewne chroniąc źródła, które oceniają na miejscu skuteczność trafień. Rosyjska propaganda głównie opowiada o dronach „strąconych”. Czasem podaje informacje zbiorcze – o liczbie dronów strąconych jednej nocy nad całą Rosją. Albo nad Rosją „i Morzem Czarnym”. Albo w ciągu doby lub nad Rosją – ale w ciągu tygodnia. A czasem – tylko nad kilkoma regionami. Albo w ciągu czterech godzin. Albo mówi tylko o „dronach lecących w kierunku Moskwy”. Są to więc dane nieporównywalne – ale pokazują, że te ukraińskie ataki są stałe, gęste i dotkliwe. Czasem też propaganda przyzna się, że „od odłamków” zapalił się taki a taki zakład produkcyjny. Te pożary wybuchają jednak nie na terenie przyfrontowym, ale nawet na wschód od Moskwy. Żeby mylić drony, wyłącza się internet mobilny – także w głębi Rosji.
Propaganda stara się to wszystko oswajać. Oto np. Putin przed kamerami organizuje zebranie o konieczności rozbudowy rosyjskich muzeów (Putin bowiem wedle propagandy zajmuje się głównie celami pokojowymi – rozrodczością, miłością, pracą z młodzieżą, „tradycyjnymi wartościami”, rozwojem sportu, nauczaniem historii).
Pokorny wicepremier zapewnia, że muzea budować będzie, ale – UWAGA – „w niektórych regionach utrudniają to drony”.
Wojnę Izraela z Iranem wygrał zdaniem propagandy Iran, gdyż się obronił. Z tą wojną propaganda ma jednak aż dwa kłopoty. Po pierwsze wynika z niej, że nie można kogoś napaść prewencyjnie. Moskwa powtarza, że agresja Izraela nie ma uzasadnienia i jest niesprawiedliwa. I w związku z tym musi się tłumaczyć: “Ataki na Republikę Islamską nie były sprowokowane, podczas gdy istniały obiektywne powody rozpoczęcia SWO”. Z dłuższym wywodem na ten temat wystąpił zarówno Ławrow, jak i rzecznik Putina Pieskow.
Ponieważ jednak tym “obiektywnym powodem” było poczucie zagrożenia Putina przed proeuropejskim kursem Ukrainy, wojna dwunastodniowa może zmniejszać zrozumienie dla Rosji w krajach “Globalnego Południa”. Zwłaszcza że – i to powód drugi, ważniejszy –
Rosja okazała się sojusznikiem, na którym nie da się polegać.
Poznajemy to po powtarzanych w kółko zapewnieniach propagandy, że Rosja nie miała obowiązku pomagać militarnie Iranowi, ale że poza tym we wszystkim Iran wspiera.
Wojna dwunastodniowa przyniosła też Rosji nadzieję na wzrost cen ropy i zmarginalizowanie sprawy Ukrainy dla NATO. To się jednak nie ziściło – żal pozostał.
Ostatnimi czasy w propagandzie pojawił się nowy wątek – jak i za co odbudować „nowe terytoria Rosji”. Putin niewątpliwie nie planował, że po zażartej ukraińskiej obronie dostaną mu się tereny całkowicie zrujnowane. Więc nie będą źródłem bogactwa, ale dodatkowych wydatków.
Do tego zrujnowane jest rosyjskie pogranicze. Na przykład obwód biełgorodzki w Rosji policzył, że na samą odbudowę potrzebuje 157 mld rubli. Niby niewiele – coś ponad 0,01 proc. rocznych rosyjskich wydatków na wojnę. Ale to jeden tylko region. A – jak widzieliśmy – wojna nie toczy się już tylko na pograniczu Rosji.
A teraz pomyślmy, jak wyglądają tereny, przez które front się przetoczył.
Propaganda próbuje wmówić poddanym Putina, że dramatyczny stan podbitych ziem spowodowany jest niedostatecznym ukraińskim finansowaniem. Pokazuje też odbudowane domy i obiekty sportowe – ale w tych przekazach telewizyjnych zastanawiać musi bardzo bliski kadr i to, że większość ujęć nagrywana jest we wnętrzach. Na zewnątrz nadal najwyraźniej nie ma nic.
Więcej informacji o tym, co się na terenach, przez które przeszedł front, mamy dzięki relacjom z obwodu kurskiego. Ma on inny status – jako teren starej Rosji dotknięty ukraińską operacją z lata 2024. Front przetoczył się tamtędy jednak tak samo, jak na terenach okupowanych Ukrainy.
“Większość obiektów, które oglądaliśmy – szkoły, przedszkola, ośrodki kulturalne, administracje, kościoły – nie nadaje się do renowacji” – informuje kurski gubernator. I żeby sobie uświadomić, jak tam jest źle, trzeba dodać rosyjski kontekst. Np. problem miasteczek wojskowych gdzieś w Rosji. Oto przed miesiącem do prokuratora generalnego Krasnowa zgłosiła się kobieta, która mieszka w domu grożącym zawaleniem się, a władze nic sobie z tym nie robią. “Sytuacja z podupadłymi budynkami w miastach wojskowych wymaga natychmiastowej reakcji” – powiedział wtedy Krasnow. „Zniszczone budynki, na wpół zrujnowane środki komunikacji i niehigieniczne warunki, w jakich zmuszone są żyć rodziny obrońców ojczyzny, wymagają natychmiastowej... reakcji. W najbliższym czasie zbierze się komisja rządowa ds. rozwoju budownictwa mieszkaniowego, która przedstawi wyniki kontroli”.
A tam wojny nie było. I wcale nie chodzi o to, że miasteczko się wali, ale o to, że propaganda to opowiada.
Na razie rozminowywaniem obwodu kurskiego mają się zająć Północni Koreańczycy, bo Rosjan Putinowi nie stało. Kim Dzong Un, na prośbę Rosjan, wyśle też do obwodu kurskiego 5 tys. robotników budowlanych (jak się wyraziła z tej okazji propagandystka Margarita Simonjan, “Federacja Rosyjska ma wielu partnerów, którzy wspierają kraj, ale fizycznie walczymy niemal sami”).
Co do pozostałych okupowanych przez Rosję ziem Ukrainy, to wicepremier Chusnullin (ten od budowy muzeów pod obstrzałem dronów) ogłosił, że odbudowywane na „nowych terenach” domy będą ubezpieczane „od ryzyka wojny”. Poza tym zaapelował do inwestorów, by spieszyli się tam z inwestowaniem, bo im okazja przepadnie.
Jak mnie uczono na studiach na zajęciach z analizy źródeł, oznacza to, że chętnych nie ma za dużo.
Ostatni problem z wojną – to problem byłych żołnierzy, a przede wszystkim problem kalek. Tym Putin zajmuje się dosyć intensywnie, starając się wywołać wrażenie, że dla wszystkich pozbawionych kończyn mężczyzn będzie zajęcie. Dochodowe i prestiżowe. Dowodem w telewizji jest sparaliżowany od szyi w dół młody wojskowy, który dostał wysoką posadę w administracji. Oraz myśl techniczna Rosji, która dała jej inwalidom prototyp ciągnika siodłowego nie tylko kierowanego rękami, ale ze specjalną windą do wciągania kierowcy do kabiny:
Propaganda roztacza miraż szczęśliwego życia dzięki sportowi osób z niepełnosprawnościami, luksusowym ośrodkom rehabilitacji i wspaniałym rosyjskim protezom. Nie wspomina słowem o urazach psychicznych. Wszyscy inwalidzi pokazywani Putinowi mają całe twarze, a braki kończyn są estetycznie ukryte pod ubraniami.
Jeśli chodzi o sprzęt do uprawniania sportu przez osoby z niepełnosprawnościami, “to oczywiście musimy teraz zająć się substytucją importu. W końcu importowane analogi są drogie i trudno dostępne ze względu na sankcje. Dlatego w zasadzie produkcja na Uralu rozwija się i rośnie” (czynownik Artiom Żoga, 20 czerwca).
Nie samym sportem człowiek jednak żyje – a w propagandzie pełno jest wezwań, by system wsparcia dla rannych i inwalidów wojennych zaczął działać. Czyli nie działa.
Propaganda stara się też normalizować obraz inwalidów. Naprawdę wstrząsnął mną telewizyjny reportaż o modzie dla osób z niepełnosprawnościami. Ilustrowany był zdjęciami poruszających się na wózkach kobiet w bajkowych kreacjach:
Okazało się jednak, że nie o bajkowe kreacje chodzi w nowym projekcie, do którego oddelegowano jedną z licznych wiceministrów obrony. Otóż rękawy i nogawki sprzedawanych w sklepach ubrań... nie dają się założyć na protezy.
Po ulicach rosyjskich miast chodzą więc okaleczeni mężczyźni w rozprutych ubraniach.
Władza za pośrednictwem propagandy usiłuje przekonać widzów, że rzeczywiście jest to widok przykry, ale się mu skutecznie zaradzi. A skoro władza usiłuje, to problem jest.
Z tego wszystkiego, co mówi propaganda, można wnosić, że Kreml próbuje się przygotować do jakichś ustępstw Rosji. Nadal licytuje wysoko, ale przygotowuje poddanych Putina do zwycięstwa “takiego samego, ale trochę innego”. Odniesionego w negocjacjach.
Te negocjacje powinny być prowadzone najlepiej z Trumpem, choć Putin nie odrzuca teraz prawdziwych rozmów z Ukrainą. Mówi nawet, że jest gotów do rozmowy o “memorandach”, czyli warunkach zakończenia wojny, jakie strony przekazały sobie w Stambule przed miesiącem. I to wydaje mi się znaczące – do tej pory negocjacje służyły zakomunikowaniu woli Moskwy, której świat ma się poddać.
„Jeśli chodzi o memoranda, jak można się było spodziewać, nie wydarzyło się nic nieoczekiwanego, nie powiem wam nic nieoczekiwanego, to są dwa zupełnie przeciwstawne memoranda, ale negocjacje są organizowane i prowadzone w tym celu... aby znaleźć sposoby na zbliżenie się. I fakt, że były one dokładnie przeciwstawne, myślę, że również nie jest niczym zaskakującym” (Putin, 27 czerwca).
Kolejna runda negocjacji, planowana na “po 22 czerwca” nie odbyła się, ale “Rosja jest gotowa na [tę] nową rundę, pozostaje uzgodnić miejsce i czas”. Poza tym propaganda nieustannie donosi, że możliwe jest też spotkanie Trump-Putin. Jest o tym prawie codziennie, choć żadnych nowych wiadomości w sprawie nie ma. Więc widać, że Putinowi zależy. I tu propaganda podaje generalne warunki Kremla.
A może to nie o Trumpa chodzi? Wszystkie te mądrości swoich podwładnych Putin powtórzył 1 lipca w pierwszej od trzech lat rozmowie telefonicznej z prezydentem Francji Macronem. Dwugodzinnej! Poza tym propaganda zaczęła opowiadać, że zawieszenie broni jest marzeniem upadającej Ukrainy. W sumie zwycięska Rosja mogłaby się na to zgodzić. I odbiorca propagandy musi być do tego przygotowany.
Od początku pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre z linków wklejanych do tekstu mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN.
Cały nasz cykl GOWORIT MOSKWA znajdziecie pod tym linkiem.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze