0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Anna Pantelia/MSFAnna Pantelia/MSF

27 czerwca Lekarze Bez Granic (MSF) na statku ratunkowym Geo Barents dostali informację o łodzi wypełnionej migrantami, która potrzebowała pomocy. Ta została jednak zatrzymana przez libijską straż wybrzeża, zanim Geo Barents zdołał do niej dotrzeć.

Kilka godzin później infolinia ratunkowa MSF powiadomiła o innej łodzi w potrzebie. Kiedy po trzech godzinach statek ratunkowy dotarł do wielkiego pontonu, ten już tonął. - Gdy zbliżyliśmy się do łodzi na tyle, żeby dojrzeć ją przez lornetki, zrozumieliśmy, że akcja ratunkowa będzie wyjątkowo trudna. W tonącej łodzi uwięzionych były dziesiątki ludzi, wielu pasażerów znajdowało się w wodzie – opisuje Riccardo Gatti z Lekarzy bez Granic, uczestnik akcji ratunkowej.

Na pokład Geo Barents udało się wydobyć 70 osób, z czego jedna - ciężarna - mimo akcji reanimacyjnej, zmarła.

Najpierw z relacji uratowanych wynikało, że zaginęły 22 osoby. Ale w trakcie przepytania migrantów MSF zdołał ustalić, że zaginęło 30 osób, w tym m.in. ośmioro dzieci. Wśród nich aż trójka to były roczne niemowlaki. O tym informowali ich bliscy, którzy przeżyli. Cztery matki straciły po jednym dziecku, a jedna – dwoje. O tych, co utonęli, opowiadało też ocalone rodzeństwo.

Według relacji uratowanych, w wodzie byli już ponad 19 godzin. „W tym czasie widziałem, jak wiele osób utonęło. Cieszę się, że zostałem ocalony, ale tej radości towarzyszy wiele łez” - MSF relacjonuje słowa uratowanego Kameruńczyka.

17-letni chłopak z Togo, dobry pływak, ratował ludzi. „Słyszałem kobietę, która płakała w wodzie, bo nie była w stanie trzymać się łodzi. Utonęła”.

Z 69 uratowanych, trzy osoby, w tym czteromiesięczne niemowlę, wymagały natychmiastowej pomocy medycznej. Zostali ewakuowani helikopterami na Maltę. Zespół MSF opiekuje się pozostałymi uratowanymi. „W większości są bardzo osłabieni fizycznie i w stanie szoku” - piszą Lekarze Bez Granic. Opiły się słonej wody, a w wyniku długotrwałego przebywania w wodzie wielu doznało hipotermii. 10 osób, głównie kobiet, poparzyło się paliwem i wymaga specjalistycznego leczenia.

Przeczytaj także:

„Nie możemy go zapewnić na pokładzie” - mówi Stephanie Hofstetter, kierująca zespołem medycznym na Geo Barents. I dodaje: „Większość z tych uratowanych straciła tutaj kogoś z bliskich lub przyjaciół. Są bardzo straumatyzowani. Matki, które straciły swoje dzieci, płaczą, nie potrafią jeść, pić, ani spać. Wymagają wsparcia psychologicznego”.

Organizacja apeluje do władz Malty i Włoch o jak najszybsze wyznaczenie dla tych ocalonych bezpiecznego miejsca do opuszczenia statku. Malta nie chce współpracować. MSF wysłał prośby o przyjęcie do kilkunastu władz lokalnych we Włoszech. Póki co cisza.

„Codziennie zabijali kogoś”

W krótkim filmie na TT, jedna z uratowanych - Janice, 23-letnia Kamerunka, opowiedziała o swojej drodze do Europy.

View post on Twitter

Uciekła z kraju z powodu ogromnej biedy. W drodze do Libii przez kilka dni nic nie jadła, sypiała głównie przed wejściami do sklepów albo w ciężarówkach. Dwóch mężczyzn w jednej z nich wykorzystało ją seksualnie – nie precyzowała czy została zgwałcona, ale można się tego domyślać z dalszych jej losów.

Gdy przywieźli ją do Libii, od razu w pierwszym mieście wsadzono ją do więzienia. "Arabowie przychodzili szukać kobiet, z którymi chcieli spać. Codziennie zabijali kogoś”. Gdy pierwszy raz próbowała uciec, była już w 7. miesiącu ciąży. Straż nadbrzeżna goniła ich grupę. Ona z brzuchem nie zdołała zbiec.

„Zabijali ludzi, jakby to dla nich nie znaczyło”.

Bała się, że gdy ją osadzą w obozie, to rodzielą ją z synem. „Dlatego podjęłam ryzyko płynięcia przez Morze Śródziemne, choć wiedziałam, że mogę tam utonąć”. W łodzi powiedziała sobie, że jeśli taki będzie wybór, to już woli utonąć z synem, niż wracać do Libii.

„Wypłakałam tam tyle łez, że już nic z nich mi nie zostało w moim ciele”.

1/3 ocalonych to dzieci

„Ostatnie tragiczne wydarzenia są śmiertelną konsekwencją rosnącej obojętności i braku zaangażowania na Morzu Śródziemnym państw europejskich I innych państw granicznych, w tym Malty i Włoch" – oskarża Juan Matias Gil z programu poszukiwawczo-ratunkowego Search and Rescue Lekarzy bez Granic.

Bo tragedie na morzu nadal kosztują życie tysięcy ludzi. Państwa UE, które mają obowiązek ratowania życia ludzkiego, biernie patrzą na to, co się dzieje na Morzu Śródziemnym. Zaś organizacje prowadzące działania ratunkowe nie są w stanie zapewnić wystarczającej pomocy.

„Gdzie są państwa?” - pyta retorycznie Matias Gil. MSF oskarża kraje UE i inne na tej morskiej „granicy”, że skazują ludzi na śmierć w morzu przez politykę nieudzielania pomocy. Organizacja domaga się od rządów EU, by prowadziły działania poszukiwawczo-ratunkowe, które pozwolą reagować na wszystkie wezwania o pomoc na morzu.

Bo też nigdzie na świecie ludzie tak masowo nie umierają, jak właśnie próbując się dostać do EU przez Morze Śródziemne. Według statystyk od 2014 roku, gdy powoli rozpoczynał się tzw. kryzys uchodźczy, w tym akwenie zginęły aż 24 184 osoby. O tylu wiadomo.

MSF, samodzielnie lub w porozumieniu z innymi organizacjami, poszukuje i ratuje migrantów na Morzu Śródziemnym już od 2015 roku. W sumie tym zajmowało się już osiem różnych statków. Dotychczas zespoły Lekarzy bez Granic pomogły na Morzu Śródziemnym aż 85 tys. osób.

Geo Barents to czarterowana jednostka. Między czerwcem 2021, roku a majem 2022, statek wypływał 11 razy, przeprowadzając 47 operacji ratując 3 138 osób. Wyłowił też ciała 10, które utonęły. 1/3 ocalonych (34 proc.) to dzieci, z czego aż 89 proc. było bez opieki ich rodzin.

Geo Barents w czasie akcji 27 czerwca 2022. Fot. media.msf.org - Lekarze bez granic

„My nie jesteśmy w stanie nawet wyobrazić sobie, co oni tam przechodzą”

Juan Matias Gil od 2015 kieruje akcjami ratunkowymi MSFu na Morzu Śródziemnym. W sumie na ratowaniu życia migrantów na tym akwenie spędził 3,5 roku. Poprosiliśmy, by opowiedział czytelnikom OKO.press o tym.

Krzysztof Boczek: Dlaczego zajmujesz się ratowaniem życia ludzi na morzu?

Juan Matias Gil: W MSF działam od 2008 roku. I miałem doświadczenia pracy w strefach konfliktów, wojen na świecie, a wcześniej pływałem łodziami motorowymi. Więc MSF mi to zaproponował.

Lekarze Bez Granic właściwie nie mieli takiego doświadczenia, więc nasze procedury, działania wypracowywaliśmy od zera. Uczyliśmy się jakie środki stosować, jak zapewnić bezpieczeństwo na tych misjach. I nadal to szlifujemy.

Jak często miewacie akcje ratunkowe?

To zależy. Na samym początku takie akcje były cały czas. Dosłownie – po 5-6 dziennie. Płynęliśmy do portu by szybko wyładować ludzi i z powrotem ratować kolejnych.

Teraz jest znacznie mniej takich akcji, choć ostatnio miałem aż 8 w ciągu 72 godzin. Zazwyczaj patrolujemy przez tydzień, 4-5 dni prowadzimy akcje ratunkowe, a potem czekamy na dokumenty z sądu. Do portu wpływamy po 3-4 tygodniach, chyba że wcześniej zapełnimy łódź migrantami.

To ilu migrantów zmieścicie na Geo Barents?

Do 300 ludzi. Ale jeśli masz już wypełniony pokład i nadal trwa akcja ratunkowa, to nie można jej przerwać.

Tylko w tym roku ponad 700 migrantów utonęło w Morzu Śródziemnym. Czy więc często masz do czynienia z tym, że raportujesz o zaginionych na morzu, albo zbierasz martwe ciała dryfujące na wodzie?

Niestety, często. Choć w bieżącym roku, do teraz, mieliśmy tylko 2 takie sytuacje. Raz 7 osób utonęło. W drugim przypadku dotarliśmy do drewnianej łodzi, w której pod pokładem znaleźliśmy 10 ciał.

To ciężkie sytuacje zarówno dla naszego zespołu, jak i dla migrantów – ci którzy giną to zazwyczaj ich krewni, przyjaciele, znajomi.

Przez te 3,5 roku ratowania jakaś sytuacja utkwiła Ci szczególnie mocno w głowie z jakiegoś powodu?

Jasne. Moja pierwsza misja ratunkowa w 2015 roku. Znaleźliśmy 15 ciał pod pokładem. Zatruli się gazami z silnika. Tego pierwszego razu nie zapomnę nigdy.

Kilka miesięcy później, łódź z 600 migrantami na pokładzie wywróciła się kilka minut wcześniej zanim do niej dotarliśmy. Gdy dopłynęliśmy to tłum ludzi był już w wodzie. Niektórzy mieli coś co ich utrzymywało na jej powierzchni, inni nie. Zaczęliśmy rzucać im co mieliśmy. Pontony pływały, by ich wyławiać. Połowę z tych ludzi udało się uratować, ale druga połowa utopiła się albo zaginęła. To był dla mnie szokujący dzień.

Takie przeżycia traumatyzują. Jak sobie z tym radzisz?

Można je przekształcić w pozytywną energię i przygotować się na kolejny raz. Jeśli taki scenariusz nastąpi to będziesz na to gotowy.

Ale to się dzieje w mózgu. A to co w duszy – tam pozostaje.

Masz czas na to, by rozmawiać z migrantami na takich misjach?

Oczywiście. Bo przecież nie odstawiamy ich na brzeg od razu. Teraz, spędzamy z nimi przynajmniej 7-10 dni. To nie jest nasz obowiązek, ale raczej potrzeba pracowników humanitarnych – by z nimi porozmawiać, poznać co czują, jakie mieli doświadczenia z podróży. Do niektórych mocno się zbliżasz, stajesz się mocno empatyczny, bo przeszli przez sytuacje, które nam nawet ciężko sobie wyobrazić.

Co ci opowiadają?

Mówią o tym, dlaczego opuszczają swoje domy, kraje. Bo panuje tam wojna, konflikt, dyktatura. Uciekają przed bombardowaniami, przemocą. Ich przeżycia są szokujące.

Dajemy im mapę Afryki do pomalowania. Większość z nich Libię maluje na czarno. To pokazuje, co tam przeżyli. Obozy, w których ich więzią i torturują. Oprawcy potrafią dzwonić do ich rodzin, zadając im ból, bijąc ich.

Z początku tej migracji ci ludzie zazwyczaj szybko pokonywali Libię – w 2-3 tygodnie. A teraz spotykasz takich, co przez morze próbują się przedostać 5. czy 7. raz. Za każdym razem z powrotem trafiają do zamkniętego kręgu przemocy w obozach. Znowu są bici, gwałceni, torturowani, okradani, zmuszani do czegoś. I kolejny raz uciekają z obozu, albo – jeśli jeszcze mają pieniądze – wykupują się z niego. I mają nadzieję, że nigdy już tego nie przeżyją.

Powiem ci, że my nie jesteśmy w stanie nawet wyobrazić sobie, co oni tam przechodzą.

“To nie kryzys humanitarny. To kryzys humanitaryzmu”

Co możesz powiedzieć o innym problemie tej sytuacji – że rządy nie chcą ratować tych ludzi.

Państwa EU podpisały konwencje dotyczące także ratunku na morzach. Powinny ich przestrzegać, ale tego nie robią. Ingorują nasze telefony i wezwania. Odmawiają, gdy prosimy o ewakuację medyczną. Nasze wnioski rozpatrują bardzo długo. Za długo itp.

Bylibyśmy bardziej niż szczęśliwi, gdyby państwa po prostu wypełniały swoje obowiązki.

To ile łodzi NGO'sów patroluje Morze Śródziemne i ratuje migrantów?

W sumie robi to obecnie ok. 10 organizacji/łodzi. Jest niemiecki Sea-Watch, hiszpański Aita Mari, kilka włoskich, francuska i my.

I to głównie te statki ratują migrantów i odstawiają na brzeg w EU?

W zeszłym roku do Włoch dotarło 60 tys. migrantów z czego tylko 10 tys. przywiozły NGO'sy. Większość dociera tam swoimi łodziami. Jakieś 20 tys. jest ratowanych przez komercyjne statki albo marynarkę wojenną czy straż wybrzeża. Ale o tym politycy nic nie mówią publicznie, bo migracja stała się mocno upolitycznionym tematem. Rząd więc nie chce stwarzać wrażenia, że ratują uchodźców na morzu. A oni to muszą robić. Gdyby wykonywali ten swój obowiązek, to nie byłoby nas tutaj.

Co myślisz o tym, że Unia Europejska – chyba największe zgrupowanie krajów bogatych, cywilizowanych, z prawami człowieka na sztandarach, a nawet u swoich fundamentów – ta EU pozwala na to, by ludzie tonęli na granicy EU?

Mamy tutaj do czynienia z podwójnymi standardami. W przypadku Ukraińców państwa robią to, co powinny – pomagają. Ale w tym samym czasie nie robią tego wobec innych migrantów. Bo ci nie wyglądają jak Europejczycy, bo nie mają niebieskich oczu, bo przychodzą z południa.

Masz jakieś marzenie w temacie ratowania migrantów na Morzu Śródziemnym?

Życzyłbym sobie, by państwa wypełniały swoje obowiązki, by opiekowały się tymi ludźmi, by nie było potrzeba nas tutaj. Byśmy nasze wysiłki mogli przerzucić do innej części świata - są państwa, które naprawdę pomocy potrzebują.

UE to jedno z najbogatszych miejsc na Ziemi. I nie jest tak, że nie możemy przyjąć tych ludzi. My tego nie chcemy.

To nie jest kryzys humanitarny. To kryzys humanitaryzmu.

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze