0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Mateusz Mirys / OKO.pressIlustracja: Mateusz ...
  • Dla dziennikarzy głównym źródłem wiadomości na temat utonięć są dane policyjne. Tymczasem, jeżeli porównamy dane z aktów zgonu z tymi ze strony policji, to niedoszacowanie utonięć jest rzędu nawet 40 procent. Innymi słowy, utonięć w Polsce jest wyraźnie więcej niż to, co podają w swoich statystykach służby.
  • Największym wyzwaniem oprócz braków infrastrukturalnych, takich jak np. brak odpowiednich zabezpieczeń akwenów, jest brak kultury związanej z bezpieczeństwem przebywania nad wodą. A to jest bezpośrednio powiązane z umiejętnością pływania. Polska wieś wypada słabo pod tym względem.
  • W Polsce mamy kłopot z tym, że ludzie nie wiedząc jak ratować, rzucają się na pomoc i sami stają się ofiarami utonięć. Na ogół nie wiedzą, że nad morzem, gdy widzimy, że ktoś ma problem w wodzie blisko brzegu, nie rzucamy się na ratunek, tylko robimy łańcuch ludzki i w ten sposób tę osobę wyprowadzamy na brzeg.

O tym, dlaczego ludzie toną i jak temu zaradzić rozmawiamy z dr. Rafałem Halikiem, epidemiologiem, specjalistą zdrowia publicznego, konsultantem Światowej Organizacji Zdrowia.

Alkohol i brawura to nie wszystko

Sławomir Zagórski, OKO.press: Utonięcia to jeden z głównych tematów, jakim zajmujesz się naukowo.

Dr Rafał Halik*: Generalnie zajmuję wypadkami. Ale jak zacząłem pracować w Narodowym Instytucie Zdrowia Publicznego – Państwowym Zakładzie Higieny, utonięcia bardzo mnie pochłonęły.

Zacząłem od tego, że skonfrontowałem dane na temat umieralności z komunikatami prasowymi i narracją wokół utonięć i odkryłem, że jest w tym pewien dysonans. To mnie zainteresowało i w efekcie wszedłem w temat bardziej naukowo. Skończyło się na tym, że zostałem doradcą WHO i analitykiem do spraw utonięć na całym świecie. Właśnie powstaje na ten temat raport. Będzie gotowy we wrześniu 2024 roku.

Podczas pracy nad doktoratem również zajmowałem się utonięciami. Z tym, że moja praca doktorska dotyczyła całości wypadków w populacji polskiej. A także tzw. transformacji epidemiologicznej w zakresie wypadków.

Pracując jako analityk WHO, zdałem sobie sprawę, że jest on jeszcze bardziej złożony niż się wydaje.

Zacznijmy więc od wspomnianego dysonansu. Przekaz, jaki kreują media na temat utonięć, nie pokrywa się twoim zdaniem z rzeczywistością.

Powiedzmy, nie zawsze pokrywa się z rzeczywistością.

Obserwuję to od lat. W okresie letnim, w tzw. sezonie ogórkowym, kiedy to media szukają tematów, jednym z nich są właśnie utonięcia. I zawsze jest to samo.

Dziennikarze spotykają się z ratownikiem, po czym dochodzą do tej samej konkluzji.

Że młodzi ludzie, głównie mężczyźni, idą pływać, skaczą do wody i toną. Że utonięcia mają miejsce przede wszystkim podczas wakacyjnych rodzinnych wyjazdów. A także, że najczęściej dzieje się to z powodu brawury i bycia pod wpływem alkoholu.

Przeczytaj także:

Nie mam pretensji do dziennikarzy, bo oczami ratowników na kąpieliskach to może faktycznie tak wyglądać. Tylko że ratownicy nie widzą tego zjawiska w całości, lecz tylko pewien jego wycinek.

A jak ty je postrzegasz z długoletniej perspektywy śledzenia utonięć w sposób zawodowy?

Od razu zaznaczę, że nie przeczę temu, iż problemem jest alkohol i brawura nad wodą. Jeśli jednak spojrzy się na najbardziej wiarygodne źródło, czyli na tzw. karty zgonu, okazuje się, że utonięcia to bardziej skomplikowana materia niż to, co prezentują służby ratunkowe.

Zacznijmy od liczby utonięć. Otóż dla dziennikarzy głównym źródłem wiadomości na ten temat są dane policyjne. Tymczasem, jeżeli porównamy dane z aktów zgonu z tymi ze strony policji, to niedoszacowanie utonięć jest rzędu nawet 40 procent.

Innymi słowy, utonięć w Polsce jest wyraźnie więcej niż to, co podają w swoich statystykach służby.

Mity o utonięciach

Skąd ta różnica?

Kontaktowałem się w tej kwestii z Komendą Główną Policji. Udzielono mi ustnej, a zatem nieformalnej odpowiedzi, że nie ma ostro wytyczonych kryteriów, jeśli chodzi o uznanie jakiegoś zdarzenia za utonięcie. A przecież podczas kąpieli może dojść także do zawału czy udaru.

Krótko mówiąc te dwa zbiory – śmierć w wodzie z punktu widzenia policji i medycyny – nie pokrywają się ze sobą. Dlatego moim zdaniem bardziej miarodajne są dane dotyczące umieralności mieszkańców Polski.

Ale pozwól, że przy okazji tej rozmowy rozprawię się z pewnymi mitami dotyczącymi utonięć.

Pierwszy mit jest taki, że umiera się głównie na wakacjach. Że ludzie toną jadąc na wypoczynek. Otóż przytłaczająca większość, bo aż 80 proc. zgonów, ma miejsce w miejscu zamieszkania ofiary utonięcia lub w jego pobliżu.

Drugi mit to, że ofiarami są przede wszystkim dzieci i młodzi mężczyźni. Tymczasem gros ofiar utonięć to mężczyźni powyżej 60. roku życia, na ogół bardzo słabo wykształceni.

Kolejna sprawa. Powszechnie wydaje się nam, iż do utonięć dochodzi zwykle w wyniku kąpieli, rozrywki nad wodą, skakania do niej. To nieprawda. Bardzo duża część utonięć jest wynikiem niezamierzonego wpadnięcia do wody. A więc w zupełnie innych okolicznościach niż rekreacyjna kąpiel.

Następny mit to, że bardzo niebezpieczne jest morze i że to ono głównie pochłania ofiary. Całkiem niedawno usłyszałem taki właśnie przekaz. Tymczasem morze to zaledwie 5 proc. wszystkich utonięć. Pozostałe 95 proc. ma miejsce w akwenach śródlądowych – rzekach, jeziorach, rowach.

Kolejny mit związany z utonięciami to, że znaczna większość ofiar jest pod wpływem alkoholu lub innych środków odurzających. Ale gdy spojrzymy na dane policyjne, okazuje się, że obecność alkoholu stwierdza się u ok. 23 proc. z nich. Co więcej, odsetek tonących nietrzeźwych w ostatnich latach zmniejsza się. Zmniejsza się w sposób istotny statystycznie. Tu muszę jednak zrobić zastrzeżenie, iż z badań w innych częściach świata, szczególnie w Europie, obecność substancji psychoaktywnych wykrywa się u połowy osób, które utonęły.

No i kolejna sprawa. Mianowicie co rok się nas straszy, że utonięć w Polsce jest coraz więcej. Że to problem, który jest nie do wyeliminowania. Przypomnę więc, że w latach 90. ubiegłego stulecia notowaliśmy w Polsce nawet ponad tysiąc utonięć rocznie. A od końca lat 90. obserwujemy wyraźny trend spadkowy. Dziś w wyniku utonięć ginie ok. 400 osób rocznie.

Typowy scenariusz wypadku nad wodą

Próbuję sobie wyobrazić typowy scenariusz takiego zdarzenia. Starszy pan, wędkarz, wchodzi na spróchniały pomost, wpada w ubraniu do wody i ginie.

Albo starszy pan, który wraca na wsi spacerkiem przez pole wpada do rowu wypełnionego wodą. Czy też idzie wzdłuż brzegu rzeki czy jeziora, nagle traci równowagę i ląduje w wodzie.

Podczas Euro w Polsce nagle zaginął kibic, Irlandczyk. Zaczęły się poszukiwania. Okazało, że był pijany i wpadł w Bydgoszczy do Brdy. Utonął.

Jeśli chodzi o typowe scenariusze, zależy to od grupy wiekowej. W przypadku dzieci utonięcia wynikają głównie z niedostatecznego nadzoru. Na szczęście na całym świecie tych zdarzeń jest coraz mniej. Ich prewencja jest bardzo prosta – lepsza opieka nad dziećmi, ogrodzenie basenów.

To wciąż problem w krajach słabo rozwiniętych, gdzie nadzór nad dziećmi jest bardzo słaby, szczególnie w rodzinach wielodzietnych. Przykładem może być Tajlandia. Utonięć dzieci było tam dużo, ponieważ rodzice po prostu pracowali, a dzieci bawiły się samopas.

Tajskie władze wpadły na pomysł, żeby zwrócić się o pomoc do seniorów.

Samorządy lokalne zaczęły wypłacać starszym ludziom drobne sumy, żeby siedzieli w pobliżu wody i mieli baczenie na dzieciaki. To przyniosło doskonały efekt.

Druga grupa ryzyka, która nam się najbardziej kojarzy z utonięciami, to młodzi ludzie do 25. roku życia. Tutaj rzeczywiście jest brawura, nadużywanie substancji psychoaktywnych, alkohol. Ale – wbrew pozorom – w tej grupie sytuacja też się poprawiła.

No i najstarsza grupa wiekowa, o której już mówiliśmy. W tym wypadku tendencja na całym świecie jest odwrotna – współczynniki umieralności z racji utonięć utrzymują się, a w niektórych krajach wręcz wzrastają. Przyczynia się do tego m.in. fakt, że np. w Europie osoby starsze są bardziej aktywne i częściej korzystają z różnego rodzaju form wypoczynku nad wodą.

Z drugiej strony seniorzy często mają kłopoty z narządami zmysłów oraz układu ruchu, cierpią z powodu zawrotów głowy, zdarza im się upaść, bywają niedożywieni, odwodnieni, a to wszystko może przyczynić się do utonięcia.

Dwa bieguny – Holandia i Afryka

Nie wspomniałeś o prozaicznej przyczynie utonięć, a mianowicie nieumiejętności pływania. Na wsi, gdzie mieszkam, sporo ludzi po prostu nie umie pływać.

To problem ogólnoświatowy.

W trakcie pracy nad raportem, o którym mówiłem na początku, przeprowadzono ankietę. Eksperci z różnych krajów opowiadali na pytania na temat specyfiki utonięć na ich terenie. Przeglądając te ankiety zauważyliśmy pewną prawidłowość. Otóż największym wyzwaniem oprócz braków infrastrukturalnych, takich jak np. brak odpowiednich zabezpieczeń akwenów, jest brak kultury związanej z bezpieczeństwem przebywania nad wodą. A to jest bezpośrednio powiązane z umiejętnością pływania.

Modelowym kontynentem pod tym względem jest Afryka, gdzie obecnie jest najwięcej utonięć na liczbę mieszkańców na świecie.

W Afryce nie ma pływalni. Nie ma dostępu do akwenów o charakterze rekreacyjnym, a jeśli są, to są zbyt niebezpieczne.

W związku z tym dzieci nie są uczone zasad bezpieczeństwa nad wodą, rozpoznawania zagrożeń z nią związanych. W domach nie ma tradycji przekazywania umiejętności przebywania nad wodą, ale też pomagania osobom, które nagle znajdą się w wodzie.

Mamy też drugi biegun. Europę północną i kraje z silnymi tradycjami morskimi, jak Niderlandy, kraje skandynawskie czy Wielka Brytania, gdzie właściwie każdy wzrasta nad wodą. I jest pokoleniowa sztafeta przekazywania wiedzy, że np. tutaj się nie można kąpać, bo mogą być prądy albo jak poradzić sobie w ryzykownej sytuacji w wodzie. To się dzieje na zasadzie przekazu kulturowego.

Niezależnie od tego są lekcje pływania, ale w nich chodzi o coś więcej. W trakcie tych zajęć uczy się także respektu przed wodą oraz umiejętności radzenia sobie w różnych sytuacjach.

W Holandii jest np. specjalny program nauczania dla gmin, w ramach którego dzieciaki wskakują do wody we własnym ubraniu. Taka odzież namięka, ciąży i wyraźnie utrudnia pływanie. Ale tak właśnie uczone są holenderskie dzieci. I to działa, bo w państwach takich jak Holandia notujemy najniższe wskaźniki utonięć.

Nie umiemy ratować

Słyszałeś, żeby ktokolwiek w Polsce uczył w ten sposób?

Są fascynaci z uczelni sportowych, którzy chcieliby wdrażać takie programy w polskich szkołach.

To z punktu widzenia zdrowia publicznego miałoby dwojaki efekt. Bo z jednej strony uczylibyśmy ludzi sportu i uprawiania go w bezpieczny sposób. A z drugiej strony uczylibyśmy podstaw ratownictwa.

Dam jeszcze przykład Danii, gdzie w liceach wprost oferuje się dzieciakom na WF szkolenie na ratownika. I bardzo dużo młodych ludzi z tego korzysta. W ramach szkolnego WF wyrabiają sobie papiery ratowników wodnych. To dla nich przygoda, ale także przyjemność, że mają takie umiejętności. Takie osoby, jeżeli później są świadkami niebezpiecznych sytuacji nad wodą, potrafią pomóc.

Tymczasem my w Polsce mamy kłopot z tym, że ludzie nie wiedząc jak ratować, rzucają się na pomoc i sami stają się ofiarami utonięć. Przypomnę chociażby niedawną tragiczną historię z dziewczynką, która była w kapoku, wpadła do wody i rodzice rzucili się na pomoc. Dziecko przeżyło. A matka i ojciec utonęli.

Polacy na ogół nie wiedzą, że np. nad morzem, gdy widzimy, że ktoś ma problem w wodzie blisko brzegu, nie rzucamy się na ratunek, tylko robimy łańcuch ludzki i w ten sposób tę osobę wyprowadzamy na brzeg.

A jeśli chodzi o podstawową nieumiejętność pływania, rzeczywiście polska wieś wypada słabo pod tym względem.

I dlatego, jak spojrzymy na statystyki, zagrożenie życia utonięciem na wsi jest w Polsce znacznie wyższe niż w miastach.

W rejonach, które są bardzo silnie zurbanizowane, jak np. Górny Śląsk, notujemy najniższe współczynniki utonięć w kraju.

Groźne podtopienia

Czy nauka pływania jest w sposób urzędowy wpisana w nasz system edukacji?

Nie wydaje mi się, wnioskując z realiów, które znam odnośnie organizacji takich zajęć. Z tego, co wiem, nauka pływania zależy również od samorządów. W dużych, bogatszych miastach jest sporo basenów i dzieci chodzą tam na zajęcia. Natomiast w mniejszych miejscowościach sytuacja – jeśli chodzi o dostęp do pływalni – się komplikuje.

Co prawda w Polsce otwierają się parki wodne. Ale to co innego niż baseny. Tam chodzi raczej o zabawę, a tymczasem powinniśmy zabiegać o nauczanie kompetencji wodnych. O budowanie kultury bezpieczeństwa nad wodą. Jeśli to zaskoczy w jednym pokoleniu, później będzie już szło tak, jak w krajach związanych z wodą.

Dania, w której mieszkam, właściwie cała żyje wodą.

Ludzie – jak wspominałem – mają wysokie kompetencje w tym względzie. Wiedzą, jak ratować, jak reagować na zagrożenie. Na wszelki wypadek na nabrzeżach są też czytelne instrukcje, co robić, jak np. zobaczy się kogoś, kto wpadł do wody.

Chciałem jeszcze powiedzieć kilka słów o zjawisku, które zwykle pomijamy przy okazji utonięć, a które też jest skomplikowane w sensie naukowym. Mam na myśli utonięcia, które nie kończą się śmiercią ofiary. Otóż jest ich stosunkowo dużo. Według jednych oszacowań na podstawie obserwacji na mniejszych grupach populacyjnych na jeden zgon z powodu utonięcia przypada jedna osoba, która ulega podtopieniu. A według innych,

na jedną osobę, która utonęła, przypadają aż trzy osoby, które tonęły, ale udało się je odratować.

Te osoby są bardzo często wyjątkowo poszkodowane. Bo tonięcie, które wiąże się z niedotlenieniem mózgu, prowadzi do olbrzymich deficytów neurologicznych. I to jest coraz większy problem. Niedoceniany problem.

Przeglądałem dane szpitalne i niestety trudno się z nich dowiedzieć, ile w Polsce jest osób, które są ofiarami tonięcia, ale nie są śmiertelnymi ofiarami, bo diagnozy takich hospitalizacji mają różne rozpoznania. O tym powinno się głośno mówić, bo takie osoby często wymagają opieki do końca życia.

Rzeczywiście o tym się nie mówi. Żyjemy w przeświadczeniu, że jeżeli kogoś wydobędzie się z wody i odratuje, to ta osoba jest całkowicie zdrowa.

Znamy to z kreskówek, że kaczor Donald naciska myszce Miki na klatkę piersiową. Z myszki wylewa się woda i ona później sobie hasa i razem się wygłupiają.

W rzeczywistości jest inaczej. Bo wystarczy, by mózg był pozbawiony tlenu przez 4 minuty i dochodzi do nieodwracalnych zmian. Rzadko jest możliwość, żeby to niedotlenienie skrócić do absolutnego minimum. Dlatego również tak ważna jest nauka pierwszej pomocy dla wszystkich.

W WHO rozmawialiśmy o tym, jak oszacować skalę zjawiska groźnych podtopień. Jest zbyt mało odpowiednio dobrych metodologicznie badań i zbyt mało danych na ten temat.

Jak chronić seniorów przed utonięciem?

Co zrobić, żeby zapobiegać wypadkom starszych osób nad wodą, które zdarzają się coraz częściej? WHO się nad tym zastanawia?

Naturalnie. WHO zajmuje się wszystkimi wypadkami możliwymi do uniknięcia i ich prewencją. Przecież tu chodzi o ludzkie życie.

Jeśli chodzi o osoby starsze, dużą rolę gra dbanie o leczenie chorób przewlekłych. Bo często do utonięć osób starszych dochodzi w wyniku np. zaburzeń związanych z chorobami nerek, odwodnieniem. Mówiłem już o problemach zdrowotnych seniorów w kontekście utonięć. Wspomnijmy jeszcze o złym dobraniu leków albo ich nadużywaniu. To też może zwiększać ryzyko utonięcia.

Jeżeli więc chcemy poprawić bezpieczeństwo seniorów nad wodą, zadbajmy o to, jak leczą swoje choroby przewlekłe i jak ogólnie opiekujemy się nimi jako społeczeństwo, jednocześnie dbając o to, by seniorzy byli aktywni we wszystkich dziedzinach życia.

To budujące, że w Polsce przypadków utonięć wraz z upływem czasu jest mniej. Mówiłeś o Holandii, Danii, które mogą być przykładem. A jak wyglądamy pod tym względem w porównaniu do naszych sąsiadów?

Sytuacja wygląda mniej więcej tak, jak z chorobami przewlekłymi. Jeżeli chodzi o rejon europejski, Europa Wschodnia, Białoruś, Ukraina i kraje nadbałtyckie – tam są rekordy utonięć. Kraje nadbałtyckie sobie już z tym radzą coraz lepiej. Bardzo duża ilość utonięć jest natomiast na Białorusi.

My jesteśmy na poziomie Czech, Słowacji i Węgier. Natomiast jeśli chodzi o średnią europejską, to statystycznie Polak ma dwa razy wyższe ryzyko utonięcia niż przeciętny obywatel Unii Europejskiej. W związku z tym, pomimo poprawy, jest to nadal niesatysfakcjonujące, jeżeli chodzi o nasze aspiracje i o standardy myślenia na temat naszego kraju i jego miejsca w Europie.

Czy to, co dzieje się z klimatem, nie ma też wpływu na utonięcia? Myślę o niezwykle upalnych dniach, jakie zdarzają się u nas coraz częściej. O szoku termicznym związanym z wchodzeniem do wody.

Ten aspekt pojawia się częściej w kontekście różnego rodzaju kataklizmów związanych z globalnym ociepleniem na całym świecie. Np. fale tsunami czy powodzie będące coraz większym problemem w krajach Afryki subsaharyjskiej, w których obok długoletnich susz obserwuje się też i niespodziewane zjawiska gwałtownych powodzi.

Mówisz o szoku termicznym, o którym wielu z nas słyszało, tymczasem my zapominamy o innych, bardziej prozaicznych okolicznościach. Często nie sprawdzamy, w jakim stanie ogólnym idziemy nad wodę. Że np. podczas upału możemy być odwodnieni i nie bierzemy pod uwagę, że to może być przyczyną naszej niedyspozycji w wodzie. Ogólnie nie powinniśmy korzystać z wody, kiedy mamy jakiekolwiek wątpliwości co do formy naszego organizmu – jesteśmy przemęczeni, znużeni itp.

Nie polecam również chodzenia nad wodę, jeżeli mieliśmy infekcję, która nas osłabiła czy kłopoty żołądkowe.

Pamiętajmy – woda to nie jest nasze środowisko, do którego jesteśmy przystosowani ewolucyjnie.

Jesteśmy jednak ssakami lądowymi i wchodząc do wody, powinniśmy być w pełnej dyspozycji zdrowotnej. Musimy mieć pewien zapas sił, żebyśmy w razie czego mogli sobie w tej wodzie poradzić.

Pływanie – fantastyczny sport

Proszę jeszcze o dwa zdania na temat pływania w rzekach. Chyba nie doceniamy tego, że w rzece pływa się inaczej?

To prawda. Ale nikt nas też nie uczy, jak w rzekach pływać. Ja np., mimo że mój ojciec był pływakiem, trenował pływanie sportowo i szybko nauczył mnie pływać, sam musiałem dojść do tego, jak się pływa w rzece. Powinniśmy wiedzieć, jak wydobyć się z wiru wodnego, jak płynąć, gdy jest silniejszy prąd. Brak tej wiedzy może skutkować wpadnięciem w panikę, a to już prosta droga do utraty kontroli i nieszczęścia.

Na samym końcu powiedziałbym, że to, co możemy zrobić w Polsce z utonięciami, pomogłoby w załatwieniu wielu innych spraw związanych z naszym zdrowiem publicznym. Bo gdybyśmy w szkołach, powszechnie, wprowadzili programy pływania i gdyby Ministerstwo Edukacji Narodowej zadbało o to, że uczymy nie tylko, jak unosić się na wodzie i pływać, ale też kompetencji związanych z ratowaniem, przebywaniem nad wodą, mielibyśmy kilka rzeczy załatwionych na raz.

Po pierwsze promowalibyśmy sport, który jest dostępny dla każdego.

I jednocześnie nie ma wymagań, że musimy z kimś konkurować. Czyli osoby, które czują się mniej sprawne fizycznie, mogą też z niego korzystać. A to wpłynęłoby bardzo pozytywnie na naszą zdrowotność.

No a druga sprawa, to budowanie wspomnianego aspektu kulturowego. Bo to rozszerzanie kultury bezpieczeństwa na inne sfery życia. Przyswajanie od młodości pewnych zasad. Że to nie jest obciachowe. Że po prostu wchodzi w krew i staje się odruchowe.

Dla mnie obciachowe jest, jeśli ktoś nie umie pływać.

Pływanie to fantastyczny sport. Jeden z najlepszych sposobów na poprawianie swojej sprawności fizycznej. Osoby, które się wstydzą np. pójść na siłownię albo podejmować sporty zespołowe, w pływaniu – sporcie indywidualnym – mogą odnaleźć prawdziwą radość.

Promowanie pływania, wraz z elementami bezpieczeństwa nad wodą, może być też bardzo dobrym punktem wyjścia dla polityków, żeby przerwać impas związany z aktywnością fizyczną Polaków. A przy okazji poprawić statystyki polskich utonięć.

*Rafał Halik – dr nauk medycznych i nauk o zdrowiu, epidemiolog, specjalista zdrowia publicznego. Jest konsultantem w Światowej Organizacji Zdrowia.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze