0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Agnieszka RodowiczFot. Agnieszka Rodow...

Na Zbawicielu, jednym z najmodniejszych placów stolicy, siedzi facet na wózku obwieszony brudnymi torbami i rozmawia z młodą dziewczyną po angielsku. Do czasu, aż jej się znudzi. Wtedy pytam go, czy zna „Francuza”.

– Thom? No peeewnie, to mój przyjaciel! – uśmiecha się szeroko. Długa broda, sygnet, gdy słyszy, że jestem dziennikarką, promienieje. – Się zrobiłem reality show! Jestem otwartym dla wszechświata. Tak, że proszę o zdjęcia, żeby jak najwięcej reklamy było – mówi, mieszając polski z rosyjskim.

Osoby w kryzysie bezdomności krążą po Europie. Polki i Polacy zimą wyjeżdżają na południe, gdzie cieplej, do nas przyjeżdżają cudzoziemcy z krajów, gdzie bezdomność jest powszechna. Coraz więcej osób, które przeszły zieloną granicę, jest, zgodnie z prawem unijnym, cofanych do nas. Najwięcej z Niemiec. Coraz więcej osób, które ubiegały się w Polsce o status uchodźcy, nie dostało go albo mają decyzję o deportacji. Są u nas bez uregulowanego pobytu, czasami bez dokumentów i prawa do pracy. Cześć prędzej czy później znajdzie się na ulicy.

Czy system jest na to gotowy?

Przeczytaj także:

Jestem urbanistą i awanturnistą

Viktor jest z Homla, drugiego największego miasta Białorusi. Inżynier i psycholog z wykształcenia. Tak twierdzi.

– Tam zarobki symboliczne. A ja zawsze był ambitny i chciał więcej w życiu osiągnąć. Wybrał się do Moskwy. Nie było źle. W każdym megapolisie dobrze, ale tu ciekawiej i więcej wolności. Mogę mówić, co chcę.

Brał udział w protestach przeciw Łukaszence w Białorusi w 2020 roku. Dwa razy był aresztowany.

– Pierwszy raz na 4 doby, drugim na 2 tygodnie. Poszczęściło mi się, nie bili. A ja od razu pomyślał, że ten areszt to dobry powód dla wizy humanitarnej. Starał się w niemieckiej ambasadzie, nie dali. No to polska wiza już lepiej niż nic.

Jesienią 2022 roku dojechał do Terespola i wsiadł w pociąg do Warszawy.

– Jestem urbanistą. Lubię duże miasta, od razu pojechał do największego, gdzie najwięcej pieniędzy. Wiele ludzi, wiele dzieje się, paradis dla blogera. Grosik pani proszę! – Viktor wyciąga rękę do przechodzącej kobiety.

W Warszawie nie znał nikogo.

– Ale ja awanturnista i dobry komunikator. Pierwszej noc dostał kontakt do rodaczki, co nocowała białoruskich uchodźców. Potem fundacja opłaciła mi hostel na 5 dni. Drogi, w centrum. Później na dworcu spał, a potem zaczął dostawcą jedzenia pracować na elektro-hulajnogie. I było łatwo nocować na klatce ostatniej dostawy. Miałem karimatu, jak siki, to buteleczka, wszystko przygotowane, by oszczędzać na wynajmie mieszkania.

Pracował do kwietnia 2023 roku, kiedy złamał na hulajnodze nogę.

– W szpitalu gwóźdź postawili i pokwitowanie na 15 000 zł. Do tego czasu nie płacę. Może państwo zapomni. Rehabilitacji nie miał przez brak ubezpieczenia.

Kody do klatek kupię

– Jak wyszedł ze szpitala, panika. Jak na klatkach w gipsie? Ale pielęgniarka załatwiła mi miejsce u sióstr od Matki Teresy. Z miesiąc mieszkał, potem mnie wygnali. Bo ja antysytem, a one wszystko za regulaminami. Na mszę spóźnił się, gadał w nocy na kuchni, nagrywał rozmowy. Ja już wtedy marzył o blogerstwie. Gips zdjęli, one mówią: „Idź stąd”. Najwięcej niemiło, że ja o kulach, na wózku, a dętka rozpompowana. Gówno to ich obchodziło. Siostry zakonne, a jaką miłość w sercu mają? Pół dnia siedział jak pies obok ich bramy. Każdą godzinę mówili: „Idź”. Aż wezwali straż miejską.

Co to za siostry? Co to za życie? Jedyna zasada: nie pić. Jedyna robota: na mszę iść.

A ja muszę działać. Do czego mi taka darmowizna?

Straż zawiozła Viktora do noclegowni. Był tam kilka dni.

– Spóźnił się opuścić noclegownię. Pił herbatę po 21:00 w stołówce. Korzystał z telefonu po 22:00 w pokoju. Trzy ostrzeżenia i do widzenia. Wrócił na klatki. Ogłosił na Facebooku, że kupię kody do klatek. Dwóch się odezwało, jeden jakiś naćpany. Na początku 50 zł za pięć kodów chciał, potem już tylko za dwa. Nawet nie miał czasu sprawdzić, czy mnie nie oszukał, bo adresy mało wygodne. Jak kończę pracę po 2-3 w nocy, mnie trzeba jak najszybciej do miejscówki. Bo straszny brak snu. A klatkę muszę opuścić najmaksymalniej w ósmej godzinie. A w niektórych już o pół do szóstej gonią. Na Foksalu kod zmienili, żebym nie wracał. W drugiej klatce facet wodą mnie lał i zabrał ładowarki. W innej – gazowali. A ja pilnie robił screen shooty z kodów i teraz mogę sprzedawać. „Francuzowi” i kilku innym dawał, żeby mieli gdzie spać.

Uśmiechnięty mężczyzna z brodą trzyma tablet, na którym widać stronę internetową ze zdjęciem i tekstem po polsku, angielsku i rosyjsku: "Przyjmuję donaty przytulanki".
Victor prezentuje na tablecie swoją stronę internetową. Fot. Agnieszka Rodowicz.

W Berlinie ciężko, w Norymbergu bajka

W Polsce Viktor jest trzy lata. Długo nie mógł zdecydować się, o jaką formę pobytu wystąpić. Marzył o bogatszych krajach.

– Bo socjal to w Polsce nie lepszy. Kupił bilet na pociąg Warszawa-Berlin i we wrześniu 2023 r. pojechał bez paszportu. Poszczęściło się, na granicy nie sprawdzili.

– I jak było?

– W Berlinie bardzo ciężko. Tam wielu uchodźców, ośrodki przepełnione, straszna kradzież. Skierowali mnie do Norymbergu, a tam to już bajka. Bo ktoś mi mówi: „Chcesz azyl? Jedź na wózku. Nikt nie będzie sprawdzał”. Osobny pokój dali i 200 euro, a to inna jakość życia. Norymberga ma 500 tys. mieszkańców. Jak mój Homiel. Ale tam to radziecka prowincja. A tu? Trzy linie metra i każdy dzień, coś dzieje się. Ludzie lepsi, tolerancyjni.

– To czemu pan nie został?

– Bo tylko Ukraińcy mogą jechać, gdzie chcą. A wszystkie inne, według dublińskiej konwencji, tylko tam, gdzie granicę przekroczył. I tak po pół roku deportacja do Polski. Proooszę pani pieniążka!

Viktor wrócił do Warszawy na klatki. Teraz ma już kartę pobytu na podstawie ochrony uzupełniającej i dokument podróży dla cudzoziemców.

– Halo, pani podejdzie na inną ławkę, bo już nie mogę słuchać tego języka – przerywa nam kobieta ze stoiska z kwiatami obok.

– I dlatego chcę wrócić do Niemiec! – krzyczy Viktor. – Bo w Norymbergu żadnej agresji. Przytulanki – norma. A tu „nie przeszkadzaj mnie”, „nie dotykaj mnie”. Grooosik pani proszę!

Z gawna konfietku zrobić

– Jak kto nie ma pieniędzy, mówię: można bez. Widzi pani ten plakacik? Kto chce, skanuje kod, by wpłacić. Albo przez blik. A tu reklama mojego reality show. Bo jak złamałem nogę, zdecydował: z gawna konfietku zrobić. Z gówna cukierek. Z bezdomności – biznes. Z życia – reality show. I być bogatym.

– Udało się?

– Trochę tak. Z internetu jeszcze nie zarabiam, ale ludzie czasem dobrze dają. Viktor pokazuje projekt w telefonie.

– Chcę fundację założyć, zatrudnić bezdomnych, bo nikt nie daje dla nich pracy. Mówią: „Masz ręce, nogi? Idź do pracy”. A jak szukać, jak człowiek nawet komórki nie ma z internetem? Ale to nie główny problem. Wszystko idzie od głowy. W każdym, kto na ulicy, jakieś zaburzenia mentalne są, choroby psychiczne. Łącznie ze mną.

Próbował rozmawiać o fundacji z pracownikami noclegowni. Nie chcieli gadać.

–„Daj Herbaty” troszkę mi po telefonie powiedzieli, ale żadnej konkretyki. „Serce Miasta”? Jak zadzwonił, było krótko: „Pomagamy tylko kobietom”.

A możemy podejść do kościoła? Postawię kubek, bo ludzie będą zaraz wychodzili – Viktor zerka na telefon. – Ja jak Cezar, Juliusz Cezar, wiele spraw jednocześnie.

Bezdomność wygodna z przyczyn budzika

Idziemy pod kościół na placu Zbawiciela, Viktor toczy się na wózku.

– O, moje jedzenia – cieszy się, widząc worek z kaszą i sosem. – Thom powiedział, że złożył za rogiem.

Viktor ma w torbach tablet, klawiaturę, głośnik, dwa telefony, prośby o wsparcie, ubrania, jedzenie, krem z filtrem, błogosławieństwa, listę rzeczy, których potrzebuje, kartki z QR-kodami, które przekierowują na jego social media…

– Najtrudniejsze są ciężary. Fundacje o wszystkim myślą, tylko nie o szafkach.

– Są przy noclegowniach – zauważam. – Fakt, że szafki małe.

– I tylko dla tych, co tam śpią! A dlaczego te ograniczenia? Jeśli ktoś pije, to już pełna dyskryminacja. Zero współczucia i pomocy. Tylko jedzenie. A tego wiele można za darmo znaleźć. Często nachodzę w śmietniku coś nawet nieugryzione. Nawet chodzić nie muszę. Siedzę na wózku, a ludzie sami przynoszą. I ja zawsze mam coś w torbie, jak kto bezdomny, pytam, czy chce. Piwkiem poczęstuję. Jeżeli on tego potrzebuje, nie ma sensu mu czytać morale…, jak to po polsku?

– Prawić morałów.

– No. Ja mam problemy ze snem, hipersomnia. Tylko ktoś lub coś może mnie obudzić. Dlatego dla mnie bezdomność wygodna z przyczyn darmowego budzika. Na początku jedna dobra Białorusinka opłaciła mi hostel.

Pięć dni mieszkał i z nich dwa spał, bo nikt nie obudził. Przez dwie doby nie pracował, tracił pieniądze.

– Co pan z nimi robi?

– Odkładam na lokaty. Jestem najmądrzejszym bezdomniaczkiem w Warszawie, jedynym białoruskim bezdomnym blogerem. Mój plan? Żyć z bezdomności w biurze fundacji. Biuro to inwestycja, a mieszkanie? Wydawanie pieniędzy obcym właścicielom.

Mężczyzna na wózku inwalidzkim obwieszonym torbami
Wiktor na Pl. Zbawiciela, Warszawa, 2025. Fot. Agnieszka Rodowicz
Mężczyzna na wózku inwalidzkim zatrzymał się przy ławce, na której siedzi dziewczyn, obok widać stoisko z kwiatami.
Wiktor na Pl. Zbawiciela. Fot. Agnieszka Rodowicz

Pokaż dyplom, oszuście

– Proszę pani pieniążka – zawodzi Viktor. – O, moja konkurencja idzie.

– Zamknij cwelu mordę! Nie oszukuj, że ty, kurwa, nie chodzisz – rzuca mężczyzna o spuchniętej twarzy i wchodzi z piwem do kościoła.

– Irytuje się, że składam mu konkurencję – tłumaczy Viktor. – Proszę gotóweczkę! No i szukaj miłości w kościele – komentuje brak reakcji wiernych. – Chodzą do kościoła, żeby dla siebie niebo załatwić. Nie rozumieją, że nie ma miłości do Boga bez miłości do bliźnich. A miłość musi iść w uczynkach. A oni mówią: „Nic nie mamy, ale możemy pomodlić się za pana”.

„To proszę zasubskrybować na mój kanał YouTube”.

To oni: „Oj, telefon rozładował się”. Palcem ruszyć im się nie chce.

Wychodzą z mszy, gdzieś się spieszą, 5 minut i kościół pusty. W prawosławnej cerkwi jeszcze z pół godziny ludzie modlą się, świeczki stawiają… O jeszcze jeden konkurent idzie.

– I co, oszuście, już z tej strony przylazłeś? – rzuca kolejny mężczyzna, zbliżając się do kościoła. – Se podrukował, co on nie jest i farmazony ludziom wciska. A pani to kto?

– Kocham cię życie! – śpiewa Viktor. – Kochaj bliźniego swego jak siebie samego.

– Ja tam nie będę cię bił, ale nie rób takich rzeczy. Bo żeś naoszukiwał ludzi.

– Prawdę mówię.

– Pokaż oryginalny papier. Że ty jesteś, co tam mówiłeś, dyrektor, kurwa? Profesor?

– A proszę dyplom. W rosyjskim i białoruskim.

– Czekaj, co tu jest? – pyta ten z butelką, który wyszedł z kościoła i podsuwa koledze dyplom Viktora.

– A pani zna ten język?

– Trochę.

– To pani nam przeczyta.

– Republika Białorusi, dyplom. Dalej jest zalane.

– Tu na rosyjskim łatwiej będzie: prakticzeskaja psychologia – czyta Viktor.

– Oooo, psycholog, uciekł z jakiegoś wariatkowa. Proszę pani, u nich to nic nie wiadomo. Rosja, Białoruś, Ukraina to wszystko mafijne, korupcja. – Faceci wchodzą do kościoła.

I nowa kariera influencera na wózku

– Mówią, że jestem oszust. Że udaję inwalidę. A ja żyję na tym wózku.

– Ale może pan chodzić?

– Mogę, dzięki Bogu, ale spina boli, jak parę kilogram trzymam. W szpitalu dali mnie dobrzy ludzie wózek. Nogi zrośli się, a wózek został się. I nowa kariera, influencera na wózku. Proooszę pieniążki, pani!

Ludzie przechodzą obojętnie.

– W porannych mszach dają, wieczorem już słabo. Zmieniam kościoły,

bo jak w jednym, to myślą: „Wczoraj dałem, dziś nie muszę”.

Wcześniej z drugiej strony był, ale tam za głośno na wywiad. A ja chcę zwrócić uwagę na problemy bezdomności, bo wiele mitów. A najpierwszy, że ktoś potrzebuje jedzenia. Proszę pana, pieniążka! Gotówka, złotóóówka! Nawet nie zwracają uwagi. Jakby ja był puste miejsce.

Starsza kobieta wrzuca w końcu monetę do kubka Viktora, on deklamuje: – Jestem z zawodu psychologiem, chętnie za darmo pomogę.

– To pan uważa, że nazbiera pacjentów? – kobieta zanosi się śmiechem.

– A dlaczego nie? Za darmo i ocet słodki – zachęca Viktor.

Cały przychód, czysty dochód

Zaglądam na Facebook Viktora, 3 tys. obserwujących. Posty różne: o średniej płacy w Europie, wystawie w Zachęcie, link do strony reklamującej polexit… Komentarzy i polubień niewiele. Podobnie na YouTubie, gdzie Viktor pokazuje kręcone jakby spod pachy rozmowy z bezdomnymi, swoje przygody z kupowaniem biletu na pociąg albo filmik, na którym wyrzucają go z dworca. Shorty mają nawet 1,5 tys. wyświetleń, ale też prawie bez komentarzy. Najwięcej serduszek na Instagramie pod zdjęciem z Zandbergiem.

Próbuję zrozumieć, czemu on, taki przedsiębiorczy, trwa w bezdomności.

– Bo tak łatwiej. Nie muszę się podobać właścicielowi mieszkania, szefowi firmy. Ja sam sobie firma, a wózek to moje mieszkanie. Cały przychód, czysty dochód. Gdybym ja pracował, to minus 1500 zł. Bo musiałby wynająć mieszkanie, żeby każdy dzień chodzić czysty, pachnący. A tak 4–5 tys. zł zostaje. Lepiej być pierwszym bezdomniaczkiem Warszawy, czem jednym z wielu psychologów.

– Są minusy?

– Czasem ktoś gazem psiknie, dychę wyrwie z kubeczka. O grooosik pana proszę! Żeby coś mieć, trzeba nie bać się. Bo ze wszystkich knajp, nawet i z kościołów gonią. Konkurenci, zakonniki, kapłany. Ale nie na darmo na psychologa uczył się. I jestem taaaki szczęśliwy. Tak że pomyślał o popularyzacji kultury bezdomnego życia. Ale mam też pomysł przytułku. Chciałby, żeby tam była jakaś płata. Może kilka dni za darmo, a potem 10 albo 20 zł dziennie. Zarób jak chcesz: żebruj, pracuj, ale nie pasożytuj, jak ci u zakonnic.

– Pan nie chce płacić, a inni mają?

– Ja nie chcę płacić drogo za strasznie dyskomfortny hostel.

Uliczne spotkanie dwóch mężczyzn, jeden na wózku, pokazuje coś w worku foliowym, co wygląda jak jedzenie.
Plac Zbawiciela. Viktor spotyka Thoma "Francuza", który od dziesięciu miesięcy żyje na ulicach Warszawy. Fot. Agnieszka Rodowicz

Jestem ekspert bezdomności

Stoimy pod kościołem. Rozcieram ręce, bo koniec maja, a zimno jak w marcu.

– Jeszcze wiele mogę powiedzieć, bo jestem ekspert bezdomności – mówi Viktor.

– A gdzie pan jutro będzie?

– Pod kościołem do 11.00, potem pod meczet jadę, w imię Allaha.

– A pod cerkwią?

– Peeewnie, ale tam wielkie konkurencje. Tylko na świętach dobrze się zarabia.

Nagle pojawia się Thom „Francuz”. Wita się z Viktorem serdecznie. Tłumaczy po francusku, że bezdomni piją, brudzą, przez co klasa średnia skręca do nacjonalistów.

– Je ne comprends pas, nie rozumiem – odpowiada Viktor.

Thom śpiewa: – Make love not war!

– Love is all we need – wtóruje Viktor.

Jakaś kobieta prosi mnie, by ją poratować.

– Choruję, mama zmarła, mieszkam sama z córką, nie okłamuję pani.

– Mam tylko dwa złote.

– A bankomat? – pyta drżącym głosem.

– Proszę – Viktor wręcza jej piątaka.

– Good luck – mówi Thom. – Masz dwa złote? Potrzebuję na bibułki do papierosów. Bierze dwójkę z kubka i znika, a Viktor wraca do swojej misji: chciałby, żebym pomogła mu z fundacją. Potrzebny też streetworking.

– Żeby każdego dnia ktoś dzwonił do bezdomnego i pytał: „Jak się masz? Co zrobiłeś dziś dla siebie?” Bo tego potrzebują. Słyszałem, że we Wrocławiu jest kawiarenka, gdzie pracowniki z zespołem Downa. Dla bezdomnych nic takiego nie ma.

Pod meczetem statystyka lepsza

Rano reality show Viktora mniej kolorowy. Śpi na wózku, z nosa mu cieknie. Poszedł spać o 5, a po pół godziny musiał uciekać z klatki.

– A dzisiaj co, piątek? Uuu, ciężki dzień – przeciąga się.

– Czemu?

Odwraca się na wózku, ja za nim, by lepiej słyszeć. Ale on znowu się odwraca i sika do butelki.

– Bo wszystkie ludzie do knajpy idą – ziewa. – Dużo roboty. Trzeba jechać do… no…, meczetu. A tam ciężko spać, bo prosto przy ulicy i trzeba do tych muzułmanów zwracać się, by coś dali. – Viktor zasypia w pół zdania.

– I dają?

– Tam statystyka lepsza – mruczy. – Im cieplej, tym więcej pracy. Ludzie już od 10 rano siedzą w kawiarenkach, nie ma kiedy spać, tyle do zrobienia. Pracoholizm to przekleństwo. Może pan podzieli się? – pyta chłopaka, który wyciąga z torby ciastko.

– Kawy bym się napił – rzuca w przestrzeń Viktor i wyciąga małego pączka z torby.

Kiedy wracam z podwójnym espresso, widzę, że błogosławiony wędrowiec, jak sam się nazywa, ma dużą butlę wypełnioną monetami, a w kubku gruby plik banknotów.

Tramwaje huczą, Viktor siorbie kawę i opowiada, że w noclegowni cisza nocna o 22:00.

– A pani już rozumie, że to minus dla mojego biznesu?

Dzisiaj do 4 rano pracowałem, bo czwartek to na wpół piątek już.

Knajpy już do pierwszej, a w piątek i sobotę do 2 w nocy otwarte. A ja nie tylko zbieram, ale i gadam z ludźmi. O życiu, o wojnie w Ukrainie. Bo ludziom ciekawo. Im lepiej pogadam, tym większe pieniądze dadzą. Za mądrość i pozytywność – Viktor wylewa siki na tory. – Wielu tam poznałem scenarzystów, reżyserów… Od nizin społecznych do szczytów.

Brodaty mężczyzna na wózku pali papierosa i słucha kogoś. Z prawej strony zdjęcia widać tylko czyjąś rękę.
Wiktor rozmawia z kimś na ulicy. Fot. Agnieszka Rodowicz

Bezdomność to tymczasowa przygoda

Ale żony nie poznał, choć w jednym z ogłoszeń napisał, że szuka.

– Czekam, że ona mnie znajdzie. A można papieroska? – zaczepia przechodnia.

– Pod kościołem rzadko dają, a papierosy dla mnie ważne, żeby obudzić się.

– Żona żyłaby z panem na ulicy?

– No pewnie, że nie. Bezdomność to tymczasowa przygoda. W Moskwie z końcem 2012 roku zaczęła się, bo wyrzuciła mnie z pokoju chozjajka za syf i brud. Tak samo z hostelu, że niby ja śmierdzi. Ja zawsze z torbami, żebruję, czy pracuję. Od dzieciństwa nie mogę z pustymi rękami chodzić. A ci z hostelu uznali, że jestem zbieraczem brudu. A to moje zaburzenie psychiczne. Wielu geniuszów, Bach, Beethoven, Mozart, śmietnik w domu mieli. Ja nie mam czasu porządki robić, bo muszę zarabiać. Proooszę piniążka pani!

– Co pan mówi? – dopytuje starsza kobieta.

– Piniążka proszę.

– A skąd mam wziąć?

– Z kieszeni, z portfela, z konta bankowego – mówi Viktor z szelmowskim uśmiechem. – Chrystus powiedział: „Bądźcie jak dzieci”. I jestem. Proszę, co tylko potrzebuję. Na początku było trudno, ale nauczyłem się. Grooosik pani proszę! I kocham tę robotę, bo pozwala mi nie być w masce. Większość ludzi musi odgrywać swoje role społeczne, ja mogę być sobą. Dlatego jestem zdrowym i bogatym.

Na zdjęciu kolorowe wydruki leżące na betonie. Czyjaś ręka pokazuje jeden z wydruków.
Materiały i wydruki Viktora rozłożone przy wejściu do kościoła na Pl. Zbawiciela. Fot. Agnieszka Rodowicz

To by było szaleństwo inwestycyjne

Znów pojawia się ”Francuz”. – Ashes to ashes, dust to dust – śpiewa.

– Summer tiiime – odpowiada Viktor. – Mam mikrofon, wzmacniacz, uwielbiam śpiewać na ulicy. Ale dziś jestem wkurzony, nie mogłem spać. Zimno. Mam śpiwór, ale spanie w nim jest niebezpieczne, bo ktoś może mnie okraść – tłumaczy Viktor. – Śpię na siedząco. Jestem bogatym bezdomnym. I muszę jechać na Zachód zarobić więcej. W Niemczech nie znam kodów do klatek, będę musiał spać na dworcu, a słyszałem, że mogę pójść za to do więzienia. Padł mi smartfon, a nie mam kabla do ładowania.

– Nie może pan kupić?

– To by było szaleństwo inwestycyjne! Jeśli czegoś potrzebuję, robię wszystko, by to dostać. Potrzebuję coś wydrukować, wyślę pani pliki – oświadcza i śle ich kilkanaście.

– „Szczęśliwego Ramadanu” można nie drukować, bo już minął. Ale „Świętego piątku” tak. Możesz skręcić mi papierosa? – pyta Thoma, który kręci dla siebie.

– Nie, nic mi dziś nie idzie. Złe duchy chcą mnie wkurzyć.

– A mój największy problem jest to, że jestem wolniejszy niż inni. Zawsze spóźniony i mam złą pamięć. Pewnie ADHD.

– Bordeline, bipolaaar – śpiewa Thom. – Ja jestem borderline, teraz to modne.

– Ale ja jestem oficjalnie zdiagnozowany, przepisano mi leki – irytuje się Viktor. – Jestem wariat, ale mam dwa telefony i wiele numerów. Na Dworcu Zachodnim Białorusini i Ukraińcy mogą mieć kartę sim za darmo, więc co miesiąc biorę nową. Wymyśliłem wspólnotę bezgotówkowej wymiany usług. Zrobiłem grupę na Facebooku i Telegramie.

– I działa?

– Jeszcze nie. A potrzebne mi wsteczne lusterka do wózka, bo często jadę tyłem.

Taka mafia podziału żebrackiego

Kilka dni później Viktor pisze SMS-a: „Będziesz dzisiaj?”. Gdy jadę z wydrukami dla Viktora, pospiesza mnie: „Chciałby jak najszybciej jechać na Uniwersytet do kościoła Krzyża Pańskiego”.

– To nowy punkt w mojej logistyce – tłumaczy, kiedy się spotykamy. – Przeszłej niedzieli do kościoła Św. Anny ochroniarzy najęli, by walczyli z bezdomnymi i żebrakami, bo, jak mi powiedział jeden, „ktoś nasrał w kościele”. Mi obiecali opony przebić, ze schodów zrzucić, jeżeli mnie jeszcze zobaczą. Ale jeden poradził: „Pod Św. Krzyżem z jednej strony siedzi Ukrainka, z drugiej pusto, idź tam”. Ja wczoraj popróbował i zarobił ze 100 zł. Ale potem Ukrainka przyszła z Polką. Mówi: „Idź stąd, miejsce zajęte, do dwunastej tylko możesz siedzieć”.

Na Zbawicielu już za dużo żebraków. Wczoraj Cyganka skradła mi kubeczek z drobniakami i w cycki. Próbowali też walczyć ze mną te Polaki, co tu pani widziała. Jeden mnie gazem zapsikał. Taka mafia podziału żebrackiego. Czasem zmieniam miejscówkę, bo tu za duża konkurencja.

Polacy i Cyganka, żebrzą w środku. Ja nie mogę tam, bo są schodki.

Chodzić mogę, ale nie chcę. Nawet do ksera nie pójdę. Boję się wózek zostawić. W bagażach mam wartościowe rzeczy, a wiele bezdomnych złodziei. Zostawisz na 5 minut i nie ma.

Wczoraj Viktor widział się z pracowniczką socjalną. Mówiła o hostelu za darmo i mieszkaniu treningowym. Może za kilka miesięcy załatwi.

– To już będzie pełna wolność. Kiedy chcesz, nocujesz, można wykąpać się, baza taka. Ale dwa razy w miesiącu by chciała widzieć mnie, a ja z Niemiec miałby jechać.

– To po co mieszkanie, jak pan się do Niemiec wybiera?

– Żeby rzeczy przechowywać. Ale nie chcę być przypiętym do Warszawy. Nie chcę pracować za polskie zarobki, jak jestem w Unii Europejskiej. 25 zł godzina? Niech Ukraińcy tak robią. Głupi, mogą jechać gdzie chcą, a dużo zostało. Tu wiele mniej pieniędzy i wiele więcej pracy. W Niemczech 8 godzin i więcej kasy.

Mężczyzna z tobołami na wózku inwalidzkim pod schodami prowadzącymi do kościoła rozmawia z przechodniem.
Victor pod kościołem św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Warszawa, 2025. Fot. Agnieszka Rodowicz

Kłamucha, chodzisz normalno

Na Krakowskim Przedmieściu, pod kościołem św. Krzyża siedzi na wózku mężczyzna bez nóg. Patrzę i myślę: co by powiedział o Viktorze? Czy to w porządku, że udaje niepełnosprawnego? Kilka godzin później mężczyzny już nie ma. Zamiast niego Ukrainka z opuchniętą twarzą wygraża Viktorowi, który narzeka, że ona zgarnia całą kasę.

Kiedy kobieta znika, Viktor podsuwa się bliżej drzwi kościoła.

– Konkurentka już dwa razy mnie gnała. Grosik pana proszę! Ja chciałby do Niemiec jechać zarabiać. I do Malty kiedyś. Tam wiele kasyn i bogaci turyści. Chciałby wszędzie spróbować: Luksemburga, Szwajcaria.

Wraca Ukrainka, łapie za wózek i odciąga Viktora. On drepcze z powrotem. Ona znów go wywozi i rzuca w niego parasolką.

– Na papierosy masz pieniądze!

– Ja je pałuczaju bezpłatnie.

– To na co ci kasa?

– Chaczu ujechać dalsze – tłumaczy Viktor i podpowiada, żebym mu wydrukowała brakujące kartki obok uniwersytetu. Bo tam taniej.

– Czemu sam pan nie wydrukuje?

– Raz podrukował, coś nie spodobało się właścicielu i jak mnie widzi, od razu: „Będziesz mi tu śmierdział? Zaraz policję wezwę”.

Ktoś wrzuca Viktorowi monetę.

– O, Bóg zapłać! Proszę zasubskrybować na mój kanał YouTube. Błogosławiony wędrowiec, Blessed Wanderer po angielsku – krzyczy za darczyńcą.

Wraca Ukrainka, szarpie za wózek.

– Ty sobierajesz bolsze czem ja! Chodzisz normalno. Kłamucha – piekli się i odciąga Viktora spod kościoła.

Życie oczami bezdomnego intelektualisty

Zatrzymuje się jakiś mężczyzna, patrzy na tę scenę.

– Konkurencja nawet w żebraniu, he, he. W Ukrainie wojna, tu też walka.

– Ale mniejsza, jak w Moskwie – odpowiada Viktor. – Tam mafia wszystko kontroluje.

– Był pan w Moskwie? Ja też – ożywia się przechodzień.

– Pół życia tam spędziłem. Prowadził hotelnyj biznes, nielgalnyj. Małe mieszkanie dobowe. Skończyło się tak, że bandyci mnie do lasu wywieźli, do drzewa przywiązali i połamali. A teraz bloga prowadzę: „życie oczami bezdomnego intelektualisty”.

– A ja na emeryturze, mieszkam w Irlandii Północnej. Mam chatę tam i tu.

– Też chcę mieć chatę, tylko nie wiem jeszcze gdzie. Może Warszawa?

– Nie, panie. Irlandia Północna najlepsza. Leki, woda, transport – wszystko za darmo. Jak trzeba, to państwo dopłaca do emerytury. Ile pan masz lat?

– 46.

– To młodszy pan od mojego syna, on na taksi w Irlandii. A córka tu w skarbówce.

– Szukam przyjaciół i żony.

– Ja z żoną żyję 48 lat, taka kobita! Wie pan gdzie Jarosław? Tam też chatę mam.

– To może pan coś dla mnie znajdzie?

– Nie, panie, ja się tylko tak chwalę – wrzuca piątkę i znika.

Przyjemne Bogu charytacje robić

Nowy Świat, Viktor kręci się na wózku pod jedną z pijalni alkoholi.

– Zebrałem dziś tylko 4 zł. Ludzie za stolikami mi mówią z pięknym uśmiechem: „My tu siedzimy, pijemy, a pan psuje nam przestrzeń”. Walut obcych mam dużo, chciałby wymienić, ale muszę sprawdzić, gdzie by najbardziej opłacało się. Mam tyle spraw do załatwienia, a mnie nic się nie chce. Proszę piniążka!

– A jak pada?

– Jadę do tych kościołów, gdzie można ukryć się od deszczu. A wieczorem z parasolką tam gdzie Pijana Wisznia, Biały Nalew, bo nawet w deszcz ludzie chlają. A jak chlają, to dają. Jeszcze chciałby podrukować info, że to przyjemne Bogu charytacje robić i czym więcej dajesz, tym więcej on tobie pomoże.

– To do której pan dzisiaj pracuje?

– Do ostatniego klienta. Może do drugiej w nocy. W następnym tygodniu spotkanie z socjalnym pracownikiem po programie integracyjnym. To ostatnia ważna biurokratyczna przyczyna w Warszawie być, no i pojadę do Norymbergu. Tu co trzy miesiące wrócę podbić kartę pobytu, tam będę zarabiał piniondze.

Nazajutrz Viktor wysyła mi wiadomość, że zebrał pod meczetem na Zachodnim stówkę. Tydzień temu na Wiertniczej dwieście.

W Zgorzelcu Bundespolizei zawraca

Pytałam o bezdomnych zza granicy w Białymstoku. Teraz pytam w Zgorzelcu.

– Od jesieni 2023 roku Bundespolizei wyłapuje migrantów i zawraca do Polski – mówi Marta, która mieszka w okolicy. – Kiedyś trafiali do ośrodków strzeżonych. Przynajmniej mieli dach nad głową. Dziś zwykle dostają od SG nakaz meldowania się w placówce i są puszczani wolno. Jeśli komuś uda się poprosić o azyl, może jechać do ośrodka otwartego. Tyle że najbliższy jest na drugim końcu Polski.

Marta rozmawia z osobami zawróconymi przez Niemców. Jedni są odstawiani na dworce, drudzy na najbliższą stację benzynową i nie wiedzą, jak się z niej wydostać, inni błąkają się przy granicy. Mówią, że Bundespolizei łapie ich tylko 30 km od linii granicznej. Zwykle zatrzymuje na krótko w swojej placówce, często zabiera telefony i odstawia do Polski. SG wszczyna tzw. procedurę powrotową. Zabiera paszporty i ludzie bez telefonu i dokumentów lądują na ulicy.

– Znam chłopaków, którzy przez parę dni spali w parku pod wiatami turystycznymi. Jest w Zgorzelcu człowiek, który mieszka na ulicy od paru miesięcy. Jedni migranci dostali kanapkę od pani łowiącej ryby. Zdarzają się takie gesty, ale mam wrażenie, że ci ludzie są raczej niewidzialni.

Tych, którzy trafiają do polskiej placówki, SG czasem karmi. Wychodzącym wręcza kartkę z adresem nieistniejącego ośrodka Caritasu w Zgorzelcu. W działającej noclegowni św. Brata Alberta w Zgorzelcu migrant usłyszał: „czarnych nie przyjmujemy”.

A czy nie zrobi Allahu Akbar?

Dzwonię do noclegowni.

– Jest, wie pani, bariera językowa i techniczna, bo my nie mamy gdzie tych cudzoziemców zamykać, a z nimi się nie idzie doporozumieć. Straż Graniczna wystosowała do nas pismo, że jakby co, mamy do nich dzwonić, ale sama nieraz próbowała nam kogoś wcisnąć. Żeśmy odmawiali, no bo gdzie ja go zamknę? A wiem, co mu odbije? Czy nie zrobi Allahu Akbar i nie powyrzyna mi połowy ludzi?

Raz było dwóch. Jeden po angielsku mówił, że Damaszek, no to wiadomo. Drugi nic nie mówił, to chyba bardziej Afganistan. Na SG żeśmy zadzwonili, przyjechali ich zwinąć. SG ma swoich tłumaczy. Żeby on miał normalny paszport, ale oni mają dokumenty w tych swoich kreskach, to już całkiem kicha. Tak, że my ich odsyłamy do SG. Nie mamy możliwości. Bariera lokalowa.

– A Ukraińcy?

– Raz dwóch autem przyjechało na niemieckich blachach. Full wypas gablota, a oni, że nie mają gdzie spać. Pytam: „Kto was tu przysłał?” „Pop”. „To idźcie tam. Pop ma dużą chałupę, niech was przenocuje”. O tu pismo od SG: napisane, że mają 6 strzeżonych ośrodków, a my nie musimy przyjmować. Tylko polskich obywateli. Ale jeden warunek: muszą być trzeźwi. Bo już były przypadki, że wypili i nam poumierali.

Nikt nie jest głodny w Warszawie

Przejeżdżam przez plac Zbawiciela. Viktor siedzi pod kościołem. Młody chłopak z Białorusi pomaga mu porządkować rzeczy. Viktor narzeka na trudne życie bezdomnych. Tarasuje chodnik. Ludzie nie mogą przejść, przejechać wózkiem z dziećmi. Białorusin nie zwraca na to uwagi, a kiedy go proszą, by się przesunął, złości się. A najbardziej, gdy do kościoła zbliża się kobieta z porażeniem mózgowym. Potrzebuje poręczy i schodów, by dostać się do środka. Viktor, który rozłożył się tam z ulotkami, warczy z wściekłości. Jakiś facet daje mu dwie świeżutkie kanapki.

– To bez sensu – krzyczy za nim Viktor – nikt nie jest głodny w Warszawie, lepiej dać złotówkę!

Na początku sierpnia dzwoni z Zurichu. Wraca do Warszawy na jeden dzień spotkać się z pracownikiem socjalnym. Potem chce jechać do Austrii, bo tam podobno raj dla bezdomnych. Prosi, żeby przekazać czytelnikom, że realizuje swoje marzenia o podróżach, a ciąg dalszy jego reality show na YouTubie.

Imiona niektórych bohaterów tekstu zostały dla zachowania ich prywatności zmienione.

Przeczytaj pozostałe części reporterskiego cyklu Agnieszki Rodowicz o bezdomnych cudzoziemcach w Polsce. I posłuchaj audioreportaży.

O Thomie, ksywa Francuz, który na warszawskich ulicach żyje od 10 miesięcy. Uczy reporterkę, jak łatwo zdobyć w stolicy jedzenie, z której nogi codziennie ruszać i że pomnik lotników przy Politechnice to pomnik Majów z wielką rybą.

O Emmie z NYC, która przyjechała do Polski z córką i amerykańską emeryturą, a teraz tkwi między warszawskimi noclegowniami i jadłodajniami dla potrzebujących. Kto jej pomoże?

;
Na zdjęciu Agnieszka Rodowicz
Agnieszka Rodowicz

Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009. Jej reportaż "Bo jeśli umrę, nikt się tym nie przejmie. Dzień Dziecka na granicy" opublikowany w OKO.press został właśnie nominowany do European Press Prize 2025.

Komentarze