Na YouTubie pokonasz dżunglę Darién, na TikToku zatańczysz wśród martwych, na Facebooku zagadasz do przemytnika. Na naszych ekranach powstaje nowa narracja o migracji tworzona przez migrantów. Kiedyś kontrolowały ją tradycyjne media, dziś duże platformy mediów społecznościowych
Podróż zaczyna się od hashtagu. Zanim ruszysz w drogę, skrolujesz: Facebook, TikTok, WhatsApp, Telegram, Viber.
Jeśli jesteś z Hondurasu poszukasz #catrachos lub hashtagu +504, czyli numeru kierunkowego twojego kraju.
Algierczyk wklepie #haraga – od arabskiego „hrag”, „palić”, nawiązuje do niszczenia dokumentów w celu uniemożliwienia identyfikacji przez europejskich pograniczników.
Chińczyk będzie szukał przez hashtag #zouxian, „nauka ucieczki”, najczęściej przez Ekwador, Kolumbię, dżunglę Darién do USA.
Hindus postawi raczej na #dunki, słowo nawiązujące do osła, a oznaczające migrantów w drodze za ocean.
Hashtag to klucz, który otwiera pierwsze drzwi i prowadzi przez cyfrowy świat, który tworzą migranci dla migrantów. We współczesnych realiach, w których więcej ludzi ma smartfony niż dostęp do czystej wody, wielkie platformy społecznościowe są głównym źródłem informacji. I wręcz inspiracją do migracji.
TikTok już odpowiada: trzy dolary.
Jak nie przepłacać za łódkę?
„Napisz do mnie, pomogę”, ogłoszenie na Telegramie.
Co spakować na drogę?
YouTube oferuje bezpłatny poradnik przetrwania przerywany reklamami antyperspirantów i smartfonów.
Którędy iść, by ominąć strażników granicznych?
„Koniecznie wejdź na mój Insta”.
Hindus, który przejechał dżunglę Darién:
– Zaczęło się od Instagrama, tam zobaczyłem zdjęcia wiz. Potem zacząłem interesować się wyjazdem, więc oglądałem filmy na Facebooku i na TikToku. Z poradnikiem na YouTubie przygotowywałem się do drogi. Kontakt z przemytnikiem na Telegramie. I obowiązkowo WhatsApp do rozmów z tymi już w drodze, którzy mogli coś doradzić. Wszystko załatwisz przez internet. Poza płatnością. Tylko gotówka.
– Mam 100 dolarów. Zamierzam iść sama. Ktoś idzie?
– Nie idź! Mężczyzna przejdzie, dla kobiety to niebezpieczne.
– Nikt nie idzie sam. Zawsze prowadzi nas Bóg.
– I tysiąc dolarów nie wystarczy!
To fragment dyskusji na grupie na WhatsAppie, w której migranci wymieniają się wiadomościami o warunkach na szlaku przez dżunglę Darién, jedynej pieszej przeprawie z Ameryki Południowej na półkulę północną.
To jedna z najbardziej niebezpiecznych tras migracyjnych na świecie. Kolumbijczycy uciekają tędy przed inflacją, Wenezuelczycy przed głodem, Ekwadorczycy przed walkami gangów.
Ale wystarczy prześledzić TikToka: urywki nagrań z dżungli wrzucają też Chińczycy i Hindusi (pierwsi latają do Ekwadoru, drudzy do Kolumbii i tam zaczynają migracyjną odyseję do USA), Gruzini, Kazachowie czy obywatele Bangladeszu.
Wedle władz Panamy w 2023 roku szlak pokonało prawie pół miliona ludzi z ponad stu krajów.
I dalej:
– Szukam grupy, do której się mogę dołączyć na początku lutego.
– Amiga, decyduj się szybciej. Do Kolumbii wkracza wirus, w marcu będzie kwarantanna. Zamkną Bogotę.
– Moja kuzynka mieszka w Bogocie i nic takiego nie mówiła. Ona też chce iść w marcu.
– Wirus to fake.
– Uważajcie, moich przyjaciół deportowali z Meksyku.
– Wenezuelczycy mówili mi, że da się przejść za 160 dolarów.
– Dzień dobry, tu wasz przewodnik Harry. Informuję, że odpływamy codziennie z portu w Turbo. Proszę powiadomić o swoim przybyciu z wyprzedzeniem, bym zaczekał. Pakiet zawiera lunch, przewodnika i podatki (całość 370 dolarów, dzieci od 3 do 10 lat – 200 dolarów). Płatność gotówką w dwóch ratach.
To sprecyzujmy, bo to migracyjna nowomowa, która ma wymknąć się moderatorom treści. „Przewodnik” to przemytnik. „Podatek” to haracz dla mafii, która grabi migrantów na błotnistym szlaku.
– Żadnych opłat więcej? – dopytuję na komunikatorze „przewodnika” Harry’ego.
– Żadnych.
– A mafia?
– Do granicy z Panamą wszystkim się zajmiemy.
Przemytnicy też odkryli świat cyfrowy: wrzucają swoje reklamy, rekrutują ludzi, prowadzą komunikację z potencjalnymi klientami. Wystarczy parę klików, by znaleźć swojego „przewodnika”.
Telegram to królestwo na szlakach wschodnich do Europy przez Rosję i Białoruś.
Na forach na Facebooku ogłaszają się gruzińscy i czeczeńscy przemytnicy z Meksyku, którzy rekrutują klientów z byłych radzieckich republik zainteresowanych drogą do USA.
W przypadku szlaków przez Amerykę Centralną szmuglerzy reklamują się na TikToku. Mają swoje kanały, jak choćby Rochy, który w styczniu stał się niezwykle aktywny. Codziennie nadaje prosto z Darién, a do każdego filmiku dodaje hashtag #suenoamericano (amerykański sen).
6 listopada. Grupa osób o azjatyckich rysach siedzi na koniach w zagajniku. „Idziemy dalej do przodu, wszystko dobrze dzięki pomocy Boga”. #chińczycy
31 grudnia. Ludzie przechodzą przez rzekę, woda sięga im po pas, dwójka dzieci trzyma się matki. #amerykańskisen
10 stycznia. Na planie kilkadziesiąt osób z tobołkami. „Droga jest kompletnie sucha, rzeczki są niziutkie, jak możecie zobaczyć, ludzie idą w normalnych butach. #buty
12 stycznia. Trójka klientów wystawia kciuki w górę. Uwagę zwracają ochraniacze na telefony zawieszone na szyjach. #cieszymysię
16 stycznia: Wyraźnie zmęczona para z dzieckiem w nosidełku poleca usługi przemytnika. #dżungladarien
17 stycznia: Jesteśmy z przyjaciółmi z Wenezueli. Pasażerowie są gotowi na przejazd z błogosławieństwem Boga”. #wenezuelczycy
17 stycznia: Łódź zapakowana migrantami. „Jest pierwsza po południu i ruszamy” – mówi narrator. #droga
Akurat Rochy mi nie odpisuje. Ale jego kolega po fachu, który też używa TikToka, pisze wprost: „Śpiesz się, pogoda jest świetna, a co będzie w lutym nie wiadomo”. I na zachętę dodaje kilka emotikonek.
Kolejny ostrzega w wiadomości: „Przygotuj się na kilka dni bez zasięgu”.
Bo telefon nie służy już migrantom wyłącznie za kompas. Z raportu IOM wynika, że 70 proc. migrantów z Ameryki Środkowej w drodze do USA to właśnie w mediach społecznościowych szukało informacji na temat drogi, utrudnień na szlakach i bezpieczeństwa. Smartfon pomaga też uniezależnić się od przemytników.
Migrant, który przeszedł przez granicę Meksyku z USA w tym samym raporcie: – Na pustyni zabroniono mi komunikować się z przemytnikiem, by uniknąć śledzenia komunikacji. Po przybyciu do miasta mogłem już przesyłać moją lokalizację w czasie rzeczywistym, a handlarze mówili mi przez telefony komórkowe, dokąd mam iść.
Żeby dotrzeć do celu, musisz być podłączony. Syryjczyk Mahdi, o którym przeczytałem w raporcie o „Smart refugees”, na szlaku bałkańskim miał lepszy dostęp do sieci niż w domu. W Turcji korzystał z wifi w autobusach, w Grecji w restauracjach, wiedział, że w Macedonii nie uda się kupić lokalnej karty SIM, a na Węgrzech trzeba wyłączyć telefon na wypadek aresztowania przez policję. Mówi wprost: „Jeśli nie masz połączenia z internetem, jesteś łatwym celem dla oszustów”.
Jego rodak Hassan wypowiada się w tym samym raporcie: – Jeśli korzystasz z sieci, przyjazd do Holandii kosztuje 1500 euro. A jeśli nie, to płacisz przemytnikom 5000 euro.
– Rosnąca zdolność migrantów do samodzielnego organizowania podróży za pośrednictwem mediów społecznościowych, dzielenia się swoją wiedzą i zabierania ze sobą innych w podróż zaciera granicę między przemytnikiem i migrantem – odnotowują badaczki Judith Zijlstra i Ilse van Liempt w pracy „Smart(phone) travelling: understanding the use and impact of mobile technology on irregular migration journeys”. – Dzięki telefonowi sam mogę być sobie „przemytnikiem”. Bo sieć puchnie od treści migrantów, stworzonych dla migrantów, które mogą ułatwić przeprawę.
Dlatego godzinami skroluję filmiki na TikToku. Według danych platformy hiszpańskojęzyczne posty z hashtagiem #migracion mają prawie dwa miliardy wyświetleń.
Na jednym video słychać zawodzenie matki, która w dżungli Darién straciła dziecko.
Zaraz potem entuzjastyczny taniec radości wędrowców, którym udało się przedrzeć przez błotne wąwozy.
Na kolejnym przenikliwa cisza, telefon drży w ręce migranta, za którym skrada się lampart. Dalej roześmiany influencer radzi, czego nie zabierać w drogę (odzieży, bo jest tańsza w Panamie).
Następny – oburzone głosy ludzi drogi, którzy w puszczy natrafili na zwłoki i postanowili je nagrać.
A zaraz potem znów wygibasy latynoski z widokiem na Wzgórze Flag, jeden z punktów na drodze migrantów przez najtrudniejszy szlak świata.
Czy ta kakofonia dźwięków to właśnie „ścieżka dźwiękowa migracji”, o której pisze doktor Daniela Jaramillo z Uniwersytetu w Zurychu, badaczka cyfrowych trendów migracyjnych?
– Może na pierwszy rzut oka to wygląda jak kakofonia, ale tak naprawdę, te treści się powtarzają i duplikują, tworząc spójny przekaz.
Dla młodych migrantów TikTok i Instagram pełnią funkcję wyszukiwarek. To często jedyne źródło ich wiedzy o świecie
– mówi mi Jaramillo. – Cyfrowe treści tworzone przez migrantów nie tylko dostarczają informacji o szlakach, przygotowaniach do drogi, procedur na granicach, ale pozwalają też zidentyfikować się z daną opowieścią i dołożyć do niej swój własny głos. W ten sposób tworzy się nowa narracja, migracyjny storytelling w pierwszej osobie.
Spotykamy się na Zoomie. Doktor Jaramillo dwadzieścia lat temu wyemigrowała z Ekwadoru do USA, a potem do Hiszpanii i przez lata jako migrantka bez dokumentów badała doświadczenia takich jak ona w cyfrowym świecie. A przecież, co podkreśla naukowczyni, migracja to nie tylko doświadczenie drogi. To też próby radzenia sobie z procedurami, dyskryminacją, barierą językową czy samotnością – to wszystko badaczka określa mianem „żałoby migracyjnej”.
A teraz zamieniam się w słuch, bo na pytanie o ścieżkę dźwiękową migracji doktor Jaramillo zaczyna rapować: „Migranci nie przyjeżdżają, żeby zabrać Ci pracę. Przychodzą, żeby zająć stanowisko, którego nie chcesz. To, co mówisz, wydaje mi się bardzo brzydkie, przypominam, że Twoi przodkowie też to robili. (…) Musimy wyciąć ten mit w zarodku”.
To utwór, który stał się popularny na TikToku wśród migrantów z Ameryki Łacińskiej do Hiszpanii.
Na TikTok popularne są też inne: meksykańskie corridos, które opowiadają o migracji do USA, jak to, w którym pieśniarz nuci: „Jesteśmy tu po amerykański sen; wszyscy zgadzamy się, że nie jest tu łatwo”.
Albo flamenco w popowej wersji o tęsknocie za ojczyzną: „Za nic bym cię nie zamienił, umarłbym z miłości do ciebie” – to z kolei podkład do opowieści tych, którzy próbują zadomowić się w Hiszpanii.
– Algorytm TikToka jest w dużej mierze oparty na dźwięku. Jeśli klikniesz w jakieś audio, zobaczysz wszystkie filmy, w których zostało użyte. Wykorzystanie popularnych ścieżek dźwiękowych pomaga w uzyskaniu widoczności – mówi Jaramillo. – Ale nie tylko. Jeśli przejdziemy do bardziej socjologicznej teorii imigracji, każdy migrant buduje swoją tożsamość. Próbuje dostosować się do nowej kultury, ale także stara się zachować własną. TikTok jest więc taką nieformalną przestrzenią, w której połączenie audio i video służy budowaniu zbiorowej opowieści o doświadczeniu migracji.
W pewnym sensie dzięki platformom takim jak TikTok czy Instagram migranci stają się aktywnymi autorami własnych narracji –
nowe media są dla nich szansą na zabranie głosu we własnej sprawie.
Korzystają z kreatywnych metod i strategii narracyjnych, żeby przeciwstawić je opowieści głównego nurtu o migracji, która często wyklucza samych migrantów. Bo, jak zapewnia badaczka, dominująca perspektywa mediów mainstreamowych, partii politycznych czy międzynarodowych agencji traktuje ich niesłusznie jako jednorodną grupę, instrumentalizuje i zamyka w stereotypach.
Jaramillo: – Badania pokazują, że każdy migrant podejmując decyzję o wyjeździe przez dłuższy czas konsumuje treści. Najczęściej właśnie w mediach społecznościowych, bo migranci mają niewielkie zaufanie do tradycyjnych mediów i nie czują się przez nie reprezentowani. Kto więc staje się dla nich wiarygodnym źródłem? Inni migranci.
W 2022 roku pojechałem do Kurdystanu śladami migrantów deportowanych z granicy białorusko-polskiej, w Sulejmaniji odwiedziłem Paiwast. Poznałem ją wcześniej w granicznym lesie: jej mąż przeszedł, ona próbowała z chorą nogą, ostatecznie trafiła do ośrodka w Bruzgach, a potem Białorusini odesłali ją do domu.
Rozmawialiśmy kilka miesięcy później, a mnie wciąż uderzała jej ślepa wiara w media społecznościowe. Przez dwie godziny rozmowy nie wypuszczała z rąk telefonu w czerwonym etui. Klikała i klikała. Pokazała mi konto na Instagramie, z którego dowiedziała się, że przez białorusko-polską puszczę da się przejść do Europy. A jej TikTok i ściana Facebooka pełne były relacji tych, którym się powiodło. Już na Białorusi, podczas relacji na żywo jednego z kurdyjskich „dziennikarzy” usłyszała, że Polska otworzy granicę.
Nie przeszła. A potem zamknęli ją w strefie śmierci. Kilka miesięcy później wciąż wierzyła, że przed śmiercią w lesie uratował ją inny film, który nagrała, a białoruskie służby opublikowały go na Facebooku. Opowiadała w nim, że uraz nogi był agresją polskich pograniczników. Skłamała, ale jest pewna, że dzięki nagraniu Białorusini wypuścili ją ze strefy śmierci, a potem jednym z dziesięciu lotów, którymi deportowali migrantów z granicy polsko-białoruskiej, odesłali do Iraku.
Ten motyw ślepej wiary w historie innych migrantów powtarza się w wielu relacjach ludzi drogi, bez względu na granicę. – Najbardziej ufam osobistym doświadczeniom udostępnianym przez tych, którzy przeszli te same szlaki i procedury – mówi 25-letni Syryjczyk Akram na łamach raportu „Smart Refugees”.
Jesús Epifanio Lemos, były kapitan statków hiszpańskiej straży granicznej, dziś kapitan „Thebacklash”, statku pomocy humanitarnej opowiadał mi ostatnio, jak pod wpływem social-mediów zmieniły się wzorce migracji na drodze kanaryjskiej. – My cały czas patrzymy na Afrykę stereotypowo. Przecież tam też dociera internet, ludzie mają telewizję. Widzą w swoich telefonach, że w Europie żyje się tysiąc razy lepiej niż w ich krajach. To napędza migrację.
Z pracy dr Amine Ghoulidi, który badał społeczność migrantów z Afryki Północnej, wynika, że social media zachęcają do podróży. 63 proc. młodych Marokańczyków i Tunezyjczyków oraz 53 proc. Algierczyków pozostaje online i coraz częściej nawiązuje kontakty w mediach społecznościowych, by razem wyjechać.
Ghouildi konkluduje, że dziś social-media pełnią podobną funkcję jak kiedyś emigranci powracający na wakacje do ojczyzny. Niosą jednak wieści szybciej, intensywniej i z większą pasją – w konsekwencji stanowią zachętę do podjęcia ryzyka.
– Skąd tak ogromne zaufanie do treści tworzonych przez innych migrantów? – pytam doktor Jaramillo.
– Bo łatwiej uwierzyć komuś, z kim można się utożsamić, z kimś, kto ma podobne DNA, kto odpowie na twoje pytania, wręcz tobą pokieruje. Dlatego widzimy, że twórcy treści cyfrowych stają się liderami społeczności migranckich.
– Przemytnik powiedział ci, że w Bajo Chiquito znajdziesz zasięg? – pyta mnie Wenezuelczyk Manuel Monterrosa. W ubiegłym roku sfilmował swoją tułaczkę przez dżunglę Darién i pokazał ją na swoim kanale na YouTubie.
Potakuję.
– Tam są obozy ONZ i Czerwonego Krzyża, ale jeśli powiosłujesz nieco w górę rzeki, zobaczysz ciała naszych utopionych braci. O tym nie mówił, prawda? Zamuros, jak tam nazywają sępy, zjadają ich resztki. Żadna organizacja pomocy humanitarnej, żaden helikopter, żadna siła zbrojna ich nie ratuje. W tej rozległej dżungli roi się od ciał pokonanych przez błoto. Najtrudniej jest przejść obok nich i wiedzieć, że nie możesz zrobić nic.
Albo ktoś prosi cię o pomoc, a ty też jesteś bezsilny, bo idziesz już cztery dni, przed tobą kolejnych kilka i nie masz sił, by unieść człowieka.
Wciąż śnią mi się koszmary z Darién. Gdy jesteś dziennikarzem, podróżnikiem, nomadą, to może to przetrawisz. Ale dla dziecka, nastolatka czy młodej kobiety te obrazy z drogi są traumę do końca życia.
36-letni Monterrosa jest dzieckiem emigrantów z Kolumbii, którzy w latach 80. uciekli do Wenezueli. W Kolumbii trwała wojna domowa, w dżungli walczyły różne partyzantki, a jedna z grup zbrojnych porwała jego brata. W Wenezueli Manuel skończył studia dziennikarskie, pracował w rozgłośniach radiowych. W 2018 roku hiperinflacja i ogromny kryzys gospodarki zmusiły go, jak wielu Wenezuelczyków, do wyjazdu.
– Pomyślałem, że pokażę w pierwszej osobie rzeczywistość Wenezuelczyka zmuszonego do migracji. Chciałem żyć życiem imigranta, pracować, próbować przetrwać jak każdy Latynos.
Manuel siedzi teraz w Starbucksie w Mexico City, łączymy się przez komunikator, ale od razu czuć, że nie zgadza się z łatką, którą przyprawiły mu „New York Times” i „Chicago Tribune”: migranta-influencera, który dotarł do USA, a potem wrócił do Kolumbii, bo zaczął zarabiać na swoim kanale.
– Opuściłem USA, bo za tysiąc dolarów miesięcznie z YouTube’a w Meksyku lub Kolumbii mogę żyć wygodnie, a w USA już nie – obrusza się Manuel. – Nie uważam się za influencera. Jestem gościem z kamerą, który żyje w określonym czasie i miejscu na ziemi.
Po prostu włączam kamerę i mówię: „OK, to i to dzieje się tutaj i tutaj. A że pokazuję ten kontekst w mediach alternatywnych nie oznacza, że jestem jedynie migrantem lub youtuberem. Ludzie chcą to oglądać, bo przecież każdy w Meksyku czy Wenezueli ma migranta w rodzinie.
– Ale tysiące ludzi ogląda twoje filmy i myśli: „Manuel dał radę, mi się też uda” – prowokuję youtubera.
– I co mam ci powiedzieć? Każdy podejmuje swoje decyzje. Są influencerzy, którzy doradzają migrantom na różnych szlakach. A ja mówię: jestem Manuel Monterrosa, przeżyłem to na własnej skórze, pokazuję Wam, jakie to trudne i powtarzam: Nie idźcie tą drogą.
– A potem czytam komentarze: „Jadę w styczniu. Trzymajcie kciuki”.
– Niektóre moje filmy mają milion wyświetleń i tysiące komentarzy. Nie jestem w stanie odpisać na każdy. Ale podkreślam: tworzę treści o złożonej rzeczywistości, a nie zachęcające do drogi.
W swoim archiwum mam bardzo drastyczne zdjęcia z Darién, mogłyby przyciągnąć i pięć milionów odbiorców, ale mam swoją etykę i ich nie pokażę na swoim kanale. W mojej robocie zależy mi, by pokazać stronę B planety. I oddać głos tym, którzy go nie mają.
Teraz Manuel zajmuje się szlakiem migracyjnym przez Meksyk, jego zdaniem jeszcze bardziej niebezpiecznym i śmiercionośnym niż Darién. Ostatnio wsiadł na La Bestię, pociąg towarowy, którym migranci próbują przyśpieszyć drogę przez Meksyk do granicy USA i wrzucił już pierwsze nagrania. W przyszłości na swoim kanale chce poruszać inne problemy związane z nielegalnymi szlakami: handel ludźmi, narkotykami i bronią.
Monterrosa: – Migracja to wypadkowa wielu decyzji politycznych podejmowanych w zupełniej innych częściach świata. USA potrzebują taniej siły roboczej, Europa też. Politycy potrzebują kryzysów i wrogów.
Na migrantach zarabia każdy i będzie zarabiał, dopóki będzie istniała niesprawiedliwość społeczna. A ja otworzyłem swój kanał, by o tym mówić i pokazywać najokrutniejsze oblicze kapitalizmu. Oczywiście trzymając się wytycznych platformy, czyli nie pokazując żadnych drastycznych treści.
Znów skroluję filmy z hashtagiem #darien. Przewijam i przewijam, aż nagle pojawia się krzykliwa reklama: „Wodoodporne etui na telefon. Teraz dwa w cenie jednego!”.
Doktor Jaramillo: – Jeszcze kilka lat temu tradycyjne media kontrolowały narrację na temat migracji. Mówiły, jak jest, kto idzie, ale zazwyczaj nie oddawały głosu migrantom. Teraz narrację tworzą migranci, ale kontrolują ją platformy takie jak Facebook, Instagram czy TikTok.
Dlatego wielu influencerów popularnych wśród migrantów publikuje na YouTubie i TikToku. To często poradniki na temat trasy i pułapek, które czyhają. Rzeczowe, szczegółowe, podane w nowoczesnej formie to lepsze źródło informacji niż media. Niektórzy z cyfrowych twórców wrzucają posty i filmy o kwestiach prawnych, angażują się w aktywizm albo po prostu pokazują życie migranta – częściej dotyczy to USA niż Europy, bo za oceanem TikTok lepiej płaci twórcom.
Najpopularniejsi z migracyjnych influencerów mają miliony wyświetleń i mogą dużo zarabiać. Najlepszym przykładem jest 24-letni Carlos Eduardo Espino, którego na TikToku śledzi prawie 8 milionów ludzi. Urodził się w Montevideo w Urugwaju, ale od piątego roku życia mieszka w Teksasie. Jako nastolatek był świadkiem deportacji swojej matki, Meksykanki i zaczął się angażować w sprawy migracyjne jako aktywista. Za pośrednictwem TikToka założył inicjatywę „Dzień bez imigrantów” sprzeciwiającą się rozbudowie muru i polityce deportacji. Ostatnio zażądał od prezydenta Joe Bidena wdrożenia reformy imigracyjnej w USA.
Espino ratuje migrantów, nagłaśnia problemy, krytykuje rząd i zbiera kliki. W styczniu przyznał na YouTubie, że w ubiegłym roku zarobił na swoich mediach społecznościowych ponad 1,2 mln dolarów.
Ale autorzy treści wcale nie mają łatwo, sztaby moderatorów w platformach usuwają ich konta, blokują posty, więc dla migracyjnych influencerów to ciągła walka o przetrwanie.
Doktor Jaramillo: – Śledziłam migranta, który dotarł z Peru i zamieszkał Północnej Dakocie. Na TikToku miał sto tysięcy obserwujących. Ale po przyjeździe musiał założyć nowe konto, bo to peruwiańskie nie pozwalało mu na zarabianie. Inny był aktywistą i doradzał nielegalnym migrantom jak domagać się sprawiedliwego traktowania, pokazywał niehumanitarne zachowania służb granicznych. Stracił dwa konta na TikToku i jedno na Facebooku, do tego jego rodzina była prześladowana w USA. Musiał zacząć działalność w sieci od zera.
Wszystko dlatego, że prawodawstwo USA nakłada na wielkie platformy obowiązek monitorowania internetowych siatek przemytniczych, a nawet przejrzystości algorytmów.
Podobnie w UE, od sierpnia 2023 roku obowiązuje „Akt o usługach cyfrowych”, zakłada, że platformy są istotnym ogniwem w walce z bezprawnymi treściami w sieci. Dzięki niemu Komisja Europejska ma narzędzie do skuteczniejszej walki choćby z reklamami przemytników. Do tej pory Facebook, TikTok i im podobne platformy nie reagowały odpowiednio szybko i skutecznie. Teraz są do tego zobowiązane.
– Na przykład muszą powiadomić użytkownika, który zgłasza bezprawną treść o tym, że otrzymały zgłoszenie, powinny rozpoznać sprawę w odpowiednim czasie, uzasadnić swoją decyzję i dać użytkownikowi możliwość odwołania, które będzie spełniało kryteria sprawiedliwej procedury. Dotychczas zdarzało się, że użytkownicy wysyłali zgłoszenia, po czym nie było żadnej reakcji platformy. Teraz to się powinno zmienić – mówi Dorota Głowacka, prawniczka z fundacji Panoptykon, która zajmuje się zagadnieniami związanymi z ochroną praw człowieka w kontekście nowoczesnych technologii.
Podkreśla też, że z tym mechanizmem wiąże się kilka kontrowersji. Główna dotyczy tego, na jakiej zasadzie platformy będą rozstrzygały, czy dane treści są zgodne lub niezgodne z prawem. W przeszłości wielokrotnie zdarzało się, że cyfrowi giganci blokowali również materiały, które były legalne oraz nie naruszały standardów społeczności, ale zostały usunięte przez „pomyłkę”, wynikającą np. ze stronniczości lub niedokładności działania algorytmów moderacyjnych.
Dziś wszyscy wielcy cyfrowi giganci zatrudniają moderatorów treści. Ci podejmują decyzję o usunięciu kont lub treści, jak w przypadku Wenezuelczyka Hernana, którego konto o drodze przez Darién śledziło 14 tys. osób – nowe obserwuje ledwie stu użytkowników. Np. firma Meta już wielokrotnie zapewniała, że usuwa posty np. meksykańskich „kojotów”, czyli przemytników, którzy reklamowali się na Facebooku.
Doktor Jaramillo: – Treści migrantów są zwykle tworzone w językach mniejszości. Zazwyczaj nie są w języku angielskim, raczej w hiszpańskim lub nawet w quichua. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że TikTok ma 4 tysiące moderatorów w języku angielskim i zaledwie dwudziestu w języku hiszpańskim, to można sobie wyobrazić, że ta walka nie jest równa.
Co więcej, migranci (ale też przemytnicy) bawią się z moderatorami w „w kotka i myszkę”. Mówi o tym dla „Rest of World” Alexandre Alaphilippe, dyrektor wykonawczy EU DisinfoLab, organizacji non-profit zajmującej się zwalczaniem dezinformacji. Stąd hashtagi, tańce, mrugnięcia okiem, urwane filmy, niewyraźne zdjęcia i powtarzalne ścieżki audio. Stają się często treściami viralowymi i trafiają do osób, które o migracji wcześniej nie myślały.
Znów zaglądam na szlak przez Darién.
Przemytnik Rochy, którego konto obserwowałem od listopada, zniknął z sieci. W ostatnim filmiku cieszył się z kolejnej grupy, która wyruszyła w drogę.
TikTok donosi o Wenezuelczyku, który zmarł na szlaku z powodu zapalanie płuc.
Kolejne konto woła o pomoc dla ojca z dzieckiem, którzy zatrzymali się w dżungli z braku sił, pozostało im co najmniej dziewięć godzin piechotą do najbliższej wioski po stronie panamskiej.
Uśmiechnięta Wenezuelka koło pięćdziesiątki, hashtag #mamuśka robi miny do aparatu. Ze ścieżki audio, którą wykorzystano już ponad 300 razy na TikToku w migracyjnych filmikach z Darién, słychać: „W dżungli wszystko dobrze. Niech to szlag, idziemy jak cholerny, stary diabeł!”.
Korzystałem:
Smart(phone) travelling: understanding the use and impact of mobile technology on irregular migration journeys, Judith Zijlstra, Ilse van liempt; International Journal of Migration and Border Studies 3(2/3):174
Smart Refugees: How Syrian Asylum Migrants Use Social Media Information in Migration Decision-Making; R. Dekker, G. Engbersen, H. Vonk, Impact Factor
Migrantes on TikTok: Exploring Platformed Belongings, D. Jaramillo-Dent, A.Alencar, Y. Asadchy, International Journal of Communication 16(2022), 5578–5602
Immigrant influencers on TikTok: Diverse microcelebrity profiles and algorithmic (in)visibility, D. Jaramillo-Dent, P. Contreras-Pulido, M. Pérez-Rodríguez, Media and Communication (ISSN: 2183–2439) 2022, Volume 10, Issue 1
Las tecnologías de la información y comunicación y el tráfico ilícito de migrantes en América Central, México y la República Dominicana, IOM, https://programamesocaribe.iom.int/sites/default/files/estudio_regional_timytics_final.pdf
Inside the risky world of “Migrant TikTok”, Rest of World, https://restofworld.org/2022/migrant-tiktok-flourishes/
Live from the jungle: migrants become influencers on social media, New York Times, https://www.nytimes.com/2023/12/20/world/americas/migrants-tiktok-darien-gap.html
Meet India’s ‘dunki influencers’. They teach you how to cross Panama jungle, Mexico border, The Print, https://theprint.in/ground-reports/meet-indias-dunki-influencers-they-teach-you-how-to-cross-panama-jungle-mexico-border/1901769/
November 2021 Coordinated Inauthentic Behavior Report, Meta, https://about.fb.com/wp-content/uploads/2021/12/November-2021-CIB-Report.pdf
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Komentarze