Na ulicy Bakulina zapach krwi. Brodzimy w okruchach szkła wśród stert śmieci i wyposażenia kilkudziesięciu mieszkań, które wypluły to z siebie wskutek trafienia rosyjskiej rakiety. Wystrzelona zza pobliskiej granicy z Rosją potrzebuje niecałą minutę na pokonanie 40 km do Charkowa
Seria wybuchów rankiem drugiego stycznia stawia na nogi połowę miasta. Jedni wzruszą ramionami, w końcu co to za nowość dla charkowian, inni rzucą się do schronów. Jasza Liaszenko, charkowski fotograf freelancer, rzuci się w poszukiwaniu ostrzelanych miejsc.
Nieco później odbieram od Jaszy wiadomość z pinezkami prowadzącymi do lokalizacji trafień. On sam popędził już dalej, do zniszczonego osiedla na ulicy Bakulina kawałek niżej, w miejsce upadku kolejnej rakiety.
Na Bakulina ciągnie zapachem krwi. Brodzimy w okruchach szkła wśród stert śmieci i wyposażenia kilkudziesięciu mieszkań, wypluły to z siebie pod wpływem uderzenia.
Ceną za bycie pierwszym na miejscu może okazać się to, że kolejny pocisk trafi zbyt blisko mieszkania Jaszy. Zwłaszcza że rakieta wystrzelona zza pobliskiej granicy z Rosji potrzebuje niecałej minuty na pokonanie czterdziestokilometrowej drogi do Charkowa. To zdecydowanie za krótko, żeby dobiec do najbliższego schronu lub stacji metra.
- Czasem z własnego okna widzę dym, gdy do ostrzału dochodzi wieczorem albo już nad ranem. Wieczorem łatwiej, bo widać też błysk i ogień. Nawet z odległości dwóch kilometrów, jak miesiąc temu, gdy irańskie drony Shahed uderzyły w warsztat samochodowy. Potem przydaje się dokładna znajomość miasta, by szybko zlokalizować miejsce i tam trafić – opowiada, kiedy po całym dniu pracy spotykamy się w knajpie ukraińskiej sieciówki „Japoszka”.
– Czuję, że to moja misja, dokumentować. Teraz, gdy pracuję dla jednej z agencji fotograficznych, mogę pokazać całemu światu, co spotyka moje miasto. Ale nie zawsze się to udaje.
W dniu, kiedy rozmawiamy, Jasza wczesnym rankiem odwiedził wszystkie miejsca uderzeń rakietowych, dokumentując zniszczenia. Agencja tym razem nie była nimi zainteresowana, bo są ważniejsze wydarzenia w Kijowie, który również tego dnia ucierpiał od ostrzału. A Charków zbierał ciężkie cięgi już trzeci raz w tym tygodniu, nie wspominając o tym, co spotyka to miasto od początku rosyjskiej inwazji. Wszystko spowszedniało.
Doświadczenie z reportażem wojennym zaczęło się od pytania znajomego fotografa: „Jasza, nie chcesz zostać fikserem?”.
Fikser to towarzyszący zagranicznym korespondentom lokalny spec od rozwiązywania problemów. Organizator czasu, tłumacz i kierowca, wysyłający wszystkie potrzebne papiery do wojskowych służb prasowych. Zawsze w cieniu swojego klienta. Szybko obok funkcji fiksera rozwinęła się również osobna profesja pod nazwą „local producer”, czyli wynajdywacz ciekawych osób lub zdarzeń do opisania dla zagranicznego autora.
Kiedy przyszła wojna, niespodziewanie i z całą swoją brutalnością, szybko objawioną zwłaszcza mieszkańcom Charkowa, Jasza – od kilku lat profesjonalny fotograf – schował swój komputer i aparat głęboko w piwnicy. Na wypady po mieście, bo sam nie zamierzał się chować, zabierał tylko zwykły smartfon. Nie ważne, jakiej jakości miałyby być zdjęcia, chciał dokumentować wszystko, co się dzieje. Wiedział, że wojna zmieni jego życie. Choćby przez samo doświadczenie pozostania w Charkowie, jednym z najciężej potraktowanych miast ukraińskich.
Trwało to, dopóki nie zadał sobie pytania: „Co do cholery? Nie wiem, czy przeżyję następny dzień, a martwię się o aparat”. Nie miał też początkowo niemal żadnej grupy odbiorców – ale czuł, że musi pokazać jak najwięcej z tego, co dzieje się w codziennie spowitym gęstym dymem Charkowie, po którego pustych ulicach przetaczały się pogłosy wybuchów. Posiekane odłamkami kino „Przyjaźń”, uszkodzone zabytki na Sumskiej i najciężej doświadczona Saltiwka, niemal półmilionowe osiedle na północnym wschodzie. Dobrze znane miejsca.
Dzisiejszy atak od razu zaczęli komentować użytkownicy kanałów „Gdzie w Charkowie” i „Chujowy Charków” komunikatora Telegram:
“O tak, flashbacki z lata 2022”,
“W związku z obecną sytuacją w Charkowie, jestem gotowy ponownie zamieszkać w metrze”.
Gdy administrator wrzuca: „Kurwy w powietrzu, zaraz będzie głośno!” – wszyscy wiedzą, że radary właśnie zarejestrowały rakiety lub drony w przestrzeni powietrznej nad obwodem charkowskim.
”LECI, LECI NA CHUJ”, „WSZYSCY DO SCHRONÓW”.
”PIERDOLNĘŁO” – tak kończy się opis dziejów praktycznie każdego pocisku, bo w obwodzie charkowskim obrona przeciwrakietowa nie jest w stanie skutecznie zadziałać – potrzebuje na reakcję dwa razy więcej czasu niż minuta, w którą rakieta pokonuje drogę do Charkowa.
Szczegółowa znajomość miasta przez Jaszę przydaje się w zawodzie fiksera; bezbłędnie zawozi zagranicznych korespondentów w miejsca uderzeń, rozbijając się samochodem po opustoszałym mieście. W ciągu pierwszego miesiąca inwazji rosyjskiej niemal wszyscy mieszkańcy siedzieli w piwnicach swoich domostw lub opuścili miasto.
– Ostatnio jest naprawdę w porządku, odpoczywamy. Ludzie powoli wracają do Charkowa, bo jest spokojnie – mówi z naciskiem na ostatnie słowo. Takie zdanie w dniu jednego z największych ataków rakietowych mógł wypowiedzieć tylko mieszkaniec Charkowa, który od samego początku nie przegapił ani jednego ostrzału i ani razu nie zwiał z miasta.
O spokojnym czasie świadczy zapewne to, że dwie przecznice od ulicy Bakulina czynna jest kawiarnię, w której fala uderzeniowa nie zdołała wybić szyb. Przysiąść na sekundę przy kawie, strząsnąć z butów pył z gruzowiska, przytrzasnąć drzwiami ciągnącą się ze zniszczonego osiedla smugę podłego trupiego zapachu i spalenizny. I pogapić się przez okno na ludzi sunących Prospektem Nauki do metra i na zakupy.
Nie jestem charkowianką, wstrząs po porannych uderzeniach rakietowych mija mi dopiero w „Pijanej Wiśni” przy Majdanie Konstytucji. Skutki ataku rakietowego ograniczają się tylko do poszkodowanego osiedla. Tu nikt nie rozczula się uderzeniem rakiety kilka przecznic dalej, w dodatku jednym z kilkunastu, jakie dosięgły Charków w ostatnich dniach. Wielkie okna „Wiśni” zasłaniają pomalowane na czarno płyty z paździerzu z logo sieciówki i napisem "Pracujemy”, żeby nikt nie miał wątpliwości.
Jasza ceni sobie doświadczenie uzyskane dzięki pracy z innymi dziennikarzami. Co prawda to on zna język, obyczaje i mapę, ale wojna była dla niego zupełną nowością. Tak samo fotografowanie ludzi w tych okolicznościach. Często przychodził stres, gdy ludzie zasłaniali się rękami przed jego obiektywem. Nie mówiąc już o tym, jak szokujące były warunki pracy, w których każdego dnia można było postradać życie.
Któregoś dnia na drodze Jaszy pojawił się szukający fiksera w Charkowie Amerykanin James Nachtwey, absolutna legenda wojennej fotografii. Mimo siedemdziesięciu pięciu lat na karku pojawił się w mieście we wczesnej fazie inwazji, by dokumentować jej skutki.
– Niesamowity gość, bardzo dużo od niego się nauczyłem. A jaki ostrożny! Nie zawsze chciał od razu pakować się w ryzykowne miejsca. Też staram się być ostrożny, ale, na Boga, jestem mieszkańcem Charkowa! To istna loteria. Mam przykład ze swojej najbliższej okolicy, mieszkał tam jeden starszy dieduszka. Cały okres od inwazji przesiedział głęboko w swojej piwnicy; raz wyszedł dosłownie na chwilę na papierosa, pocisk uderzył gdzieś obok, dieduszka zginął na miejscu. Palenie zabija – dodaje Jasza z poważną miną, po czym dostaje ataku śmiechu.
Na “Chujowym Charkowie” cały czas żywa dyskusja.
“Jak bardzo oni są popierdoleni? Dziś na lotnisku w Biełgorodzie wylądowało kilka samolotów Ił-76. Nie wiem, co tam przywieźli, ale uważajcie w nocy i wieczorem”
”Puszczają z tej pozycji!” dodaje administrator i zaznacza na mapie miejscowość Puszkarnoe obok Biełgorodu, gdzie znajduje się lotnisko.
Sam Jasza zdążył nabrać uprzedzeń do rosyjskiego sąsiada już wiele lat temu, w najmniejszym stopniu nie podzielał popularnych w Charkowie prorosyjskich sympatii. Do teraz żyje tam jego dwóch kuzynów, a ojciec Jaszy przebywał w Rosji 24 lutego 2022, i od razu próbował się stamtąd wydostać. Rosjanie już w pierwszych dniach pełnoskalowej wojny byli pod Charkowem, zatem przekroczenie granicy stało się niemożliwe. Jasza wziął się za organizację transportu ojca przez granicę estońską, busem relacji Petersburg-Tallin.
Odległość czterdziestu kilometrów do Rosji sprawiała, że miasto było połączone z nią siecią wzajemnych wizyt i interesów. Mieszkańcy przygranicznego rosyjskiego Biełgorodu równie często odwiedzali Charków — bo jest taniej, a produkty i usługi są w lepszej jakości.
– Wyobraź sobie Rosjan, jak stoją kilka godzin w kolejce na granicy, tylko po to, żeby kupić w ukraińskim sklepie bezcłowym dwie butelki wódki! Bo tylko tyle można przenieść na raz – śmieje się. – Zwłaszcza w świątecznym okresie przed Nowym Rokiem. Stali po te dwie flaszki w ciemności i na mrozie.
Tym razem okres noworoczny w Charkowie i Biełgorodzie przebiega w zgoła innych okolicznościach.
“I bardzo dobrze, że Biełgorod płonie każdego dnia„ – komentuje administrator kanału na Telegramie. – ”Ale chcę, żeby każdy z nas był w bezpiecznym miejscu podczas nalotów i komunikatów RAKIETA. Teraz doszło do wystrzelenia rakiet w przygraniczne wioski”.
Wieczór drugiego stycznia. Oknami wstrząsa. Jasza odpisuje od razu:
“Cześć! Nie wiem, gdzie. Jestem jeszcze w domu”
Wieczorem trzeciego stycznia zaczyna padać śnieg, do rana pokryje miasto całkiem grubą warstwą.
“PRZEBYWAJCIE W SCHRONACH, ZNOWU RĄBIĄ PO CHARKOWIE!”
“JESZCZE RAZ JEBŁO”
“WYDAJE SIĘ, ŻE PRZYJDZIE JESZCZE”
Za oknem seria wybuchów, gdzieś wypada szyba i włącza się kilka alarmów w samochodach. W ciągu kilku minut na kanale już jest wideo z widokiem na okno administratora, zza którego słychać te same dźwięki. Razem z komentarzem: „Taki wieczór, bladź”.
“Okupanci dwukrotnie uderzyli w Charków rakietami S-300. W tej chwili nie ma ofiar, pojawiły się informacje o zniszczeniach w infrastrukturze cywilnej niemieszkalnej w centralnej części miasta. Służby będą w dalszym ciągu badać miejsca uderzenia”.
A ja dostaję SMS-a na swój telefon z ukraińską kartą: „Wróg nie porzucił swoich planów inwazji. Chce zniszczyć Ukrainę. Tylko razem uda nam się udusić agresora. Twój kraj Cię potrzebuje. Dołącz do szeregów Sił Zbrojnych! Zadzwoń na infolinię!”
***
Po półtora roku fikserskiej chałtury Jasza zdecydował, żeby to w końcu rzucić. Mimo kuszącej oferty od jednego ze znanych amerykańskich fotoreporterów, który chciał zabrać się z Jaszą na podróż po wschodzie. Niektórym z poprzednich pracodawców przeszkadzał też aparat w rękach fiksera, który powinien się skupić tylko na swojej pracy, a nie konkurować z towarzyszącym mu reporterem.
Bezpośrednio przyczyniło się do takiej decyzji pierwsze doświadczenie z frontem poza własnym miastem, w październiku zeszłego roku. To był czas słynnej ukraińskiej ofensywy, podczas której wyzwolony został spory szmat ziemi, w tym Izium i Kupiańsk. Szczególnie ważny, bo na terenie rodzimego obwodu. I w towarzystwie ukraińskich kolegów, fotografików związanych z Muzeum Charkowskiej Szkoły Fotografii. Ich obecność uświadomiła Jaszy, że chce jeszcze bardziej się wejść w tę profesję. Pierwszy raz uczestniczył w podróży po świeżo wyzwolonych wioskach jako członek zespołu fotografów. Nie fikser, który cichcem wyciąga aparat przy fukających pracodawcach.
Piąty stycznia po południu. Charków poza tym, że zaśnieżony, pokryty jest cienką warstwą lodu, gorzko i zawzięcie komentowaną przez charkowian na Telegramie.
– Ostrożnie tam z wideo! Nie robicie wideo przypadkiem? Nie jesteście blogerami? – na nasz widok od razu podnosi alarm jeden z policjantów, gdy zjawiamy się na Bakulina w miejscu uderzenia rakiety. Wyrwa w ziemi jest już zasypana, a płyty paździerzowe wstawione niemal w każde z ponad tysiąca wybitych okien w okolicy.
Zaprzeczamy.
– A to dobrze, myślałem, że wy z kanału „Chujowy Charków” – ciągnie dalej policjant, a ja nadstawiam uszu. – Nazwę mają niepoważną, robotę robią dobrą, tylko czasem za dużo i za szybko informują o wszystkim.
Właśnie na błyskawicznej informacji opiera się efektywność funkcjonowania kanału, gdy kwestią minut jest ostrzeżenie o lecącej z Biełgorodu rakiecie. Zdaniem policjanta trafne prognozy administratora „Chujowego Charkowa” to umiejętne kojarzenie oficjalnych komunikatów o zagrożeniu ze śledzeniem biełgorodzkich kanałów, które również na bieżąco informują o sytuacji na swoim terenie. I niemal każdorazowo ostrzegają rosyjskich obywateli „że może być głośno, ale spokojnie. To rakieta wystrzelona przez wojska federacji rosyjskiej”.
Ale na wzajemnym obserwowaniu się kanałów charkowskich i biełgorodzkich można się poślizgnąć, na co od razu wyczulony był policjant. Zbyt wczesne publikowanie wideo z miejsca uderzenia rakiety, często praktykowane przez użytkowników Telegramu, może źle się skończyć.
– Teraz, trzy dni po uderzeniu rakiety, już wszystko ok. Ale w ciągu kilku godzin po ataku staramy się powstrzymać wszystkich filmujących zwłaszcza w sposób ułatwiający lokalizację trafienia. To stara praktyka rosyjska, powtórne uderzenie w to samo miejsce, kiedy zgromadzą się już ratownicy, służby mundurowe i cała reszta.
Dwa lata radzenia sobie ze skutkami zniszczeń po częstych ostrzałach wygimnastykowały miejscowych. Według słów mundurowego i siedzących obok na pace ciężarówki chłopaków ze służb komunalnych tym razem żadne z kilkudziesięciu mieszkań wokół krateru nie ucierpiały na tyle, żeby nie dało się w nich dalej żyć. Większość mieszkańców wstawiła w miejscu wyrwanych okien i balkonów paździerz i dalej tam żyje. Część, która na czas remontu miała się gdzie przeprowadzić, zrobiła to.
– Okoliczne sanatoria, gdzie wcześniej lokowaliśmy ludzi ze zniszczonych mieszkań, są już przepełnione. Ale nauczyliśmy się funkcjonować w tych warunkach, nikt nie zostaje na ulicy. Miejsce znajdzie się dla każdego.
Na Telegramie i w powietrzu cisza, króluje komunikat „zagrożenia rakietowego w tej chwili nie ma”.
A „Chujowy Charków” publikuje zdjęcie faceta w krótkim rękawku i szortach, który z godnością sunie po oblodzonym chodniku w podcharkowskiej miejscowości. Z komentarzem „w Pisoczynie objawił się nowy projektant mody”.
Pochodzi z Bielska Białej, rocznik 2001, studiuje psychologię na SWPS w Katowicach, pisze reportaże z Ukrainy, publikuje w Tygodniku Powszechnym.
Pochodzi z Bielska Białej, rocznik 2001, studiuje psychologię na SWPS w Katowicach, pisze reportaże z Ukrainy, publikuje w Tygodniku Powszechnym.
Komentarze