0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor Telewizji Biełsat: „Od wybuchu wojny w Ukrainie represje polityczne na Białorusi przybrały na sile. Tylko w maju aresztowano 263 osoby. Mam poczucie, że rozpędzona machina represji, która dostała na to pieniądze, musi usprawiedliwić teraz swoje istnienie, więc już nawet przeglądają archiwa 1,5 - 2 lata wstecz, by znaleźć tych, co zamilkli”.

Anastazja Rouda, dyrektor dziennika "Nasza Niwa", nie ma wątpliwości:„Represje są silniejsze”

Barys Haretski z Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy: „Władze systematycznie zatrzymują żurnalistów, działaczy, obrońców praw człowieka – ludzi ze starych ich list czy ze zdjęć z protestów. Wraz z wybuchem wojny przyszła fala zatrzymań za działania przeciwko wojnie”.

Przeczytaj także:

Łukaszenka wysyła specnaz

Zgodnie z danymi Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiosna”, 13 czerwca br. na Białorusi było aż 1216 więźniów politycznych.

Aż, bo dla porównania w tym samym czasie w ponad 15 razy ludnościowo większej Rosji jest ich „zaledwie” 442, z czego 355 z religijnych powodów. Reżim Łukaszenki jest więc rekordzistą Europy w dziedzinie represji politycznych. Przynajmniej oficjalnie. Do tego zagony więźniów politycznych pod butem dyktatury cały czas rosną – 9 czerwca podano, że dołączyło do tego grona siedem kolejnych osób. Głównie za „obrażanie” Aleksandra Łukaszenki.

„Każdego dnia nam donoszono, że kogoś zatrzymali za fotografowanie sprzętu wojskowego Rosji” - twierdzi Barys Haretski. Nie wie, ilu dokładnie Białorusinów zostało za to aresztowanych, ale szacuje, że przynajmniej setka. Fotografie akurat wystrzelonych rakiet w stronę Ukrainy często trafiały na kanał na Telegramie „Białoruski Gajun”, pomagając obronie przeciwlotniczej sąsiada z południa. Do teraz na tym kanale jest sporo zdjęć i filmów wojskowych wyrzutni rakiet, rzadziej innego rodzaju sprzętu wojskowego. Do tego mapy z zaznaczonym kierunkiem lotu lub trasą, jaką te pojazdy pokonywały.

Olbrzymie represje dotknęły także tzw. partyzantów kolejowych – Białorusini utrudniali transport sprzętu wojskowego na wagonach. Niszczyli tory, urządzenia regulujące ruch, hakowali oprogramowanie, czy utrudniali w inny sposób kolejową logistykę. „To były masowe działania, ludzie z różnych stron to robili, w całej Białorusi” - mówi Haretski. Ale długo to nie trwało, bo żołnierze Łukaszenki – wysłano nawet Specnaz - strzelali do partyzantów. Wiadomo o wielu rannych osobach. Nie wiadomo, ilu trafiło za kraty, ale mówiło się o dziesiątkach zatrzymanych. Tak podawał m.in. Biełsat, szeroko opisujący ten ruch oporu.

Dziennikarz? To do kryminału

Wśród więźniów politycznych, 27 osób obecnie to dziennikarze, publicyści, blogerzy i inne osoby związane z pracą w mediach. To „tylko” 27 osób, bo tak naprawdę przygniatająca większość dziennikarzy (nie mylić z propagandystami Łukaszenki), która pisze o Białorusi, już tam nie mieszka. Z oczywistych powodów – bezpieczeństwa swojego i bliskich.

„Być dziennikarzem tam, oznacza iść od razu do kryminału. Teraz już nawet strategia siedzenia cicho jak mysz pod miotłą nie daje rezultatów” - twierdzi dyrektor Biełsatu.

„Niewielu już zostało na Białorusi. I głównie ci, co muszą zadbać o starszych rodziców, czy o swoje dzieci. Oni się nie wychylają” - dodaje Natalia Gantiewskaja z Press Club Białoruś. Romaszewska-Guzy nie może nawet mówić o tym, kto ze współpracowników Biełsatu został na Białorusi, by im nie zaszkodzić. Nie może nawet wymienić nazwiska osadzonego ostatnio kolegi, bo od razu dostałby kolejne zarzuty. Kto mógł, wyjechał z kraju i pracuje zdalnie. Najwięcej osób uciekło do Ukrainy, nasz kraj jest na drugim miejscu rankingu.

„Polska strona pomogła nam bardzo w uzyskiwaniu wiz humanitarnych i musimy za to podziękować” zaznacza Aleksander Łukaszuk, dyrektor Białoruskiego Radia Swoboda. Wielu dziennikarzy wyjechało też do republik nadbałtyckich czy Gruzji. Dziennikarze „Nasza Niva” działają na Litwie, a redakcji „Zerkalo”- w różnych państwach sąsiadujących z Białorusią. Z kolei pracownicy Biełsatu (należy do TVP i w jej budynkach ma studia) działają głównie z Polski.

De facto działalność prawie wszystkich wolnych mediów została już zakazana na Białorusi. Bo reżim Łukaszenki tym, którzy ujawniają prawdę, nadaje status „ekstremistycznej formacji”. Tak zostały już opisane różne redakcje, m.in.: Nasza Niwa, Biełsat, Radio Swoboda, czy Zerkało. Gdy w listopadzie 2021 r. na wniosek białoruskiego KGB, na listę „ekstremistycznych formacji” wpisano także niezależną agencję informacyjną BielaPAN, za ekstremizm uznano również wykorzystywanie loga agencji - obok nazwy był wizerunek jeźdźca z mieczem na czerwonym koniu.

Barys Haretski z Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, twierdzi, że w połowie czerwca br. takie określenie nadano ok. 10 mediom białoruskim. „Ale reżim też uznaje, że jakieś media publikują >>ekstremistyczne materiały<<. W sumie do jednego lub drugiego oficjalnie zalicza się 27 mediów” - dodaje Haretski.

Do 6 lat za fotografowanie samolotów

Przykłady ostatnich represji wobec mediów?

Pod koniec kwietnia 2022 r. został zatrzymany Jurij Hancarewicz. Z początku nie wiadomo było, co konkretnie zarzuca mu reżim, ale po tygodniu jeden z propagandowych kanałów Białorusi opublikował jego przesłuchanie. Podał też, że został on zatrzymany za fotografowanie sprzętu wojskowego Rosji i wysyłanie tychże zdjęć do niezależnych mediów - Zerkało i Radia Wolna Europa/Radia Swoboda. Za te działania grozi mu aż 6 lat więzienia. Dziennikarze dowiedzieli się, co ich kolega konkretnie sfotografował - samoloty rosyjskie na lotnisku. Według Haretskiego, Hancarewicz siedzi obecnie w areszcie śledczym w Baranowiczach i nie wiadomo, kiedy rozpocznie się jego proces.

Konstanty Zalatyk – dyrektor „Białoruś i rynek” - został zatrzymany 18 maja. Przeszukano mu biuro, laptop, telefony. Prawnik nie mógł się z nim spotkać przez tydzień. Zarzucono mu złamane art. 130 kodeksu karnego, paragraf 2 – to podżeganie do nienawiści połączone z przemocą. Za to grozi od 3 do 10 lat więzienia.

26 maja 2022 r. Aleksander (Ales) Liubenczuk, dziennikarz „Białoruś i rynek”, też trafił za kraty. Organizacja „Wiosna” do teraz nie zna powodów jego zatrzymania, bo jego prawnika reżim Łukaszenki zobowiązał do nieujawniania tej informacji. Kilka organizacji, w tym „Wiosna”, PEN Club Białoruś i Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy, uznają dwóch dziennikarzy „Białoruś i rynek” za politycznych więźniów i domagają się ich uwolnienia.

Sędziemu wystarczyły 3 godziny

„Orwell byłby zaskoczony” - tak Press Club Białoruś zatytułował krótką video konferencję na temat ostatnich represji wobec dziennikarzy.

I faktycznie – represje na Białorusi wobec żurnalistów przybierają wręcz karykaturalne kształty.

Między 6 a 9 czerwca rozpoczęło się 5 procesów ludzi mediów, z czego jeden grupowy – dotyczy czterech osób z niezależnej agencji informacyjnej BielaPAN. Tych ostatnich KGB aresztowało zimą 2020/21 oraz latem 2021 - długo zanim BielaPAN trafił w listopadzie 2021 r. na listę „ekstremistycznych formacji”.

Takie procesy to karykatura wymiaru sprawiedliwości – toczą się za zamkniętymi drzwiami, często są utajnione, co oznacza, że adwokat nawet nie może udzielić informacji, o co jego klienta oskarżono. Bardzo szybko – po kilku godzinach - zapadają wyroki. Bo – jak wszyscy się domyślają – i tak napisano je, zanim w ogóle sędzia pojawił się na sali i wysłuchał stron. „Takie zabiegi to normalna praktyka” - mówi Haretski.

Podobny mechanizm wobec Andrieja Kuznieczuka, dziennikarza Radia Wolna Europa/Radia Swoboda. Został aresztowany 25 listopada 2021 r. na 10 dni. Przeszukano też jego mieszkanie. Po tym czasie jednak nie został wypuszczony. Skazano go na kolejne 10 dni. Ale w grudniu też nie zobaczył świata za kratami, tylko usłyszał, że będzie miał sprawę kryminalną. Nie wiadomo było wówczas za co. W tym czasie Radio Swoboda zostało wpisane przez MSW na listę „formacji ekstremistycznych”. I dopiero wtedy postawiono mu zarzut „tworzenia ekstremistycznej formacji” (art. 361-1 Kodeksu Karnego). Mimo że Kuznieczuk wtedy już de facto nie pracował dla Swobody, bo od kilku tygodni siedział w „ciurmie”.

W przypadku Kuznieczuka sędziemu wystarczyły trzy godziny, by 8 czerwca skazać dziennikarza na 6 lat w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. „Więcej pracy, obowiązków, mniej kontaktów z zewnątrz, a więcej zamknięcia w celi” - tłumaczy Barys Haretski.

Demonstracja - „akcja zbiorowa rażąco naruszająca porządek publiczny”

Inny modus operandi zastosowały służby reżimu przeciwko Oksanie Kolb, redaktor naczelnej tygodnika Nowy Czas. W kwietniu 2021 r. milicjanci przyszli do domu – z tarczami i młotami. „Mieli wybić jej drzwi i aresztować ją jak niebezpiecznego przestępcę. Ale spotkała ich na schodach” - opowiada nam wicenaczelny Nowego Czasu Sergiej Pulsza.

Aresztowali Oksanę i oskarżyli z art. 342 par.1 kk – organizacja lub aktywny udział w akcjach zbiorowych rażąco naruszających porządek publiczny. „Podczas procesu dowiedzieliśmy się, że oskarżono ją o udział w Marszu Wolności 16 sierpnia 2020 r. To był jeden z najbardziej masowych protestów – wzięło w nim udział od 300 do 500 tys. osób” - opisuje Pulsza.

Już wcześniej ludzie byli skazywani za udział w tym proteście, ale jednak tylko na areszty administracyjne. A w przypadku dziennikarki prokuratura zażądała 2,5 roku pracy poprawczej w specjalnej instytucji. Oskarżenie oparło się na jednym zdjęciu Oksany z demonstracji. Ale dziennikarka przyznała się do winy. „Skoro na Białorusi nie ma sprawiedliwego procesu, a wyrok został już z góry napisany, to wszystko można uznać – takie jest jej stanowisko” - tłumaczy nam to działanie Pulsza.

Podkreśla absurdalność tego procesu i zarzutów. Bo dokładnie 16 sierpnia 2020 r też odbył się w Mińsku inny wiec - poparcia dla Łukaszenki. Dyktator sam go zwołał i na nim przemawiał. Czyli był „aktywnym uczestnikiem”. Ale ani jego, ani uczestników tego wiecu reżim oczywiście nie ściga.

Proces Oksany za zamkniętymi drzwiami rozpoczął się 7 czerwca 2022 r.

Relacjonujesz demonstracje? Zdradzasz państwo

Katerina Adrejewa relacjonowała najważniejsze wydarzenia społeczno-polityczne ostatnich lat, jest dziennikarką śledczą i współautorką książki „Białoruski Donbas” - opisuje, jak białoruskie służby i państwowe przedsiębiorstwa korzystają na wojnie w Ukrainie. Pierwszy nakład tej publikacji rozszedł się na pniu.

Szybko więc sąd uznał ją za materiał „ekstremistyczny” - czyli na terenie Białorusi zakazane jest jej posiadanie, sprzedaż, import a nawet udostępnianie fragmentów w mediach.

Gdy książka się ukazała, Katia już miała zasądzone 2 lata więzienia w kolonii karnej. Za co? Bo 15 listopada 2020 r relacjonowała wiec ku pamięci Romana Bondarenko – mieszkańca Mińska zabitego przez siepaczy Łukaszenki. Od tego czasu Andrejewa jest symbolem represji reżimu wobec dziennikarzy na Białorusi.

5 września tego roku miała wyjść z kolonii karnej w Homlu. Ale 10 lutego nagle przenieśli ją do aresztu śledczego. Ani rodzina, ani znajomi, ani nawet prawnik nie wiedzieli dlaczego. Po 55 dniach dowiedzieli się dopiero, że białoruskie KGB oskarżyło ją o „zdradę państwa”. Grozi jej od 7 do 15 lat więzienia.

„Szczegóły sprawy są utajnione. Nie wiemy, na podstawie jakich wydarzeń powstało tak straszne oskarżenie w duchu stalinowskim” - pisze nam jej mąż Igor Iljasz. Nie ma wątpliwości, że oskarżenie jest sfabrykowane: „Ta sprawa karna jest potworna w swoim cynizmie i okrucieństwie zemsty za działalność dziennikarską, za jej uczciwość”.

Następny ich krok? Może uznają nas za terrorystów

Represje wobec dziennikarzy na Białorusi trwają od 2 lat. I są masowe. Aleksander Łukaszuk, twierdzi, że po 2020 r aż 10 ich pracowników aresztował i więził reżim. „Niektórzy mieli wielokrotne wyroki” - zaznacza. W połowie sierpnia 2020 r., gdy odbyły się sfałszowane wybory oraz masowe demonstracje, zatrzymano aż 36 dziennikarzy i współpracowników Biełsatu, z czego naraz siedziało 20. Tylko w 2020 r żurnaliści tej stacji przesiedzieli za kratami sumarycznie 391 dni. Kilka osób osadzano 2-3 razy po 2 tygodnie.

Za co oficjalnie ścigają żurnalistów? Relacjonowanie demonstracji, udział w nich, rzekome malwersacje podatkowe lub ujawnianie tajemnic państwowych. Dostają czasem po 2, 6 a nawet 15 lat.

Aleksa Silicha zgarnięto 21 maja 2021 r., gdy rozmawiał z ludźmi na ulicy. Patrol milicji na okładce jego paszportu znalazł pahonię – symbol protestów (rycerz na koniu na biało-czerwonym tle). Silich dostał tylko 10 dni paki za „jednoosobowe pikietowanie poprzez demonstrowanie niezarejestrowanych symboli”.

W tych postsowieckich ciurmach żurnaliści są psychicznie i fizycznie torturowani. Trafiają jak wielu na ścieżki zdrowia – skulony człowiek przebiega, a strażnicy w szpalerze walą go pałami.

Wg statystyk BAJ, tylko w 2020 r, pobito aż 62 dziennikarzy.

Jan Roman, współpracownik TVP Polonia i Biełsatu, trafił do szpitala, gdy Specnaz kopniakiem wybił mu cztery przednie zęby, złamał kość policzkową i nos. Alenę Dubowik, współpracowniczkę Biełsatu, strażniczka tak pobiła, że dziennikarka miała podejrzenie pęknięcia jajnika. Ruslanowi Kulewiczowi, fotoreporterowi Hrodna.Life, OMON złamał obie ręce.

Sadzają ich w celach 4-5 osobowych po nawet 16 osób. Bywa, że aresztowani mdleją z braku tlenu, śpią na siedząco także na dziurze w podłodze do wypróżniania się (co muszą robić przy wszystkich). Gdy był Covid masowo nań chorowali, a lekarzy nie wzywano. Prysznic – raz na 15 dni. Trafiają do karcerów, rodziny nie mają z nimi kontaktu przez wiele miesięcy. Nawet adwokaci nie mogą z osadzonymi rozmawiać. Kontakt listowny też utrudniony – albo w jedną, albo w drugą stronę listy nie są podawane.

Sergiej Pulsza z Nowego Czasu opowiada o dziennikarzu śledczym Denisie Iwaszynie, którego oskarżano o ujawnianie informacji o państwie i policji, mimo, że dane, które podawał, są dostępne w otwartych źródłach. „Nie wiemy gdzie go teraz trzymają, w jakich warunkach, jak on się ma, czy nie jest w depresji. Piszemy do niego listy, ale nie dostajemy odpowiedzi, więc pewno on naszych nie dostaje” - mówi Pulsza.

Funkcjonariusze reżimu zabierają dziennikarzom cały ich sprzęt – telefony, komputery, aparaty. Także należące do ich dzieci i rodziny. Rekwirują im auta, rowery, czy inne środki transportu. Przecinają im przewody hamulcowe, przebijają opony. Nawet rodziny biorą za zakładników. Larysie Szczyrakowej, freelancerce współpracującej z Biełsat TV, którą w 2017 r skazano aż 8 razy, w końcu zagrożono odebraniem dziecka. Ciężarną żonę Andrzeja Poczobuta – polskiego dziennikarza więzionego od marca 2021 r. - też zatrzymali mundurowi. Arinie Malinowskiej – współpracowniczce Biełsatu, która uciekła na Ukrainę - przez telefon śledczy groził, że jej rodzinę będą trzymać jako zakładników. Dopóki nie wróci do kraju.

Dziennikarze białoruscy proszą: piszcie i mówcie o tym, co się dzieje na Białorusi, by wywrzeć jakąś presję.

Sergiej Pulsza: „Ten wpływ jest wyczuwalny, choć nie zawsze. Ale ważne jest, by widzieć waszą solidarność”

Łukaszuk: „Afganistan czy Ukraina odwróciły uwagę świata od sytuacji na Białorusi, więc będziemy wdzięczni za mówienie o tych represjach”.

Anastazja Rouda ironizuje: „Nie wiadomo, co będzie następnym ich krokiem. Może uznają nas za terrorystów?”

Sęk w tym, że to właściwie już ma miejsce - Anton Matolka informował dziesiątki tysięcy ludzi na kanale na Telegramie o protestach, za co reżim wpisał go na listę „zaangażowanych w terroryzm". Za rzekome usiłowanie przeprowadzenia zamachu terrorystycznego.

W rankingu Wolności Prasy, Białoruś zajmuje 153 miejsce na 180 krajów.

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Przeczytaj także:

Komentarze