Rosja nie może kolejny rok psuć Ukraińcom świąt, ponieważ święta – to ciepło rodzinne, radość i nadzieja. W mediach społecznościowych propozycje prezentów dla żołnierzy. Rodziny jeńców wojennych przypominają: „Rosja torturuje jeńców też w święta"
Na początku grudnia 2024 w Ukrainie rozpoczął się przedświąteczny maraton. W sklepach ozdoby choinkowe, światełka, kolędy. Nastrój psują duże postery z instrukcjami: „Jak się zachować w razie wybuchu jądrowego” oraz „Jakie rzeczy powinieneś mieć w razie wybuchu jądrowego”.
Zobaczyłam to na profilu instakyiv z podpisem: „Oh, ten vibe Świąt Bożego Narodzenia w Ukrainie”.
Instrukcje pojawiły się w miejscach publicznych po tym, jak Rosja pod koniec listopada znów zaczęła straszyć Ukrainę i świat bronią nuklearną, wystrzeliwując Oriesznika na Dnipro.
Jak żyć w kraju, ogarniętym wojną? Skąd brać siły, inspiracje? Nad tym codziennie zastanawiają się Ukrainki i Ukraińcy. My też powinniśmy. Nie tylko dlatego, że to dzieje się tak blisko. Ale też dlatego, że możemy się wiele od nich nauczyć. Dlatego powstał ten cykl o ukraińskiej codzienności w najtrudniejszych czasach. O ludziach.
Przed Mikołajkami w mediach społecznościowych natrafiam na propozycje prezentów dla żołnierzy: termofory, power banki, słodycze, lekarstwa od przeziębienia, herbata i kawa, mięsne/słone przekąski, skarpetki, rękawice, termosy, kosmetyki, świece okopowe, „list z ciepłymi słowami, które są tak potrzebne dla naszych obrońców”.
Akcja z Sekretnym Santą 3.0 jeszcze trwa do 20 grudnia. Osoby, które chcą zrobić prezent żołnierzom, piszą w Telegram-bot, dostają pseudonim żołnierza i przygotowują dla niego prezent, potem wysyłają paczkę organizatorom, a ci dostarczają ją na front. W mediach społecznościowych roi się od zrzutek na prezenty.
Władze ogłosiły, że każdy obywatel będzie mógł otrzymać tzw. zimowe wsparcie – tysiąc hrywien (ok. stu złotych). I choć wiele osób uznało to za populistyczny krok, jak poinformował minister cyfryzacji Ukrainy Mychajło Fedorow, w ciągu pierwszej doby zarejestrowało się ponad 2,5 mln obywateli, którzy chcą takie wsparcie otrzymać.
W sondach ulicznych Ukraińcy deklarują, na co wydadzą te pieniądze: na leki, na opłacenie mediów, ale najwięcej osób – przekaże armii. Są też tacy, którzy nie będą składać wniosków o te pieniądze, bo nie potrzebują dodatkowej pomocy.
Rodziny jeńców wojennych w czapkach św. Mikołaja na demonstracjach przypominają: „Rosja torturuje jeńców nawet na święta”. Dzieci piszą listy, ale nie do Mikołaja, tylko do Czerwonego Krzyża, który może pomóc poprawić warunki ukraińskich żołnierzy w rosyjskiej niewoli. Nie zapominajcie o naszych bliskich!
Niektórzy zamieszczają wiersze z ilustracjami, na których jest smutny św. Mikołaj. Przyszedł – a domy są zniszczone, dzieci nie ma, tylko hula wiatr. „Podaruj nam pokój, niech będą całe domy i mieszkania” – kończy się wiersz.
Oprócz Mikołajek, 6 grudnia w Ukrainie był obchodzony dzień Sił Zbrojnych. Teraz to jedno z najważniejszych świąt. Bo, jak głoszą napisy w mediach społecznościowych (między zdjęciami choinek i prezentów):
„Front zbliża się szybciej, niż święta”.
(Pod koniec listopada Reuters podawał, że w ciągu poprzedniego tygodnia rosyjska armia zajęła prawie 235 kilometrów kwadratowych, co stanowi rekordowy postęp w ciągu tygodnia w 2024 roku. A w ciągu listopada zajęli 600 kilometrów kwadratowych).
A linię frontu trzymają żołnierze i żołnierki – najważniejsi ludzie w kraju. 17 listopada 2024 roku, po rosyjskim zmasowanym ataku, kiedy Rosja wystrzeliła po Ukrainie 120 rakiet i 90 dronów, w sieciach społecznościowych Ukraińcy gratulowali Natalii Grabarczuk – żołnierka zestrzeliła rosyjski pocisk. Był to jej pierwszy start bojowy. „Popała, Natasza, popała” [Trafilaś, Natasza, trafiłaś] – słychać na wideo głos towarzyszki.
„Kiedy rakieta wroga znalazła się w zasięgu, odłożyłam na bok wszelkie emocje i podekscytowanie. Wykonałam setki ćwiczeń na symulatorach. Zrobiłam więc to, do czego zostałam przeszkolona” – mówi Natalia. – „Nie jest łatwo zestrzelić rakietę manewrującą”. Przenośny system obrony przeciwlotniczej Natalii waży około 18 kilogramów. Przed wstąpieniem do armii, Natalia pracowała jako wychowawczyni w przedszkolu.
W ukraińskiej armii są przedstawiciele różnych profesji. Oleś Sanin, reżyser ukraińskiego filmu „Dowbusz” – jak podaje Detector Media – informował, że z jego ekipy filmowej zginęło pięć osób, siedmiu zaginęło, a 70 służy obecnie w SZU, w tym aktorzy, kaskaderzy, technicy filmowi, artyści i kamerzyści.
Oczywiście to nic nowego, że ludzie z tzw. środowiska kultury i mediów walczą. Prezenterzy telewizyjni w transmisjach na żywo żegnają się z widzami, informując, że podjęli decyzję dołączyć do SZU i stanąć w obronie ojczyzny. I mają nadzieję, że kiedyś –w lepszych czasach – wrócą na wizję.
„Nie jest strasznie być „300” [w nomenklaturze wojskowej ten kod oznacza rannego żołnierza]. To boli. 200 [kod 200 oznacza martwego żołnierza] też nie jest strasznie, nie zrozumiesz, co z tobą się dzieje. Strasznie, kiedy jesteś obok swojego towarzysza i nie możesz mu pomóc. To jest bardzo strasznie. Kiedy jesteś z tym człowiekiem przez dłuższy czas, przywiązujesz się do niego, przyjaźnicie się, to jak rodzina i kiedy tracisz tego człowieka i nie możesz mu pomóc. To jest bardzo strasznie. Nie wiesz, co potem powiedzieć jego bliskim. Masz kaszę w głowie. To jest największy strach – nie być w stanie pomóc swojemu przyjacielowi” – mówi w reportażu Radio Swoboda „Partos”, saper 93. brygady zmechanizowanej „Chołodnyj Jar”.
„Osiem godzin leżał z kulą w głowie i czuł, jak muchy łażą po jego ranach” – tak zatytułowało historię żołnierza Ostapa z „Azowu” BBC Ukraine. W sierpniu 2023 roku został ranny w kolano, bark i głowę. Trzy kule. „Chłopcy nieśli mnie do samochodu ewakuacyjnego. Niektórzy z nich również byli 300 i nie mieli sił. Zdaliśmy sobie sprawę, że jak wszyscy będą mnie nieść, to możemy w ogóle nie dojść” – opowiada Ostap z pseudonimem „Sid”. Więc został sam.
„Pamiętam, że leżałem obok drzewa. Było bardzo trudno, wszystko bolało. Nie mogłem obrócić się, sparaliżowało mi pół ciała. Muchy zaczęły jeść [rany]. Gorąco. Chciało się, żeby albo mnie zabrali, albo żeby to wszystko szybko się skończyło” – cytuje BBC Ukraine. Towarzysze dzięki dronowi odnaleźli Ostapa i po niego wrócili. Po rehabilitacji Ostap ożenił się i został ambasadorem centrum rehabilitacyjnego.
Czasami nawet nie wyobrażamy sobie, co kryje się za wyrazem „walczyć”. W YouTubie na kanale Butusow Plus oglądam – jak to ujął dziennikarz, korespondent wojenny Jurij Butusow, autor materiału – historię niesamowitego wyczynu (w dużym skrócie streszczam tę historię).
Dowiaduję się o ośmiu (siedmiu przeżyło) żołnierzach batalionu Gwardii Narodowej „Swoboda”, którzy latem przez 67 dni walczyli otoczeni, aby powstrzymać rosyjski atak na miasto Siwersk.
67 dni spędzili w małej ziemiance. Wokół – pół setki trupów rosyjskich żołnierzy, 6 spalonych pojazdów opancerzonych. Ukraińscy żołnierze ciągle byli ostrzeliwani oraz atakowani dronami. Co jakiś czas ukraiński dron zrzucał im jedzenie i wodę.
„Ustaliłem zasady. [...] Zęby czyścimy, jeśli jest wystarczająco wody – czyści jedna osoba. Nabiera troszkę wody w kubek, płuczemy szczotkę, czyścimy, pokazałem przykładowo i wszyscy tak zaczęli robić. Trzeba stworzyć jakiś zapas… ale kiedy chce się pić, jesteś spragniony, palisz. Jest zadymione, powietrze nie wchodzi. Piekło. Śmierdzący piekarnik. Śmierdzi potem, gównem, moczem. Popić wody – to luksus” – wspomina warunki w ziemiance 25-letni dowódca, porucznik Gwardii Narodowej Władysław Stocki, „Ogień”. Jak mówi, inni żołnierze byli zaskoczeni, kiedy dowiadywali się, że z nimi w okopach jest oficer (Władysław wykonywał obowiązki osoby niższej rangi, niż posiadał). Z uśmiechem opowiada o rarytasach – o paście orzechowej, którą jedli z chlebem i o parówkach. Otrzymując paczkę z drona – czuli się jak dzieci.
W ziemiance nie można było stanąć wyprostowanym. W najlepszym przypadku można było klęczeć. Jeden z nich był bez nogi, z protezą.
Najpierw przez rosyjskie drony zostało rannych dwóch żołnierzy.
„Zacząłem go badać, [...] szukając masywnego krwawienia. [...] Zdejmuję koszulkę, a tutaj [pokazuje na prawą pierś] nie ma skóry, odsłonięte żebra. Widzę, jak jego płuca oddychają. Pytam go, co z jeszcze – może noga. Tam krew. Nałożyłem opaskę. Bandażuję piersi, a na plecach to samo. [...] W głowie odłamek” – opowiada Władysław. Potem rzucił się ratować drugiego żołnierza – „Historyka”, którzy został ranny w nogę. „Dżojstik”, żołnierz z protezą, na quadzie ewakuuje rannych. Wraca. Na stanowisku zostają we dwóch z Władysławem. Rosjanie zaatakowali bronią chemiczną, żołnierze natychmiast założyli maski przeciwgazowe.
„I zaczyna się – może to panika była, a może to skutki gazu – nie mogę oddychać i zacząłem wymiotować. A przed tym niczego nie jedliśmy, tylko wodę piliśmy. [...] I kiedy rzygam tą wodą, nareszcie mogę złapać powietrze”. Żołnierze otrzymali wzmocnienie.
„W nocy kopiemy. Nocne drony obserwują, minimum ruchów, cicho kopiemy łopatami, czyścimy okopy. Pracujemy, nie ma tak, że położyłeś się i śpisz” – kontynuuje Władysław. Opowiada o szturmie Rosjan, który trwał cały dzień. Potem dowództwo zdecydowało, że pozostali żołnierze mieli przejść na inne stanowisko. Miał zostać sam.
„Mózg się zrestartował. Powiedziałem sobie: Przeżyję. 100 proc. No bo co mam robić?”
Władysław musiał zadbać o power banki, benzynę, granaty, miał kałasznikowa i amunicję. Podzielił jedzenie i wodę na kilka dni. Spać miał w dzień, bo rozstawił miny i usłyszy wybuch, jeśli wróg będzie się skradać. Całą noc Władysław kopał dla siebie pozycję – bezpieczną „dziurkę”, w której mógł leżeć i uniknąć trafienia bezpośrednim ogniem. Wyniósł ze 20 worków ziemi.
„Sam broniłeś pozycji, zostałeś sam ?” – pyta dziennikarz.
„Tak żyć chciałem. Głos w głowie mi mówił: przeżyjesz. Trzeba robić to i to”.
Później Władysław zmienił pozycję i dołączył do innych żołnierzy. Z jednej i drugiej strony na odległości ok. 300 metrów – stanowiska Rosjan i zaminowane pole. W stronę ukraińskich sił jechały rosyjskie pojazdy, na czele dwa czołgi. Ukraińscy żołnierze nie mieli odpowiedniej broni, żeby je zniszczyć. Pomogła grupa obok. Kiedy rosyjscy żołnierze wyleźli z pojazdów, to zaczął się wzajemny ostrzał. Rosjanie rzucali w ziemiankę SZU granaty.
„Krzyczę: granat! Przyciskam się do ściany, a on do nas nie doleciał, bo Sania zginął, przykucnął i w tym miejscu przykrył ostatnią dziurkę, gdzie można było coś wrzucić.
[...] Jeszcze jeden. Zaleciał mu pod nogi. Trzymał go swoim martwym ciałem! Wybuchł, ja kontynuuje walkę. Takie ****** było **** nie wiem ile czasu. Nie wiem, ile to trwało, nie mogę powiedzieć. Po prostu chaotyczna bitwa. [...] Jeszcze jeden granat. Może z dziesięć rzucili. Wszystkie zatrzymywały się u nóg Sani. Granaty do nas nie mogły dolecieć, rozumie pan? Uhh, kurde”. Butusow ściska Władysława, który wybucha płaczem i dziękuje.
Ja (przed ekranem) również.
Żołnierz, który swoim ciałem uratował towarzyszy, nazywał się Ołeksandr Chomiak.
Od samego początku demonstracji proeuropejskich wydarzenia w Gruzji przyciągają uwagę Ukraińców. Tak samo walczą, jak my 11 lat temu, nawet w tych samych dniach – piszą w mediach, udostępniając relacje z Tbilisi ze słowami wsparcia dla Kartwelów, a zamiast „Gruzja” – używają gruzińskiej nazwy kraju Sakartvelo.
Fotografka Włada Liberowa w Instagramie relacjonuje, jak demonstranci w Tbilisi dekorują choinkę zdjęciami ludzi, którzy zostali ranni przez policję. Wisi tam też ukraińska flaga.
„Próby przekonania nas przez gruzińskie władze, że integracja europejska kraju trwa, podczas gdy ich działania wskazują, że Gruzja zwraca się w stronę Moskwy, są zaskakujące. Swego czasu osławieni ukraińscy politycy, którzy próbowali odwrócić Ukrainę od UE i wciągnąć w rosyjskie jarzmo, również twierdzili, że tylko »zawieszają«, a nie ograniczają integrację europejską naszego kraju” – czytam w komunikacie Ministerstwa Spraw Zagranicznych Ukrainy.
MSZ dodaje, że „gruziński rząd powinien przestać straszyć swoich obywateli mitycznym »ukraińskim scenariuszem”. „Nasza solidarność z narodem gruzińskim pozostaje niezachwiana” – pisze ukraińskie MSZ.
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.
Komentarze