0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. SERGEY BOBOK / AFPFot. SERGEY BOBOK / ...

Na zdjęciu: Ukraińscy funkcjonariusze i kobieta nad ciałem 15-letniego syna po ataku rakietowym w Charkowie 31 października 2024 r. Fot. SERGEY BOBOK / AFP

„Bądź pozytywny, nie negatywny” – pouczał Ernest Hemingway. Ludzie nie chcą czytać złych wiadomości. Spróbuję. Chociaż już zapomniałam, jak tego unikać. „Wiesz, jest tak paskudnie na duszy. I nie wiem dlaczego. Może depresja jesienna?” – mówiły rok temu kobiety we Lwowie. Stały w drzwiach sklepu z pamiątkami. Przechodziłam obok i pomyślałam, że czuje się źle z powodu słowa na W.

Od kilku dni, jeśli nie tygodni, zamierzam napisać pozytywny tekst o tym, „jak żyje Ukraina”. Przeglądam media ukraińskie i czytam, że kobiety opanowują zawody kojarzone z mężczyznami, często ciężkie. Na przykład przesiadają się na ciężarówki i traktory.

Pod koniec września Ministerstwo Gospodarki informuje, że rusza program Iron Woman – przekwalifikowania dla kobiet, które chcą zdobyć umiejętności obsługi sprzętu budowlanego. Uczestniczki będą mogły przejść szkolenie na operatorki koparek i ładowarek czołowych.

„Aby poprawić sytuację na rynku pracy, pomóc kobietom nauczyć się bardziej potrzebnego zawodu i zwiększyć ich konkurencyjność, wprowadziliśmy szereg programów przekwalifikowania i szkoleń. Dzięki temu tysiące ukraińskich kobiet mają możliwość opanowania nowej specjalności, która jest dziś bardziej aktualna, poszerzenia wiedzy w swojej specjalności i podniesienia poziomu zawodowego” – mówi wiceministra Tetiana Bereżna.

Już rok temu badania Konfederacji Pracodawców Ukrainy pokazywały, że coraz częściej kobiety pracują na „męskich” stanowiskach.

„Praktyka ta występuje w przemyśle metalowym i przetwórstwie rolnym, w wysoce zautomatyzowanych branżach, gdzie przekwalifikowanie może być szybko przeprowadzone. Często nowe stanowisko dla kobiet wiąże się z fizycznym obciążaniem. Praktyka ta jest powszechna na przykład w przemyśle meblarskim” – zaznaczają badacze.

„W Dniprze rozpoczyna się szkolenie pierwszego w Ukrainie kobiecego batalionu budowlanego” – pisze wczorajsze „Suspilne Dnipro”. Kobiety są szkolone na tynkarzy i glazurników.

Przeczytaj także:

Specjalizacje na froncie

Z kolei na froncie też trwa „przekwalifikowanie”. (Chociaż przed wojskiem i tak wiele osób zajmowało się czymś innym). Radio Swoboda pisze:

„Przeniesiony do piechoty”: to zdanie powszechnie słyszy się od specjalistów wojskowych w siłach zbrojnych wszystkich specjalności – od obrony powietrznej po łączność, od specjalistów rakietowych po inżynierów”.

Ukraińskie wojsko nadal zmaga się z brakami kadrowymi, mimo uchwalonej wiosną ustawy o mobilizacji. Jest duża potrzeba w piechocie.

Jednak przerzucenie żołnierzy z innych rodzajów wojsk niesie ryzyko. Taki sposób „uzupełnienia” jest krytykowany za to, że jest to nieefektywne wykorzystywanie ludzi z doświadczeniem i umiejętnościami. Przeszli odpowiednie szkolenia w konkretnej dziedzinie i są unikatowymi specjalistami, np. są pilotami dronów.

Jak mówi rozmówca Radio Swoboda, niektórzy dowódcy unikają zgłaszania strat, uzupełniają oddziały z ludzi innych specjalności. Np. do piechoty trafiają żołnierze wojsk rakietowych. To powoduje dodatkowe straty (żołnierze zostawiają swoje ważne zadania), prowadzi do obrażeń, śmierci czy tego, że nieprzeszkoleni do danego zadania żołnierze trafiają do niewoli. Tak w ręce wroga może trafić specjalista, który posiada szczególną, chronioną wiedzę.

O takich mieszanych oddziałach dowiaduje się rosyjski wywiad i właśnie je najbardziej atakuje. Zresztą niedoświadczone oddziały ponoszą straty lub są zmuszone do opuszczania pozycji.

A wróg posuwa się do przodu

Pod koniec sierpnia w mediach społecznościowych wirowało: „Komuś lato się kończy, a komuś obwód doniecki”. Rosjanie robią postępy na Doniecczyźnie.

Według danych analityków Deep State w październiku wojsko rosyjskie zajęło około 490 kilometrów kwadratowych terytorium Ukrainy.

Jest to najwyższy wynik w 2024 rok i od początku kontrofensywy rosyjskiej, która trwa od października 2023 roku.

Mimo to analitycy podkreślają, że „nie warto mierzyć wszystkiego obszarami, ponieważ to ludzie walczą i są gwarancją trwałości armii i jej potencjału oporu”.

„Można stracić kilka brygad dla jednej wioski, ale mieć niski wskaźnik utraty terytorium. [...] Wskaźnikiem są możliwości kompleksu wojskowo-przemysłowego, poziom wyszkolenia zmobilizowanych, stopień mechanizacji, dostępność zdolności uderzeniowych dalekiego zasięgu i, co najważniejsze, racjonalne wykorzystanie potencjału ludzkiego. To ostatnie, niestety, staje się naszym słabym punktem” – piszą eksperci wojskowi.

Dmytro Łychowij, rzecznik Sztabu Generalnego SZU, w komentarzu „Ukraińskiej Prawdzie” zaznaczył, że ostatnio Rosjanie mają istotą przewagę w ludziach na froncie. Nawet pięciokrotną.

Problemem ukraińskiej armii jest system zarządzania. Na przykład z powodu utraty stanowiska niektórzy dowódcy obawiają się raportować o rzeczywistej sytuacji na ich odcinku frontu (na przykład, że brakuje żołnierzy). W związku z tym wyższe kierownictwo może podejmować decyzje oparte na złych informacjach.

Dziennikarka Własta Łazur w radiu New Voice powiedziała, że wojskowy z pokrowskiego kierunku (obecnie jednego z najtrudniejszych) mówił, że dostają rekomendacje w rozmowach z dziennikarzami używać wyrazów: ofensywa, zwycięstwo, idziemy do przodu, wybijamy do przodu. Nie może mówić o wycofaniu, czy o tym, że ktoś w jakiś sposób ingerował w naszą obronę.

„A ja żartuję z nimi, że nastupajemo na Dnipro, wkraczamy do Dnipra?” – cytuje dziennikarka.

Pokrowsk, miasto „Szczedryka”

Takie działania są częścią wojny informacyjnej. Powinniśmy mieć tego świadomość. Front nie jest murem. Jest ruchomy. I warto dyskutować nie tylko o tym, że chcemy, żeby posuwał się do wschodnich granic Ukrainy, a zastanowić się, co, jak idzie w przeciwnym kierunku. Dzięki odwadze i męstwu ukraińskich żołnierzy i żołnierek to dzieje się powoli. Ale to nie znaczy, że (przynajmniej na Doniecczyźnie) linia frontu nie podkrada się bliżej.

Rosjanom zostało kilka kilometrów, żeby zająć miasto Pokrowsk (do 1934 roku wieś Hryszyne). Tutaj ponad sto lat temu ukraiński kompozytor Mykoła Leontowycz pracował nad swoim najbardziej popularnym utworem – „Szczedrykiem”. W całym świecie pieśń jest znana pt. Carol of the Bells.

„Każdego ranka aktualizuję mapę Deep State, aby sprawdzić, czy miasto „Szczedryka” (tak nazywa się Pokrowsk) przetrwa do Bożego Narodzenia. Czy można sobie wyobrazić, że za kilka tygodni świat zanurzy się w magii kolędy, a miasto, w którym Leontowycz prawdopodobnie napisał tę melodię, jest codziennie niszczone przez Rosjan?” – pisze na X wojskowa z pseudonimem Narwana oficerka.

Jeśli tego wszystkiego nie zauważać, oczywiście wszystko jest cudownie i mityczni bohaterzy-Ukraińcy trzymają mityczny front. Kosztem swojego życia.

Walczyć będą musieli wszyscy. Kobiety też

Ostatnio ukraińskie społeczeństwo znowu omawia kwestię mobilizacji kobiet. Jewhenija Zakrewska, adwokatka, a obecnie żołnierka wywiadu lotniczego, w rozmowie z Hromadske stwierdziła, że „powszechna mobilizacja kobiet jest już dawno na czasie”.

„Oczywiście nie rozwiąże to całkowicie kwestii uzupełniania, ale bez tego również już się nie da” – powiedziała Zakrewska.

„Żeby zachować [życie – red.] naszych mężczyzn, będziemy musieli zmobilizować również kobiety. Albo będziemy musieli się poddać. Czy chcemy się poddać i żyć zgodnie z prawami „ruskiego mira”, gdzie cały kraj będzie w masowych grobach? Nie, nie chcemy. I wiem na pewno, że »ruskij mir« to nie tylko trójkolorowa flaga, która może zawisnąć nad Kijowem. Oni będą zajmować się w masowymi mordami” – mówi Maria Berlińska, szefowa projektu wolontariackiego Victory Drones w wywiadzie TSN.

Na razie władze nie mówią o takich planach. Chociaż w szeregach ukraińskiego wojska już są tysiące kobiet. W mediach pojawiają się zdjęcia młodych żołnierek, które odniosły obrażenia na polu walki. Trudno patrzyć na posiekane wojną twarze i pokaleczone ciała.

Kobieta tynkuje i rąbie drewno. Nie chodzi tu o równouprawnienie

W życiu codziennym kobiety, jak i w pracy też muszą zastępować mężczyzn. W jednej wsi latem kobiety musiały rąbać drewno na drwa, woziły w taczkach i składały, żeby zimą w ich klubie wiejskim można było się ogrzać. Musiały za to się wziąć, bo z całego gospodarstwa został jeden mężczyzna. Innych mobilizowano. I niby dzielne kobiety, a tak naprawdę nie mają wyboru.

Kiedy jest pogrzeb (zwykła śmierć, nie od wojny), to zdarza się, że nie ma komu nieść trumny.

Mężczyźni bez papierów nie chcą się narażać. Ludzie szepczą, że pracownicy wojskomatu nawet na cmentarz mogą przyjść. Problem z poborem nie jest rozwiązany. Snują opowieści o łapankach. Tata zawodził córeczkę do żłobka, a już odbierać musiał ktoś inny. Tata jest jedynym opiekunem dziecka. Służy.

Niektóre kobiety z obawy, że mąż zostanie powołany do wojska, decydują się na trzecie dziecko (wtedy mężczyzna będzie zwolniony z takiego obowiązku). A te, których mężczyźni poszli – są gotowe pojechać na krańce ziemi, żeby znaleźć wszystko, żeby ich bliscy na froncie mieli potrzebny sprzęt. Jadą do przyfrontowych miast, żeby zobaczyć ukochanego, albo z dzieckiem czekają na drodze, którą będzie przyjeżdżać na front mąż, żeby na chwilę przytulić go, pocałować.

Fryzjerki tu są?

Kobiety troszczą się o żołnierzy. Szyją odzież adaptacyjną, ponieważ z początkiem wielkiej wojny rośną potrzeby. „The Village” opisuje, jak Wiktoria Belawska, artystka ceramiczna, zaczęła stwarzać one-handed plates, czyli talerze dla ludzi, którzy jedzą jedną ręką dla kijowskiej restauracji Naushi. Restauracje z innych miast też składają zamówienia o takie talerze. Wiktoria przekaże partię takich talerzy też do szpitala wojskowego.

W jednej z lokalnych grup czytam, że kobiety odwiedzające żołnierzy w szpitalach proszą o przynoszenie golarek, szczotek do zębów, podkładów do przewijania. Wolontariuszka zaprasza fryzjerów i pań od manicure pomóc rannym w pielęgnacji włosów i paznokci.

Kobiety muszą wracać do pierwszych chwil macierzyństwa, doglądając znowu swoich mężów czy dorosłych synów, którym lekarze nie dają szans. Żyją w szpitalach. Nauczycielka matematyki obok łóżka syna prowadzi zajęcia online.

Jak dzielić szczątki?

Ukraińskie kobiety muszą być mężne. Muszą czekać miesiącami na wiadomości o bliskich. Chowają nie swoich wojskowych.

„Szukałam swojego dziecka” – mówi Natalia w reportażu Radio Swoboda. Nie wierzyła, że to szczątki jej syna. „Była tam jedna zgnilizna. Była to ręka dużego mężczyzny. [...] Moje dziecko nie miało takich grubych kości. Krzyczałam, że tam nie moje dziecko.

Mówiono mi: »Mamusiu, straciła pani rozum. Ma pani szok i nie wie, co mówi«.

Potem kadyrowcy wyłudzali w Natalii pieniądze przez telefon. Miała nadzieję, że jej syn w niewoli. Wysyłała.

»Natasza, wiesz, że pogrzebałaś szczątki mojego Wasi?« – słyszy jakoś w słuchawce.

»Nie wiem, nikt mi nic nie mówił. Śledcza powiedziała mi, że wydarzyła się okropna pomyłka: w kostnicy przypadkowo pomylono szczątki. Wasze szczątki zostały w kostnicy, a szczątki tego człowieka położono do waszej trumny«. Pytam: »A gdzie moje szczątki? Też tam są«”.

Okazało się, że Natalia pogrzebała szczątki dwóch osób. Kobiety zastanawiają się nad osobnym grobem dla każdego z żołnierzy.

Nadija trzykrotnie grzebała syna. Woreczek z ostatnimi fragmentami rodzina otrzymała przez pocztę.

„Zadzwonili do ojca, i nie przygotowując go, ostro powiedzieli: »Tutaj jest jeszcze jeden fragment. Będziecie odbierać? Wyślemy przez Nową Pocztę«. I wysłali” – opowiada dziennikarzom adwokatka rodziny. Po tym ojciec trafił do szpitala.

„To druga nagroda przychodzi, to trzecia. To już przychodzi kawałek…” – mówi tata żołnierza Tarasa Lenia, dowódcy plutonu w 10. Górskiej Brygadzie Szturmowej, który zginął w marcu 2022 roku podczas rosyjskiego nalotu w obwodzie kijowskim.

„Trzeci rok, a żadnego spokoju dla duszy” – mówi Nadija. A ojciec dodaje:

„Rozumie pani, za co dziękujemy? Za to, że mamy grób. Że mama może przyjść do grobu. [...] Ilu jest ludzi, nie mogą, nie mają takich przywilejów”.

„Dotknęłam głowy i moje palce wpadły do środka. Miała blond włosy. Potem jeszcze zobaczyłam, że mózg…włosy. Miała pyszny warkocz, cały we krwi” – opowiada Maryna, babcia Katii, którą rosyjscy żołnierze rozstrzelali w samochodzie, kiedy jechała z dziadkami. Dziadek zabrał ją z Charkowa na wieś, myślał, że tam będzie bezpieczniej. 10-letnia Katia była długooczekiwanym dzieckiem, miała 860 g, kiedy się urodziła.

Po tym, co się wydarzyło, rodzice dziecka się rozwiedli, a dziadek próbował popełnić samobójstwo.

Kobiety giną na wojnie i od wojny

Pierwsze, co rano przeczytałam to, że w Krzywym Rogu po wczorajszym (11 listopada 2024 roku) ataku z gruzów wyciągnięto ciało kobiety i jej trójki dzieci – chłopców dziesięcio- i dwuletniego oraz córki, która miała dwa miesiące. Przeżył ojciec. Jak wtedy, na początku września 2024 roku, po ataku na Lwów.

„Teraz czekamy. Pod gruzami… Byli w domu, tak. Syn poszedł do kuchni, żeby przygotować śniadanie i został żywy. [...] A jego żonę i dzieci szukają pod gruzami.

Pokładajmy nadzieję w Panu, że oni żyją, może gdzieś jakoś… Spali tam…” – mówiła wczoraj, 11 listopada, Iryna, babcia dzieci. Z sąsiadami czekała na dobre wiadomości.

Jakaś pani w komentarzach pisze:

„Powiedzcie, że wszyscy żyją”. Kilka: „Żyją?”

I dalej:

„Mam skurcze od bólu… I tak każdego razu”. „Boże, daj sił”. „Panie, ocal te dzieci, proszę, ocal je!”

„Panie, ratuj całą tę rodzinę i wszystkich ludzi na ziemi naszej świętej Ukrainie przed atakiem wroga, przeklętego Rosjanina, chroń przed wszystkimi biedami, dronami, rakietami, pociskami wystrzeliwanymi co sekundę z Rosji i w imieniu Rosji”.

Po takich wiadomościach przy następnym alarmie dzieci pytają:

„A Rosja też nas zabije?”

„Nie, wszystko będzie dobrze” – odpowiadają ukraińskie matki.

„A skąd wiesz?”

Mówią, że będzie dobrze, chociaż same nie mają takiej pewności.

Nie udaje mi się napisać pozytywnego tekstu, panie Hemingway. Być może następnym razem.

;
Na zdjęciu Krystyna Garbicz
Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze