0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Anatolii STEPANOV / AFPFot. Anatolii STEPAN...

„Dlaczego jest tyle bólu? Dlaczego jest tyle kłamstwa? Dlaczego ludzie są tacy okrutni wobec innych?”. To były pierwsze słowa Jurija Hulczuka, 22-letniego żołnierza 36 brygady piechoty morskiej, który w niewoli rosyjskiej przestał mówić.

Jurij wrócił do domu 14 września 2024 roku. Bronił Mariupola i razem z setkami innych żołnierzy i żołnierek trafił do niewoli w kwietniu 2022 roku. Był przetrzymywany w Oleniwce, w Riażsku, w obwodzie riazańskim (Rosja), a potem został przeniesiony do Mordowii.

Mama Jurija, Miłana Kompanijeć, wiedziała, że syn od czerwca 2023 roku nie mówi. Dowiedziała się o tym od jeńców, którzy byli z nim w celi i wcześniej wrócili do Ukrainy.

„Jesteś naszym słońcem, naszą radością, dumą, naszą miłością” – mówiła Miłana 14 września, całując i przytulając swojego bezmownego syna. On prawie nie reagował. W niewoli został pozbawiony emocji. Nie mógł sam jeść. Według mamy schudł 50 kg.

Jak pisze „Hromadske”, które rozmawiało z rodziną, potem Jurij opowiadał matce, że „czuł się tak, jakby jego dusza była gdzieś oddzielona od niego, że niby patrzył przez szkło, jak jego ręce gdzieś leżą, a obok nich jest talerz, a on nie może podnieść tych rąk”.

Lekarze stwierdzili, że spędzi co najmniej rok w szpitalu psychiatrycznym, zanim zacznie znów mówić.

„Rozpoznał moją twarz i głos dopiero po trzech dniach. Ale emocjonalne rozpoznanie nastąpiło czwartego dnia – wybuchnął płaczem i przylgnął do mnie jak dziecko do matki” – mówiła portalowi Hromadske Miłana. Kilka godzin później Jura zaczął mówić.

Z uczelni do wojska

Do czasu pełnoskalowej wojny Jurij studiował język chiński w Kijowie. Po drugim roku zdecydował pójść do wojska. Miłana nie popierała tej decyzji. Syn miał talent do nauki języków, biegle posługuje się też angielskim. Jednak pół roku przed rozpoczęciem wielkiej wojny dołączył do 36. Oddzielnej Brygady Piechoty Morskiej im. kontradmirała Mychajła Bilińskiego. Na łamach OKO.press opisywaliśmy losy obrońców z tej brygady.

Przeczytaj także:

Miłana opowiadała Medialnej inicjatywie na rzecz praw człowieka, że w więzieniu w Mordowii jej syn był bity i torturowany, a z powodu wielokrotnego użycia paralizatora, aż do całkowitego rozładowania stracił czucie w nogach.

Tortury były nazywane „wizytą u doktora Zło”, szczególnie okrutnego strażnika.

Inni jeńcy myśleli, że już po nim. O tym wszystkim matka dowiadywała się od jeńców, którzy wrócili z niewoli. A bliscy Jurija nie dostawali od niego listów.

„Niewola to nie gwarancja życia, niewola – to gwarancja śmierci” – Miłana cytuje jeden ze sloganów, z którymi wychodzą na protesty rodziny jeńców.

Jurij był bity m.in. za to, że nie wykonywał rozkazów Rosjan. Więc zdecydował się stawiać opór w inny sposób – milczeniem. Jednak w celi Jurij rozmawiał. Ktoś doniósł Rosjanom.

„A potem wyciągnęli go z celi i zrobili coś, po czym chłopak naprawdę przestał mówić”

– pisze Maja Oreł na łamach „Hromadskie”.

„Rosjanie najpierw biją, żeby zrobić krwiak, a następnie uderzają w krwiak i rana gnije” – opowiada Miłana. „Stosują szeroki zakres przemocy fizycznej. Widzę teraz, jak Jura pije herbatę – pije wrzątek, ponieważ w niewoli zmuszali go do jedzenia gorącego jedzenia w dwie minuty. Zapytałam go o to, a jego twarz drgnęła i powiedział: Nic o jedzeniu”.

Od tortur i wycieńczenia człowiek umiera

W niewoli żołnierzy 36 brygady piechoty morskiej Rosjanie traktują szczególnie okrutnie, ponieważ została ona utworzona w 2015 roku z żołnierzy, którzy w 2014 roku na Krymie odmówili zdradzenia swojej przysięgi i nie wykonywali rozkazów rosyjskich najeźdźców. Mimo że skład brygady ciągle się zmieniał (Jurij trafił do niej kilka miesięcy przed inwazją na pełną skalę), dla Rosjan ten fakt jest istotny. Dlatego też żołnierze piechoty morskiej rzadko trafiają na listy wymiany jeńców.

Miłana zwracała się m.in. do rzeczników praw człowieka Ukrainy i Rosji, domagając się utworzenia korytarza sanitarnego dla ciężko chorych więźniów. Jej prośby zbywano niczym. Według Miłany jeńcy, którzy przebywają w niewoli ponad dwa i pół roku, są najbardziej straumatyzowani.

„Niedożywienie przez taki okres powoduje poważne wycieńczenie organizmu, a potem śmierć. Jednocześnie więźniowie są bici, zmuszani do stania przez cały dzień, a z ran na ich opuchniętych nogach nieustannie sączy się limfa!” – tłumaczy matka Jurija, która jest rehabilitantką.

Oprócz izolacji od świata, braku poczucia czasu, braku korespondencji z bliskimi jeszcze jedną metodą obliczoną na złamanie psychiki jeńców były fałszywe wymiany. Rosjanie kilkakrotnie wozili jeńców niby na wymianę, a potem z powrotem do więzienia. Po prawdziwej wymianie Jurij przez kilka dni w Kijowie myślał, że to sen.

„Zdałem sobie sprawę, że to była moja matka, a nie inna kobieta, ale nie byłem do końca pewien, czy była z prawdziwego świata, czy z mojej fantazji” – mówi Jurij dziennikarce „Hromadskie”. Jest na rehabilitacji. Ma źle zrośnięte złamania, zaburzenia troficzne, rany, jest wychudzony. W Ukrainie wraca do życia.

Do tej pory w niewoli rosyjskiej przebywają setki żołnierzy z 36 brygady piechoty morskiej. W tym ojciec Ołesi oraz mąż Aliny, których historie opisywaliśmy wcześniej:

Bohaterowie, którzy powstrzymują Rosjan

Tak się zżyliśmy z myślą, że dzielni ukraińscy żołnierze i żołnierki powstrzymują rosyjski najazd na wschodzie, że przestaliśmy to doceniać (nawet nie wyobrażamy sobie, że może być inaczej). Jakbyśmy bardzo nie myśleli o nich w kategoriach żelaznych bohaterów, oni pozostają ludźmi. Nie możemy nawet wyobrazić sobie, z czym codziennie się mierzą.

Od dłuższego czasu w Ukrainie mówiono o problemie mobilizacji. W maju 2024 roku weszła w życie ustawa, która miałaby polepszyć sytuację. Jak pisaliśmy wcześniej, w uchwalonej wersji zabrakło części dotyczącej terminów zakończenia służby w wojsku, chociaż poprzednia wersja przewidywała demobilizację po 36 miesiącach. Ukraiński rząd obiecał, że będzie pracować nad osobną ustawą demobilizacyjną, jednak do tej pory nic nie wiadomo o postępach prac.

21 września 2024 roku Serhij Hnezdiłow, żołnierz 56. samodzielnej brygady piechoty zmotoryzowanej w Mariupolu, na Facebooku poinformował, że samowolnie opuścił jednostkę (ukr. Самовільне залишення військової частини, СЗЧ),

„W 2019 roku powiedziano mi również, że nie urodziłem się do wojny. Tysiąc razy zadawałem sobie pytanie: – Serhij, dlaczego to robisz? Po raz pierwszy wjeżdżałem do okupowanych teraz Pisków. To było przerażające, doświadczanie strat było bardzo bolesne, ale absolutnie nie wstydzę się mojej żołnierskiej kariery. Byłem dzieckiem, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem rozjebane domy i sfory bezpańskich psów.

5 lat w Siłach Zbrojnych przekonało mnie tylko o jednym: nikt nie rodzi się do wojny”

– pisze Hnezdiłow. Ma 24 lata.

I dalej:

„Przekonuje się nas, że nie ma nikogo, kto mógłby zastąpić piechotę, która niosła tę wojnę na swoich barkach. 5 milionów mężczyzn podlegających obowiązkowi służby wojskowej mówi wojsku na linii frontu, że to nie jest ich wojna i że muszą tam pozostać aż do zwycięstwa”.

Front jest jak plastelina, im cieńsza, tym szybciej się rozrywa

Hnezdiłow wylicza sposoby ukraińskich mężczyzn na uniknięcie służby, mówi, że obrona ojczyzny jest obowiązkiem obywateli. Dodaje:

„Okazało się, że wizerunek obrońcy, jaki przez cały czas kreowały media, był zbyt efekciarski i nierealny. To człowiek ze stali, który raz zgodził się bronić tego społeczeństwa bez żadnych warunków i terminów.

Bez ustalenia warunków, na jakich ma pełnić służbę, bez przewidywalnego prawa do demobilizacji, kiedy ochotnik wraca na spokojne tyły i słucha, co ludzie mówią, zaczyna rozumieć, że pańszczyzna nie została zniesiona, a on został uznany za winnego i odpowiedzialnego”.

„Kwestia odpoczynku dla piechoty i ustanowienia jasnych warunków służby jest kwestią bezpieczeństwa narodowego” – utrzymuje Hnezdiłow.

Swoim zachowaniem chce zwrócić uwagę władzy i społeczeństwa ukraińskiego na problem sprawiedliwej mobilizacji i problemu czasu służby w obronie ojczyzny w kontekście przedłużającej się wojny. Nie oceniamy zachowania żołnierza, natomiast warte podkreślenia jest, że to są niepokojące wieści. Mur może się posypać.

Od sytuacji na froncie w Ukrainie zależy też bezpieczeństwo nas wszystkich.

Co o tym myślą w wojsku?

Brygada, w której służył Hnezdiłow, wszczęła wewnętrzne dochodzenie na jego temat.

Według informacji „Hromadskie” także organy ścigania wszczęły postępowanie karne w sprawie nieuprawnionego opuszczenia jednostki przez Hnezdilowa na podstawie art. 408 kodeksu karnego Ukrainy, czyli dezercja. W stanie wojennym jest to zagrożone karą pozbawienia wolności od 5 do 12 lat (za samowolne opuszczenie jednostki – od 5 do 10 lat).

Tymczasem pod koniec sierpnia 2024 roku Rada Najwyższa Ukrainy uchwaliła ustawę, która przewiduje zniesienie odpowiedzialności karnej za pierwsze samowolnego opuszczenia jednostki czy dezercję, jeśli żołnierz decyduje się na powrót do służby i dowódca wyraża na to zgodę. Jeszcze w marcu 2024 roku „Hromadskie” pisało, że spraw o samowolne opuszczeniu jednostki są tysiące.

Ukraińcy, zwłaszcza wojskowi, mają podzielone zdania na ten temat. Część popiera nowe prawo, inni uważają, że to demoralizuje żołnierzy, a także jest to niesprawiedliwe wobec tych, którzy zostają na froncie i będą bardziej obciążeni.

„Każdy chce wrócić do domu, odpocząć, zobaczyć się z rodziną i zająć się swoimi sprawami. Ale wojna jeszcze się nie skończyła i nic nie wskazuje na to, by miała się skończyć.

Wręcz przeciwnie, w niektórych częściach frontu armia rosyjska z powodzeniem prowadzi operacje ofensywne”

komentuje Maksym Żorin, zastępca dowódcy Trzeciej Oddzielnej Brygady Szturmowej.

Zmęczenie

„Te kostki domina mogą upaść bardzo szybko. Jakoś w marcu. Ponieważ wiele osób wyznaczyło sobie konkretny termin służby: trzy lata. Trzy lata to dużo czasu. To dużo pieprzonego czasu” – pisze wojskowy i pisarz Artem Czech.

Zaznacza, że przepaść pomiędzy wojskiem a cywilami staje się coraz większa. A żołnierze, zwłaszcza piechota, są „zakładnikami wojny i systemu”. „Systemu, który jest zadowolony ze wszystkiego, dopóki nie pęknie. A wkrótce to nastąpi. I będzie to bardzo nieprzyjemne i niebezpieczne. Nie będzie można tego zignorować” – mówi Czech. Podkreśla, że to nie żołnierze powinni przejmować się tym, jak wygląda proces mobilizacji, jak rozwiązywać problemy z korupcją i wykupywaniem się z wojska.

„Żołnierz przychodzi i mówi: oddałem swoje zdrowie, swój czas, swoją rodzinę, która się rozpadła, swoje umiejętności zawodowe, które spierdoliłem, swoje życie, którego nie przeżyłem. I domagam się prostej sprawiedliwości bez urzędowych wymówek i przerzucania odpowiedzialności.

Jestem starty, wypalony, prawie mnie nie ma, chcę wrócić do cywilnego życia z godnością.

Z honorem. Z medalami. Z poważaniem. W przeciwnym razie wracam do życia, które miałem samowolnie. Ponieważ je kocham” – tłumaczy pisarz.

„Kto nas zastąpi?”

„W zasadzie nie miałem życia. Ponieważ wojskowi nie mają prawa do odpoczynku, z wyjątkiem urlopu, odszedłem sam. Mówiłem moim przyjaciołom, że chcę odejść otwarcie. Odmawiali mi i wielokrotnie proponowali mi stanowiska na tyłach. Do ostatniej chwili wahałem się, czy mówić publicznie o samowolnym opuszczeniu jednostki, czy jest tego warte. Ale kiedy to zrobiłem, to poczułem się lżej” – mówi w rozmowie z gazetą Babel Hnezdiłow. „Mówią, że zdradziłem swoją jednostkę. Kogo zdradziłem? Nie mam ludzi w mojej jednostce, »skończyli się«, ponieważ brygada nie miała rotacji – został tylko mój dowódca, ja i dwie osoby w moim łańcuchu dowodzenia”.

Hnezdiłow zdaje sobie sprawę z tego, że samowolne opuszczenie jednostki niesie za sobą odpowiedzialność karną. Zaznacza, że będzie domagał się, żeby oskarżano go nie o dezercję, a o samowolkę.

„Ale dlaczego mówimy o personaliach, a nie o tym, że to zrobiłem, bo prawo nie reguluje tej kwestii i wszyscy po prostu ignorują problem?” – mówi żołnierz. Proponuje, żeby na przykład po trzech latach służby żołnierze mogli przejść do rezerwy i przynajmniej rok spędzić w domu na rehabilitacji.

„Powiedziano mi, że to z mojego powodu linia frontu upadnie, a nie z powodu tych, którzy zawiedli i zawodzą w mobilizacji. Apeluję o zdolność państwa do obrony w dłuższej perspektywie. Jeśli nie będzie w stanie zmobilizować tylu ludzi, ilu potrzebuje do obrony, to nie będzie państwa. Przez pięć lat robiłem wszystko, co mogłem, aby państwo istniało. Jeśli państwo mnie nie usłyszy, nie będzie istnieć” – mówi Serhij Hnezdiłow. „Jeśli teraz się wykończymy, kto nas zastąpi?”.

;
Na zdjęciu Krystyna Garbicz
Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze