„Są w Polsce dzieci, które doświadczają przemocy w środowisku, które powinno je chronić. Odpowiedzialni za to jesteśmy wszyscy" - pisze nauczycielka, która od lat pracuje z dziećmi uchodźczymi. Musimy to zmienić. „W końcu tworzenie szkół uczących otwartości nie jest znów aż tak wywrotowym pomysłem, prawda?"
"Historię islamu czy innych religii można odbębnić, pominąć lub zrobić z tego lekcję o tym, czym jest współczesna Europa. Opowiedzieć »W pustyni i w puszczy« z perspektywy Kalego. Przyznać, że nie tylko Polacy byli zsyłani na Sybir, ten sam los podzielili mieszkańcy Kaukazu, a ich kolejne powstania wcale nie są mniej bohaterskie od naszych".
Po artykule o pani A., Czeczence, która opowiedziała nam o nierównej walce o normalne życie dla swoich dzieci w Polsce, wielu czytelników przesyłało komentarze i maila wsparcia. Pytano: jak pomóc?
Publikujemy poruszający komentarz, który nadesłała w odpowiedzi na historię pani A. nauczycielka z jednej z Warszawskich szkół o wieloletnim doświadczeniu w pracy z dziećmi imigranckimi i uchodźczymi.
Chciałabym wierzyć, że bohaterowie artykułu mają wyjątkowego pecha do polskich szkół. Sama jestem w stanie przytoczyć historie, których bohaterkami i bohaterami są mądrzy, empatyczni dorośli i zaopiekowane, szczęśliwe dzieci i nie jest tych historii mało. Ale potrafię też podać konkretne przykłady bliźniaczo podobne do opisanych.
Czy oznacza to, że polskie szkoły nie są przygotowane do walki z dyskryminacją na tle rasowym i religijnym? Oczywiście, dokładnie tak samo, jak nie są przygotowane do walki z przemocą i cyberprzemocą, homofobią i transfobią, zagrożeniem nałogami i tym wszystkim, co w szkole bywa codziennością.
Proszę nie zrozumieć mnie źle, spotkałam w swoim życiu zawodowym wiele zaangażowanych osób, które poświęcają swój czas i pieniądze, by się szkolić, dowiadywać, tworzyć i wykorzystywać materiały edukacyjne. Jeżdżą na szkolenia i kursy, czytają, szukają rozwiązań, zapraszają organizacje pozarządowe na swoje lekcje.
Te nauczycielki (to nadal głównie kobiecy zawód) i ci nauczyciele bywają w swoich szkołach osamotnieni, jeśli nie sekowani przez środowisko i przełożonych. Ich dobra wola tonie w oceanie „niedasiów” i „zawszetakbyłów”, ogóle frustracji zawodowych i... uprzedzeniach.
Czy tak jest zawsze i czy to stały krajobraz polskich szkół, tego nie chcę i nie mogę powiedzieć. Brak mi danych, mogę się podpierać jedynie swoimi wrażeniami z 12 lat pracy w szkole i współpracy z nauczycielami z innych szkół.
Za mną wiele szkoleń dotyczących migracji, uchodźstwa, różnic kulturowych, metodologii uczenia polskiego jako języka obcego itd. Poznałam tam fantastycznych ludzi, choć na kolejnych kursach widziałam często te same twarze. Niektórzy przyjeżdżali z odległych miejscowości.
Zdarzało się, że robili to nie tylko bez wiedzy dyrekcji, ale wręcz wbrew jej woli, bo jakoś tak się złożyło, że nie dla każdego przełożonego chęć uczenia tolerancji, witania uchodźców z otwartymi ramionami, czy umiejętność rozmowy na trudne, złożone tematy – jest czymś, co należy wspierać i promować.
Jeśli więc miałabym wskazywać winnych sytuacji M. i C., to winię dyrektorów i dyrektorki szkół, nie tylko tych dziesięciu, do których chodziły od momentu, kiedy w 2012 roku przyjechały do Polski. To oni i one nadają ton szkole, określają granicę przemocy, jaka jest w szkole tolerowana, pracują z radami pedagogicznymi i mają wpływ na to, jak wygląda program wychowawczy.
Winię system, który promuje nacjonalizm i nazywa go patriotyzmem. Winię nauczycieli, którzy nigdy nie znaleźli czasu na zajęcie się jednym z najważniejszych wyzwań, przed jakimi stanęła Europa, a więc my wszyscy. Nie trafili na żaden, organizowany od lat, darmowy kurs, często z opłaconym przejazdem, noclegiem i wyżywieniem, gdzie mogliby skonfrontować się ze swoimi własnymi pytaniami o uchodźców w Polsce.
Winię rodziców dzieci, które wyzywały M. i C., tak jak winię rodziców uczniów, którzy w mojej szkole żartują z terrorystów, zaśmiewają się z gwałtów, chichoczą przy dowcipach o komorach gazowych. Winię wszystkich tych, którzy słysząc te żarty i wyzwiska, nie reagują.
Moja szkoła nie jest wolna od przemocy. Mam jednak ten luksus, że jej stosowanie jest zauważane, ofiara objęta opieką, sytuacja osoby przemoc stosującą - zbadana. Definicja, czym jest przemoc jest jasna i powtarzana.
Dorośli reagują zawsze, nie tylko wtedy, gdy nie da się zamieść problemu pod dywan. Nie przeciwdziałamy rasizmowi wtedy, gdy w szkolnej klasie pojawi się uczeń z Czeczenii lub innego kraju - robimy to zawsze. Choćby dlatego, że mamy przygotować uczniów do życia w społeczeństwie, a ono zawsze, mam nadzieję, będzie zróżnicowane.
Kraje, z których do Polski przybywają uchodźcy, można od lat dosyć łatwo określić. Miejsca konfliktów na świecie i trasy migracji na ogół nie zmieniają się z dnia na dzień, a podstawa programowa wymaga od nas przekazania choćby niewielkiej wiedzy na ten temat.
Historię islamu czy innych religii można odbębnić, pominąć lub zrobić z tego lekcję o tym, czym jest współczesna Europa. Opowiedzieć „W pustyni i w puszczy” z perspektywy Kalego. Przyznać, że nie tylko Polacy byli zsyłani na Sybir, ten sam los podzielili mieszkańcy Kaukazu, a ich kolejne powstania wcale nie są mniej bohaterskie od naszych.
By tego uczyć, trzeba samemu zmienić swój sposób myślenia o świecie, wyjść z szablonu, zobaczyć, że nic naszej kulturze nie ujmiemy, jeśli docenimy kulturę tych, którzy szukają u nas domu. Truizm? Jasne. Ale też nadal paląca potrzeba zmiany myślenia o tym, jaka jest rola nauczyciela i czego właściwie chcemy naszych uczniów nauczyć.
Mam szczęście – moja szkoła wspiera wszystkich, którzy mają specjalne potrzeby edukacyjne, a takie niewątpliwie mają młodzi uchodźcy. Mam kontakt z organizacjami pozarządowymi, dzięki którym mogę się nieustannie uczyć tego jak uczyć. Nie są to tajne organizacje i szyfrowane strony, a część z nich regularnie śle swoją ofertę do szkół. Mogę wreszcie zatrudnić asystenta kulturowego, który pomoże mi w pracy z Selimą, Thui Lin zwaną Zosią czy Mustafą.
Dobra wiadomość – każda szkoła może, a obecność takiego asystenta może pomóc w pracy z rodziną ucznia, samym uczniem i jego klasą. Mogę zaprosić do szkoły edukatorów, którzy za darmo przeprowadzą zajęcia, jeśli sama tego nie potrafię. Jako nauczycielka mogę dużo i tylko ode mnie zależy, czy te możliwości wykorzystuję.
Dużo zrobiliśmy i ciągle się zmieniamy w zależności od potrzeb konkretnych uczniów. Wypracowaliśmy system, w którym mamy osobę poniekąd odpowiedzialną za dzieci cudzoziemskie, w tej chwili tą osobą jestem ja.
Nie wyręczam wychowawców, ale mogę ich wesprzeć w trudnej sytuacji, negocjuję z nauczycielami formy zaliczenia przedmiotu, przypominam, jeśli trzeba, o potrzebie zindywidualizowania nauki. Pomagam szukać rozwiązań i z radością przyznaję, że po latach moja pomoc jest coraz mniej potrzebna.
Nie muszę już przypominać, że dziecko mówiące po polsku wcale nie musi rozumieć lekcji, że różnice programowe i bariera językowa mogą być niewidoczne w swobodnym kontakcie, że jeśli ktoś mówi płynnie w trzech czy pięciu (sic!) językach, to absurdem jest mówienie o niej "mało zdolna".
Że czasami sytuacja wymaga od nas wyjścia poza formalności i zainteresowania się, czy uczeń ma co jeść. Że trudno uczyć się, bojąc się nieustannie o swoją przyszłość i stając się opiekunem swoich rodziców, zwłaszcza, gdy ci nie znają języka, nie mogą ze względów formalnych pracować i sami mierzą się ze swoimi lękami. Tę lekcję już odrobiliśmy, przed nami kolejne.
Odrabiamy je nieustannie, podporządkowując programowi wychowawczemu swoje myślenie o szkole i celach naszych lekcji, bez względu na to, jakiego przedmiotu uczymy. Nic wielkiego i żadna łaska z naszej strony. W końcu przecież tworzenie szkół uczących otwartości nie jest znów aż tak wywrotowym pomysłem, prawda?
Ciągle jednak mam wrażenie, że to poszczególni nauczyciele i dyrektorzy ratują dzieci z systemu, który jest opresyjny. Cytując 15-letnią bohaterkę szczytu klimatycznego, Gretę Thunberg,
„jeśli znalezienie dobrego rozwiązania w obrębie systemu jest tak trudne, powinniśmy zmienić sam system”.
Niech zacznie promować tych, którzy działają na rzecz dzieci zagrożonych wykluczeniem. Niech nagradza dyrektorów, którzy dbają o to, by ich szkoły były bezpieczne dla wszystkich. Niech nauczyciele nie muszą jeździć na szkolenia dotyczące uchodźców ukradkiem, niech ktoś wreszcie ich wysiłki i pracę dostrzeże.
Nasze dotychczasowe priorytety doprowadziły nas do sytuacji, w której przodujemy w rankingach najbardziej nieufnych narodów na świecie, a część moich uczniów, także Polaków i Polek, boi się, że w czasie drogi do szkoły lub z niej może być zaatakowana ze względu na swój wygląd. Zdefiniujmy, jakiej Polski dla nich chcemy i czy rzeczywiście ich lęk o siebie jest tym, co chcieliśmy osiągnąć.
Historia M. i C. i ich mamy jest porażająca, ale nie jednostkowa. Można znaleźć wiele kontrprzykładów i wspaniale byłoby, gdyby ten artykuł stał się przyczynkiem do wymiany dobrych praktyk z wielu szkół w całej Polsce, wiem, że jest wiele miejsc, gdzie uczeń z Czeczenii, czy innego kraju jest oczekiwany i mile widziany.
Te dobre kontrprzykłady nie mogą jednak zakryć tego, co jest w tej historii najważniejsze – są w Polsce dzieci, które doświadczają strukturalnej przemocy w środowisku, które powinno je chronić. I za to, bezpośrednio i pośrednio, wszyscy jesteśmy odpowiedzialni.
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Komentarze