0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.plFot. Agnieszka Sadow...

"Pobyt uchodźców u mnie jest tylko kolejnym etapem w ich podróży. Tu mają odpocząć i nabrać sił. Od pierwszych chwil staram się stworzyć iluzję atmosfery domowej. Mój zaawansowany wiek temu sprzyja. Mogę w naturalny sposób skracać dystans, z kolei moi goście mają wpisany w swoją kulturę szacunek dla starszych, więc zgadzają się na moje matkowanie. Każę jeść, nie pozwalam palić na czczo, nie pozwalam dziękować i zwracać się do siebie per pani" - OKO.press publikuje świadectwo spisane anonimowo przez "Mommy", bo tak nazywają ją jej podopieczni (nazwisko i działalność znana redakcji).

Od października 2021 roku przez mój dom przewinęło się ponad 160 osób w kryzysie uchodźczym z białorusko-polskiej granicy. Mężczyzn, kobiet i dzieci, pochodzących z różnych nawet niewyobrażalnie odległych krajów. Opuścili je, bo nie mieli innego wyjścia.

Moi goście są wyznawcami różnych religii, mają różne wykształcenie i różne profesje – starzy, młodzi, w średnim wieku, niektórzy z maleńkimi dziećmi. Przychodzą krańcowo wyczerpani, pobici, okaleczeni, zniszczeni strachem i ludzkim okrucieństwem. Jedynym kryterium gościny u mnie jest ilość wolnych miejsc do spania. Dla wielu z nich mój warszawski dom jest tylko kolejnym etapem w tułaczce.

W Europie szukają schronienia przed ciągnącymi się od lat wojnami, przed politycznymi i religijnymi prześladowaniami, przed reżimami fundamentalistów, przed tyranami, którzy zabiją i zmuszają do zabijania.

Konflikty w ich krajach to zwykle wojny zastępcze. Destabilizacja i chaos są świadomym działaniem politycznym i ekonomicznym bogatszych krajów ościennych lub rywalizujących o wpływy mocarstw. Wykorzystując skrajności religijne i różnice kulturowe sięgające czasów kolonialnych doprowadza się tam do bratobójczych wojen, utrwalając terror i zbrodnię. Kult zabijania, broni, munduru i przemocy stał się jedynym wyznacznikiem tożsamości etnicznej w tych krajach.

Nie ma już przestrzeni i żadnych praw dla ludności cywilnej. Życie stało się niemożliwe.
Rysunek jednego z uchodźców - gości w domu "Mommy"

Skąd i dlaczego uciekają?

Na kolejnym etapie tułaczki trafiają do mnie Erytrejczycy, zmuszani w swoim kraju do pełnienia służby wojskowej od wieku dziecięcego do późnej starości. Za odmowę pójścia do wojska grozi im więzienie albo śmierć.

Syryjczycy, którzy nie chcieli zabijać w imię interesów obecnego dyktatora – w istocie marionetki Putina. Tak schronienie znalazł u mnie 65-letni pan, dyrektor szpitala. W bombardowaniu stracił i swój szpital, i dom. Za krytykę obowiązującej polityki pozbawiono go majątku. Z dorobku życia nie pozostało mu nic – jedynie perspektywa więzienia.

Był u mnie czterdziestolatek z Bliskiego Wschodu, informatyk na światowym poziomie. Torturowany i więziony, ponieważ chciał przestrzegać zasad etyki zawodowej i nie złamał tajności danych, czego żądali najeźdźcy. Po roku zdołał uciec z więzienia, ale powrotu do ojczyzny już nie ma.

Gościłam przez jakiś czas rodzinę Bahaitów, którzy opuścili Iran, ponieważ byli prześladowani z przyczyn religijnych, ale też dlatego, że chcieli zapewnić edukację córkom. Dowiedziałam się, że inicjatorkami wyjazdów często są kobiety, dla których życie w zniewalającym radykalnym szariacie i zakaz kształcenia dziewcząt jest nie do zniesienia. Podobnie jak wychowywanie chłopców na przyszłych żołnierzy.

Goszczący u mnie Irańczyk został skazany na karę śmierci poprzedzoną publiczną chłostą za produkowanie i picie wina. Uciekł w ostatniej chwili zostawiając w kraju żonę i córkę.

Mieszkał u mnie przez jakiś czas okaleczony trwale młody Irakijczyk. Cudem ocalał z zamachu bombowego, w którym zginął jego stryj – oficer. Opowiadał, że w niestabilnym wciąż Iraku działają bojówki irańskie, które według gotowych list proskrypcyjnych mordują całe rodziny wojskowych współpracujących wcześniej z NATO. Na takiej liście pozostał ojciec chłopaka i reszta krewnych.

Z tych samych powodów znalazł u mnie schronienie inny 15-latek, któremu ucieczkę zorganizował ojciec, wojskowy. Jego starszy brat został porwany i zamordowany, a rodzina ukrywała przed chłopcem jego śmierć. By umożliwić starania syna o azyl na Zachodzie, ojciec wysłał nam przez kuriera wszystkie dokumenty oraz film z obdukcji wyłowionych z rzeki zwłok 19-latka.

Nastoletni Afrykańczyk był świadkiem i ofiarą zbrodni. Bandyci należący do wrogiego ugrupowania w nocy wdarli się do jego domu i torturowali całą rodzinę. Ojca zamordowali, a nad nim i matką się znęcali. Opowiada, jak torturami zmuszono go do pohańbienia własnej matki. W końcu na wpół umarłych zostawiono. Matka popełniła samobójstwo. Chłopiec znalazł się u mnie. Psychicznie martwy.

Martwe, skamieniałe oczy mieli też dwaj chrześcijanie z Tigraju w Północnej Etiopii, miejsca na ziemi, od którego odwrócił się cały świat, z chrześcijańskim włącznie. Ci młodzi ludzie uciekli przed niechybną śmiercią z więzienia w Addis Abebie. Gdy dotarli do mnie, wiedzieli już, że miejscowości, z których pochodzą zostały zrównane z ziemią. Odcięta łączność z Tigrajem uniemożliwiła zdobycie dokładniejszych informacji. Przerażająca świadomość, że ich rodziny z pewnością nie żyją, odebrała im jakąkolwiek nadzieję.

Trafiały też do mnie osoby nieheteronormatywne z różnych krajów, w których groziła im śmierć albo miały tam już wyrok skazujący. Ich tragedię potęgował fakt, że oprócz bezlitosnego prawa, potępiały je własne społeczeństwa i rodziny.

Znalazły się również pod moją opieką ofiary handlu ludźmi.

Na przykład dwie siostry, które zostały podstępnie uprowadzone z Kamerunu do domu publicznego w Rosji. Dzięki pomocy obcych ludzi udało im się stamtąd uciec wraz z półtorarocznym dzieckiem i przekroczyć białorusko-polską granicę. Błąkając się po puszczy trafiały w łapy kolejnych oprawców.

Zostały wywiezione pod Warszawę, gdzie przetrzymywano je dla okupu. Znowu grożono im oddaniem do domu publicznego.

Mam zaszczyt znać osoby, które je uwolniły. Kobiety wraz z dzieckiem trafiły do mnie. Koszmar przeżyć spowodował u matki głęboką depresję i paraliż twarzy. Mam nadzieję, że te trzy ofiary handlu ludźmi znajdą gdzieś w Europie odpowiednią opiekę i szansę na spokojne życia.

Przeczytaj także:

Chcą zarobić na życie? Tak, swoich bliskich

Zastanawiam się, jak indolentny lub zwyczajnie okrutny musi być polityk podający się za chrześcijanina, który ma czelność mówić, że nasze granice atakują imigranci ekonomiczni?

Czy idzie tylko o pieniądze w wypadku J. urodzonego jako uchodźca, który w miejscu zamieszkania nie ma żadnych praw i może jedynie być śmieciarzem? Inteligentny, wrażliwy uciekł, żeby skończyć studia i zapewnić rehabilitację niepełnosprawnemu bratu.

Owszem, dla pieniędzy uciekł A. – potrzebne mu na operację dla ojca. Chce zarobić i wrócić. W jego kraju jest nędza, nie istnieje publiczna opieka medyczna.

Albo M., który uciekł, by gdzieś zarobić, bo jego żonie i synkowi grozi śmierć głodowa.

Czy myśli o pieniądzach N., który aby żyć musi wyleczyć nowotwór, a w swoim kraju nie ma na to szans?

Czy w końcu D., spokojny, uroczy pasjonat rękodzieła, zwycięzca międzynarodowych konkursów, ma zarzucić wyjątkowe umiejętności i wegetować na zgliszczach swojego kraju? Komu przeszkadza, żeby samotny człowiek robił te swoje cudeńka w Europie?

Czy trzeba zatrzaskiwać granicę przed wybitnym studentem medycyny A., uczestnikiem i referentem międzynarodowych konferencji naukowych, dlatego że w jego kraju z powodu wojny zamknięto wyższe uczelnie?

Albo przed ojcem, który z bezwładną, genetycznie chorą córką idzie wiele kilometrów niosąc ją na rękach, bo wierzy, że na Zachodzie lekarze ją uzdrowią? Nosił ją także z miejsca na miejsce u mnie w domu.

Po białoruskiej stronie. Czarne nogi pogryzione przez psy

Nieszczęście i dramat uchodźców perfidnie wykorzystał Putin, by destabilizować sytuację w Europie. Niestety – na co zapewne liczył – Unia nie znalazła rozwiązań systemowych. Jedyną usankcjonowaną receptą na powstrzymanie napływu uchodźców wciąż jest tylko przemoc. W uchodźcach nie widzimy ludzi, tylko wdzierającą się w nasze granice złowrogą tłuszczę.

Jeszcze niedawno z oburzeniem potępialiśmy budowę muru w Izraelu i Stanach Zjednoczonych – mur w Polsce na granicy Schengen okazał się akceptowalny.

Białorusini, wykonawcy tego piekielnego planu, dopuszczają się najokrutniejszych metod, aby przepchnąć przez polską granicę tysiące nieszczęsnych, oszukanych ludzi. Bicie, szczucie psami, więzienie i okradanie są na porządku dziennym. Białoruscy oprawcy nie mają żadnych zahamowań dając upust rasizmowi, szczególnie wobec czarnoskórych.

W Grodnie na przykład wybierali wyłącznie czarnoskórych. Bezbronnych tłukli pałami, kolbami karabinów, kopali, miażdżyli pięściami twarze.

To jednak nie wszystko, białoruskie bestie w mundurach mają na sumieniu zbiorowe gwałty.

Okaleczone i upokorzone ofiary długo milczą. W ostateczności opowiadają, co im zrobiono. Takie osoby są u mnie leczone somatycznie, ale psychicznie sobie nie radzą.

Wszyscy moi goście przybywają zmaltretowani. Młody Jemeńczyk z granatowymi wylewami od razów na całym ciele i złamanymi czterema żebrami czołgał się kilka kilometrów bagnami, zanim udało mu się przejść na polską stronę. Kiedy dotarł do mnie, powiedział z bezradnym uśmiechem: „Nie myślałem, że mam złamane żebra, bo jak mnie bili w Jemenie, to bardziej bolało".

Stanął przede mną chłopiec z Kamerunu z nogami od kostek po uda w jaskrawo różowych śladach po psich kłach.

Archetypiczny symbol niewolnictwa i segregacji rasowej. Obraz tych nóg będzie mnie prześladował do końca życia.

Miesiąc temu przybył wieczorem Sudańczyk. Szlochał. Tego samego dnia rano pędzeni przez Białorusinów biegli z przyjacielem do granicy. Opowiadał, że usłyszał strzał i już nie było kolegi obok, a on pobiegł dalej.

Witamy w Polsce. My też polujemy na ludzi

Polscy pogranicznicy według oficjalnej propagandy zachowują się bardziej humanitarnie – broniąc granic Rzeczypospolitej a zarazem Schengen ograniczają się do push-back'ów. Ten z angielska brzmiący eufemizm jest w istocie brutalnym wypychaniem uchodźców na powrót w ręce Białorusinów. Proceder to strategia polskiego rządu, usankcjonowana w tzw. ustawie wywózkowej i zaakceptowana przez Unię Europejską. W gruncie rzeczy oznacza to przyzwolenie na nieograniczoną i arbitralną władzę naszych służb mundurowych.

Zimą pewnego ranka dowódca straży ogłosił, że wpuszczą uchodźców do Polski. Postawił warunek - wszyscy mają stanąć w karnym szeregu. Pełni nadziei ludzie natychmiast wykonali rozkaz. Wtedy stanął przed nimi oddział i strzelił w twarze gazem łzawiącym (widziałam ślady). Ucierpiały dzieci trzymane na rękach.

Patrol znalazł w puszczy kobietę z małymi dziećmi - nie zabrali ich. Zmiażdżyli tylko obcasami telefon komórkowy, miała go u mnie ze sobą. Brak telefonu oznaczał dla niej i dzieci zagrożenie śmierci z zimna bądź pragnienia i głodu. Całe szczęście, że nie złapali męża, który w tym czasie zbierał chrust.

Swoistą rozrywką jest polowanie na uciekających. Choć można ich od razu zatrzymać, goni się ich do zamęczenia. Doświadczył tego jeden z moich gości. Polowali na niego - światłem reflektorów - z ambony. Ukrył się w bagnie, zaczął tonąć, resztkami sił wydostał się, ale bagno wciągnęło mu buty. Dalej biegł boso. Po jakimś czasie poddał się i szedł prosto na nich. Stracił przytomność pod jakimś krzakiem. I wtedy ... go zostawili, bo zabawa przestała być ekscytująca.

Dorośli i dzieci w lesie muszą milczeć. Nawet jeśli płaczą, to bezgłośnie – zatyka im się usta szalikami. Mimo to jedną z rodzin odnalazł patrol. Wtedy mąż powiedział do żony: „Teraz możemy już rozmawiać". Słysząc te słowa ich trzyletnia córeczka zaczęła głośno się cieszyć i klaskać w rączki. Rodzice odnieśli wrażenie, że jeden z żołnierzy na widok dziecka poczuł się nieswojo, ale i tak wypchnął rodzinę z powrotem na Białoruś. Jeszcze kilka razy przyszło im wracać.

Rekordzista wracał osiem razy.

Kopała go chluba narodu?

Umierającego z zimna opozycjonistę politycznego z Kuby uratował polski żołnierz. Oddał mu ubranie, dał żywność. Każdą wiadomość o ludzkim odruchu polskich służb mundurowych przyjmuje się jako zwiastun poprawy sytuacji. Tak też było, gdy w telewizji pokazano reportaż o haniebnym zachowaniu Białorusinów i interwencji na rzecz uchodźców polskiej straży granicznej.

Ale ja nie miałam złudzeń, powiedziałam: „Teraz zaczną bić nasi". Niestety, miałam rację.

Już dwa dni później pojawili się u mnie pierwsi pobici. Mężczyzna w średnim wieku z twarzą posiniaczoną i poranioną przez funkcjonariusza oddziału straży granicznej. Osiemnastolatek, którego gonili w puszczy, a kiedy potknął się i skręcił nogę, dopadli go. Cała zgraja kopała go leżącego. Widziałam odbite ślady butów na udach i łydkach, poharataną głowę. Kto to zrobił? Być może chluba narodu – Obrona Terytorialna.

Uchodźcy nie odróżniają formacji, widzą tylko orły w koronie na czapkach i biało czerwone symbole na mundurach. Bez wątpienia niszczenie komórek i dokumentów jest elementem strategii, ale zastanawia mnie, czy polscy mundurowi dostali przyzwolenie na branie łupów? Uchodźcy są okradani z pieniędzy, których wcześniej nie zabrali im Białorusini. Na pytanie, czy dostali pokwitowanie zajęcia mienia, moi goście wybuchali śmiechem.

Mam podejrzenia graniczące z pewnością, że te łupy staną się zaczątkiem biznesów, które podejmują szemrane typy z gatunku szmalcowników. A kiedy biznesy się rozkręcą, ci złodzieje, mając "patriotyczną kartę w życiorysie" – pójdą do polityki. I będziemy mieli parlamentarzystów-szmalcowników.

Takiego słowa na określenie tego rodzaju ludzi używają aktywistki i aktywiści ratujący uchodźców. Z czasów Holokaustu zapożyczono jeszcze inne określenia, mówią: „ten lub ta ma zły wygląd” albo „tych zdradzają oczy", o tych zaś, którzy nie są w stanie opanować lęku: »ci już tylko idą na druty«. I to są określenia adekwatne, bo niestety analogii jest wiele.

Ośrodki zamknięte - przypadki przemocy i tortur

Osoby, którym mimo wszystko uda się złożyć wniosek o ochronę międzynarodową trafiają w Polsce do ośrodków zamkniętych. Kilkoro z nich znalazło się później u mnie.

Wstrząsnął mną widok półtorarocznego dziecka rozdzielonego z matką. Dziewczynka z kompletnie załamanym ojcem spędziła w zamknięciu pół roku. Małe, zawszawione dziecko nie znało właściwego jedzenia, nie mówiło, biegało bezustannie krzycząc i niszcząc wszystko. Zasypiało tylko na chwilę.

Pojawił się młody mężczyzna. Kiedy zbliżyłam się z gestem powitania, próbował stanąć na baczność i wykrzyczał: „Kurwa 85”. Oniemiałam... Wyjaśnił, że w ośrodku zamkniętym nadano im numery i tylko w ten sposób się do nich zwracano.

Jego sugestywna opowieść nasuwa najgorsze skojarzenia z obozami sowieckimi czy niemieckimi. Twierdzi, że gdy bito ich, polewano wodą, ogłuszano syrenami, straszono wybuchami. Dostawali żywność, po której chorowali. Gdy zgłaszali się do lekarza, zamiast ich leczyć dokładał się do ich cierpień. Dodał, że sam dostał pięścią w twarz.

W każdym razie zaznaczył, że ludzie w mundurach, którzy zadawali mu cierpienie, mieli takie same emblematy jak żołnierze polscy w Iraku, których gościła jego rodzina.

Inny pięćdziesięcioparoletni mężczyzna upierał się, że na granicy Białorusini z Polakami są w zmowie. Argumentował to obserwacją, że jedni stoją na przeciw drugich i wykrzykują to samo hasło – „kurwa”. Czyżby to był współczesny symbol pansłowiańskiej solidarności?

Mają nabrać sił na dalszą podróż

Pobyt uchodźców u mnie jest tylko kolejnym etapem w ich podróży. Tu mają odpocząć i nabrać sił. Od pierwszych chwil staram się stworzyć iluzję atmosfery domowej. Mój zaawansowany wiek temu sprzyja. Mogę w naturalny sposób skracać dystans, z kolei moi goście mają wpisany w swoją kulturę szacunek dla starszych, więc zgadzają się na moje matkowanie. Każę jeść, nie pozwalam palić na czczo, nie pozwalam dziękować i zwracać się do siebie per pani.

Najgorsze są pierwsze dni. Nie śpią, mają koszmary.

Zasypiają zwykle dopiero wtedy, kiedy ja rano zaczynam się krzątać. Przez sen krzyczą, półprzytomni zrywają się do ucieczki. Pozornie wydaje się, że najszybciej dochodzą do siebie dzieci, ale wystarczy drobny szmer z zewnątrz, żeby rozbawione zastygały w bezruchu. W nocy wciąż budzą się z krzykiem.

Pewnego dnia siedmioletnia dziewczynka narysowała to, co przeżyła w lesie. Wtedy mnie olśniło, zaproponowałam, żeby również dorośli uwieczniali swoje przeżycia rysując. W rezultacie mam pokaźną, dobrze zabezpieczoną kolekcję tego rodzaju świadectw. A moi goście przyznali, że to zajęcie im pomaga.

Zazwyczaj są chorzy. Nękają ich niedowłady nóg, infekcje przypominające gangreny, podskórne wylewy po pobiciach, zwichnięcia, złamania, okaleczenia przez druty, ludzi i psy, stany zapalne organów wewnętrznych.

Chłopak z Afganistanu przez dwa tygodnie leżał u mnie półprzytomny. Następny, z Kamerunu, z ropnym zapaleniem nerek i 40 stopniową gorączką. Obaj wyzdrowieli. Zdarzają się jednak sytuacje krytyczne, kiedy wydaje się, że jedynym ratunkiem jest szpital, a to przecież oznacza dla nich wyrok deportacji. Niejednokrotnie przekonaliśmy się o tym w sposób dramatyczny.

Są na szczęście wspaniali, ofiarni lekarze, dzięki którym chorzy otrzymują specjalistyczną pomoc, również kobiety ciężarne i dzieci. W sytuacjach szczególnie trudnych z pomocą przychodzi psychiatra.

Imigranci świadomi katastrofalnej rzeczywistości w swoich krajach na pewno idealizują świat Zachodu. Ale wiedzą o nim bez porównania więcej niż wiemy my o ich świecie. Nasze europocentryczne zadufanie czyni z nas ludzi bezwzględnych, pozbawionych empatii, ograniczonych intelektualnie i ubogich etycznie.

Jest nas garstka. Gdzie są autorytety moralne?

W którymś momencie pomyślałam sobie, że gdyby chociaż te 160 osób, które poznałam włączyć do naszego społeczeństwa, odnieślibyśmy z tego same korzyści. Ich wartości, nadzieje, kreatywność, chęć pracy wpłynęłyby na nas ożywczo. Nauczyłyby nas ludzkich odruchów i pokazały, co jest naprawdę ważne w życiu człowieka.

Jestem o tym przekonana, bo wśród osób, które u mnie mieszkały, dwie tylko oceniam negatywnie. Jeden mężczyzna, antypatyczny, roszczeniowy, pogardzał współtowarzyszami, a drugi był bez wątpienia pospolitym łobuzem.

Aby dać uchodźcom poczucie bezpieczeństwa staram się sprawić wrażenie, że całą odpowiedzialność za nich biorę na siebie.

Jestem cały czas blisko nich. Razem z przyjaciółmi słuchamy i rozmawiamy mimo barier językowych. Jest to pouczające i wzbogacające doświadczenie. Uchodźcy otwierają przed nami świat, znany nam co najwyżej zdawkowo z wypraw turystycznych albo pojedynczych medialnych doniesień.

Osób niosących pomoc jest w gruncie rzeczy garstka. Harują we dnie i noce, cały czas ścigane przez polskie służby i wymiar sprawiedliwości. Przemierzają w trudnych warunkach setki kilometrów. Są w różnym wieku, ale głównie to osoby młode, z różnych stron Polski. Wytrwałe i nieustraszone, ale przede wszystkim – precyzyjne i skuteczne. Perfekcyjne przygotowanie i logistyka są podstawą każdej akcji.

Błąd w działaniu to wpadka równoznaczna z przedłużeniem gehenny uchodźców i w rezultacie odesłaniem ich do Białorusi lub krajów pochodzenia.

Aktywistki i aktywiści przez cały czas dźwigają na sobie brzemię odpowiedzialności za los bliźnich. To nie jest zabawa w konspirację. Groźba utraty pracy, więzienia lub aresztowania to niewiele wobec realnej odpowiedzialności za ludzkie życie.

Dlaczego ja pomagam? Po prostu dlatego, żeby móc sobie spojrzeć w twarz – „Tak oto stoję, inaczej nie mogę” [słowa Marcina Lutra wezwanego w 1521 roku do odwołania herezji - red.].

Oczywiście, sama nie dałabym rady, wspiera mnie grono najbliższych przyjaciół. W sprawach finansowych mogę liczyć na wspaniałych darczyńców. A wydatki są niebagatelne. Nasza działalność, ze względów oczywistych nie spełnia finansowych kryteriów obowiązujących w fundacjach pozarządowych.

Zdarzają się przykre momenty, kiedy zwracam się nie o pieniądze, ale o pomoc w dramatycznych sytuacjach do tzw. autorytetów moralnych.

Często, zamiast po prostu odmówić, jeszcze pouczają mnie z wyższością. Fatalnie się z tym czuję, na szczęście tylko przez chwilę, ale zapomnieć nie mogę.

Byłoby to nie do pomyślenia gdyby żył Kuroń, Modzelewski czy Romaszewski.

Choć wśród elit nie znaleźli się ich następcy, to spadkobierczynie i spadkobiercy ich ideałów są w stanie pokonać wszystko, by pomagać ludziom. Wciąż spotykam osoby, których odwaga i ofiarność są nie do przecenienia. Ja ze swojej strony, mimo narastających trudności, dopóki się da – nie zrezygnuję.

Ostatnio przyszedł do nas list z wolnego już świata (tłumaczenie z angielskiego): „Mommy, bycie z wami było jedną wielką lekcją życia i człowieczeństwa. Odegraliście ogromną rolę w naszym życiu, zarówno dla naszej przyszłości, jak i dla nas jako ludzi. Mamy szczęście, że staliście się częścią naszego życia".

Udostępnij:

Redakcja OKO.press

Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press

Przeczytaj także:

Komentarze